sobota, 14 października 2017

Rozdział XX

[Anabelle]

       Patrzyłam w okno bojąc się spojrzeć w oczy komukolwiek w pomieszczeniu. Osoba, która przyszła... To nie lekarz, nie moja mama. Tylko ciocia, a raczej kobieta, którą tak nazywałam. Gdy byłam nieco młodsza wylądowałam w rodzinie zastępczej, a raczej w rodzinnym domu dziecka. Byli dla mnie zupełnie obcy, ale mieszkałam z nimi przez dwa lata. Z nimi, ich dwoma córkami i resztą przygarniętych dzieciaków. Później z różnych powodów, jakich nie chciałam pamiętać wzięli mnie do siebie moi chrzestni i mieszkałam właśnie z nimi. To oni pełnili funkcję moich obecnych rodziców. Kochałam ciocię i wujka jak własną rodzinę, ale bardzo było mi źle z tym, że musieli tu być w takim momencie. Moi chrzestni to cudowni ludzie, ale pracują za granicą, dlatego ciągle nie ma ich w domu. Może to i lepiej, tak było zwyczajnie łatwiej.
       Kiedyś byłam już w takim szpitalu, przywiozła mnie tu ciocia w momencie, w którym zażyłam za dużo leków nasennych. Bolało mnie, że widzi mnie w takim stanie. Ale ona była teraz jedyną dostępną mi "rodziną", póki nie zostaną powiadomieni moi prawni opiekunowie. O moich biologicznych rodzicach nie ma co nawet wspominać. Matka jest chora psychicznie, a ojciec zostawił nas dawno temu i założył własną rodzinę. Nic dodać, nic ująć. Nie mogłam mieszkać z żadnym z nich z wiadomych powodów.
- Może nas pani zostawić same...? - usłyszałam pytanie, którego najbardziej się obawiałam. Ciocia chciała się dowiedzieć co się stało i czemu jestem tu gdzie jestem. Właśnie w tamtej chwili okno wydawało mi się cholernie ciekawe. Nie wiele widziałam poza szybą i szarymi chmurami, w końcu leżałam. Ostatecznie usłyszałam jak pielęgniarka wychodzi, a wtedy Ciocia podeszła do łóżka. Nie chciałam na nią patrzeć, w sumie to chyba się bałam. Wiedziałam, że pewnie się na mnie zawiodła i jest jest przykro. Wiem, że kochała mnie jak własne dziecko, dlatego tego typu rzeczy bardzo źle na nią działały. Podsunęła krzesło i usiadła obok łóżka przypatrując mi się. Czułam jej wzrok na sobie, ale nie zmieniałam pozycji. Nawet nie drgnęłam, po prostu patrzyłam się tępo w szybę.
        Nastała długa, męcząca cisza. Żadna z nas nie chciała się odzywać, przynajmniej na początku.
- Annie... - tak właśnie na mnie mówiła. Wszelaka rodzina zwracała się do mnie właśnie tak. Właściwie nie przeszkadzało mnie to w ogóle. - Wiesz, że będziesz musiała zostać na oddziale? - dopiero wtedy na nią spojrzałam. Cóż, to było dosyć oczywiste. Skoro przeżyłam to musiałam liczyć się z konsekwencjami. Westchnęłam. Czyli kolejny miesiąc spędzę z dala od szkoły. Eh, przynajmniej uniknę rozmawiania o tym z kimkolwiek. Choćby na jakiś czas.
- Wiem... - mruknęłam cicho. To jedyne na co było mnie stać. Nawet w oczy nie potrafiłam jej spojrzeć.
- Czemu to zrobiłaś...? - odezwała się po kolejnej dłuższej chwili. Milczałam. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie chciałam nawet próbować, być tutaj, oddychać. Chciałam zwyczajnie, żeby mnie nie było, żeby ostatnia doba w ogóle nie miała miejsca. Zaklinałam się w myślach nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć. Po prostu skuliłam się bardziej.
- Poważnie muszę na to odpowiadać? - mruknęłam z niezadowoleniem. Głos nieco mi zachrypł i zaczął drżeć. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić.
- Annie. Powiedz mi, co się stało? - przysunęła się bliżej i dotknęła mojego ramienia bardzo ostrożnie. Wzdrygnęłam się i zacisnęłam powieki.
- Nie chcę rozmawiać Ciociu... - zaczęłam drżeć. Nie chciałam sobie przypominać, za bardzo się tego bałam. Chciałam być teraz sama, mimo tego jak bardzo kochałam tę kobietę. Ale nic nie szło po mojej myśli. Po chwili do pomieszczenia wszedł również dość otyły mężczyzna, wysoki o ciemnosiwych włosach i pociągłej twarzy. Od razu poczułam zapach papierosów. Wujek. Spojrzeli na siebie z Ciocią, po czym ta oznajmiła, że idzie zapalić i zostawiła mnie z nim samego. Zajął miejsce, na którym wcześniej siedziała jego żona i spojrzał na mnie. Wobec niego miałam chyba trochę więcej odwagi. Wiedziałam, że od razu nie poruszy tematu.
- Jak się trzymasz? - odezwał się po dłuższej chwili.
- Jak widać. - uśmiechnęłam się pod nosem, ale nic poza tym.
- Martwiliśmy się o ciebie, wszyscy. - westchnął. - Czemu nie zadzwoniłaś?
- ... Jaki był w tym sens? - głos na nowo opanowało drżenie.
- Wiesz, moglibyśmy spróbować jakoś ci pomóc. - odparł. Wtedy łzy nalały mi się do oczu.
- Mnie nie da się pomóc. - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie i wtedy do sali wszedł lekarz. Oznajmił, że muszę teraz porozmawiać z psychiatrą, a później będę mogła porozmawiać z wujkami i przyjaciółmi na spokojnie.
Zanim cię zamkną.
Przymknij się.

***

[Castiel]

        Stałem pod ścianą już w środku szpitala. Rozalia próbowała ze mną porozmawiać o tym co się stało przez co miałem ochotę jej porządnie przyłożyć, ale na szczęście Lys powiedział, żeby mi odpuściła. Wiedziałem, że prędzej czy później zacznie mnie obwiniać. Zresztą nie tylko ona.
       Widziałem tych ludzi. Kobietę wychodzącą z sali Any i mężczyznę, który wcześniej palił przed szpitalem. To musiała być jej rodzina, w innym wypadku by ich tu nie było. Patrzyłem na nich ponurym wzrokiem kiedy ci podeszli w moją stronę.
- To ty... Uratowałeś Anabelle, tak? - odezwała się pierwsza. Dopiero teraz zauważyłem, że płakała. Nic nie mówiłem,  po prostu kiwnąłem głową. Następnie stało się coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Kobieta objęła mnie za szyję i powiedziała, że mi dziękuję. Nie odwzajemniłem jej uścisku, byłem dość zdezorientowany. Po chwili mnie puściła i przetarła policzki.
- Jesteś Castiel, prawda? - zapytała. Kiwnąłem głową w odpowiedzi. - Katherine. - odparła wyciągając rękę w moją stronę. Uścisnąłem ją i powtórzyłem ten sam gest z jej mężem.
- Kristopher. - przejechał po mnie wzrokiem i lekko się uśmiechnął. Jego ton głosu był cholernie poważny. - Jesteśmy dawnymi opiekunami Any. - powiedział i wtedy się zawiesiłem.
- Opiekunami? - zapytałem patrząc na nich z ukosa. - W sensie, rodzicami?
- Oh, Annie ci nie mówiła, że jest w rodzinie zastępczej? - zapytała Katherine i wtedy mnie zatkało. Jak to rodzina zastępcza? Co jest z jej rodzicami? A skoro to jej dawni opiekunowie, to z kim mieszka teraz?
- Nie mówiła nic. - mruknąłem i wgapiłem się w okno.
- Castiel... Czy wiesz może co było powodem tego co się stało? - zapytał Kristopher. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Byłem cały w stresie starając się zapanować emocjami maksymalnie jak tylko się dało. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł z nimi teraz rozmawiać... Ale może od nich dowiedziałbym się trochę więcej. Musiałem po prostu czasem potrzymać język za zębami i będzie okej, ta?
- Trudno powiedzieć... - spojrzałem w bok na Rozalię i Alexego, którzy przysłuchiwali się rozmowie, mimo że mówiliśmy naprawdę cicho. Kobieta od razu rzuciła okiem w tamtą stronę i kiwnęła głową.
- Chodźmy może usiąść na spokojnie. - westchnęła. - W bufecie mają dobrą kawę. Tam możemy w spokoju porozmawiać. - powiedziała. Powoli kiwnąłem głową. Kawa dobrze mi zrobi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ta noc była cholernie męcząca.

***

[Anabelle]

       Jacy jesteśmy w skali od 1 do 10? Powiedz mi, co ty na to? Chcesz o tym porozmawiać? Jak się z tym czujesz? Czy kiedykolwiek pomijałaś posiłki? Może spróbujemy czegoś nowego...?  - te pytania krążyły mi po głowie. Wszyscy psychiatrzy powtarzali tę samą rutynę, to doprowadzało mnie do szału. Teraz chyba było inaczej. Może jednak jest szansa, żebym dalej żyła? Rzadko kiedy się otwierałam, albo zajmowało mi to tyle czasu, że do tej pory miałam już zmianę terapeuty. To nie było niczym przyjemnym.
        Rozważałam w tamtej chwili czy dać sobie szansę. Szansę na to, żeby wyzdrowieć. Nie było sensu już niczego ukrywać, wszyscy wiedzieli, że choruję. Po prostu... Teraz... Musiałam coś zrobić...
- Po prostu powiedz mi jak to zatrzymać. - mruknęłam patrząc na swoje zabandażowane nadgarstki. Siedziała ze mną kobieta o zmartwionym spojrzeniu. Próbowała zrozumieć, pytała, ale odpowiedzi ciężko mi przychodziły.
- Co takiego..? - zapytała.
- Widzenie tego wszystkiego... Jak przestać?
- Widzenie czego, Anabelle? - dopytywała.
- W tym świecie... Jest tyle bólu i zranień... Nie wiem jak przestać je dostrzegać. Jak przestać się obwiniać? Jak przestać słyszeć te krzyczące głosiki w mojej głowie mówiące że to wszystko moja wina? - wypaliłam praktycznie na jednym wdechu.
- Co cię boli?
- To nie ja... To oni, wszyscy inni. To nie ustaje... - ciągnęłam. Powoli wpadałam w trans. Niewiele brakowało, żebym dostała kolejnego ataku. Kobieta kiwnęła głową.
- A co z tobą i Davem?
       To pytanie sprawiło że odebrało mi mowę. Zaczęłam całkiem drżeć nie wiedząc zupełnie co powinnam powiedzieć. Z początku milczałam, ale im dłużej to robiłam tym bardziej one krzyczały.
- Co z nim..? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Widzisz go? - znów zamilkłam.
- Tak... On... Miał ciężkie życie. - wymamrotałam. Czułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Powiedziałaś coś istotnego, gdy spałaś. O nim. - odparła, a ja obróciłam wzrok w stronę okna.
- Nie obchodzi mnie to... - mruknęłam cicho.
- Anabelle. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musi zacząć. - westchnęła. Właśnie wtedy poczułam jak coś rozdziera mnie od środka. Rozpłakałam się i powiedziałam, że chcę być teraz sama. Nie miałam siły, żeby więcej rozmawiać. Chciałam tylko zasnąć i więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Siedzieliśmy w tym pieprzonym bufecie, a ja starałem się nie rzucać o byle co. Chciałem się tylko dowiedzieć kilku rzeczy o przeszłości Any, nic więcej.
- Przyszedłem do niej pod dom i był tam jakiś chłopak pod jej balkonem, później Ana dostała ataku paniki... I znalazłem ją z podciętymi nadgarstkami w jej kuchni. - odparłem zaciskając dłonie na kubku z kawą. Kristopher i Katherine spojrzeli po sobie. - Ten chłopak, kiedy zobaczył, że Ana zaczyna płakać po prostu sobie poszedł...
- Znasz tę osobę? - czułem się co najmniej jakbym miał przesłuchanie na policji. Nie podobała mi się ta sytuacja.
- Nie, raczej żadne z nas go nie zna. W ogóle nie mieszka w okolicy, bo widziałem go pierwszy raz w życiu. - wzruszyłem ramionami.
- Myślisz, że to przez niego tak się stało?
- Nie mam kurwa pojęcia. - warknąłem. Miałem głęboko to, że przeklinam przy jej zastępczej rodzinie. Oni zresztą chyba też. Widziałem w ich oczach, że rozumieją fakt, że jestem nabuzowany tym wszystkim.
- W porządku... - odetchnęła kobieta. - A z tych pozytywnych rzeczy... Jakie są twoje relacje z Annie? - nie odpowiedziałem. Trochę mnie zatkało i próbowałem sobie wszystko poukładać w głowie tak jak należy. Prawda była taka, że nie wiedziałem. Lys wczoraj w ogóle uświadomił mnie co tak naprawdę mi się dzieje, ale nie mogłem tak od razu na to patrzeć. Nie było w tym większego sensu.
- Przyjaźnimy się. - odparłem krótko.
- A ci chłopcy i dziewczyna, którzy czekali przed salą, oni też są dla niej bliscy, prawda? - dopytywała się. Kiwnąłem twierdząco głową. - Miło to słyszeć. Annie zawsze miała problem ze znajdowaniem sobie przyjaciół... - westchnęła kręcąc głową. Gdzieś to już słyszałem...
       Prawda jest taka, że niczego więcej się nie dowiedziałem. Nie chcieli rozmawiać o przeszłości Any, co właściwie mnie nie zdziwiło, ale i tak wkurwiło mnie to niemiłosiernie. Nie miałem ochoty rozmawiać z nimi "po towarzysku", bo po jaką cholerę? Jedyne czego w tej chwili chciałem to zapalić, znowu. Oni chyba zresztą też, więc tak czy inaczej poszliśmy w tym samym kierunku. Na szczęście nie komentowali faktu, że palę. Mam osiemnaście lat, więc kurwa mogę. A poza tym to tak jakby złodziej ci mówił "nie kradnij". To po prostu za cholerę nie działa.

***

[Anabelle]

       Lysander, Roza i Alexy wparowali do pokoju gdy tylko trochę się uspokoiłam. Cóż, miło było ich widzieć. Cholernie się cieszyłam, mimo tego w jakim stanie byłam. Rozalia płakała, powiedziała, że strasznie jej przykro i że powinna była wyczuć, że coś jest nie tak. Alexy mnie przytulił i obiecał, że kupi mi na drugi raz gigantyczną czekoladę. A Lys? Lys po prostu tu był. Powiedział, że wszystko się ułoży i będzie tylko lepiej.
       Nie obwiniali mnie. Tego właśnie chyba było mi trzeba, miło było poczuć, że ma się z ich strony wsparcie. Mimo tego, że byłam w kiepskim stanie to dzięki temu czułam się minimalnie lepiej. Nie wiedziałam, czy wiedzą, że przynajmniej przez kolejny miesiąc będę na oddziale. Ale może tak będzie lepiej. Odpocznę... Może nawet uda mi się ruszyć naprzód. Rozdzierałam się wewnętrznie. Z jednej strony nie chciałam więcej musieć oddychać, z drugiej... Właściwie nie było tak źle. Ale wszystko chyba przyjdzie z czasem.
- Ana... - zaczął Lysander. - Castiel chciał z tobą porozmawiać. - wskazał ruchem dłoni na drzwi za sobą. Czyli on nadal tu był? No tak, oni wszyscy byli. Kiwnęłam głową, a wtedy cała trójka mnie uściskała i powiedziała, że niedługo się zobaczymy, a następnie wyszyli z sali. Spojrzałam na karteczkę na nocnym stoliku. Wczoraj była ona łabędziem, teraz jednak, gdy była rozwinięta zawierała w sobie fragment tekstu piosenki.

Don't try to fight the storm
You'll tumble overboard
Tides will bring me back to you

The waves will pull us under
Tides will bring me back to you


        Dobrze wiedziałam, kto mi ją zostawił. Dokładnie ta osoba pojawiła się właśnie teraz w moim pokoju. Rozmawialiśmy już wcześniej, przeprosiliśmy się. Ale nadal mnie bolało, chociaż nie było już tak źle.
- Hej mała, jak się trzymasz? - rzucił jak gdyby nigdy nic. Może to zwyczajnie przejdzie z czasem. Bardzo chciałam, żeby wszystko wróciło do normy.
- A jak kurwa myślisz? - spojrzałam na niego z wyrzutem i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Bardziej durnego pytania zadać nie mógł.
- Przymknij się, z grzeczności pytam. - obrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem.
- O, gentleman się znalazł. - prychnęłam. Chciałam chociaż udawać, że mam dobry humor.
- Powiedziała.
- Zamknij się, jestem pierdoloną damą. - rzuciłam śmiejąc się pod nosem i wywracając oczami. Po chwili jednak cała ta sytuacja zmieniła się o 180 stopni, jakkolwiek śmieszna by nie była. Nie mogłam długo udawać zwłaszcza biorąc pod uwagę położenie w jakim się znajdowałam. Ostatecznie przestałam nawet próbować się uśmiechać.
- Ana... Czemu to sobie zrobiłaś? - zaczął. Milczałam. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie po raz kolejny tego dnia. Zacisnęłam zęby. Bardziej interesowało mnie coś innego.
- Powiedz... - spojrzałam na niego tym samym spojrzeniem co dzisiaj rano. Łzy nalały mi się do oczu. - Czemu mnie uratowałeś? - odparłam ostatecznie wprost.
       Tym razem to on milczał. Nie wiedział jak dobrać słowa, mogłam być tego pewna. Myślałam, że w tym momencie rozmowa się skończy i faktycznie tak było, ale potoczyło się to zupełnie inaczej niż się spodziewałam.
- A jak kurwa myślisz? - wybuchł. - Bo jesteś dla mnie kurewsko ważna i ni chuj bym sobie nie poradził gdyby nie ty. Więc nie pierdol mi tu skoro dobrze znasz odpowiedź na to jebane pytanie. I nigdy więcej, nie waż się kurwa tego powtórzyć. Nie waż się kurwa nawet próbować umierać. - patrzyłam na niego zaskoczona. Chyba zwyczajnie musiał to powiedzieć.
       Ja natomiast patrzyłam tępo na własne dłonie, łzy spłynęły mi po policzkach. Jedyne co później słyszałam to jego kroki i trzaśnięcie drzwiami.

sobota, 23 września 2017

Rozdział XIX

[Castiel]

       Nie wiem jakim cudem pozwolono mi jechać tą cholerną karetką, ale nie mogłem teraz o tym myśleć. Cały czas patrzyłem na Anę, która ostatecznie straciła przytomność, a teraz leżała na noszach z maską tlenową na twarzy. Ratownicy tamowali krwotok jak tylko się dało, a ja po prostu trzymałem dłoń na jej ramieniu i próbowałem ogarnąć myśli. Chciałem napisać do Lys'a, ale ręce mi się trzęsły do tego stopnia, że nie byłem w stanie chwycić do ręki telefonu. Zwyczajnie oddałem się w ręce czasu, to jedyne co na ten moment mogłem zrobić.
       Pamiętam, że siedziałem na podłodze, pod ścianą w poczekalni i obracałem w dłoniach małą kartkę papieru. Składałem ją i rozkładałem, to jedyne na czym w tamtej chwili mogłem skupić myśli. Pytali mnie, gdzie są jej rodzice, ale nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie. Nie miałem jej telefonu, a zresztą w ogóle ich nie znałem. Napisałem do Lys'a, żeby skombinował od kogoś numery telefonów do jej rodziny. Może Roza, czy ktokolwiek inny ma z nimi jakiś kontakt. Nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiedziałem, czy już śpi, czy nie bo była już praktycznie noc. Ja jednak czekałem. Nie wiem na co, ale czekałem. Nie mogli podać mi wiadomości o jej stanie zdrowia ze względu na to, że nie byłem jej rodziną, tylko jej przyjacielem o ile w ogóle można mnie tak nazwać. Przeklinałem się w głowie za to wszystko, że nie przyszło mi porozmawiać z nią wcześniej. Może gdybym to zrobił cała ta sytuacja nie miała by miejsca. Nie wiedziałem co miałem kurwa myśleć, czułem się częściowo winny za całą tę sytuację. Złapałem się za głowę przeklinając pod nosem. Chciałem tylko wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Mijały minuty, które trwały całą wieczność, a ja nie mogłem dłużej znieść tej cholernej ciszy. Dlatego gdy tylko pielęgniarka wyszła z sali, przed którą siedziałem od razu ją zaczepiłem.
- Prze pani... - zacząłem. Starałem się być najmilszy jak mogę, nie rzucić jakiegoś durnego tekstu. - Czy z Aną wszystko okej? - zapytałem. Nastała chwila ciszy. Kobieta patrzyła na mnie dobrą chwilę, westchnęła po czym podeszła do mnie kładąc mi dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się, ale zrozumiała, że to nie było zamierzone.
- Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się i po chwili odeszła.
       A więc dalej siedziałem, czekałem. Później wstałem chodząc w każdą stronę. Ostatecznie jednak usiadłem na krześle i przetarłem twarz dłonią. Czekałem aż będę mógł do niej wejść. Wtedy dostałem sms'a.

Lys 23:51 | Postaram się je dostać. Co się stało?

Ja: 23:51 | Ana jest w szpitalu.

       Więcej już nie napisałem. Schowałem telefon do kieszeni kurtki i wtedy ta sama pielęgniarka podeszła do mnie. Czułem jak komórka wibruje, ale miałem to gdzieś.
- Chcesz ją zobaczyć, prawda? - zapytała. Powoli kiwnąłem głową na co ta powiedziała, żebym poszedł za nią. Od razu podniosłem się z miejsca i zrobiłem tak jak mi kazała. Otworzyła przede mną drzwi do sali i powiedziała, że mam kilka minut po czym zostawiła mnie z nią samego. Byłem tej kobiecie cholernie wdzięczny, chyba jak nikomu innemu w całym swoim życiu. Ale mniejsza o nią, wróćmy do Anabelle.
       Nadal była nieprzytomna. Na rękach miała bandaże, na których widać było kilka plam od krwi. Do nosa miała podłączone rurki, które pomagały jej oddychać, a z boku dostrzegłem monitor kontrolujący jej funkcje życiowe. Wydawał ciche pikanie, które były jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Zacisnąłem pięści i usiadłem na krześle obok łóżka. Wtedy zauważyłem też rurki, które przetaczały jej krew do żył, w końcu sporo jej straciła. Nie umiałem na nią spojrzeć. Po prostu siedziałem tak z opuszczoną głową. Położyłem na stoliku nocnym tę kartkę, którą chwilę temu składałem. Teraz miała formę małego łabędzia. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczyłem, ale w tej chwili miałem to głęboko. Dopiero wtedy spojrzałem na jej twarz.
       Wiecie co? Nieważne za kogo mnie macie, jaki twardy bym nie był. Mocno zaciskałem wtedy zęby, żeby tylko nie rzucić niczym przez te wszystkie cholerne nerwy. Siedziałem tak dobrą chwilę i patrzyłem. Po prostu patrzyłem jak spokojnie śpi. I nagle powoli zaczęła się wybudzać. Powoli, lekko uniosła powieki i spojrzała na siebie samą. Na swoje ręce, na wszystkie kable i rurki, którymi była owinięta. I wtedy spojrzała na mnie. Jej wzrok był przepełniony smutkiem, nic innego nie mogłem w nim zobaczyć. Oboje milczeliśmy, aż Ana przełamała tę ciszę.
- Wyjdź... - powiedziała cicho odwracając wzrok na drugi koniec sali. Poczułem się jakby ktoś wbił mi kołek w plecy. Zastanawiałem się co mam zrobić i wtedy przyszła pielęgniarka. Nie odezwałem się, tylko po chwili po prostu wstałem i wyszedłem. Nie zatrzymywałem się, wydostałem się z budynku. Odszedłem kilka kroków i kopnąłem z całej siły jakiś śmietnik. Przekląłem pod nosem i usiadłem na ławce zapalając papierosa. Starałem się ogarnąć wszystkie myśli, ale nie byłem w stanie.
       Nie wiem co by było, gdyby w tamtej chwili nie zjawił się Lysander. Zapewne zupełnie postradałbym zmysły. Usiadł koło mnie na ławce i odetchnął.
- Skąd wiedziałeś który szpital? - zapytałem patrząc na niego kątem oka i na nowo się zaciągając.
- Ten jest najbliżej. - odparł. - Castiel... Co się stało? - zapytał po chwili ciszy i spojrzał w moją stronę. Nie odezwałem się. Spokojnie wyrzuciłem niedopałek i odpaliłem kolejną fajkę. Widział, że ręce mi się trzęsły, to nie ustało.
- Próbowała... - zacząłem, ale nie mogło mi to przejść przez usta. - Próbowała się zabić, rozumiesz? - warknąłem podnosząc się z miejsca. Kopnąłem tę cholerną  ławkę z całej siły. - Co ja kurwa narobiłem? - złapałem się za głowę. Lys momentalnie wstał i chwycił mnie za ramiona.
- To nie twoja wina, Cas. - próbował mnie uspokoić.
- Ona mnie nie chce widzieć, rozumiesz? - emocje zaczęły we mnie buzować i nie mogłem się uspokoić. - Nie wiem co ona mi kurwa zrobiła, ale wariuję, przysięgam, wariuję. - zacząłem się szarpać.
- Uspokój się, Castiel. - nie przerywał mocno mnie przytrzymując. - Musisz to wytrzymać, słyszysz?
       Nie wiedziałem, czy to przez to, że to ja właśnie zobaczyłem Anę leżącą w kałuży jej własnej krwi, czy przez to co się działo, przez ostatnie problemy czy coś innego. Nie umiałem się ogarnąć. Nie byłem w stanie nic ze sobą zrobić i czułem się cholernie źle. Jakimś sposobem miałem poczucie winy, jakbym to ja to spowodował. Ale prawda była taka że nie miałem cholernego pojęcia o co tutaj chodzi. Dobrze wiedziałem, że z Anabelle jest coś nie tak, że coś tu idzie źle, ale nie umiałem powiedzieć co.
- Co ja kurwa narobiłem? - nakręcałem się jeszcze bardziej. Lys trzymał mnie w mocnym uścisku nie chcąc mnie puścić. - Co ja zrobiłem?
- Castiel, to nie twoja wina. - ciągnął. - Ana choruje, ma zniszczoną psychikę, to nie jest twoja wina. - serce mi stanęło. Wiedziałem. Wiedziałem, że coś jest nie tak. To depresja, albo coś innego, tak? Wiedziałem, że gdzieś tu leży problem.
- A ja to tylko kurwa pogorszyłem... Ja pierdole, co ja kurwa zrobiłem... - nadal nie umiałem się uspokoić, wciąż się szarpałem.
- Castiel to nie jest do jasnej cholery twoja wina. - Lys naprawdę rzadko przeklinał, więc jakimś sposobem to chyba bardziej do mnie docierało. I wtedy się zatrzymałem. - Musisz to wytrzymać, słyszysz? Wiem, że ją kochasz, nie jestem idiotą. - mówił. - Dlatego musisz to wytrzymać. Dla niej. Dla siebie. I dla mnie. - papieros wypadł mi z ręki. Nie płakałem, co to to nie, ale przyznaję się bez bicia, że byłem w marnym stanie. Nie umiałem przestać się trząść. Dopiero wtedy poczułem, że Lysander też. Był jej przyjacielem i przeżywał to w podobnym stopniu. I miał cholerną rację. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale chyba... Kochałem Anę. Dlatego tak się czułem, dlatego myślałem, że wariuję. I nie mogłem sobie tego wszystkiego odpuścić. Dlatego nie mogłem przez to spać, a ona ciągle męczyła mi głowę. Nie wiedziałem czy ona czuła to samo, ale miałem to zupełnie gdzieś. Lys miał rację, do wszystkiego. Problem był taki, że ona nie chciała mnie widzieć. A ja nigdy nie czułem czegoś takiego wobec nikogo. Nawet wobec Debry. Nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu w jakim byłem w tej chwili.
       Opadłem na ławkę gdy tylko Lysander mnie puścił. Wreszcie coś do mnie dotarło. Nie mogłem stąd iść. Nie mogłem jej tak zostawiać. Będę tu kurwa sterczał do momentu, aż mnie stąd siłą wyrzucą.
- Zdobyłeś numer do jej rodziców? - zapytałem ostatecznie przecierając twarz dłonią i odpalając kolejnego papierosa. Chłopak usiadł obok.
- Niestety nie. - powiedział. - Pisałem do Rozy, Armin'a i Violetty, ale żadna z nich ich nie zna, więc nikłe szanse, że zdobędziemy je jakkolwiek.
- Właściwie to już się obudziła, więc powinna podać go lekarzom. - westchnąłem. Miałem nadzieję, że tak jest. Szczerze, nie znałem tych całych procedur, ale obstawiałem, że Ana będzie musiała przejść przez serię rozmów z psychiatrą. - Jak myślisz... Jak długo będzie musiała tu zostać? - zapytałem nagle.
- Zapewne wezmą ją na oddział. Więc miesiąc co najmniej. - odparł. - Przynajmniej jej pomogą, a później wróci do domu i wszystko będzie w porządku.
       Przytaknąłem. Nie wiedziałem co więcej mogę mu powiedzieć, więc po prostu milczałem i spojrzałem w górę na nocne niebo. Dopiero teraz naprawdę zacząłem się zastanawiać co było źródłem tego, co się wydarzyło. Dlaczego tak nagle Ana spróbowała odebrać sobie życie? I wtedy przypomniałem sobie moją telefoniczną rozmowę z nią i tego chłopaka, który stał pod jej balkonem. W momencie, w którym go zobaczyła coś poszło ostro nie tak. Nie wiedziałem kim on jest, znikąd go nie kojarzyłem, a zresztą i tak ledwo co go widziałem. Na razie jednak nic nie mówiłem Lys'owi. Sam wolałem się najpierw dowiedzieć kim on jest, jakimś sposobem go znaleźć. Coś w głowie mówiło mi, że to właśnie on był sednem problemu.
       Samej Anabelle nie warto było nawet pytać, bo tylko by ją to rozdrażniło biorąc pod uwagę jaki obrót nabrały sprawy. Na razie musiałem skupić się właśnie na niej i jej zdrowiu. Lys mówił mi, żebym wrócił do domu i się przespał, ale odmówiłem. Wolałem zostać. Tak przynajmniej będę mieć pojęcie co się z nią dzieje. A więc oboje wróciliśmy do budynku i usiedliśmy tam, gdzie wcześniej czekałem sam. Co jakiś czas widziałem pielęgniarkę, która zaglądała do Any, ale ostatecznie przestała i pozwoliła jej spokojnie spać. Wiedziałem, że to moja szansa. Nie zamierzałem jej budzić, ale chciałem po prostu tam posiedzieć. Powiedziałem Lys'owi, że idę do niej, na co on przytaknął i powiedział, że w razie czego będzie mi dawał znać co i jak. Nigdzie się nie wybierał. I właśnie dlatego był moim najlepszym kumplem. Zawsze mogłem na niego liczyć.
       Cicho wszedłem do sali, w której leżała dziewczyna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że nie miała już rurek przy nosie, a łabędź, którego jej zostawiłem był rozwinięty. Usiadłem na krześle obok łóżka i westchnąłem przyglądając się tym wszystkim kablom. Chciałem na spokojnie móc z nią porozmawiać, ale może to i lepiej, że spała. Teraz przynajmniej nie mogła mnie stąd wyrzucić. Spojrzałem na jej nadgarstki owinięte bandażami i nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tego, co stało się u niej w domu. Warknąłem pod nosem, starając się uspokoić. Nie po to tu siedziałem, żeby teraz się tym nakręcać.

***

[Lysander]

       Obudziły mnie jakieś donośne głosy. Musiałem przysnąć, więc nie miałem pojęcia nawet która jest godzina. Spojrzałem za okno i zobaczyłem, że było już jasno. Innymi słowy - było już rano. Dopiero teraz zaczęły mi się przypominać wydarzenia z dzisiejszej nocy. Na samo wspomnienie westchnąłem. Nadal nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. To było bardzo... Raniące. Ana była moją dobrą przyjaciółką, a ja wiedziałem o jej chorobie i... Powinienem był od razu zaprowadzić ją do psychiatry. Ugh, ale przecież sam dobrze pamiętam jak to wyglądało. Cóż, nie powinienem się winić. Cas zresztą też. Byłem pewien, że bardzo kocha Anabelle, nieciężko było to zauważyć. Zwłaszcza po tym w jakim stanie był tej nocy.
       Przypomniało mi się, że siedziałem tu o trzeciej nad ranem, nadal rozbudzony całym tym wydarzeniem. Pisałem do Rozalii i Alex'ego. Co prawda musieli już spać, ale wiedziałem, że ich szczególnie należy powiadomić, że ich przyjaciółka jest w szpitalu. Nie mówiłem dlaczego, ale sam fakt powinien im wystarczyć. Właśnie wtedy zobaczyłem pielęgniarkę, która zmierzała w stronę sali, w której leżała dziewczyna. Już miałem pisać do Cas'a, żeby się schował, czy wyszedł stamtąd, ale zanim się obejrzałem kobieta zaglądała już do środka. Przez drzwi zauważyłem, że Castiel siedział przy Anabelle trzymając jej rękę, oparł głowę o jej kolana i po prostu najzwyczajniej w świecie zasnął. Gdy te emocje mu opadły musiał faktycznie poczuć ogromne zmęczenie.
       Pielęgniarka jednak nie obudziła go, nie wygoniła go z sali. Po prostu zamknęła drzwi, obróciła się do mnie, uśmiechnęła się i sobie poszła. Miła kobieta. 
       Niedługo później sam musiałem zasnąć gdy i ze mnie wszystko wyparowało. Teraz jednak się rozbudziłem i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem Rozalię z Alexym. Dziewczyna awanturowała się próbując dowiedzieć się co dzieje się z Aną. Chciała z nią porozmawiać, w ogóle ją zobaczyć, ale ciągle dostawała odpowiedź, że nie ma takiej opcji. Uspokoiła się jednak dopiero w momencie, gdy zagrożono jej ochroną i ostatecznie usiadła obok mnie zupełnie bezsilna.
- Lys do jasnej cholery, czemu nie zadzwoniłeś i nie próbowałeś mnie budzić? - rzuciła się. A więc dobrze myślałem, że zwyczajnie spała.
- Właśnie, powinieneś był od razu się do nas dobijać. - dodał Alexy siadając po mojej drugiej stronie. Ja tylko westchnąłem. Wolałem im nie odpowiadać. Po prawie bezsennej, nerwowej nocy sam nie czułem się najlepiej. Dlatego teraz pozostało mi po prostu nadal czekać na rozwój wydarzeń.
        Siedzieliśmy tu czekając tak naprawdę nie wiadomo na co. Po jakimś czasie musiałem powiedzieć, Rozie i Alex'emu co miało miejsce. Mieli prawo wiedzieć, jako jej przyjaciele. Roza nie mogła za bardzo w to uwierzyć. Ostatecznie widziałem, jak próbuje pohamować płacz i wtedy mocno ją przytuliłem. Alexy przestał się uśmiechać i po prostu siedział w ciszy. Wiedziałem, że oboje są przygnębieni. Jak my wszyscy.
- Powinniśmy być teraz dla niej wsparciem. - powiedziałem spokojnym głosem. - Właśnie tego teraz najbardziej będzie potrzebować...

[Castiel]

        Obudził mnie hałas na korytarzu, zresztą nie tylko mnie. Gdy tylko podniosłem głowę i spojrzałem za okno dopiero wtedy zorientowałem się, że faktycznie zasnąłem, a przede wszystkim nikt mnie stąd nie wyrzucił. Odetchnąłem z ulgą i wtedy spojrzałem na Anabelle. Trzymałem jej dłoń, ale poza tym był jeszcze jeden istotny szczegół.
- Mówiłam ci, żebyś wyszedł... - usłyszałem jej cichy głos. Patrzyła za okno w ogóle się nie ruszając. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, ale za wszelką cenę starałem się opanować wszystkie emocje, które powoli na nowo poczęły we mnie buzować. Dziewczyna jednak trzymała moją rękę, nie zabrała jej, nic nie zrobiła. Zacisnąłem zęby.
- Wyszedłem, ale wróciłem. - powiedziałem. - Aż tak ci to przeszkadza? - warknąłem. Nie mogłem się powstrzymać.
- Kazałeś mi się odpierdolić. - rzuciła.
- Dobrze kurwa wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć... - mruknąłem. - Zresztą, jakbym chciał żeby tak było nie sterczałbym tu całą noc. Miałbym cię kompletnie w dupie, nawet nie próbowałbym cię ratować. - dopiero wtedy na mnie spojrzała, wzrokiem pełnym wściekłości, smutku i żalu. Nie wiedziałem co więcej mogę powiedzieć więc po prostu milczałem.
- Przepraszam... - powiedziała po kilku minutach ledwo słyszalnie. Nie wiedziałem czy przeprasza za to co było wcześniej, czy za to co jest teraz. Mniejsza z tym.
- Ta, ja też... - westchnąłem. No kurwa, szczyt wszystkiego żebym kogoś przepraszał. Naprawdę mi odbiło.
       Nagle usłyszałem za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Do sali weszła pielęgniarka, ale i ktoś jeszcze... Jakaś szczupła kobieta średniego wzrostu. O bardzo ciemnych, prostych, brązowych włosach sięgających jej do ramion i oczach tego samego koloru. Nie miałem pojęcia kim jest, ale była w normalnych ubraniach, więc raczej nie była normalnym lekarzem, ani pielęgniarką czy kimśtam. Ale nie tylko ja byłem zaskoczony, wyglądało na to, że Ana też. Tylko, że ona od razu odwróciła wzrok z powrotem w stronę okna i więcej się nie odezwała.
       Poproszono mnie o wyjście z sali. Nie chciałem się zgodzić, ale domyśliłem się, że ta kobieta jest jakimś sposobem istotna, dlatego musiałem ustąpić. Może to psychiatra? Nie miałem pojęcia. Zresztą, potrzebowałem wyjść zapalić. Ominąłem Lys'a, który teraz siedział jeszcze z Alexym i Rozą. Zignorowałem ich, kompletnie. Mimo, że Roza próbowała mnie zaczepiać, po prostu nie zareagowałem na nic. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Wyszedłem przed budynek i odpaliłem fajkę. Oparłem się o ścianę i zajrzałem do paczki. Kończyły się, będę musiał przejść się do jakiegoś sklepu, bo z tych wszystkich nerwów palę o wiele więcej niż zwykle. Westchnąłem wypuszczając dym z ust. 
        Spojrzałem w bok. Okazało się, że nie byłem jedynym tu palącym. Kilka metrów dalej stał mężczyzna mojego wzrostu, dość otyły, z ciemnosiwymi, krótkimi włosami. Rozmawiał przez telefon jednocześnie popalając papierosa. Niby nic niezwykłego, normalnie pewnie bym go olał, gdybym nagle nie usłyszał jak mówi coś do osoby po drugiej stronie połączenia. To tak dobrze znane mi imię - Anabelle.

wtorek, 19 września 2017

Rozdział XVIII

       Zabawne jest jak to wszystko dalej się potoczyło. Teoretycznie wszystko było w porzadku, fakt faktem przeżywałam to co miało miejsce kilka dni wcześniej, ale miałam spore wsparcie Lysa. Chciał żebyśmy z Casem wszystko sobie wyjaśnili, na spokojnie, ale nie byłam gotowa na tę rozmowę. Łącznie spędziliśmy na tej wycieczce tydzień. Szczerze? Pomijając wszystko złe co się wydarzyło,  było naprawdę w porządku. Chyba każdy tak myślał. Amber nie było, więc nie było też problemu. Wszystko jednak miało ulec zmianie.
       Tego dnia kończyła się nasza wycieczka. Właśnie wsiadaliśmy do autokaru. Właściwie teraz, gdy nie odzywaliśmy się do siebie z Castielem najzwyczajniej nie miałam z kim jechać. Kto by pomyślał, że dosiądzie się do mnie Nathaniel.
- To miejsce jest zajęte? - zapytał wskazując na fotel obok mnie.
- Nie, siadaj. - uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł.
- Jak podobała ci się wycieczka? - zapytał po chwili ciszy.
- Była w porządku. Całkiem dobrze się bawiłam. A tobie?
- Było trochę zamieszania... Ale ostatecznie wszystko się wyrównało i nie było tak źle. - nagle poczułam się senna. - Nie będzie ci przeszkadzało jeśli się prześpię? - zapytałam z czystej grzeczności.
- Nie, w porządku. Poczytam. - odparł wyciągając jakiś kryminał z plecaka. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i oparłam głowę o szybę próbując zasnąć.
       Obudziłam się w momencie postoju i nie wiem jakim cholernym cudem moja głowa była na ramieniu Natha. Ale mniejsza z tym, przeprosiłam go grzecznie na co odparł że nic się nie stało, bo i tak czytał. A skoro wygodnie mi się spało to tym bardziej nie ma problemu. Urocze.
       W końcu i tak wyszłam z autokaru, marzyłam o tym, żeby się przewietrzyć, ewentualnie zapalić. Kupiłam papierosy bo okazały się dość przydatne w moim stresie. Teraz przynajmniej wiem co Cas w nich widzi. Było dość chłodno i ciemno ze względu na to, że był już późny wieczór. Zapięłam bluzę i poszłam za budynek stacji benzynowej, żeby tam spokojnie odetchnąć. Wyjęłam paczkę i odpaliłam papierosa nim jeszcze doszłam na miejsce. To było dosyć głupie z mojej strony, mogłam się domyślić, że Cas też tam będzie... Ale pomyliłam się. Nigdzie nie było go widać. Cóż, nie moja sprawa.
A może jednak?
       Znów usłyszałam ten charakterystyczny, donośny głos. Jednak tam był, nie widziałam go bo stał za rogiem. Zbliżyłam się nieco przysłuchując się rozmowie, a raczej kłótni starając się wyłapać kim jest osoba stojąca po drugiej stronie barykady.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz? - warknął czerwonowłosy. Trzymał kogoś za kołnierz, ale nadal nie mogłam zobaczyć kim była ta osoba. - Zostaw ją w spokoju. - ciągnął.
- Ale wytłumacz mi jaki jest w tym problem..? - wtedy wyłapałam kim jest ta druga osoba. To był Nath, który usilnie próbował wyrwać się Castielowi.
- Dobrze wiesz, nie udawaj debila. - nie mogłam dłużej tego słuchać. Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Ona nie jest twoją własnością. - słyszałam jeszcze głos Nathaniela, ale zignorowałam co mówił. Problem był taki, że buntownik uderzył go pięścią w twarz, a blondynowi po chwili zaczęła cieknąć krew z nosa.
- Przestań. - rzuciłam spokojnym głosem podchodząc bliżej. Castiel z początku nawet na mnie nie spojrzał, był w transie. Tak jak ostatnio. - Mówię ci, przestań. - powtórzyłam. Chłopak pchnął drugiego mocniej na ścianę budynku. - Castiel. - warknęłam ostatecznie i wtedy Cas wzdrygnął się jak na zawołanie. Spojrzał w moją stronę, a jego wzrok nagle złagodniał. Nie na długo, bo furia szybko wróciła. Kto by pomyślał, że teraz przeniesie ją na mnie.
- A ty co? Bronisz go, ta? - rzucił sucho. Puścił Natha i podszedł o krok w moją stronę.
- Nikogo nie bronię. Po prostu mówię, żebyś się uspokoił. - dalej starałam się być spokojna, ale wychodziło to jak wychodziło. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym z ust opuszczając dłoń z papierosem.
- Przestań pieprzyć. Myślisz, że jestem ślepy? Teraz jak ze sobą nie rozmawiamy to nagle zaczęłaś kręcić z gospodarzem, co? - w ogóle mu nie przeszło. Nadal był Castielem bez kontroli nad sobą.
- Nie dopowiadaj sobie. - rzuciłam. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim żreć biorąc pod uwagę to, że nadal czułam się od tego wszystkiego cholernie źle.
- Powiedziałem, przestań pieprzyć. - zaciskał pięści, a ja nie mogłam już dłużej tego znieść.
- A ty przestań być, kurwa, zazdrosny. Kazałeś mi się odpierdolić więc masz czego chciałeś i nie wtrącaj w to osób pośrednich. - sama wybuchłam. Nie krzyczałam, ale mój głos ociekał smutkiem, złością i irytacją. Chciałam już sobie iść, nie musieć więcej na niego patrzeć. Po prostu iść spać. Ale przede mną jeszcze reszta drogi, trzeba było to jakoś przebrnąć. Wyrzuciłam niedopałek depcząc go butem. - Po prostu zastanów się czasem nad sobą i tym co robisz. Bo jedyną osobą, która tu pierdoli od rzeczy to właśnie ty. - ruszyłam przed siebie nawet się nie odwracając. Miałam już gdzieś co będzie dalej. Założyłam słuchawki i wróciłam do autokaru. Poszłam spać, dokładnie jak chciałam, z jedyną myślą - nie zamierzałam wybierać się do szkoły przez kolejny tydzień. Chcę po prostu odpocząć. Nie dać się zwariować.

***

       I faktycznie tak było. Minął kolejny tydzień. Było coraz bliżej do zimy, a na zewnątrz zrobiło się jeszcze chłodniej. Potrzebowałam tego wolnego od ludzi, od wszystkiego. Pragnęłam przemyśleć wszystko po kolei. Oczywiście gdyby nie fakt, że Lys, Roza, bliźniacy i reszta przychodzili mnie odwiedzać pewnie zupełnie bym zwariowała... Ale całe szczęście miałam ich zawsze kiedy ich potrzebowałam. To tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń... Prawda? Chyba, nie jestem pewna. Tak czy inaczej, nie dali mi zwariować. To było... Miłe. Naprawdę miłe. Szczerze, cieszyłam się, że ich mam.
       Próbowałam w pewien sposób nawet otworzyć się przed Lysem. Skoro wiedział, to ukrywanie tych wszystkich rzeczy nie miało przed nim jakiegoś dużego sensu. Raz się prawie udało... Jeden jedyny raz, kiedy siedzieliśmy na kanapie u mnie w domu popijając herbatę. Było to chłodne, przyjemne popołudnie. Właśnie za to lubiłam jesień. Kochałam wręcz. Za chwile tego typu.
- Od jak dawna to tak trwa? - zapytał. Chodziło mu oczywiście o chorobę, a o co innego.
- Nie wiem... Odkąd pamiętam, jakoś zawsze tak było. - wzruszyłam ramionami.
- To pewnie nie jest lekkie... - mruknął.
- No... Trochę tak. - przytaknęłam i po chwili się zamyśliłam wbijając wzrok w stół. - Znaczy wiesz, po jakimś czasie się do tego przyzwyczajasz. Czasem jest lepiej, a czasem gorzej, ale nie możesz kontrolować się cały czas. Czasem w ogóle nic nie czujesz, nie możesz się ruszać. A im więcej myślisz, tym jest tylko gorzej. Leczysz się ale i to nie zawsze jest w stanie ci pomóc, ludzie nie rozumieją. Najgorsze jest to, że nikt nie może czuć co ty czujesz... - i właśnie wtedy się zatrzymałam. Przestałam mówić. Poczułam łzy, które nalewają mi się do oczu, ale usilnie je powstrzymywałam. - Uh, przepraszam... - mruknęłam i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko. Coś mnie zatrzymało, coś nie chciało, żebym mówiła o tym co czuję i myślę. I tym czymś była moja głowa, a ja nie byłam w stanie tego kontrolować.
- Nie, w porządku, przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. - pogłaskał mnie lekko po włosach. To było bardzo przyjemne.
- Wiem, ale mniejsza z tym. Lepiej mi powiedz jak w szkole? - chciałam szybko zmienić temat.
- Ana, nie uciekaj od tematu, proszę...
- Po prostu... Nie mam siły o tym teraz mówić. - westchnęłam. Może to faktycznie nie był najlepszy moment. Ta, okłamuj się dalej.
- No dobrze, skoro tak mówisz. To w porządku. W szkole jak w szkole... - i rozmowa nabrała zupełnie inny obrót.
       Lys mówił mi, że planowany jest bal, który ma być już niedłuo. Mówił, że ogólnie sporo osób się pochorowało i Cas z tego korzysta, bo nie przychodzi. Przynajmniej będzie się miał jak wytłumaczyć. Ale na ten moment i tak wszyscy skupiają się na balu. Mają zostać wybrane trzy lub cztery księżniczki z czego na uroczystości ogłoszone zostaną wyniki wyborów królowej. Cóż... Zapowiada się... Em, dobra zabawa? Chyba tak, nie wiem.
        Aż sama się dziwiłam, że tak się zasiedzieliśmy. Nim się zorientowaliśmy było już całkiem ciemno. Po dłuższym czasie pożegnaliśmy się z Lysandrem. Cóż, to chyba najmilsze popołudnie jakie miałam w ciągu tego tygodnia.

***

[Lysander]

       Nie podobało mi się to wszystko. Fakt, że Anabelle uciekała od tematu... To nie było dla niej dobre. Ale też nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Powoli, stopniowo udawało mi się do niej dotrzeć. Próbowałem nawet jakoś jej przekazać, że może powinna porozmawiać z psychologiem lub kimś tego pokroju. Bo nie było z nią za dobrze, ciężko było tego nie zauważyć. Chciałem, żeby to rozwiązało się jak najszybciej. Żeby doszli do porozumienia z Cas'em, bo to też bardzo jej ciąży, ale... Żadne z nich jednocześnie się do tego nie pchało. Wychodząc zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby to może jakoś zainicjować... I wtedy wpadłem na kogoś.
- Przepraszam... - rzuciłem od razu i spojrzałem na osobę, którą niechcący szturchnąłem. Młody chłopak, chyba w moim wieku, chociaż ciężko było mi ocenić przez kaptur od ciemnozielonej bluzy, którą miał na sobie.
- Spoko, nie szkodzi. - rzucił. Jego głos był niski, ale nie wyrażał też żadnych emocji. Zatrzymałem się. Zorientowałem się, że chłopak stoi kawałek od domu Anabelle i patrzy cały czas w tym kierunku. Cóż, było to dosyć... Niepokojące. - Ej... - zaczął nagle widząc, że się zatrzymałem. - Nie wiesz może czy w tym domu mieszka Anabelle Williams? - spojrzał w moją stronę.
- Um... Szukasz jej? - nie chciałem od razu odpowiadać na pytanie, dlatego uciekłem od tematu.
- Ta, straciliśmy kontakt. Dawno jej nie widziałem i szukam jej już jakiś czas. - wzruszył ramionami i zdjął kaptur. Miał krótkie, brązowe włosy i ciemne oczy tego samego koloru. Miał bliznę na prawym policzku, ale nie wyglądał jakoś groźnie. Wręcz przeciwnie, wydawał się całkiem sympatyczny. Może to właśnie sprawiło, że w duchu odetchnąłem. Coś mówiło mi, że na szczęście nie jest żadnym psychopatą, a zwykłym dawnym znajomym.
- Rozumiem, tak mieszka tutaj. - przytaknąłem po dłuższej chwili.
- Dzięki, jesteś wielki. Już myślałem, że znowu ktoś mnie źle pokierował i trafiłem na jakieś zadupie. - uśmiechnął się pod nosem. W pewnym sensie przypominał mi Casa. - Jesteś jej chłopakiem czy coś? Bo widziałem jak wychodzisz z jej domu.
- Nie, nie. - od razu zaprzeczyłem. - Jestem jej przyjacielem, chodzimy razem do liceum. - uśmiechnąłem się.
- Jasne, łapię. - uśmiech nieco mu się poszerzył. - W każdym bądź razie dzięki za pomoc stary. Dzisiaj nie będę już jej dupy zawracać, ale wpadnę tu jeszcze kiedyś. Pewnie niedługo. - rzucił. - Jeszcze raz dzięki. - przybił ze mną tzw. "sztamę" i ruszył w przeciwnym kierunku.
       Dopiero po jakimś czasie również ruszyłem do domu. Zastanawiałem się kim jest ten chłopak i skąd znają się z Aną, ale nie zamierzałem w to wnikać. Przynajmniej na razie. Za jakiś czas zorientowałem się, że nawet nie wiem jak się nazywa... To nie było zbyt mądre z mojej strony, ale cóż. Stało się. Westchnąłem ruszając w dalszą drogę. Będę musiał następnym razem zapytać Anabelle kim jest ten chłopak.

***

[Anabelle]

numer nieznany xxxx: 16:45 | Hej Anabelle, co tam?

numer nieznany xxxx: 16:50 | Tęskniłem w sumie

numer nieznany xxxx: 18:50 | Chciałabyś się spotkać?

numer nieznany xxxx: 18:52 | Pogadalibyśmy o tym co się stało

numer nieznany xxxx: 20:36 | ?????

numer nieznany xxxx: 10:45 | Odezwij się

       Któregoś dnia zaczęłam dostawać sms'y. Nie miałam pojęcia od kogo one są, myślałam, że ktoś najzwyczajniej robi sobie jakieś żarty, ale nie odpowiadałam na nie. Nawet przez chwilę byłam przekonana, że to Castiel, ale to nie mógł być on, bo jakiś czas później dobijał się do mnie ze swojego normalnego numeru. Nie wiem czego chciał, ale nie odbierałam. Bolało mnie, bardzo to co robił to co się działo. Nie chciałam żeby to tak wyglądało, ale nie mogłam za wiele z tym zrobić. Potrzebowałam go. Bardzo. Miałam Lysa, to fakt, ale nie byłam w stanie dłużej dusić w sobie tyle emocji związanych z Cas'em.
       Pewnie dlatego któregoś wieczora w końcu odebrałam. Tak, zrobiłam to, ale się nie odezwałam. Czekałam aż on to zrobi. Chyba się tego nie spodziewał, bo zupełnie go zatkało. Wciąż czekałam leżąc na swoim łóżku i gapiąc się w sufit. Serce mi łomotało, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. 
- Masz mi coś do powiedzenia? - musiałam w końcu się odezwać. I wtedy usłyszałam stuknięcie. Jakby coś trafiło w szybę drzwi balkonowych. Zignorowałam to, bo bardziej obchodziło mnie co Cas chce mi powiedzieć. Za chwilę jednak rozległo się kolejne stuknięcie. I kolejne. - Co jest kurwa...? - mruknęłam podchodząc do balkonu i otwierając drzwi. Podeszłam do barierki cały czas trzymając telefon przy uchu, lecz po chwili wypuściłam go z ręki. Poczułam falę emocji i już nie mogłam nad sobą zapanować. Łzy momentalnie nalały mi się do oczu, spłynęły po moich policzkach i zaczęłam cała drżeć. Nagle w mojej głowie pojawiła się seria wspomnień, które wyparłam dawno temu. Nie mogłam ich zatrzymać. Położyłam dłoń na ustach i zaczęłam powoli cofać się do mieszkania. Następnie zaczęłam szukać leków, ale nie pamiętałam gdzie leżą. Nie mogłam sobie nic przypomnieć, oprócz tego co zdarzyło się parę lat temu. Usłyszałam dzwonek do drzwi i to jak ktoś woła moje imię. Wpadłam w panikę. Poczucie winy i wszystkie inne emocje zaczęły krzyczeć w mojej głowie, nie potrafiłam tego zatrzymać. Bałam się, cholernie i nie wiedziałam co mam robić. Błagałam, żeby przestały krzyczeć, żeby mnie nie męczyły. Chciałam, żeby to wszystko się zatrzymało. Przewracałam dom do góry nogami w poszukiwaniu... Sama tak właściwie nie wiem czego.
      Będąc w kuchni wzięłam do ręki nóż. To jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, nic innego nie mogłam zrobić. Opadałam z sił, ale one nie chciały przestać krzyczeć. Usiadłam na podłodze, oparłam się o szafki i błagałam by już więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Stałem pod jej domem i dzwoniłem. Miałem już dość tej sytuacji, tego jak to wygląda. Musiałem z nią wreszcie porozmawiać i wyjaśnić to wszystko. To źle działało i na mnie i na nią. Ale nic nie poszło tak jak chciałem. Przez pierwsze pół godziny nie odbierała wcale. Byłem wkurwiony, bo było ciemno i zimno, ale cóż, sam się na to pisałem. I nagle odebrała, sygnał przestał łączyć, ale się nie odezwała. Ja zresztą też nie. Po chwili jednak usłyszałem jej głos. Z początku zapomniałem co chciałem jej powiedzieć, później jednak coś zupełnie odwróciło moją uwagę. Spojrzałem do jej ogródka gdzie usłyszałem szelest i stukot, jakby ktoś rzucał czymś w szybę. Nie wiedziałem co to, ale miałem przeczucie, że to nic dobrego. Przyjrzałem się bardziej i podszedłem o kilka kroków. Usłyszałem jak dziewczyna mówi "Co jest kurwa...", a następnie zobaczyłem ją wychodzącą na balkon i spoglądającą w dół, gdzie stał... Ktoś, kto rzucał szyszkami w jej okno. Ubrany w ciemnozieloną bluzę, czarne spodnie. Był średniego wzrostu chłopakiem o brązowych, krótkich włosach i... I więcej nie byłem w stanie dostrzec, to cud, że chociaż tyle widziałem. W końcu było całkiem ciemno i jedynie lampy uliczne dawały jakieś światło. Patrzył na nią, a ona na niego.
       Po chwili wypuściła telefon z ręki i zaczęła cofać się do mieszkania zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziałem co się dzieje. Po pierwsze - kim był ten chłopak, a po drugie - co dzieje się Anabelle? Usłyszałem płacz, trzaski i huki po części przez słuchawkę, po części z wnętrza domu. Coś było nie tak. Spojrzałem na chłopaka, który najpierw patrzył na okno, a później skierował wzrok na mnie. Stał tak chwilę po czym ruszył w kierunku centrum miasta. Mniejsza o niego, musiałem coś zrobić bo z Aną działo się coś niedobrego. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić dzwonkiem.
- Ana! - krzyknąłem starając się usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie drzwi.  - Ana, otwieraj te pieprzone drzwi! - warknąłem i zacząłem szarpać za klamkę. Ciągle słyszałem płacz... Ale w pewnej chwili wszystko ucichło. Serce mi stanęło. Poczułem moce ukłucie w piersi, jakby coś mnie kopnęło i mówiło mi że wydarzyło się coś strasznego. Wiedziałem, że dziewczyna nie zamknęła balkonu, dlatego od razu tam pobiegłem. Nie chciałem wyważać drzwi, bo nie znałem powagi sytuacji. Przynajmniej na razie... Wspiąłem się częściowo po rynnie i kratce dla bluszczu, a następnie po balustradzie i wszedłem do środka. 
       Zacząłem ją wołać, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. W domu panowała głucha cisza i ogromny bałagan. Rzeczy były porozrzucane wszędzie gdzie się dało. Zacząłem jej szukać po piętrze, ale nigdzie jej nie było. Zbiegłem na dół i tam również zacząłem szukać. Nie trwało to jednak długo. Szybko ją znalazłem. Leżała na podłodze, a wszędzie była krew. Była prawie nieprzytomna. W jednej ręce trzymała nóż, a jej nadgarstki były wzdłuż porozcinane. Płakała, ale traciła już jakąkolwiek przytomność.
       Serce mi stanęło, zacisnąłem pięści. Od razu do niej podbiegłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po karetkę przedstawiając sytuację i jednocześnie biorąc dziewczynę na ramiona starając się zacisnąć ręce wokół jej nadgarstków, tak by jakimś sposobem zatamować krwotok. Nie było czasu. Nie było cholernego czasu. Pierwszy raz w życiu tak kurewsko się bałem, że nawet nie zastanawiałem się dlaczego to w ogóle ma miejsce? Dlaczego to zrobiła? Co się w ogóle stało? Wiedziałem tyle, że było cholernie źle i że jeśli karetka nie przyjedzie tak szybko jak powinna... Bałem się kurwa nawet o tym myśleć. Przytulałem ją do siebie nie zwalniając uścisku na nadgarstkach. 
- Tylko nie zamykaj oczu mała, słyszysz? - powtarzałem jej. - Trzymaj się, nie możesz teraz, słyszysz? - ciągnąłem. - Nie zasypiaj... Obiecuję ci, naprawię całe to gówno. Zrobię wszystko, tylko nie waż się teraz kurwa umierać.

Naprawdę, nie było cholernego czasu.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Rozdział XVII cz. 2

[Lysander]

       Cóż, wydarzyło się ogólnie sporo. I chyba jedyne co z tego dobrego wyszło to fakt, że odesłano Amber do domu. Zadzwoniono po jej rodziców, by po nią przyjechali... Ale to, co robiła przechodziło wszelakie granice. Mimo wszystko staram się akceptować wiele, jednak jej zachowania naprawdę nie byłem w stanie. Ale wracając... Zacznijmy od początku.
       Cała afera rozpoczęła się w momencie, w którym Anabelle i Amber gdzieś zniknęły, a instruktorka musiała płynąć po kajak wypuszczony na środek jeziora. Reakcja była ogólnie szybka, więc tylko gdy dziewczyny wróciły, Amber została zaprowadzona do nauczycieli. Chyba wszyscy liczyli, że jej się dostanie. Ana jednak nie przyszła do nas, poszła gdzieś wgłąb lasu, a Castiel poszedł za nią. Przyglądałem się tej sytuacji z daleka, ale wyraźnie mogłem usłyszeć o czym mówili. Nie tylko ja zresztą, większość z nas to słyszała. Rozmowa do najprzyjemniejszych z pewnością nie należała. Problem w tym, że nie chciało mi się wierzyć, że Ana tak nagle wyskoczyła z pomysłem by zakończyć relację. Coś musiało się wydarzyć... Ale Castiel tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Kazał jej się odpierdolić i na tym rozmowa się zakończyła. Żadne z nas nie widziało Any przez kolejne kilka godzin. Cóż, myśleliśmy, że chciała się przejść i niedługo wróci... Jednak wszystko potoczyło się zupełnie odwrotnie. Każdy zrozumiał, że coś poszło ostro nie tak, ale wyjaśnień nie mogliśmy się spodziewać.

[Castiel]

       Co to ma do jasnej kurwy nędzy być? Nie mam pojęcia, co opętało tę dziewczynę, ale nie miałem humoru na tego typu teksty. Mimo wszystko sam też przegiąłem. Ułatwiłem jej to, najzwyczajniej mówiąc. Powinienem był trzymać język za zębami, albo chociaż próbować jakoś to wszystko wyjaśnić. Ale jestem tępym idiotą i nie umiem przestać się pyszczyć. Przeklinałem w głowie samego siebie za to co właśnie się stało. Czyli to koniec, jak rozumiem? Nie byliśmy w żadnym związku, ani niczym takim, ale przyjaźniliśmy się tak? Więc co nagle poszło źle?
      Nie miałem pojęcia jak wytłumaczyć sobie to wszystko na spokojnie. Anabelle poszła przejść się do lasu, ale była już za daleko, żebym miał szansę ją dogonić. Poza tym ten las jest cholernie duży, a ona mogła iść gdziekolwiek. Ostatecznie ruszyłem w stronę naszego domku. Jedyne czego teraz pragnąłem to spora dawka tytoniu. Tylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach w takich chwilach. Jednak nie tak prędko, ktoś musiał mnie oczywiście zaczepić. Dziękowałem niebiosom, że to nie była Amber, tylko Lys. Mimo wszystko jednego mogłem być pewny - zaraz zaczną się pytania.
- Co się stało? - I jest, pierwsze.
- A co miało się stać? - odpowiedziałem. Szczerze, nie miałem najmniejszej ochoty, żeby w ogóle z kimkolwiek rozmawiać. Odpaliłem papierosa, żeby jakoś utrzymać moje nerwy na wodzy.
- Powiedz, czemu kazałeś jej się odpierdolić? - ciągnął. Widziałem, że jego wzrok przejawia coraz większą surowość. Ogólnie nie wyglądało to jakoś najlepiej. Ale to przynajmniej dało mi świadomość, że słyszał raczej większość. I z pewnością nie tylko on.
- Sama tego chciała. - zaciągnąłem się mocno i wypuściłem po chwili dym z ust. - Chciała końca tej cholernej relacji, więc to właśnie dostała.
- Nie chce mi się wierzyć, że tak po prostu... - zaczął, ale szybko mu przerwałem.
- Ta, mnie też.
- Coś tu jest nie tak... - ciągnął, ale nie miałem ochoty już dłużej tego słuchać.
- Stało się i tyle. Będzie tak, jak chciała. - rzuciłem i ignorując już wszystko inne ruszyłem w stronę domku. Chciałem cholernego spokoju, nic poza tym.

***

       Leżałem przez większość tego czasu i myślałem. O tym dlaczego to w ogóle miało miejsce? Co ta idiotka musiała nagadać Anabelle, że podjęła w ogóle ten temat? Przysięgam, zamorduję ją jak tylko ją zobaczę. I głęboko błagałem by została odesłana do domu, bo znoszenie dłużej jej obecności w tym miejscu robiło się nie do przetrwania. Mimo wszystko wracać też mi się nie uśmiechało. W szkole zapewne nie byłoby lepiej.
       Straciłem rachubę czasu, zjadłem coś co znalazłem w lodówce i popiłem piwem, które kupiliśmy w pobliskim sklepie. Nie mogłem znieść myśli, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Cóż, ja cholera mimo wszystko też mam uczucia. To że nie przeżywam ich aż tak na zewnątrz nie znaczy, że jestem zwykłą pustą maszyną do wpierdolu za jaką wiele osób mnie uważa. Ale mogą się pocałować, akurat ich zdanie mam głęboko w poważaniu.
Ciągle słyszałem innych. Jak rozmawiają ze sobą na dole domku i na zewnątrz, przez okno. Słyszałem, że zaczynają szukać Any, że zniknęła bez śladu. I mimo tego, co wydarzyło się zaledwie chwilę temu, coś z tyłu głowy mówiło mi, że coś tu nie gra. Mimo tego jak mnie potraktowała jakoś wiedziałem, że coś mogło jej się stać... Że powinienem się ruszyć i iść jej szukać razem z resztą. Problem był taki, że rozumiałem jak bardzo w tym wszystkim zawiniłem. I byłem w kropce. Nie wiedziałem czy powinienem jej szukać, czy zostawić to innym... Ale postanowiłem nie być skończonym chujem i się ruszyć. Mniejsza z tym co się wydarzyło. Jeśli coś jej się stało naprawdę sobie tego nie daruję.
Chociaż...
       Miałem ogromny mętlik w głowie, chciałem odpocząć od tego wszystkiego, od narastającej góry problemów. Wiedziałem, że jak ta wycieczka się skończy na pewno tak prędko nie wrócę do szkoły. Miałem po dziurki w nosie ludzi dookoła. I szczerze? Nie wiedziałem, co powinienem był zrobić. Ostatecznie wyszedłem z domku rozglądając się. Pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy, to żeby zapalić. Tak... Do tego trzeba było podejść ze spokojem i przede wszystkim ogarnąć co z tym zrobić dalej.
Ta, marzenia.

[Rozalia]

- Ty chuju! - wrzasnęłam z wściekłości. - Coś narobił? Gdzie do jasnej cholery jest Anabelle? - krzyczałam na Castiela, który stał na pomoście paląc papierosa. Nie mogliśmy jej znaleźć. Nikt nie widział jej od kilku godzin, a że zaczynało robić się już ciemno wszyscy żyliśmy w przekonaniu, że coś jej się stało.
- Nie wiem. - rzucił obojętnym głosem i wzruszył ramionami. Naprawdę go to nie obchodziło?
- Narobiłeś gówna to chociaż może teraz jej szukaj, a nie stój jak kołek. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej starając się opanować napływ adrenaliny. Ale patrząc na niego nie mogłam praktycznie nic ze sobą zrobić. Przysięgam, że jeśli byłabym w stanie pobiłabym go na miejscu.
- Wiesz co? - wypuścił dym z ust prosto na mnie. - Chuj mnie to boli, że Ana zniknęła. Szukajcie jej sobie, a mnie w to nie mieszajcie. Dobrze słyszałaś, że sama chciała końca tego wszystkiego, to niech sobie teraz radzi. Ja mam to i ją głęboko.
Łał. Takiej wiązki się nie spodziewałam. Ale to tylko jeszcze bardziej mnie nakręciło. Nie mogłam się powstrzymać i uderzyłam chłopaka otwartą dłonią w twarz.
- Gdyby naprawdę ci na niej zależało zrobiłbyś wszystko, żeby to naprawić. - warknęłam przez zaciśnięte zęby. - Jeśli naprawdę kiedykolwiek tak było lepiej rusz dupsko, idź jej szukać i przede wszystkim zejdź mi z oczu. - dorzuciłam. Nie usłyszałam już odpowiedzi. Chłopak najwyraźniej nie wiedział co ma zrobić, ale nie zamierzałam czekać. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do krążenia po terenie obozu i wydzwaniania do Anabelle. Kątem oka zauważyłam, że Cas faktycznie się ruszył i poszedł do lasu. Czyżby mnie posłuchał? Mam taką nadzieję. Przynajmniej to świadczy o tym, że nie jest skończonym ścierwem i to co powiedziałam go jakoś ruszyło.

***

[Lysander]

       Wszyscy jej szukaliśmy próbując jednocześnie zupełnie ukryć przez nauczycielami fakt, że Ana zniknęła. Trochę to trwało i szło nam dosyć średnio... Co gorsza większość z nas pokłóciła się między sobą. Jakim cudem to wyszło? Cóż, mnie nie pytajcie. Ale wracając... Trzeba było ją znaleźć zanim jeszcze się ściemni. Przebywanie w tak wielkim lesie, zdaną sama na siebie... Cóż, nie było to zbyt rozsądne. Ukrywanie tego samo w sobie też proste nie było, gdyż większość z nas była spanikowana. Wszyscy widzieli co miało miejsce i nie mogliśmy tak tego zostawić. Ciągle męczyło mnie przeczucie, że coś jest mocno nie tak, ale nie mogłem się mylić. W głowie wciąż miałem sytuację w domu Cas'a, gdy dziewczyna siedziała przed lustrem i mówiła do siebie... Tu coś nie grało. Z nią coś było nie w porządku, ale starała się to tak usilnie ukryć, że miałem wielką trudność w rozgryzieniu jej.
       Nie do końca zdawałem sobie sprawy z powagi stanu dziewczyny. Do momentu, w którym nie znalazłem jej w tym lesie. Siedziała pod drzewem cała zapłakana, trzymając się za głowę i mamrocząc pod nosem, płacząc. Błagając by "przestało". I już rozumiałem, potrzebowałem jedynie potwierdzenia mojej teorii. Ale wiedziałem, czemu Ana nie chce by inni się o tym dowiedzieli. To nie było nic przyjemnego, dla niej samej zwłaszcza. Zauważyłem w jej dłoni słoiczek z tabletkami. Jest i potwierdzenie. Jednak trzeba zacząć działać, żeby w miarę szybko jej to przeszło. Nie wiedziałem jak powinienem do tego podejść, bo cóż... Problemy z psychiką to poważna sprawa, ale musiałem zrobić coś co mogłoby w jakimś stopniu na nią wpłynąć. Pochyliłem się i położyłem dłoń na jej ramieniu, zacząłem powtarzać jej imię. Z początku nie reagowała wcale. Przykucnąłem.
- Ana... Co się dzieje? Spokojnie, już spokojnie... Jestem tu... - powtarzałem w kółko. Chyba mnie usłyszała, bo w końcu płacz ustał, a dziewczyna spojrzała na mnie zagubionym wzrokiem próbując chyba uświadomić sobie co się właśnie dzieje.
- Już... - zawahała się przez chwilę rozglądając się na około. - Już w porządku. - odetchnęła głęboko starając się doprowadzić do porządku, ale było to trudne przez stan w jakim się znajdowała. Bez słowa po prostu ją objąłem. Cóż... Może to w jakimś stopniu pozwoli jej się uspokoić.
       Chciała stąd iść. Szczerze nie zdziwiło mnie to, dlatego od razu odprowadziłem ją do domku. Droga zajęła dobrą chwilę, w końcu byliśmy spory kawałek od obozu, ale bez problemu udało mi się go znaleźć. Idąc wzdłuż brzegu jeziora nie było ciężko natrafić na miejsce naszego pobytu. Widziałem, że zażywa kolejną dawkę tabletek ze słoiczka w jej rękach. Będę musiał później się temu bliżej przyjrzeć. Teraz trzeba było bezpiecznie doprowadzić ją do łóżka. Widać było jak bardzo wykończona jest. Gdy dotarliśmy na miejsce pierwsze co się wydarzyło to napływ ogromnej fali pytań ze strony dziewczyn. Ale to nie był dobry pomysł, żeby Ana musiała na nie teraz odpowiadać. Między innymi dlatego sam o nic nie pytałem.
- Ana chyba jest zmęczona... - mówiłem spokojnie. - Lepiej żeby chyba teraz odpoczęła. - Chciałem dać im łagodnie do zrozumienia, żeby ją teraz zostawiły.
       Tak też się stało, dziewczyny odpuściły, a przynajmniej na razie. Anę zaprowadziłem do pokoju, przypilnowałem, żeby położyła się spać i przytuliłem ją mając nadzieję, że to chociaż minimalnie sprawi, że poczuje się lepiej. Następnie zszedłem na dół do dziewczyn. Trzeba było im to na spokojnie wytłumaczyć...
- Lys, co jest z Aną? - pierwsze pytanie padło od Rozalii. Nie czekały, wszystkie stały tam wpatrując się we mnie uważnie i oczekując odpowiedzi.
- Nie czuje się najlepiej... Chyba trochę przeżywa to, co się stało. - starałem się dobrać słowa tak, by za wiele nie powiedzieć o sednie problemu. - Mam do was prośbę. - powiedziałem, zanim padły kolejne pytania. - Nie budźcie jej i nie wspominajcie najlepiej o tym co miało w ogóle miejsce. To dla jej dobra. - westchnąłem. Wszystkie przytaknęły i pozostało mi tylko im zaufać.
       Spojrzałem na Violettę, która stała niepewnie w rogu pomieszczenia. Ona chyba najbardziej to przeżywała, w końcu całe zajście do przyjemnych nie należało. Podszedłem do niej gdy dziewczyny zaczęły się rozchodzić.
- Violu... Przejdziesz się ze mną? - zapytałem cicho, tak by reszta nie usłyszała. Chciałem powiedzieć jej, żeby się nie martwiła. Wiedziałem jak bardzo wrażliwa jest, dlatego ktoś musiał ją uspokoić. Poza tym uwielbiała Anę i zawsze dostrzegała, gdy coś było z nią nie tak. Dziewczyna kiwnęła delikatnie głową i razem ruszyliśmy ku wyjściu. W pewnym sensie spodziewałem się, że spokój tego wieczoru zostanie na nowo zakłócony, jednak nie myślałem, że nastąpi to tak szybko. Jak tylko zeszliśmy z podestu poczułem ostry zapach dymu papierosowego i od razu już wiedziałem, że Castiel tu jest.
- Co z Aną..? - zapytał od razu kompletnie ignorując obecność Violetty.
- Śpi. - odparłem krótko. Przysięgam, nie miałem pojęcia jak powinienem się zachowywać wobec niego w tamtej chwili. - Powinno być lepiej...
- Czemu na tyle zniknęła? - przerwał mi nie przestając rzucać pytaniami.
- Źle się poczuła. - z moich ust nadal wypływały krótkie odpowiedzi.
- Co jej było..? - rozumiałem, że pyta o konkrety. W końcu dobrze widział, jak i większość z nas, że płakała i była całkiem rozdarta.
- Widziałeś przecież. - odparłem. - Czemu teraz nagle cię to interesuje? - nie wiem czemu zadałem wtedy to pytanie. Sam byłem bardzo zmęczony tym dniem i tym, co tu miało miejsce i nie umiałem zachować zupełnego spokoju.
- Dobrze kurwa wiesz. - warknął, a ja zauważyłem, że Viola zaczyna drżeć. Atmosfera nie była zbyt przyjazna, a po tylu przeżyciach w ciągu jednego dnia żadne z nas nie czuło się dobrze. Tym bardziej ona.
- Uspokój się. - mruknąłem jedynie. - Nie wyżywaj się na innych, Cas. Nie od tego są ludzie. - nie wiem czemu, ale nie mogłem powstrzymać potoku słów. Po chwili chwyciłem Violettę za rękę i ruszyłem przed siebie. Nie powinna patrzeć na to jak jeszcze my się kłócimy, prawda?

[Castiel]

       Wszystkich dziś popierdoliło. Przysięgam, nawet Lys był w stanie się tak zachować się jak reszta. Nie miałem wtedy głowy, żeby tłumaczyć sobie to stresem, czy zmęczeniem. Po prostu wszystko trafił jasny szlag. Chciałem porozmawiać z Anabelle, wyjaśnić, zapytać o co chodzi, ale moja wściekłość nie mijała. Poza tym z tego co mówił Lysander, dziewczyna spała. Rozumiałem, że budzenie jej nie ma sensu... Ale nie wiedziałem co innego mogę zrobić. Dlatego to zostawiłem. Po prostu wróciłem do domku starając się ogarnąć własne myśli i opanować emocje. Jedyne czego pragnąłem to sen... Który mimo wszystko, nie zamierzał przyjść do mnie szybko. 
       Leżałem i zwyczajnie myślałem o tym co się dziś wydarzyło i co wydarzy się jutro. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jak to dalej będzie wyglądać. Nie wiem co mnie opętało, że tak się czułem, że nie byłem w stanie tego wytrzymać i zostawić w świętym spokoju tak jak być powinno, tak jak ona tego chciała... Ale właśnie, czy to naprawdę jest to, czego chciała?

***

       Nie widziałem jej cały kolejny dzień. Nikt jej nie widział. "Pochorowała się" - tak to tłumaczyli nauczycielom. Prawda była oczywista - spała. Nieraz przecież widziałem ile była w stanie spać. Mniejsza z tym. Starałem się mieć ją i całą tę sprawę głęboko w poważaniu. To było najprostsze rozwiązanie. Wybić sobie to wszystko z głowy. Jednak nie zmieniło to tego że chodziłem niesamowicie wkurwiony. Amber narzucała się jeszcze bardziej niż zawsze, dosłownie lepiąc się do mnie, a ja ledwo powstrzymywałem się przed przywaleniem jej. W dodatku była niesamowicie zadowolona z przebiegu wydarzeń...
Ale wiecie co? Całe szczęście przyjechał po nią jej ojciec i zabrał ją, bo taki był nakaz nauczycieli. To była chyba najlepsza i chyba jedyna dobra rzecz, która zdarzyła się tego dnia. Wszyscy chodzili wkurzeni i niewyspani, A przynajmniej wiele osób. Cóż, mimo wszystko zależało im na Anie, tak? I byli wściekli, głównie oczywiście na mnie i na Amber. Prawie doszło do kolejnej afery, gdyby ta nie wróciła do domu. Istniała jeszcze jedna istotna rzecz w tym wszystkim. Wiele osób przeczuwało, że w tym jest coś nie tak. Że Anabelle coś urywa i nie chce nam o tym za nic powiedzieć. Chyba byłem jedną z niewielu osób, która miewała nawet pewne dowody na to, że coś tu się miesza. Ja i z tego co wiedziałem, jeszcze Lysander. Normalnie pewnie próbowałbym sam to jakoś wyjaśnić, zapytać. Ale biorąc pod uwagę fakt, że głównie ja byłem tu winowajcą nie mieszałem się. A ona i tak spała.
        Cały dzień panowała między nami niezręczna cisza. Poprzedniego dnia większość z nas pożarła się między sobą. Efekt motyla, ta? Tak to się nazywa? Jedna drobna rzecz, pociągająca za sobą wiele silnych i wyniszczających zdarzeń. Gdy jednak próbowaliśmy się do siebie odzywać, było tylko gorzej. Sytuacja między mną a Lysem też się nie poprawiła, wręcz przeciwnie. Ciężko było w ogóle znaleźć dobre wyjście z tego wszystkiego.
        Najgorzej było chyba w momencie, w którym wyszliśmy terenu obozu by iść do jakiejś przystani, gdzie mieliśmy uczyć się łowić ryby. Pierdolenie, ani to śmieszne, ani zabawne i nie miałem najmniejszej ochoty w tym uczestniczyć. Ale iść musiałem tak czy inaczej. Instruktor został z Aną, w razie gdyby się miała obudzić, a reszta nie miała wyboru i musiała się ruszyć. Ostatecznie wylądowaliśmy siedząc na jakimś długim pomoście, czekając, aż Farazowski dogada się z rybakami. Większość nie odzywała się do siebie. Jedynie dziewczyny mówiły coś między sobą. Przynajmniej było spokojnie.
- I co, zadowolony jesteś z siebie? - usłyszałem czyjś głos. Spokojnie, ta? Najwyraźniej nie na długo.
- Co za problem znowu masz? - rzuciłem przez ramię. To był Kentin, bo tak miał na imię ten knypek, którego wcześniej pobiłem. Ale najwyraźniej było mu mało. Albo zwyczajnie korzystał z tego, że byli tu nauczyciele i nie mogłem mu porządnie przypierdolić.
- Widzisz co narobiłeś? Teraz każdy chodzi wkurwiony i nikt się do siebie nie odzywa. - ciągnął.
- No przepraszam bardzo, ale na to co wy sobie gadacie między sobą nie mam już wpływu.
- Kentin ma rację. - Rozalia stanęła nade mną i przypatrywała mi się z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. - To ty pociągnąłeś wiązkę tych wszystkich zdarzeń, Castiel.
- Przestań pierdolić bo ni... - próbowałem się bronić.
- Przestańcie. - tym razem wtrącił się Lys. - Nie możecie obwiniać go za wszytko. Prawda jest taka, że nikt nie zna źródła tego co się wydarzyło. Oprócz samej Anabelle. - Cóż, miło, że mnie bronił mimo wszystko.
- Ale Anę to ty w spokoju zostaw. - teraz odezwał się Armin. Sporo ludzi się tu zleciało.
- S... Spokojnie... Przecież nic się n-nie dzieje takiego... - mruknęła Viola, która stała za Lysem. Trochę nawet było mi jej żal. Mimo wszystko była wrażliwa, a wszyscy wokół się żarli. Można mieć dość.
- Cóż. Nie byłoby problemu, gdyby Castiel nie kazał się jej odpierdolić, co nie? - rzucił Alexy. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać i wykłócać między sobą.
- Przestańcie kurwa wpierdalać się do spraw, które was nie dotyczą. - wypaliłem w końcu. Wszyscy nagle zainteresowali się tą sprawą jak nie wiadomo czym. A prawda była taka, że nie dotyczyła żadnego z nich. - Chuj mnie to boli, że Ana to wasza przyjaciółka czy tam koleżanka. Pierdolenie. Zacznijcie więc może kurwa faktycznie jej pomagać, a nie szukać problemu tam gdzie go nie ma. - warknąłem, wstałem i przepchałem się przez towarzystwo.
       Miałem dość. Jedyne czego pragnąłem w tamtej chwili to papieros i chwila samotności, bez ciągłego terkotania za uchem jakim to skurwielem jestem.

***

[Kim]

- Zamknąć japy. - warknęłam spoglądając na rozgadane towarzystwo. Znów zaczynali się kłócić, a przecież nie po to tu przyszliśmy. Trzeba było to rozwiązać, byle szybko i ustalić co trzeba. - Przymknijcie się, bo sprawa jest poważna. - ciągnęłam coraz to głośniej, aż wreszcie wszyscy się uciszyli.
       Siedzieliśmy przy wieczornym ognisku. Nauczyciele zostawili nas już samych, dlatego mogliśmy rozwiązać to w świętym spokoju. Chyba każde z nas miało dosyć tej sytuacji i trzeba było doprowadzić to do porządku. A że nikt się za bardzo do tego nie pchał to wypadło na mnie. Cóż, nie dyskutowałam. Wolałam, żeby wszystko było załatwione nim Anabelle się obudzi.
- Teraz wszyscy macie mnie słuchać. - mówiłam. - Ana niedługo wstanie, dlatego ta sytuacja nie może dłużej tak wyglądać. Zwłaszcza, że to ona jest tu tak naprawdę sednem problemu. Ale wracając... Wszystkim nam na niej zależy, ta? Ale spójrzcie na siebie. Jak będziemy się tak żreć to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Poza tym to co wydarzyło się między Castielem i Aną należy tylko i wyłącznie do nich. To była ich relacja i nie nasz w tym interes. Spierdoliło się i tyle i trzeba z tym żyć. Jak będą chcieli, to to rozwiążą i tyle z tematu. Daję wam godzinę na przemyślenie sprawy i pogodzenie się. Idę obudzić Anabelle i robimy to, co planowaliśmy jeszcze zanim rozpętało się to bagno. I kij mnie obchodzą wasze "ale". Jeśli chcecie doprowadzić to do porządku to zróbcie to teraz i przestańcie winić się nawzajem. A dla jej dobra nie próbujcie wspominać o tym, że to wszystko w ogóle miało miejsce. - odetchnęłam i spojrzałam na każdego z osobna. - Koniec audiencji, można się rozejść i zabrać za przygotowania. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i nie zwracając uwagi już na nic innego ruszyłam do domku. Ktoś musiał zbudzić tę Śpiącą Królewnę.

***

[Anabelle]

       Lysander powiedział mi o wszystkim co się wydarzyło. Nie oszczędzał w słowach, mimo, że zazwyczaj to robił. Tak właśnie było lepiej, chciałam wiedzieć jak wiele mnie ominęło i dlaczego nikt nie chce o tym rozmawiać. Naprawdę aż tak się o mnie martwili? Huh, uroczo. Nie podobał mi się fakt, że wszyscy byli skłóceni, ale teraz widocznie było już w porządku. Na całe szczęście. Tamta atmosfera faktycznie mogłaby nie wpłynąć na mnie najlepiej. Rozumiałam przynajmniej to, czemu chcieli to ukryć. A poza tym kamień spadł mi z serca na wieść, że Amber wróciła do domu. Przynajmniej nie miała okazji nikomu powiedzieć o mojej chorobie.
- Huh... Dzięki, serio. - odetchnęłam gdy chłopak skończył mówić. - Przynajmniej jestem świadoma... I miło, naprawdę miło, że się tak o mnie martwiliście. - uśmiechnęłam się.
- Cóż, jesteś dla większości z nas ważna. - odwzajemnił gest. Nastała chwilowa cisza, w czasie której wyciągnęłam telefon sprawdzając godzinę. Była trzecia nad ranem. Niebawem zacznie robić się jasno. - Pozwól... Że teraz ja zapytam. - głos Lysa wyprowadził mnie z zamyślenia.
- Jane, pytaj o co chcesz. - kiwnęłam głową. Teraz żałuję, że nie domyślałam się o co może zapytać, ale...
- Powiedz mi... Chorujesz, prawda? - nieco ściszył głos. I wtedy serce mi stanęło. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, co zrobić. Bałam się kolejnego ataku.
- Co... Co ty mówisz? - zawahałam się przez chwilę.
- Anabelle... Masz depresję, tak?- wciąż pytał. Czyli wiedział. Huh, przecież to było oczywiste. On nie był taki głupi. A może to jednak Amber mu powiedziała? Poczułam ucisk w gardle, przez który nie mogłam wydusić ani słowa. - Dlatego zażywasz tyle tabletek i masz problemy ze snem?
Na początku nic nie zrobiłam. Lustrowałam go spojrzeniem. Nie wiedziałam co ma zamiar zrobić z tym faktem, ale cóż. Wiedział. Nie było sensu się z tym cackać. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Gratuluję, Sherlock'u. - zaśmiałam się w pewnym sensie nerwowo. - Mam depresję, mam stany lękowe i oczywiście fobie. - miałam... Inny ton głosu? Chyba nie było sensu niczego tu udawać. - Wymieniać dalej? - oczy lekko mi się zaszkliły. Na początku milczał, chyba starając się dobrać słowa.
- Ana... Wiedz, że masz we mnie oparcie. - odezwał się po chwili. - Jeśli potrzebujesz rozmowy, czegokolwiek... Możesz dzwonić, pisać, mówić. Jestem tu dla ciebie i nigdzie się nie wybieram
Tik tak.
Przestańcie.
Tik tak...
Mówię... Przestańcie...
Tik...
- Jasne. - uśmiechnęłam się, a łzy spłynęły mi po policzkach. Liczyłam, że tego nie widzi. - Dzięki... - dodałam i przytuliłam go lekko. Chciałam stąd iść nim zupełnie stracę kontrolę. - Ale wracajmy już do reszty, bo jeszcze zaczną coś podejrzewać. - zaśmiałam się lekko.
- Tak... Racja. - posłał mi ciepły uśmiech, który mówił mi tylko jedno. "Nie martw się, nikomu o niczym nie powiem". Byłam mu za to ogromnie wdzięczna. Ale teraz... Teraz trzeba było się powoli zbierać. Niedługo zacznie robić się jasno.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Rozdział XVII cz.1

Jak na zawołanie usłyszałam ten skrzeczący śmiech. Spojrzałam w bok i zobaczyłam burzę blond włosów zbliżającą się w moją stronę. Usta miała wykrzywiony w uśmiech, a ja byłam tak przepełniona wściekłością, że myślałam, że naprawdę zaraz się na nią rzucę. Ale nic nie mówiłam, nie odezwałam się słowem. Moja twarz nie zmieniła się ani na moment. Patrzyłam na nią spokojnym, ale jednocześnie pełnym nienawiści wzrokiem. I co ona chciała tym osiągnąć? Miałam przez to zostawić Castiela, tak? Świetne zagranie moja droga, ale możesz się pocałować między oczy.
- Mówiłam, ale nie chciałaś słuchać. - śmiała się. - Zamienię twoje życie w piekło, a to - wskazała na kajak pływający po powierzchni jeziora. - To dopiero początek.
- Jesteś nienormalna. - odezwałam się wreszcie, tak zimnym głosem, że aż widziałam jak dziewczyna zadrżała.
- Mogłabym powiedzieć o tobie to samo. - wycedziła. Zaraz, zaraz... Co? Spojrzałam na nią pytająco, a ona nagle zrobiła się jakaś pewna siebie. - Co, myślisz, że nie wiedziałam? Dowiedzenie się o tym nie było takie trudne... - zaśmiała się. Podniosłam się z miejsca. Emocje we mnie szalały, ale chciałam z nią to jakoś spokojnie załatwić. Chwyciłam ją za przedramię i pociągnęłam w stronę lasu.
- Ej, co ty wyprawiasz? Puszczaj mnie! - zaczęła się drzeć i próbować wyrwać.
- Zamknij jadaczkę. - warknęłam i pociągnęłam ją mocniej. Gdy byłyśmy wystarczająco daleko puściłam ją. Nie była z tego wszystkiego zadowolona, ale na szczęście chyba rozumiała po co mi to było. - Czego chcesz? - rzuciłam od razu.
- Dobrze wiesz. - poprawiła fryzurę, a ja skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- A jak nie to...? - zapytałam.
- Powiem wszystkim, że jesteś wariatką. - wzruszyła ramionami. - Powiem im na co chorujesz i że nie powinni się do ciebie zbliżać.
- I myślisz, że ci uwierzą? - zaśmiałam się.
- Jeśli zobaczą dowody, to uwierzą. - zaczęłam drżeć w środku.
- Niby jakie dowody, co? - zakpiłam. Nie mogła nic na mnie mieć, nie było szans.
- Cóż... Po pierwsze, właśnie nagrałam tę rozmowę. - zaśmiała się wrednie wskazując na swój telefon. - A po drugie mam znajomego, który chodzi do twojej starej szkoły O wszystkim mi powiedział i przede wszystkim wykradł mi dokumenty na temat stanu twojego zdrowia, które były w szkolnym archiwum.
Ona wiedziała. O wszystkim wiedziała i co zabawniejsze nic nie mogłam z tym zrobić. Nie wiedziałam czy blefuje czy nie, ale nie mogłam pozwolić sobie na to, by inni się dowiedzieli. I tak już widzieli za dużo. Czułam jak cała drżę w środku od wszystkich tych emocji, ale nie mogłam pozwolić sobie na wybuch. Nadal jednak milczałam.
- Wiesz dobrze, że od tego nie uciekniesz. - dalej się śmiała. Szmata. Ale chyba nie miałam innego wyjścia.
- Zamknij się już, okej? - warknęłam. Nastała kolejna chwila ciszy. - Będzie jak chcesz, rozumiesz? - musiałam ulec. Nie widziałam wtedy innego wyjścia, ale byłam pewna jednego. Jeśli odpuszczę znajomość z Casem na jakiś czas... Tak będzie lepiej. Zabolało mnie to, bardzo, ale musiałam się chronić. Amber miała jednak rozsądek i dla Castiela wszystko by zrobiła... Więc jeśli ja odpuszczę, ona też to zrobi i nikomu nic nie powie. Patrzyła na mnie z satysfakcją w oczach. Wygrała. Tak, Amberzyca wygrała.
- W takim razie... - wysunęła rękę w moją stronę. - Mamy umowę. - spojrzałam na jej dłoń, ale nie uścisnęłam jej. Po prostu kiwnęłam głową i ruszyłam z powrotem w stronę domków.

***

Amberzyca jak się okazało narobiła sobie niezłych problemów. Gdy tylko wróciłyśmy do obozu moje rzeczy grzecznie czekały już sobie na podeście. Jak się okazało przyszła instruktorka, wszyscy powiedzieli jej co miało miejsce, a ona popłynęła po tamten kajak. Tak czy inaczej Amber miała później przerąbane. Ale szczerze? Chyba nawet to nie mogło zepsuć jej humoru. W końcu wygrała.
Kobieta zaprowadziła ją do domku, w którym mieszkali razem z drugim instruktorem oraz Farazowskim i Borysem. Powiedziała, że obgadają to, czy nie wyślą jej do domu. Na to natomiast się oburzyła. Ta, chciała mnie pilnować i nie mogła pozwolić sobie na powrót. Ale tak całkiem szczerze... W tamtej chwili nie czułam się na tyle, żeby w ogóle o tym myśleć. Podziękowałam za sprowadzenie moich rzeczy na suchy ląd, zaniosłam je do pokoju i z powrotem wyszłam na zewnątrz. Musiałam się przejść, zrobić ze sobą cokolwiek. Emocje we mnie szalały, byłam wściekła i smutna. Nie mogłam nad tym panować. Wyciągnęłam z kieszeni słoiczek z tabletkami połykając jedną. Nie mogę pozwolić sobie wybuchnąć.
- Nie mogę uwierzyć do czego ta sucz się posuwa. - usłyszałam znajomy głos za moimi plecami. Castiel. Akurat teraz najmniej mi go było trzeba. Nic nie odpowiedziałam po prostu idąc przed siebie. - Ej, mała, co jest? - zapytał. Mała? Heh...
Nie.
Przestań.
Zatrzymałam się w miejscu, ale nie obróciłam się w jego stronę.
- Cas... Myślę, że nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. - powiedziałam po prostu. Nie usłyszałam odpowiedzi, ale wiedziałam, że on też się zatrzymał.
- Co...? - rzucił w końcu. - W sensie?
- W takim sensie, że ta relacja, nasza relacja, wiesz, jeśli jakakolwiek była... Cóż, nie widzę dla niej sensu, przyszłości, czegokolwiek. Zostawmy się w spokoju, tak będzie lepiej dla nas obojga. - mówiłam to niewiarygodnie spokojnie i to chyba właśnie to wyprowadziło go z równowago.
- Co ona ci do jasnej cholery nagadała? - warknął. Był zimny, że aż mnie zakuło.
- Nic. Tak będzie lepiej, Cas. - rzuciłam i obróciłam się patrząc mu w oczy. Od razu jednak odwróciłam wzrok. Nie chciałam patrzeć, nie mogłam.
- Przestań pieprzyć Ana... - widziałam jak zaciska pięści. - Co się z tobą dzieje, hm? - nie odpowiadałam. - Cholernie zabawny ten twój żart.
- To nie był żart. - odparłam. Odetchnęłam i wróciłam wzrokiem patrząc wprost w jego oczy. - Rozumiesz? - starałam się być tak samo zimna jak on. I właściwie to całkiem nieźle mi to wychodziło. Nastała cisza. Długa, pełna żalu, smutku i wściekłości w jednym. Żadne z nas nic nie mówiło. - Dajmy sobie spokój. Tak będzie lepiej. - powtórzyłam jeszcze bardziej chłodno. Musiałam to robić, żeby dotarło. Musiałam się chronić, za wszelką cenę. Ale to... Bolało. Bardzo. Nie tylko mnie, ale i jego też.
- Wiesz co...? Skoro tak bardzo tego chcesz, to dobrze. Odpierdol się ode mnie kurwa wresz... - nie dokończył. Chyba dosłownie ugryzł się w język. I wtedy poczułam się jeszcze gorzej. Nie odezwałam się, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Coraz bardziej przyspieszając, żeby go zgubić gdyby zaczął za mną iść. Skoro tak bardzo tego chciał, to nawet lepiej. Dobrze, że to powiedział...
Żeby jeszcze to w praktyce tak dobrze zadziałało...
...
Tik tak.

***

Nie pamiętam co się działo przez kolejne kilka godzin. Ocknęłam się słysząc czyjeś wołanie, a później dotyk na moim ramieniu. Nie chciałam się budzić, chciałam przespać tak tysiąc lat w ogóle nie wstając. Domyślałam się co miało miejsce, ataki atakami, ale znów niewiele pamiętam. Tylko to, ze wszystko się ruszało...
- Ana... Co się dzieje? Spokojnie, już spokojnie... Jestem tu... - słyszałam czyjś niesamowicie stłumiony głos przedzierający się przez pozostałe błądzące po mojej głowie. I nagle w jednej chwili wszystko wróciło. Poczułam dopływ światła, to jak bardzo się trzęsę. Siedziałam na ziemi, a raczej kuliłam się trzymając za głowę. Płakałam, okropnie płakałam i mamrotałam do siebie. Wzięłam głębszy oddech i wszystko nagle wróciło do normy. Wciąż byłam rozdarta, nadal coś było nie tak, ale było lepiej. Wszystko widziałam i czułam. Spojrzałam na osobę znajdującą się koło mnie. To był Lysander, który po raz kolejny widział mnie w takim stanie. Ostatnio w domu Casa, teraz tutaj... On za dużo widzi, za dużo wie. Ale mogłam być pewna tego, że nikomu nie powie. Nie pytał, nie próbował zdobyć wyjaśnień. Na szczęście. A może nie widział tyle ile się spodziewałam.
- Już... - zaczęłam mówić bardzo spokojnym głosem biorąc co chwila głębsze oddechy. - Już w porządku. - mruknęłam. Odetchnęłam głęboko po raz enty starając się ogarnąć otoczenie. Byliśmy w środku lasu, chyba dość spory kawałek od obozu. I właściwie... Było już całkiem ciemno, Ha, no tak, dlatego mnie szukali. Ciekawe jak bardzo przerąbane mam. Chłopak nie odezwał się, po prostu przytulił mnie lekko. Chyba wiedział, że tego właśnie potrzebuję. Rozumiał.
Odetchnęłam głęboko i wtuliłam się w niego mocno.
- Lys... Chodźmy stąd... - mruknęłam starając się opanować drżenie głosu.
- Dobrze. - odparł cicho wypuszczając mnie i pomagając mi wstać. Dobrze, że tu był. Leki nie zadziałały w porę i zdążyłam wybuchnąć. Nie wiadomo jak by się to skończyło gdyby nie on. Ale właśnie teraz wyjęłam z kieszeni słoiczek zażywając kolejną dawkę. Cóż, tak trzeba było. Powinno mi się zrobić lepiej, ale jedyne czego teraz pragnęłam, to położyć się spać.
Chłopak odprowadził mnie pod domek, gdzie czekały już dziewczyny. Zalała mnie fala pytań - co się stało, gdzie byłam i dlaczego nie mówiłam, że gdzieś idę? Ale nie chciałam na nie odpowiadać. Byłam zbyt tym wszystkim zmęczona, a Lysander chyba to widział.
- Ana chyba jest zmęczona... - mówił bardzo spokojnie. - Lepiej żeby chyba teraz odpoczęła. - spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nagle się wzdrygnęłam. Nie wiedziałam, czy nie będę mieć przerąbane przez to, że nie mogli mnie znaleźć tyle czasu. Ale naprawdę, musiałam teraz się położyć. Powoli weszłam na górę słysząc jeszcze jak dziewczyny rozmawiają o czymś cicho. Nawet nie zorientowałam się, że Lys cały czas szedł za mną i mnie pilnował. Gdy tylko weszłam do pokoju zażyłam tabletki nasenne, żeby zasnąć od razu i przede wszystkim nie myśleć za dużo. To nigdy nie pomagało, a wręcz przeciwnie - było gorzej. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na chłopaka stojącego obok. Widziałam troskę w jego oczach i to było... Miłe. Pomogło mi zapomnieć o niektórych rzeczach.
- Jakby coś się działo, to masz mój numer. Możesz zadzwonić. No i dziewczyny będą z tobą, więc nie musisz się martwić. - poczułam jak pochyla się i lekko mnie przytula. - A teraz idź spać, lepiej się poczujesz. - uśmiechnął się lekko. Ja posłusznie przytaknęłam i położyłam się przykrywając się kocem. Zgasił światło, a później patrzyłam jak schodził na dół. Słyszałam jak rozmawia z dziewczynami tłumacząc im coś, a później zamknęłam oczy i zapadłam w długi, głęboki sen.

***

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że obudzę się kolejnego dnia wieczorem. I szczerze? Przez pierwsze pół godziny nawet nie byłam tego świadoma. Nikt mnie nie budził, ale byłam święcie przekonana, że spałam tylko chwilę. Nadal było ciemno. Obudziła mnie Kim, która powiedziała, żebym się zbierała bo wychodzimy. Zastanawiałam się o co chodzi, w końcu był środek nocy. A później przypomniałam sobie, że mieliśmy popłynąć na wyspę i spędzić tam noc. Mimo, że nie czułam się wyspana posłusznie wstałam. Umyłam się, przebrałam, uczesałam i ogólnie doprowadziłam do porządku. Wzięłam też jakieś jedzenie i różne rzeczy, które mogłyby nam się przydać.
Gdy wyszłam na zewnątrz wszyscy czekali już przy kajakach z latarkami w rękach. Noc była w miarę ciepła, nie było tak źle. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc pozostałych. Nie zwróciłam nawet uwagi na Casa, nie chciałam z nim rozmawiać biorąc pod uwagę umowę z Amberzycą i to co się w ogóle wydarzyło. Wszyscy byli niewiarygodnie cicho, z wiadomych powodów i mieli oczywiście latarki. Kajaki pływały już po powierzchni wody, teraz wystarczyło tylko do nich wsiąść.
- No witam śpiącą królewnę. - usłyszałam zza siebie śmiech Armina. - Ładnie to tak przespać całą dobę?
- No wiesz... Zaraz, co? Dobę? Spałam dobę? - odwróciłam się i spojrzałam na niego pytająco.
- Taaa, wszyscy się cholernie zamartwiali, bo się nie budziłaś. Ale Viola mówiła, że zażyłaś tabletki na sen i to dlatego. - wzruszył ramionami.
- Uh... A ktoś się coś czepiał? - zapytałam jeszcze.
- Nah, powiedzieliśmy Farazowi, że się strasznie źle czujesz i się przeziębiłaś. To ta instruktorka poszła zobaczyć co z tobą, ale jak zobaczyła, że śpisz to stwierdziła, że masz pewnie gorączkę i trzeba dać ci spokój. - zaśmiał się.
- Hah, a to miło z jej strony, - uśmiechnęłam się. - Cóż, ostatecznie i tak zostałam obudzona.
- Taa, nie chcieliśmy płynąć bez ciebie zwłaszcza, że jesteś naszym pomysłodawcą.
- A coś mnie ogólnie ominęło? - dopytywałam się.
- Właściwie to raczej nie... - zaczął się zastanawiać i wtedy poczułam popchnięcie.
- Ruszaj tyłek Ana! - usłyszałam głos Alexego. Zaśmiałam się cicho. - Musimy się pospieszyć zanim ktoś się zorientuje.
I tym sposobem wylądowałam z nim w jednym kajaku. Podróż nie była daleka, dlatego zbytnio też nie zmokliśmy, ale każde z nas musiało mieć przynajmniej jedną latarkę i każdy musiał pilnować się reszty. W końcu była noc. Żadnych komplikacji nie było, na szczęście. Ale muszę przyznać, że pływanie o takiej porze było czymś naprawdę niesamowitym. Nie mogłam oderwać wzroku od księżyca i gwiazd odbijających się w tafli jeziora.
Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że i to co mówili instruktorzy o świetlikach na wyspie okazało się prawdą. Było ich pełno! Problem był taki, że trzeba było zachowywać się niewiarygodnie cicho, żeby ich nie płoszyć, bo wtedy gasną. Na początku, przy ogarnianiu wszystkiego zachowanie ciszy było awykonalne. Po wciągnięciu kajaków na brzeg zagłębiliśmy się nieco w las gdzie dotarliśmy na polankę i rozłożyliśmy koce. Wyciągnęliśmy jedzenie i przenośny głośniczek włączając jakąś spokojną muzykę. Na początku się trochę wykłócaliśmy, ale gdy włączyłam Arctic Monkeys wszyscy umilkli i wyraźnie byli zadowoleni. Taka neutralność, która większości pasowała była dobra.
Długi czas po prostu leżeliśmy na kocach rozmawiając o wszystkim i niczym, jedząc to co każdy przyniósł i obserwując świetliki. Później odpaliliśmy ognisko, żeby trochę się zagrzać. Od leżenia w miejscu można było mimo wszystko zmarznąć. Kilkakrotnie próbowałam dopytać o tym co mnie ominęło, ale jakimś dziwnym trafem każdy zmieniał temat i ogólnie unikali go. Coś było nie tak...Ale mimo wszystko było naprawdę przyjemnie, tak jak ostatnio, gdy spędzaliśmy czas w takiej dużej grupie. Ciągle jednak czułam czyjś wzrok na sobie. Oczywiście wszyscy wiemy, że o Castiela tu chodzi. Ale chciałam za wszelką cenę przestać myśleć o tym wszystkim. O nim, o tym co się wydarzyło. Dlatego...
- Lys... Przejdziemy się? - zapytałam nagle cicho. Leżałam obok niego, więc nikt inny raczej tego nie usłyszał. On tylko kiwnął głową i wstał podając mi rękę. Uśmiechnęłam się lekko i przyjęłam gest również się podnosząc. - My zaraz wrócimy... - rzuciłam tylko. Oczywiście nie odbyło się bez komentarzy typu "awwww" i innych takich. Ale olaliśmy to i ruszyliśmy w stronę brzegu. Chciałam zapytać... Czy coś mnie faktycznie ominęło. Byłam naprawdę ciekawa, bo w końcu w ciągu doby mogło wydarzyć się naprawdę wiele. Zwłaszcza biorąc pod uwagę całą tę sytuację mogłam być pewna, że atmosfera w obozie do najmilszych nie należała.
- Chciałaś o czymś porozmawiać...? - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak właściwie... - zaczęłam.
- Chcesz wiedzieć co działo się gdy spałaś, prawda? - Ah, no tak. Lysio jak zwykle spostrzegawczy. Zauważył, że próbowałam się tego dowiedzieć. Kiwnęłam twierdząco głową. Chciałam wiedzieć ile kto wiedział o tym co miało miejsce. - Anabelle...
- Proszę, po prostu mi powiedz. - westchnęłam siadając na trawie przy brzegu jeziora i patrząc w na nasze domki w oddali. Chłopak usiadł obok, ale nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
- Nie chcemy, żebyś się niepotrzebnie martwiła... - mówił, ale widząc moją minę, od razu zaprzestał próby powstrzymania moich pytań. - W porządku... Opowiem ci, ale pod jednym warunkiem.
Ucieszyłam się, że mój plan zadziałał. Wiedziałam, że Lys mnie nie okłamie i odpowie na wszystkie moje pytania jeśli zajdzie taka potrzeba. To naprawdę wspaniała osoba, ale...
- Jakim? - zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać.
- Pod warunkiem, że ty odpowiesz na jedno moje... Dość osobiste pytanie. - sam też nie brzmiał zbyt pewnie, ale szczerze? Nie wiedziałam o co może chcieć mnie zapytać. Nie myślałam nad tym za bardzo. Chociaż tak właściwie powinnam była się domyślać.
- Dobrze. - przytaknęłam nie myśląc za wiele. - Ale ty pierwszy mi opowiedz... O wszystkim. - miałam jakieś przeczucie, że wydarzyło się wiele... Niezbyt przyjemnych sytuacji. Cały ich potok.
Cóż, nie myliłam się.