sobota, 14 października 2017

Rozdział XX

[Anabelle]

       Patrzyłam w okno bojąc się spojrzeć w oczy komukolwiek w pomieszczeniu. Osoba, która przyszła... To nie lekarz, nie moja mama. Tylko ciocia, a raczej kobieta, którą tak nazywałam. Gdy byłam nieco młodsza wylądowałam w rodzinie zastępczej, a raczej w rodzinnym domu dziecka. Byli dla mnie zupełnie obcy, ale mieszkałam z nimi przez dwa lata. Z nimi, ich dwoma córkami i resztą przygarniętych dzieciaków. Później z różnych powodów, jakich nie chciałam pamiętać wzięli mnie do siebie moi chrzestni i mieszkałam właśnie z nimi. To oni pełnili funkcję moich obecnych rodziców. Kochałam ciocię i wujka jak własną rodzinę, ale bardzo było mi źle z tym, że musieli tu być w takim momencie. Moi chrzestni to cudowni ludzie, ale pracują za granicą, dlatego ciągle nie ma ich w domu. Może to i lepiej, tak było zwyczajnie łatwiej.
       Kiedyś byłam już w takim szpitalu, przywiozła mnie tu ciocia w momencie, w którym zażyłam za dużo leków nasennych. Bolało mnie, że widzi mnie w takim stanie. Ale ona była teraz jedyną dostępną mi "rodziną", póki nie zostaną powiadomieni moi prawni opiekunowie. O moich biologicznych rodzicach nie ma co nawet wspominać. Matka jest chora psychicznie, a ojciec zostawił nas dawno temu i założył własną rodzinę. Nic dodać, nic ująć. Nie mogłam mieszkać z żadnym z nich z wiadomych powodów.
- Może nas pani zostawić same...? - usłyszałam pytanie, którego najbardziej się obawiałam. Ciocia chciała się dowiedzieć co się stało i czemu jestem tu gdzie jestem. Właśnie w tamtej chwili okno wydawało mi się cholernie ciekawe. Nie wiele widziałam poza szybą i szarymi chmurami, w końcu leżałam. Ostatecznie usłyszałam jak pielęgniarka wychodzi, a wtedy Ciocia podeszła do łóżka. Nie chciałam na nią patrzeć, w sumie to chyba się bałam. Wiedziałam, że pewnie się na mnie zawiodła i jest jest przykro. Wiem, że kochała mnie jak własne dziecko, dlatego tego typu rzeczy bardzo źle na nią działały. Podsunęła krzesło i usiadła obok łóżka przypatrując mi się. Czułam jej wzrok na sobie, ale nie zmieniałam pozycji. Nawet nie drgnęłam, po prostu patrzyłam się tępo w szybę.
        Nastała długa, męcząca cisza. Żadna z nas nie chciała się odzywać, przynajmniej na początku.
- Annie... - tak właśnie na mnie mówiła. Wszelaka rodzina zwracała się do mnie właśnie tak. Właściwie nie przeszkadzało mnie to w ogóle. - Wiesz, że będziesz musiała zostać na oddziale? - dopiero wtedy na nią spojrzałam. Cóż, to było dosyć oczywiste. Skoro przeżyłam to musiałam liczyć się z konsekwencjami. Westchnęłam. Czyli kolejny miesiąc spędzę z dala od szkoły. Eh, przynajmniej uniknę rozmawiania o tym z kimkolwiek. Choćby na jakiś czas.
- Wiem... - mruknęłam cicho. To jedyne na co było mnie stać. Nawet w oczy nie potrafiłam jej spojrzeć.
- Czemu to zrobiłaś...? - odezwała się po kolejnej dłuższej chwili. Milczałam. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie chciałam nawet próbować, być tutaj, oddychać. Chciałam zwyczajnie, żeby mnie nie było, żeby ostatnia doba w ogóle nie miała miejsca. Zaklinałam się w myślach nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć. Po prostu skuliłam się bardziej.
- Poważnie muszę na to odpowiadać? - mruknęłam z niezadowoleniem. Głos nieco mi zachrypł i zaczął drżeć. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić.
- Annie. Powiedz mi, co się stało? - przysunęła się bliżej i dotknęła mojego ramienia bardzo ostrożnie. Wzdrygnęłam się i zacisnęłam powieki.
- Nie chcę rozmawiać Ciociu... - zaczęłam drżeć. Nie chciałam sobie przypominać, za bardzo się tego bałam. Chciałam być teraz sama, mimo tego jak bardzo kochałam tę kobietę. Ale nic nie szło po mojej myśli. Po chwili do pomieszczenia wszedł również dość otyły mężczyzna, wysoki o ciemnosiwych włosach i pociągłej twarzy. Od razu poczułam zapach papierosów. Wujek. Spojrzeli na siebie z Ciocią, po czym ta oznajmiła, że idzie zapalić i zostawiła mnie z nim samego. Zajął miejsce, na którym wcześniej siedziała jego żona i spojrzał na mnie. Wobec niego miałam chyba trochę więcej odwagi. Wiedziałam, że od razu nie poruszy tematu.
- Jak się trzymasz? - odezwał się po dłuższej chwili.
- Jak widać. - uśmiechnęłam się pod nosem, ale nic poza tym.
- Martwiliśmy się o ciebie, wszyscy. - westchnął. - Czemu nie zadzwoniłaś?
- ... Jaki był w tym sens? - głos na nowo opanowało drżenie.
- Wiesz, moglibyśmy spróbować jakoś ci pomóc. - odparł. Wtedy łzy nalały mi się do oczu.
- Mnie nie da się pomóc. - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie i wtedy do sali wszedł lekarz. Oznajmił, że muszę teraz porozmawiać z psychiatrą, a później będę mogła porozmawiać z wujkami i przyjaciółmi na spokojnie.
Zanim cię zamkną.
Przymknij się.

***

[Castiel]

        Stałem pod ścianą już w środku szpitala. Rozalia próbowała ze mną porozmawiać o tym co się stało przez co miałem ochotę jej porządnie przyłożyć, ale na szczęście Lys powiedział, żeby mi odpuściła. Wiedziałem, że prędzej czy później zacznie mnie obwiniać. Zresztą nie tylko ona.
       Widziałem tych ludzi. Kobietę wychodzącą z sali Any i mężczyznę, który wcześniej palił przed szpitalem. To musiała być jej rodzina, w innym wypadku by ich tu nie było. Patrzyłem na nich ponurym wzrokiem kiedy ci podeszli w moją stronę.
- To ty... Uratowałeś Anabelle, tak? - odezwała się pierwsza. Dopiero teraz zauważyłem, że płakała. Nic nie mówiłem,  po prostu kiwnąłem głową. Następnie stało się coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Kobieta objęła mnie za szyję i powiedziała, że mi dziękuję. Nie odwzajemniłem jej uścisku, byłem dość zdezorientowany. Po chwili mnie puściła i przetarła policzki.
- Jesteś Castiel, prawda? - zapytała. Kiwnąłem głową w odpowiedzi. - Katherine. - odparła wyciągając rękę w moją stronę. Uścisnąłem ją i powtórzyłem ten sam gest z jej mężem.
- Kristopher. - przejechał po mnie wzrokiem i lekko się uśmiechnął. Jego ton głosu był cholernie poważny. - Jesteśmy dawnymi opiekunami Any. - powiedział i wtedy się zawiesiłem.
- Opiekunami? - zapytałem patrząc na nich z ukosa. - W sensie, rodzicami?
- Oh, Annie ci nie mówiła, że jest w rodzinie zastępczej? - zapytała Katherine i wtedy mnie zatkało. Jak to rodzina zastępcza? Co jest z jej rodzicami? A skoro to jej dawni opiekunowie, to z kim mieszka teraz?
- Nie mówiła nic. - mruknąłem i wgapiłem się w okno.
- Castiel... Czy wiesz może co było powodem tego co się stało? - zapytał Kristopher. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Byłem cały w stresie starając się zapanować emocjami maksymalnie jak tylko się dało. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł z nimi teraz rozmawiać... Ale może od nich dowiedziałbym się trochę więcej. Musiałem po prostu czasem potrzymać język za zębami i będzie okej, ta?
- Trudno powiedzieć... - spojrzałem w bok na Rozalię i Alexego, którzy przysłuchiwali się rozmowie, mimo że mówiliśmy naprawdę cicho. Kobieta od razu rzuciła okiem w tamtą stronę i kiwnęła głową.
- Chodźmy może usiąść na spokojnie. - westchnęła. - W bufecie mają dobrą kawę. Tam możemy w spokoju porozmawiać. - powiedziała. Powoli kiwnąłem głową. Kawa dobrze mi zrobi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ta noc była cholernie męcząca.

***

[Anabelle]

       Jacy jesteśmy w skali od 1 do 10? Powiedz mi, co ty na to? Chcesz o tym porozmawiać? Jak się z tym czujesz? Czy kiedykolwiek pomijałaś posiłki? Może spróbujemy czegoś nowego...?  - te pytania krążyły mi po głowie. Wszyscy psychiatrzy powtarzali tę samą rutynę, to doprowadzało mnie do szału. Teraz chyba było inaczej. Może jednak jest szansa, żebym dalej żyła? Rzadko kiedy się otwierałam, albo zajmowało mi to tyle czasu, że do tej pory miałam już zmianę terapeuty. To nie było niczym przyjemnym.
        Rozważałam w tamtej chwili czy dać sobie szansę. Szansę na to, żeby wyzdrowieć. Nie było sensu już niczego ukrywać, wszyscy wiedzieli, że choruję. Po prostu... Teraz... Musiałam coś zrobić...
- Po prostu powiedz mi jak to zatrzymać. - mruknęłam patrząc na swoje zabandażowane nadgarstki. Siedziała ze mną kobieta o zmartwionym spojrzeniu. Próbowała zrozumieć, pytała, ale odpowiedzi ciężko mi przychodziły.
- Co takiego..? - zapytała.
- Widzenie tego wszystkiego... Jak przestać?
- Widzenie czego, Anabelle? - dopytywała.
- W tym świecie... Jest tyle bólu i zranień... Nie wiem jak przestać je dostrzegać. Jak przestać się obwiniać? Jak przestać słyszeć te krzyczące głosiki w mojej głowie mówiące że to wszystko moja wina? - wypaliłam praktycznie na jednym wdechu.
- Co cię boli?
- To nie ja... To oni, wszyscy inni. To nie ustaje... - ciągnęłam. Powoli wpadałam w trans. Niewiele brakowało, żebym dostała kolejnego ataku. Kobieta kiwnęła głową.
- A co z tobą i Davem?
       To pytanie sprawiło że odebrało mi mowę. Zaczęłam całkiem drżeć nie wiedząc zupełnie co powinnam powiedzieć. Z początku milczałam, ale im dłużej to robiłam tym bardziej one krzyczały.
- Co z nim..? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Widzisz go? - znów zamilkłam.
- Tak... On... Miał ciężkie życie. - wymamrotałam. Czułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Powiedziałaś coś istotnego, gdy spałaś. O nim. - odparła, a ja obróciłam wzrok w stronę okna.
- Nie obchodzi mnie to... - mruknęłam cicho.
- Anabelle. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musi zacząć. - westchnęła. Właśnie wtedy poczułam jak coś rozdziera mnie od środka. Rozpłakałam się i powiedziałam, że chcę być teraz sama. Nie miałam siły, żeby więcej rozmawiać. Chciałam tylko zasnąć i więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Siedzieliśmy w tym pieprzonym bufecie, a ja starałem się nie rzucać o byle co. Chciałem się tylko dowiedzieć kilku rzeczy o przeszłości Any, nic więcej.
- Przyszedłem do niej pod dom i był tam jakiś chłopak pod jej balkonem, później Ana dostała ataku paniki... I znalazłem ją z podciętymi nadgarstkami w jej kuchni. - odparłem zaciskając dłonie na kubku z kawą. Kristopher i Katherine spojrzeli po sobie. - Ten chłopak, kiedy zobaczył, że Ana zaczyna płakać po prostu sobie poszedł...
- Znasz tę osobę? - czułem się co najmniej jakbym miał przesłuchanie na policji. Nie podobała mi się ta sytuacja.
- Nie, raczej żadne z nas go nie zna. W ogóle nie mieszka w okolicy, bo widziałem go pierwszy raz w życiu. - wzruszyłem ramionami.
- Myślisz, że to przez niego tak się stało?
- Nie mam kurwa pojęcia. - warknąłem. Miałem głęboko to, że przeklinam przy jej zastępczej rodzinie. Oni zresztą chyba też. Widziałem w ich oczach, że rozumieją fakt, że jestem nabuzowany tym wszystkim.
- W porządku... - odetchnęła kobieta. - A z tych pozytywnych rzeczy... Jakie są twoje relacje z Annie? - nie odpowiedziałem. Trochę mnie zatkało i próbowałem sobie wszystko poukładać w głowie tak jak należy. Prawda była taka, że nie wiedziałem. Lys wczoraj w ogóle uświadomił mnie co tak naprawdę mi się dzieje, ale nie mogłem tak od razu na to patrzeć. Nie było w tym większego sensu.
- Przyjaźnimy się. - odparłem krótko.
- A ci chłopcy i dziewczyna, którzy czekali przed salą, oni też są dla niej bliscy, prawda? - dopytywała się. Kiwnąłem twierdząco głową. - Miło to słyszeć. Annie zawsze miała problem ze znajdowaniem sobie przyjaciół... - westchnęła kręcąc głową. Gdzieś to już słyszałem...
       Prawda jest taka, że niczego więcej się nie dowiedziałem. Nie chcieli rozmawiać o przeszłości Any, co właściwie mnie nie zdziwiło, ale i tak wkurwiło mnie to niemiłosiernie. Nie miałem ochoty rozmawiać z nimi "po towarzysku", bo po jaką cholerę? Jedyne czego w tej chwili chciałem to zapalić, znowu. Oni chyba zresztą też, więc tak czy inaczej poszliśmy w tym samym kierunku. Na szczęście nie komentowali faktu, że palę. Mam osiemnaście lat, więc kurwa mogę. A poza tym to tak jakby złodziej ci mówił "nie kradnij". To po prostu za cholerę nie działa.

***

[Anabelle]

       Lysander, Roza i Alexy wparowali do pokoju gdy tylko trochę się uspokoiłam. Cóż, miło było ich widzieć. Cholernie się cieszyłam, mimo tego w jakim stanie byłam. Rozalia płakała, powiedziała, że strasznie jej przykro i że powinna była wyczuć, że coś jest nie tak. Alexy mnie przytulił i obiecał, że kupi mi na drugi raz gigantyczną czekoladę. A Lys? Lys po prostu tu był. Powiedział, że wszystko się ułoży i będzie tylko lepiej.
       Nie obwiniali mnie. Tego właśnie chyba było mi trzeba, miło było poczuć, że ma się z ich strony wsparcie. Mimo tego, że byłam w kiepskim stanie to dzięki temu czułam się minimalnie lepiej. Nie wiedziałam, czy wiedzą, że przynajmniej przez kolejny miesiąc będę na oddziale. Ale może tak będzie lepiej. Odpocznę... Może nawet uda mi się ruszyć naprzód. Rozdzierałam się wewnętrznie. Z jednej strony nie chciałam więcej musieć oddychać, z drugiej... Właściwie nie było tak źle. Ale wszystko chyba przyjdzie z czasem.
- Ana... - zaczął Lysander. - Castiel chciał z tobą porozmawiać. - wskazał ruchem dłoni na drzwi za sobą. Czyli on nadal tu był? No tak, oni wszyscy byli. Kiwnęłam głową, a wtedy cała trójka mnie uściskała i powiedziała, że niedługo się zobaczymy, a następnie wyszyli z sali. Spojrzałam na karteczkę na nocnym stoliku. Wczoraj była ona łabędziem, teraz jednak, gdy była rozwinięta zawierała w sobie fragment tekstu piosenki.

Don't try to fight the storm
You'll tumble overboard
Tides will bring me back to you

The waves will pull us under
Tides will bring me back to you


        Dobrze wiedziałam, kto mi ją zostawił. Dokładnie ta osoba pojawiła się właśnie teraz w moim pokoju. Rozmawialiśmy już wcześniej, przeprosiliśmy się. Ale nadal mnie bolało, chociaż nie było już tak źle.
- Hej mała, jak się trzymasz? - rzucił jak gdyby nigdy nic. Może to zwyczajnie przejdzie z czasem. Bardzo chciałam, żeby wszystko wróciło do normy.
- A jak kurwa myślisz? - spojrzałam na niego z wyrzutem i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Bardziej durnego pytania zadać nie mógł.
- Przymknij się, z grzeczności pytam. - obrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem.
- O, gentleman się znalazł. - prychnęłam. Chciałam chociaż udawać, że mam dobry humor.
- Powiedziała.
- Zamknij się, jestem pierdoloną damą. - rzuciłam śmiejąc się pod nosem i wywracając oczami. Po chwili jednak cała ta sytuacja zmieniła się o 180 stopni, jakkolwiek śmieszna by nie była. Nie mogłam długo udawać zwłaszcza biorąc pod uwagę położenie w jakim się znajdowałam. Ostatecznie przestałam nawet próbować się uśmiechać.
- Ana... Czemu to sobie zrobiłaś? - zaczął. Milczałam. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie po raz kolejny tego dnia. Zacisnęłam zęby. Bardziej interesowało mnie coś innego.
- Powiedz... - spojrzałam na niego tym samym spojrzeniem co dzisiaj rano. Łzy nalały mi się do oczu. - Czemu mnie uratowałeś? - odparłam ostatecznie wprost.
       Tym razem to on milczał. Nie wiedział jak dobrać słowa, mogłam być tego pewna. Myślałam, że w tym momencie rozmowa się skończy i faktycznie tak było, ale potoczyło się to zupełnie inaczej niż się spodziewałam.
- A jak kurwa myślisz? - wybuchł. - Bo jesteś dla mnie kurewsko ważna i ni chuj bym sobie nie poradził gdyby nie ty. Więc nie pierdol mi tu skoro dobrze znasz odpowiedź na to jebane pytanie. I nigdy więcej, nie waż się kurwa tego powtórzyć. Nie waż się kurwa nawet próbować umierać. - patrzyłam na niego zaskoczona. Chyba zwyczajnie musiał to powiedzieć.
       Ja natomiast patrzyłam tępo na własne dłonie, łzy spłynęły mi po policzkach. Jedyne co później słyszałam to jego kroki i trzaśnięcie drzwiami.