poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Rozdział XVII cz. 2

[Lysander]

       Cóż, wydarzyło się ogólnie sporo. I chyba jedyne co z tego dobrego wyszło to fakt, że odesłano Amber do domu. Zadzwoniono po jej rodziców, by po nią przyjechali... Ale to, co robiła przechodziło wszelakie granice. Mimo wszystko staram się akceptować wiele, jednak jej zachowania naprawdę nie byłem w stanie. Ale wracając... Zacznijmy od początku.
       Cała afera rozpoczęła się w momencie, w którym Anabelle i Amber gdzieś zniknęły, a instruktorka musiała płynąć po kajak wypuszczony na środek jeziora. Reakcja była ogólnie szybka, więc tylko gdy dziewczyny wróciły, Amber została zaprowadzona do nauczycieli. Chyba wszyscy liczyli, że jej się dostanie. Ana jednak nie przyszła do nas, poszła gdzieś wgłąb lasu, a Castiel poszedł za nią. Przyglądałem się tej sytuacji z daleka, ale wyraźnie mogłem usłyszeć o czym mówili. Nie tylko ja zresztą, większość z nas to słyszała. Rozmowa do najprzyjemniejszych z pewnością nie należała. Problem w tym, że nie chciało mi się wierzyć, że Ana tak nagle wyskoczyła z pomysłem by zakończyć relację. Coś musiało się wydarzyć... Ale Castiel tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Kazał jej się odpierdolić i na tym rozmowa się zakończyła. Żadne z nas nie widziało Any przez kolejne kilka godzin. Cóż, myśleliśmy, że chciała się przejść i niedługo wróci... Jednak wszystko potoczyło się zupełnie odwrotnie. Każdy zrozumiał, że coś poszło ostro nie tak, ale wyjaśnień nie mogliśmy się spodziewać.

[Castiel]

       Co to ma do jasnej kurwy nędzy być? Nie mam pojęcia, co opętało tę dziewczynę, ale nie miałem humoru na tego typu teksty. Mimo wszystko sam też przegiąłem. Ułatwiłem jej to, najzwyczajniej mówiąc. Powinienem był trzymać język za zębami, albo chociaż próbować jakoś to wszystko wyjaśnić. Ale jestem tępym idiotą i nie umiem przestać się pyszczyć. Przeklinałem w głowie samego siebie za to co właśnie się stało. Czyli to koniec, jak rozumiem? Nie byliśmy w żadnym związku, ani niczym takim, ale przyjaźniliśmy się tak? Więc co nagle poszło źle?
      Nie miałem pojęcia jak wytłumaczyć sobie to wszystko na spokojnie. Anabelle poszła przejść się do lasu, ale była już za daleko, żebym miał szansę ją dogonić. Poza tym ten las jest cholernie duży, a ona mogła iść gdziekolwiek. Ostatecznie ruszyłem w stronę naszego domku. Jedyne czego teraz pragnąłem to spora dawka tytoniu. Tylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach w takich chwilach. Jednak nie tak prędko, ktoś musiał mnie oczywiście zaczepić. Dziękowałem niebiosom, że to nie była Amber, tylko Lys. Mimo wszystko jednego mogłem być pewny - zaraz zaczną się pytania.
- Co się stało? - I jest, pierwsze.
- A co miało się stać? - odpowiedziałem. Szczerze, nie miałem najmniejszej ochoty, żeby w ogóle z kimkolwiek rozmawiać. Odpaliłem papierosa, żeby jakoś utrzymać moje nerwy na wodzy.
- Powiedz, czemu kazałeś jej się odpierdolić? - ciągnął. Widziałem, że jego wzrok przejawia coraz większą surowość. Ogólnie nie wyglądało to jakoś najlepiej. Ale to przynajmniej dało mi świadomość, że słyszał raczej większość. I z pewnością nie tylko on.
- Sama tego chciała. - zaciągnąłem się mocno i wypuściłem po chwili dym z ust. - Chciała końca tej cholernej relacji, więc to właśnie dostała.
- Nie chce mi się wierzyć, że tak po prostu... - zaczął, ale szybko mu przerwałem.
- Ta, mnie też.
- Coś tu jest nie tak... - ciągnął, ale nie miałem ochoty już dłużej tego słuchać.
- Stało się i tyle. Będzie tak, jak chciała. - rzuciłem i ignorując już wszystko inne ruszyłem w stronę domku. Chciałem cholernego spokoju, nic poza tym.

***

       Leżałem przez większość tego czasu i myślałem. O tym dlaczego to w ogóle miało miejsce? Co ta idiotka musiała nagadać Anabelle, że podjęła w ogóle ten temat? Przysięgam, zamorduję ją jak tylko ją zobaczę. I głęboko błagałem by została odesłana do domu, bo znoszenie dłużej jej obecności w tym miejscu robiło się nie do przetrwania. Mimo wszystko wracać też mi się nie uśmiechało. W szkole zapewne nie byłoby lepiej.
       Straciłem rachubę czasu, zjadłem coś co znalazłem w lodówce i popiłem piwem, które kupiliśmy w pobliskim sklepie. Nie mogłem znieść myśli, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Cóż, ja cholera mimo wszystko też mam uczucia. To że nie przeżywam ich aż tak na zewnątrz nie znaczy, że jestem zwykłą pustą maszyną do wpierdolu za jaką wiele osób mnie uważa. Ale mogą się pocałować, akurat ich zdanie mam głęboko w poważaniu.
Ciągle słyszałem innych. Jak rozmawiają ze sobą na dole domku i na zewnątrz, przez okno. Słyszałem, że zaczynają szukać Any, że zniknęła bez śladu. I mimo tego, co wydarzyło się zaledwie chwilę temu, coś z tyłu głowy mówiło mi, że coś tu nie gra. Mimo tego jak mnie potraktowała jakoś wiedziałem, że coś mogło jej się stać... Że powinienem się ruszyć i iść jej szukać razem z resztą. Problem był taki, że rozumiałem jak bardzo w tym wszystkim zawiniłem. I byłem w kropce. Nie wiedziałem czy powinienem jej szukać, czy zostawić to innym... Ale postanowiłem nie być skończonym chujem i się ruszyć. Mniejsza z tym co się wydarzyło. Jeśli coś jej się stało naprawdę sobie tego nie daruję.
Chociaż...
       Miałem ogromny mętlik w głowie, chciałem odpocząć od tego wszystkiego, od narastającej góry problemów. Wiedziałem, że jak ta wycieczka się skończy na pewno tak prędko nie wrócę do szkoły. Miałem po dziurki w nosie ludzi dookoła. I szczerze? Nie wiedziałem, co powinienem był zrobić. Ostatecznie wyszedłem z domku rozglądając się. Pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy, to żeby zapalić. Tak... Do tego trzeba było podejść ze spokojem i przede wszystkim ogarnąć co z tym zrobić dalej.
Ta, marzenia.

[Rozalia]

- Ty chuju! - wrzasnęłam z wściekłości. - Coś narobił? Gdzie do jasnej cholery jest Anabelle? - krzyczałam na Castiela, który stał na pomoście paląc papierosa. Nie mogliśmy jej znaleźć. Nikt nie widział jej od kilku godzin, a że zaczynało robić się już ciemno wszyscy żyliśmy w przekonaniu, że coś jej się stało.
- Nie wiem. - rzucił obojętnym głosem i wzruszył ramionami. Naprawdę go to nie obchodziło?
- Narobiłeś gówna to chociaż może teraz jej szukaj, a nie stój jak kołek. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej starając się opanować napływ adrenaliny. Ale patrząc na niego nie mogłam praktycznie nic ze sobą zrobić. Przysięgam, że jeśli byłabym w stanie pobiłabym go na miejscu.
- Wiesz co? - wypuścił dym z ust prosto na mnie. - Chuj mnie to boli, że Ana zniknęła. Szukajcie jej sobie, a mnie w to nie mieszajcie. Dobrze słyszałaś, że sama chciała końca tego wszystkiego, to niech sobie teraz radzi. Ja mam to i ją głęboko.
Łał. Takiej wiązki się nie spodziewałam. Ale to tylko jeszcze bardziej mnie nakręciło. Nie mogłam się powstrzymać i uderzyłam chłopaka otwartą dłonią w twarz.
- Gdyby naprawdę ci na niej zależało zrobiłbyś wszystko, żeby to naprawić. - warknęłam przez zaciśnięte zęby. - Jeśli naprawdę kiedykolwiek tak było lepiej rusz dupsko, idź jej szukać i przede wszystkim zejdź mi z oczu. - dorzuciłam. Nie usłyszałam już odpowiedzi. Chłopak najwyraźniej nie wiedział co ma zrobić, ale nie zamierzałam czekać. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do krążenia po terenie obozu i wydzwaniania do Anabelle. Kątem oka zauważyłam, że Cas faktycznie się ruszył i poszedł do lasu. Czyżby mnie posłuchał? Mam taką nadzieję. Przynajmniej to świadczy o tym, że nie jest skończonym ścierwem i to co powiedziałam go jakoś ruszyło.

***

[Lysander]

       Wszyscy jej szukaliśmy próbując jednocześnie zupełnie ukryć przez nauczycielami fakt, że Ana zniknęła. Trochę to trwało i szło nam dosyć średnio... Co gorsza większość z nas pokłóciła się między sobą. Jakim cudem to wyszło? Cóż, mnie nie pytajcie. Ale wracając... Trzeba było ją znaleźć zanim jeszcze się ściemni. Przebywanie w tak wielkim lesie, zdaną sama na siebie... Cóż, nie było to zbyt rozsądne. Ukrywanie tego samo w sobie też proste nie było, gdyż większość z nas była spanikowana. Wszyscy widzieli co miało miejsce i nie mogliśmy tak tego zostawić. Ciągle męczyło mnie przeczucie, że coś jest mocno nie tak, ale nie mogłem się mylić. W głowie wciąż miałem sytuację w domu Cas'a, gdy dziewczyna siedziała przed lustrem i mówiła do siebie... Tu coś nie grało. Z nią coś było nie w porządku, ale starała się to tak usilnie ukryć, że miałem wielką trudność w rozgryzieniu jej.
       Nie do końca zdawałem sobie sprawy z powagi stanu dziewczyny. Do momentu, w którym nie znalazłem jej w tym lesie. Siedziała pod drzewem cała zapłakana, trzymając się za głowę i mamrocząc pod nosem, płacząc. Błagając by "przestało". I już rozumiałem, potrzebowałem jedynie potwierdzenia mojej teorii. Ale wiedziałem, czemu Ana nie chce by inni się o tym dowiedzieli. To nie było nic przyjemnego, dla niej samej zwłaszcza. Zauważyłem w jej dłoni słoiczek z tabletkami. Jest i potwierdzenie. Jednak trzeba zacząć działać, żeby w miarę szybko jej to przeszło. Nie wiedziałem jak powinienem do tego podejść, bo cóż... Problemy z psychiką to poważna sprawa, ale musiałem zrobić coś co mogłoby w jakimś stopniu na nią wpłynąć. Pochyliłem się i położyłem dłoń na jej ramieniu, zacząłem powtarzać jej imię. Z początku nie reagowała wcale. Przykucnąłem.
- Ana... Co się dzieje? Spokojnie, już spokojnie... Jestem tu... - powtarzałem w kółko. Chyba mnie usłyszała, bo w końcu płacz ustał, a dziewczyna spojrzała na mnie zagubionym wzrokiem próbując chyba uświadomić sobie co się właśnie dzieje.
- Już... - zawahała się przez chwilę rozglądając się na około. - Już w porządku. - odetchnęła głęboko starając się doprowadzić do porządku, ale było to trudne przez stan w jakim się znajdowała. Bez słowa po prostu ją objąłem. Cóż... Może to w jakimś stopniu pozwoli jej się uspokoić.
       Chciała stąd iść. Szczerze nie zdziwiło mnie to, dlatego od razu odprowadziłem ją do domku. Droga zajęła dobrą chwilę, w końcu byliśmy spory kawałek od obozu, ale bez problemu udało mi się go znaleźć. Idąc wzdłuż brzegu jeziora nie było ciężko natrafić na miejsce naszego pobytu. Widziałem, że zażywa kolejną dawkę tabletek ze słoiczka w jej rękach. Będę musiał później się temu bliżej przyjrzeć. Teraz trzeba było bezpiecznie doprowadzić ją do łóżka. Widać było jak bardzo wykończona jest. Gdy dotarliśmy na miejsce pierwsze co się wydarzyło to napływ ogromnej fali pytań ze strony dziewczyn. Ale to nie był dobry pomysł, żeby Ana musiała na nie teraz odpowiadać. Między innymi dlatego sam o nic nie pytałem.
- Ana chyba jest zmęczona... - mówiłem spokojnie. - Lepiej żeby chyba teraz odpoczęła. - Chciałem dać im łagodnie do zrozumienia, żeby ją teraz zostawiły.
       Tak też się stało, dziewczyny odpuściły, a przynajmniej na razie. Anę zaprowadziłem do pokoju, przypilnowałem, żeby położyła się spać i przytuliłem ją mając nadzieję, że to chociaż minimalnie sprawi, że poczuje się lepiej. Następnie zszedłem na dół do dziewczyn. Trzeba było im to na spokojnie wytłumaczyć...
- Lys, co jest z Aną? - pierwsze pytanie padło od Rozalii. Nie czekały, wszystkie stały tam wpatrując się we mnie uważnie i oczekując odpowiedzi.
- Nie czuje się najlepiej... Chyba trochę przeżywa to, co się stało. - starałem się dobrać słowa tak, by za wiele nie powiedzieć o sednie problemu. - Mam do was prośbę. - powiedziałem, zanim padły kolejne pytania. - Nie budźcie jej i nie wspominajcie najlepiej o tym co miało w ogóle miejsce. To dla jej dobra. - westchnąłem. Wszystkie przytaknęły i pozostało mi tylko im zaufać.
       Spojrzałem na Violettę, która stała niepewnie w rogu pomieszczenia. Ona chyba najbardziej to przeżywała, w końcu całe zajście do przyjemnych nie należało. Podszedłem do niej gdy dziewczyny zaczęły się rozchodzić.
- Violu... Przejdziesz się ze mną? - zapytałem cicho, tak by reszta nie usłyszała. Chciałem powiedzieć jej, żeby się nie martwiła. Wiedziałem jak bardzo wrażliwa jest, dlatego ktoś musiał ją uspokoić. Poza tym uwielbiała Anę i zawsze dostrzegała, gdy coś było z nią nie tak. Dziewczyna kiwnęła delikatnie głową i razem ruszyliśmy ku wyjściu. W pewnym sensie spodziewałem się, że spokój tego wieczoru zostanie na nowo zakłócony, jednak nie myślałem, że nastąpi to tak szybko. Jak tylko zeszliśmy z podestu poczułem ostry zapach dymu papierosowego i od razu już wiedziałem, że Castiel tu jest.
- Co z Aną..? - zapytał od razu kompletnie ignorując obecność Violetty.
- Śpi. - odparłem krótko. Przysięgam, nie miałem pojęcia jak powinienem się zachowywać wobec niego w tamtej chwili. - Powinno być lepiej...
- Czemu na tyle zniknęła? - przerwał mi nie przestając rzucać pytaniami.
- Źle się poczuła. - z moich ust nadal wypływały krótkie odpowiedzi.
- Co jej było..? - rozumiałem, że pyta o konkrety. W końcu dobrze widział, jak i większość z nas, że płakała i była całkiem rozdarta.
- Widziałeś przecież. - odparłem. - Czemu teraz nagle cię to interesuje? - nie wiem czemu zadałem wtedy to pytanie. Sam byłem bardzo zmęczony tym dniem i tym, co tu miało miejsce i nie umiałem zachować zupełnego spokoju.
- Dobrze kurwa wiesz. - warknął, a ja zauważyłem, że Viola zaczyna drżeć. Atmosfera nie była zbyt przyjazna, a po tylu przeżyciach w ciągu jednego dnia żadne z nas nie czuło się dobrze. Tym bardziej ona.
- Uspokój się. - mruknąłem jedynie. - Nie wyżywaj się na innych, Cas. Nie od tego są ludzie. - nie wiem czemu, ale nie mogłem powstrzymać potoku słów. Po chwili chwyciłem Violettę za rękę i ruszyłem przed siebie. Nie powinna patrzeć na to jak jeszcze my się kłócimy, prawda?

[Castiel]

       Wszystkich dziś popierdoliło. Przysięgam, nawet Lys był w stanie się tak zachować się jak reszta. Nie miałem wtedy głowy, żeby tłumaczyć sobie to stresem, czy zmęczeniem. Po prostu wszystko trafił jasny szlag. Chciałem porozmawiać z Anabelle, wyjaśnić, zapytać o co chodzi, ale moja wściekłość nie mijała. Poza tym z tego co mówił Lysander, dziewczyna spała. Rozumiałem, że budzenie jej nie ma sensu... Ale nie wiedziałem co innego mogę zrobić. Dlatego to zostawiłem. Po prostu wróciłem do domku starając się ogarnąć własne myśli i opanować emocje. Jedyne czego pragnąłem to sen... Który mimo wszystko, nie zamierzał przyjść do mnie szybko. 
       Leżałem i zwyczajnie myślałem o tym co się dziś wydarzyło i co wydarzy się jutro. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jak to dalej będzie wyglądać. Nie wiem co mnie opętało, że tak się czułem, że nie byłem w stanie tego wytrzymać i zostawić w świętym spokoju tak jak być powinno, tak jak ona tego chciała... Ale właśnie, czy to naprawdę jest to, czego chciała?

***

       Nie widziałem jej cały kolejny dzień. Nikt jej nie widział. "Pochorowała się" - tak to tłumaczyli nauczycielom. Prawda była oczywista - spała. Nieraz przecież widziałem ile była w stanie spać. Mniejsza z tym. Starałem się mieć ją i całą tę sprawę głęboko w poważaniu. To było najprostsze rozwiązanie. Wybić sobie to wszystko z głowy. Jednak nie zmieniło to tego że chodziłem niesamowicie wkurwiony. Amber narzucała się jeszcze bardziej niż zawsze, dosłownie lepiąc się do mnie, a ja ledwo powstrzymywałem się przed przywaleniem jej. W dodatku była niesamowicie zadowolona z przebiegu wydarzeń...
Ale wiecie co? Całe szczęście przyjechał po nią jej ojciec i zabrał ją, bo taki był nakaz nauczycieli. To była chyba najlepsza i chyba jedyna dobra rzecz, która zdarzyła się tego dnia. Wszyscy chodzili wkurzeni i niewyspani, A przynajmniej wiele osób. Cóż, mimo wszystko zależało im na Anie, tak? I byli wściekli, głównie oczywiście na mnie i na Amber. Prawie doszło do kolejnej afery, gdyby ta nie wróciła do domu. Istniała jeszcze jedna istotna rzecz w tym wszystkim. Wiele osób przeczuwało, że w tym jest coś nie tak. Że Anabelle coś urywa i nie chce nam o tym za nic powiedzieć. Chyba byłem jedną z niewielu osób, która miewała nawet pewne dowody na to, że coś tu się miesza. Ja i z tego co wiedziałem, jeszcze Lysander. Normalnie pewnie próbowałbym sam to jakoś wyjaśnić, zapytać. Ale biorąc pod uwagę fakt, że głównie ja byłem tu winowajcą nie mieszałem się. A ona i tak spała.
        Cały dzień panowała między nami niezręczna cisza. Poprzedniego dnia większość z nas pożarła się między sobą. Efekt motyla, ta? Tak to się nazywa? Jedna drobna rzecz, pociągająca za sobą wiele silnych i wyniszczających zdarzeń. Gdy jednak próbowaliśmy się do siebie odzywać, było tylko gorzej. Sytuacja między mną a Lysem też się nie poprawiła, wręcz przeciwnie. Ciężko było w ogóle znaleźć dobre wyjście z tego wszystkiego.
        Najgorzej było chyba w momencie, w którym wyszliśmy terenu obozu by iść do jakiejś przystani, gdzie mieliśmy uczyć się łowić ryby. Pierdolenie, ani to śmieszne, ani zabawne i nie miałem najmniejszej ochoty w tym uczestniczyć. Ale iść musiałem tak czy inaczej. Instruktor został z Aną, w razie gdyby się miała obudzić, a reszta nie miała wyboru i musiała się ruszyć. Ostatecznie wylądowaliśmy siedząc na jakimś długim pomoście, czekając, aż Farazowski dogada się z rybakami. Większość nie odzywała się do siebie. Jedynie dziewczyny mówiły coś między sobą. Przynajmniej było spokojnie.
- I co, zadowolony jesteś z siebie? - usłyszałem czyjś głos. Spokojnie, ta? Najwyraźniej nie na długo.
- Co za problem znowu masz? - rzuciłem przez ramię. To był Kentin, bo tak miał na imię ten knypek, którego wcześniej pobiłem. Ale najwyraźniej było mu mało. Albo zwyczajnie korzystał z tego, że byli tu nauczyciele i nie mogłem mu porządnie przypierdolić.
- Widzisz co narobiłeś? Teraz każdy chodzi wkurwiony i nikt się do siebie nie odzywa. - ciągnął.
- No przepraszam bardzo, ale na to co wy sobie gadacie między sobą nie mam już wpływu.
- Kentin ma rację. - Rozalia stanęła nade mną i przypatrywała mi się z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. - To ty pociągnąłeś wiązkę tych wszystkich zdarzeń, Castiel.
- Przestań pierdolić bo ni... - próbowałem się bronić.
- Przestańcie. - tym razem wtrącił się Lys. - Nie możecie obwiniać go za wszytko. Prawda jest taka, że nikt nie zna źródła tego co się wydarzyło. Oprócz samej Anabelle. - Cóż, miło, że mnie bronił mimo wszystko.
- Ale Anę to ty w spokoju zostaw. - teraz odezwał się Armin. Sporo ludzi się tu zleciało.
- S... Spokojnie... Przecież nic się n-nie dzieje takiego... - mruknęła Viola, która stała za Lysem. Trochę nawet było mi jej żal. Mimo wszystko była wrażliwa, a wszyscy wokół się żarli. Można mieć dość.
- Cóż. Nie byłoby problemu, gdyby Castiel nie kazał się jej odpierdolić, co nie? - rzucił Alexy. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać i wykłócać między sobą.
- Przestańcie kurwa wpierdalać się do spraw, które was nie dotyczą. - wypaliłem w końcu. Wszyscy nagle zainteresowali się tą sprawą jak nie wiadomo czym. A prawda była taka, że nie dotyczyła żadnego z nich. - Chuj mnie to boli, że Ana to wasza przyjaciółka czy tam koleżanka. Pierdolenie. Zacznijcie więc może kurwa faktycznie jej pomagać, a nie szukać problemu tam gdzie go nie ma. - warknąłem, wstałem i przepchałem się przez towarzystwo.
       Miałem dość. Jedyne czego pragnąłem w tamtej chwili to papieros i chwila samotności, bez ciągłego terkotania za uchem jakim to skurwielem jestem.

***

[Kim]

- Zamknąć japy. - warknęłam spoglądając na rozgadane towarzystwo. Znów zaczynali się kłócić, a przecież nie po to tu przyszliśmy. Trzeba było to rozwiązać, byle szybko i ustalić co trzeba. - Przymknijcie się, bo sprawa jest poważna. - ciągnęłam coraz to głośniej, aż wreszcie wszyscy się uciszyli.
       Siedzieliśmy przy wieczornym ognisku. Nauczyciele zostawili nas już samych, dlatego mogliśmy rozwiązać to w świętym spokoju. Chyba każde z nas miało dosyć tej sytuacji i trzeba było doprowadzić to do porządku. A że nikt się za bardzo do tego nie pchał to wypadło na mnie. Cóż, nie dyskutowałam. Wolałam, żeby wszystko było załatwione nim Anabelle się obudzi.
- Teraz wszyscy macie mnie słuchać. - mówiłam. - Ana niedługo wstanie, dlatego ta sytuacja nie może dłużej tak wyglądać. Zwłaszcza, że to ona jest tu tak naprawdę sednem problemu. Ale wracając... Wszystkim nam na niej zależy, ta? Ale spójrzcie na siebie. Jak będziemy się tak żreć to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Poza tym to co wydarzyło się między Castielem i Aną należy tylko i wyłącznie do nich. To była ich relacja i nie nasz w tym interes. Spierdoliło się i tyle i trzeba z tym żyć. Jak będą chcieli, to to rozwiążą i tyle z tematu. Daję wam godzinę na przemyślenie sprawy i pogodzenie się. Idę obudzić Anabelle i robimy to, co planowaliśmy jeszcze zanim rozpętało się to bagno. I kij mnie obchodzą wasze "ale". Jeśli chcecie doprowadzić to do porządku to zróbcie to teraz i przestańcie winić się nawzajem. A dla jej dobra nie próbujcie wspominać o tym, że to wszystko w ogóle miało miejsce. - odetchnęłam i spojrzałam na każdego z osobna. - Koniec audiencji, można się rozejść i zabrać za przygotowania. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i nie zwracając uwagi już na nic innego ruszyłam do domku. Ktoś musiał zbudzić tę Śpiącą Królewnę.

***

[Anabelle]

       Lysander powiedział mi o wszystkim co się wydarzyło. Nie oszczędzał w słowach, mimo, że zazwyczaj to robił. Tak właśnie było lepiej, chciałam wiedzieć jak wiele mnie ominęło i dlaczego nikt nie chce o tym rozmawiać. Naprawdę aż tak się o mnie martwili? Huh, uroczo. Nie podobał mi się fakt, że wszyscy byli skłóceni, ale teraz widocznie było już w porządku. Na całe szczęście. Tamta atmosfera faktycznie mogłaby nie wpłynąć na mnie najlepiej. Rozumiałam przynajmniej to, czemu chcieli to ukryć. A poza tym kamień spadł mi z serca na wieść, że Amber wróciła do domu. Przynajmniej nie miała okazji nikomu powiedzieć o mojej chorobie.
- Huh... Dzięki, serio. - odetchnęłam gdy chłopak skończył mówić. - Przynajmniej jestem świadoma... I miło, naprawdę miło, że się tak o mnie martwiliście. - uśmiechnęłam się.
- Cóż, jesteś dla większości z nas ważna. - odwzajemnił gest. Nastała chwilowa cisza, w czasie której wyciągnęłam telefon sprawdzając godzinę. Była trzecia nad ranem. Niebawem zacznie robić się jasno. - Pozwól... Że teraz ja zapytam. - głos Lysa wyprowadził mnie z zamyślenia.
- Jane, pytaj o co chcesz. - kiwnęłam głową. Teraz żałuję, że nie domyślałam się o co może zapytać, ale...
- Powiedz mi... Chorujesz, prawda? - nieco ściszył głos. I wtedy serce mi stanęło. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, co zrobić. Bałam się kolejnego ataku.
- Co... Co ty mówisz? - zawahałam się przez chwilę.
- Anabelle... Masz depresję, tak?- wciąż pytał. Czyli wiedział. Huh, przecież to było oczywiste. On nie był taki głupi. A może to jednak Amber mu powiedziała? Poczułam ucisk w gardle, przez który nie mogłam wydusić ani słowa. - Dlatego zażywasz tyle tabletek i masz problemy ze snem?
Na początku nic nie zrobiłam. Lustrowałam go spojrzeniem. Nie wiedziałam co ma zamiar zrobić z tym faktem, ale cóż. Wiedział. Nie było sensu się z tym cackać. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Gratuluję, Sherlock'u. - zaśmiałam się w pewnym sensie nerwowo. - Mam depresję, mam stany lękowe i oczywiście fobie. - miałam... Inny ton głosu? Chyba nie było sensu niczego tu udawać. - Wymieniać dalej? - oczy lekko mi się zaszkliły. Na początku milczał, chyba starając się dobrać słowa.
- Ana... Wiedz, że masz we mnie oparcie. - odezwał się po chwili. - Jeśli potrzebujesz rozmowy, czegokolwiek... Możesz dzwonić, pisać, mówić. Jestem tu dla ciebie i nigdzie się nie wybieram
Tik tak.
Przestańcie.
Tik tak...
Mówię... Przestańcie...
Tik...
- Jasne. - uśmiechnęłam się, a łzy spłynęły mi po policzkach. Liczyłam, że tego nie widzi. - Dzięki... - dodałam i przytuliłam go lekko. Chciałam stąd iść nim zupełnie stracę kontrolę. - Ale wracajmy już do reszty, bo jeszcze zaczną coś podejrzewać. - zaśmiałam się lekko.
- Tak... Racja. - posłał mi ciepły uśmiech, który mówił mi tylko jedno. "Nie martw się, nikomu o niczym nie powiem". Byłam mu za to ogromnie wdzięczna. Ale teraz... Teraz trzeba było się powoli zbierać. Niedługo zacznie robić się jasno.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Rozdział XVII cz.1

Jak na zawołanie usłyszałam ten skrzeczący śmiech. Spojrzałam w bok i zobaczyłam burzę blond włosów zbliżającą się w moją stronę. Usta miała wykrzywiony w uśmiech, a ja byłam tak przepełniona wściekłością, że myślałam, że naprawdę zaraz się na nią rzucę. Ale nic nie mówiłam, nie odezwałam się słowem. Moja twarz nie zmieniła się ani na moment. Patrzyłam na nią spokojnym, ale jednocześnie pełnym nienawiści wzrokiem. I co ona chciała tym osiągnąć? Miałam przez to zostawić Castiela, tak? Świetne zagranie moja droga, ale możesz się pocałować między oczy.
- Mówiłam, ale nie chciałaś słuchać. - śmiała się. - Zamienię twoje życie w piekło, a to - wskazała na kajak pływający po powierzchni jeziora. - To dopiero początek.
- Jesteś nienormalna. - odezwałam się wreszcie, tak zimnym głosem, że aż widziałam jak dziewczyna zadrżała.
- Mogłabym powiedzieć o tobie to samo. - wycedziła. Zaraz, zaraz... Co? Spojrzałam na nią pytająco, a ona nagle zrobiła się jakaś pewna siebie. - Co, myślisz, że nie wiedziałam? Dowiedzenie się o tym nie było takie trudne... - zaśmiała się. Podniosłam się z miejsca. Emocje we mnie szalały, ale chciałam z nią to jakoś spokojnie załatwić. Chwyciłam ją za przedramię i pociągnęłam w stronę lasu.
- Ej, co ty wyprawiasz? Puszczaj mnie! - zaczęła się drzeć i próbować wyrwać.
- Zamknij jadaczkę. - warknęłam i pociągnęłam ją mocniej. Gdy byłyśmy wystarczająco daleko puściłam ją. Nie była z tego wszystkiego zadowolona, ale na szczęście chyba rozumiała po co mi to było. - Czego chcesz? - rzuciłam od razu.
- Dobrze wiesz. - poprawiła fryzurę, a ja skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- A jak nie to...? - zapytałam.
- Powiem wszystkim, że jesteś wariatką. - wzruszyła ramionami. - Powiem im na co chorujesz i że nie powinni się do ciebie zbliżać.
- I myślisz, że ci uwierzą? - zaśmiałam się.
- Jeśli zobaczą dowody, to uwierzą. - zaczęłam drżeć w środku.
- Niby jakie dowody, co? - zakpiłam. Nie mogła nic na mnie mieć, nie było szans.
- Cóż... Po pierwsze, właśnie nagrałam tę rozmowę. - zaśmiała się wrednie wskazując na swój telefon. - A po drugie mam znajomego, który chodzi do twojej starej szkoły O wszystkim mi powiedział i przede wszystkim wykradł mi dokumenty na temat stanu twojego zdrowia, które były w szkolnym archiwum.
Ona wiedziała. O wszystkim wiedziała i co zabawniejsze nic nie mogłam z tym zrobić. Nie wiedziałam czy blefuje czy nie, ale nie mogłam pozwolić sobie na to, by inni się dowiedzieli. I tak już widzieli za dużo. Czułam jak cała drżę w środku od wszystkich tych emocji, ale nie mogłam pozwolić sobie na wybuch. Nadal jednak milczałam.
- Wiesz dobrze, że od tego nie uciekniesz. - dalej się śmiała. Szmata. Ale chyba nie miałam innego wyjścia.
- Zamknij się już, okej? - warknęłam. Nastała kolejna chwila ciszy. - Będzie jak chcesz, rozumiesz? - musiałam ulec. Nie widziałam wtedy innego wyjścia, ale byłam pewna jednego. Jeśli odpuszczę znajomość z Casem na jakiś czas... Tak będzie lepiej. Zabolało mnie to, bardzo, ale musiałam się chronić. Amber miała jednak rozsądek i dla Castiela wszystko by zrobiła... Więc jeśli ja odpuszczę, ona też to zrobi i nikomu nic nie powie. Patrzyła na mnie z satysfakcją w oczach. Wygrała. Tak, Amberzyca wygrała.
- W takim razie... - wysunęła rękę w moją stronę. - Mamy umowę. - spojrzałam na jej dłoń, ale nie uścisnęłam jej. Po prostu kiwnęłam głową i ruszyłam z powrotem w stronę domków.

***

Amberzyca jak się okazało narobiła sobie niezłych problemów. Gdy tylko wróciłyśmy do obozu moje rzeczy grzecznie czekały już sobie na podeście. Jak się okazało przyszła instruktorka, wszyscy powiedzieli jej co miało miejsce, a ona popłynęła po tamten kajak. Tak czy inaczej Amber miała później przerąbane. Ale szczerze? Chyba nawet to nie mogło zepsuć jej humoru. W końcu wygrała.
Kobieta zaprowadziła ją do domku, w którym mieszkali razem z drugim instruktorem oraz Farazowskim i Borysem. Powiedziała, że obgadają to, czy nie wyślą jej do domu. Na to natomiast się oburzyła. Ta, chciała mnie pilnować i nie mogła pozwolić sobie na powrót. Ale tak całkiem szczerze... W tamtej chwili nie czułam się na tyle, żeby w ogóle o tym myśleć. Podziękowałam za sprowadzenie moich rzeczy na suchy ląd, zaniosłam je do pokoju i z powrotem wyszłam na zewnątrz. Musiałam się przejść, zrobić ze sobą cokolwiek. Emocje we mnie szalały, byłam wściekła i smutna. Nie mogłam nad tym panować. Wyciągnęłam z kieszeni słoiczek z tabletkami połykając jedną. Nie mogę pozwolić sobie wybuchnąć.
- Nie mogę uwierzyć do czego ta sucz się posuwa. - usłyszałam znajomy głos za moimi plecami. Castiel. Akurat teraz najmniej mi go było trzeba. Nic nie odpowiedziałam po prostu idąc przed siebie. - Ej, mała, co jest? - zapytał. Mała? Heh...
Nie.
Przestań.
Zatrzymałam się w miejscu, ale nie obróciłam się w jego stronę.
- Cas... Myślę, że nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. - powiedziałam po prostu. Nie usłyszałam odpowiedzi, ale wiedziałam, że on też się zatrzymał.
- Co...? - rzucił w końcu. - W sensie?
- W takim sensie, że ta relacja, nasza relacja, wiesz, jeśli jakakolwiek była... Cóż, nie widzę dla niej sensu, przyszłości, czegokolwiek. Zostawmy się w spokoju, tak będzie lepiej dla nas obojga. - mówiłam to niewiarygodnie spokojnie i to chyba właśnie to wyprowadziło go z równowago.
- Co ona ci do jasnej cholery nagadała? - warknął. Był zimny, że aż mnie zakuło.
- Nic. Tak będzie lepiej, Cas. - rzuciłam i obróciłam się patrząc mu w oczy. Od razu jednak odwróciłam wzrok. Nie chciałam patrzeć, nie mogłam.
- Przestań pieprzyć Ana... - widziałam jak zaciska pięści. - Co się z tobą dzieje, hm? - nie odpowiadałam. - Cholernie zabawny ten twój żart.
- To nie był żart. - odparłam. Odetchnęłam i wróciłam wzrokiem patrząc wprost w jego oczy. - Rozumiesz? - starałam się być tak samo zimna jak on. I właściwie to całkiem nieźle mi to wychodziło. Nastała cisza. Długa, pełna żalu, smutku i wściekłości w jednym. Żadne z nas nic nie mówiło. - Dajmy sobie spokój. Tak będzie lepiej. - powtórzyłam jeszcze bardziej chłodno. Musiałam to robić, żeby dotarło. Musiałam się chronić, za wszelką cenę. Ale to... Bolało. Bardzo. Nie tylko mnie, ale i jego też.
- Wiesz co...? Skoro tak bardzo tego chcesz, to dobrze. Odpierdol się ode mnie kurwa wresz... - nie dokończył. Chyba dosłownie ugryzł się w język. I wtedy poczułam się jeszcze gorzej. Nie odezwałam się, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Coraz bardziej przyspieszając, żeby go zgubić gdyby zaczął za mną iść. Skoro tak bardzo tego chciał, to nawet lepiej. Dobrze, że to powiedział...
Żeby jeszcze to w praktyce tak dobrze zadziałało...
...
Tik tak.

***

Nie pamiętam co się działo przez kolejne kilka godzin. Ocknęłam się słysząc czyjeś wołanie, a później dotyk na moim ramieniu. Nie chciałam się budzić, chciałam przespać tak tysiąc lat w ogóle nie wstając. Domyślałam się co miało miejsce, ataki atakami, ale znów niewiele pamiętam. Tylko to, ze wszystko się ruszało...
- Ana... Co się dzieje? Spokojnie, już spokojnie... Jestem tu... - słyszałam czyjś niesamowicie stłumiony głos przedzierający się przez pozostałe błądzące po mojej głowie. I nagle w jednej chwili wszystko wróciło. Poczułam dopływ światła, to jak bardzo się trzęsę. Siedziałam na ziemi, a raczej kuliłam się trzymając za głowę. Płakałam, okropnie płakałam i mamrotałam do siebie. Wzięłam głębszy oddech i wszystko nagle wróciło do normy. Wciąż byłam rozdarta, nadal coś było nie tak, ale było lepiej. Wszystko widziałam i czułam. Spojrzałam na osobę znajdującą się koło mnie. To był Lysander, który po raz kolejny widział mnie w takim stanie. Ostatnio w domu Casa, teraz tutaj... On za dużo widzi, za dużo wie. Ale mogłam być pewna tego, że nikomu nie powie. Nie pytał, nie próbował zdobyć wyjaśnień. Na szczęście. A może nie widział tyle ile się spodziewałam.
- Już... - zaczęłam mówić bardzo spokojnym głosem biorąc co chwila głębsze oddechy. - Już w porządku. - mruknęłam. Odetchnęłam głęboko po raz enty starając się ogarnąć otoczenie. Byliśmy w środku lasu, chyba dość spory kawałek od obozu. I właściwie... Było już całkiem ciemno, Ha, no tak, dlatego mnie szukali. Ciekawe jak bardzo przerąbane mam. Chłopak nie odezwał się, po prostu przytulił mnie lekko. Chyba wiedział, że tego właśnie potrzebuję. Rozumiał.
Odetchnęłam głęboko i wtuliłam się w niego mocno.
- Lys... Chodźmy stąd... - mruknęłam starając się opanować drżenie głosu.
- Dobrze. - odparł cicho wypuszczając mnie i pomagając mi wstać. Dobrze, że tu był. Leki nie zadziałały w porę i zdążyłam wybuchnąć. Nie wiadomo jak by się to skończyło gdyby nie on. Ale właśnie teraz wyjęłam z kieszeni słoiczek zażywając kolejną dawkę. Cóż, tak trzeba było. Powinno mi się zrobić lepiej, ale jedyne czego teraz pragnęłam, to położyć się spać.
Chłopak odprowadził mnie pod domek, gdzie czekały już dziewczyny. Zalała mnie fala pytań - co się stało, gdzie byłam i dlaczego nie mówiłam, że gdzieś idę? Ale nie chciałam na nie odpowiadać. Byłam zbyt tym wszystkim zmęczona, a Lysander chyba to widział.
- Ana chyba jest zmęczona... - mówił bardzo spokojnie. - Lepiej żeby chyba teraz odpoczęła. - spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nagle się wzdrygnęłam. Nie wiedziałam, czy nie będę mieć przerąbane przez to, że nie mogli mnie znaleźć tyle czasu. Ale naprawdę, musiałam teraz się położyć. Powoli weszłam na górę słysząc jeszcze jak dziewczyny rozmawiają o czymś cicho. Nawet nie zorientowałam się, że Lys cały czas szedł za mną i mnie pilnował. Gdy tylko weszłam do pokoju zażyłam tabletki nasenne, żeby zasnąć od razu i przede wszystkim nie myśleć za dużo. To nigdy nie pomagało, a wręcz przeciwnie - było gorzej. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na chłopaka stojącego obok. Widziałam troskę w jego oczach i to było... Miłe. Pomogło mi zapomnieć o niektórych rzeczach.
- Jakby coś się działo, to masz mój numer. Możesz zadzwonić. No i dziewczyny będą z tobą, więc nie musisz się martwić. - poczułam jak pochyla się i lekko mnie przytula. - A teraz idź spać, lepiej się poczujesz. - uśmiechnął się lekko. Ja posłusznie przytaknęłam i położyłam się przykrywając się kocem. Zgasił światło, a później patrzyłam jak schodził na dół. Słyszałam jak rozmawia z dziewczynami tłumacząc im coś, a później zamknęłam oczy i zapadłam w długi, głęboki sen.

***

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że obudzę się kolejnego dnia wieczorem. I szczerze? Przez pierwsze pół godziny nawet nie byłam tego świadoma. Nikt mnie nie budził, ale byłam święcie przekonana, że spałam tylko chwilę. Nadal było ciemno. Obudziła mnie Kim, która powiedziała, żebym się zbierała bo wychodzimy. Zastanawiałam się o co chodzi, w końcu był środek nocy. A później przypomniałam sobie, że mieliśmy popłynąć na wyspę i spędzić tam noc. Mimo, że nie czułam się wyspana posłusznie wstałam. Umyłam się, przebrałam, uczesałam i ogólnie doprowadziłam do porządku. Wzięłam też jakieś jedzenie i różne rzeczy, które mogłyby nam się przydać.
Gdy wyszłam na zewnątrz wszyscy czekali już przy kajakach z latarkami w rękach. Noc była w miarę ciepła, nie było tak źle. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc pozostałych. Nie zwróciłam nawet uwagi na Casa, nie chciałam z nim rozmawiać biorąc pod uwagę umowę z Amberzycą i to co się w ogóle wydarzyło. Wszyscy byli niewiarygodnie cicho, z wiadomych powodów i mieli oczywiście latarki. Kajaki pływały już po powierzchni wody, teraz wystarczyło tylko do nich wsiąść.
- No witam śpiącą królewnę. - usłyszałam zza siebie śmiech Armina. - Ładnie to tak przespać całą dobę?
- No wiesz... Zaraz, co? Dobę? Spałam dobę? - odwróciłam się i spojrzałam na niego pytająco.
- Taaa, wszyscy się cholernie zamartwiali, bo się nie budziłaś. Ale Viola mówiła, że zażyłaś tabletki na sen i to dlatego. - wzruszył ramionami.
- Uh... A ktoś się coś czepiał? - zapytałam jeszcze.
- Nah, powiedzieliśmy Farazowi, że się strasznie źle czujesz i się przeziębiłaś. To ta instruktorka poszła zobaczyć co z tobą, ale jak zobaczyła, że śpisz to stwierdziła, że masz pewnie gorączkę i trzeba dać ci spokój. - zaśmiał się.
- Hah, a to miło z jej strony, - uśmiechnęłam się. - Cóż, ostatecznie i tak zostałam obudzona.
- Taa, nie chcieliśmy płynąć bez ciebie zwłaszcza, że jesteś naszym pomysłodawcą.
- A coś mnie ogólnie ominęło? - dopytywałam się.
- Właściwie to raczej nie... - zaczął się zastanawiać i wtedy poczułam popchnięcie.
- Ruszaj tyłek Ana! - usłyszałam głos Alexego. Zaśmiałam się cicho. - Musimy się pospieszyć zanim ktoś się zorientuje.
I tym sposobem wylądowałam z nim w jednym kajaku. Podróż nie była daleka, dlatego zbytnio też nie zmokliśmy, ale każde z nas musiało mieć przynajmniej jedną latarkę i każdy musiał pilnować się reszty. W końcu była noc. Żadnych komplikacji nie było, na szczęście. Ale muszę przyznać, że pływanie o takiej porze było czymś naprawdę niesamowitym. Nie mogłam oderwać wzroku od księżyca i gwiazd odbijających się w tafli jeziora.
Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że i to co mówili instruktorzy o świetlikach na wyspie okazało się prawdą. Było ich pełno! Problem był taki, że trzeba było zachowywać się niewiarygodnie cicho, żeby ich nie płoszyć, bo wtedy gasną. Na początku, przy ogarnianiu wszystkiego zachowanie ciszy było awykonalne. Po wciągnięciu kajaków na brzeg zagłębiliśmy się nieco w las gdzie dotarliśmy na polankę i rozłożyliśmy koce. Wyciągnęliśmy jedzenie i przenośny głośniczek włączając jakąś spokojną muzykę. Na początku się trochę wykłócaliśmy, ale gdy włączyłam Arctic Monkeys wszyscy umilkli i wyraźnie byli zadowoleni. Taka neutralność, która większości pasowała była dobra.
Długi czas po prostu leżeliśmy na kocach rozmawiając o wszystkim i niczym, jedząc to co każdy przyniósł i obserwując świetliki. Później odpaliliśmy ognisko, żeby trochę się zagrzać. Od leżenia w miejscu można było mimo wszystko zmarznąć. Kilkakrotnie próbowałam dopytać o tym co mnie ominęło, ale jakimś dziwnym trafem każdy zmieniał temat i ogólnie unikali go. Coś było nie tak...Ale mimo wszystko było naprawdę przyjemnie, tak jak ostatnio, gdy spędzaliśmy czas w takiej dużej grupie. Ciągle jednak czułam czyjś wzrok na sobie. Oczywiście wszyscy wiemy, że o Castiela tu chodzi. Ale chciałam za wszelką cenę przestać myśleć o tym wszystkim. O nim, o tym co się wydarzyło. Dlatego...
- Lys... Przejdziemy się? - zapytałam nagle cicho. Leżałam obok niego, więc nikt inny raczej tego nie usłyszał. On tylko kiwnął głową i wstał podając mi rękę. Uśmiechnęłam się lekko i przyjęłam gest również się podnosząc. - My zaraz wrócimy... - rzuciłam tylko. Oczywiście nie odbyło się bez komentarzy typu "awwww" i innych takich. Ale olaliśmy to i ruszyliśmy w stronę brzegu. Chciałam zapytać... Czy coś mnie faktycznie ominęło. Byłam naprawdę ciekawa, bo w końcu w ciągu doby mogło wydarzyć się naprawdę wiele. Zwłaszcza biorąc pod uwagę całą tę sytuację mogłam być pewna, że atmosfera w obozie do najmilszych nie należała.
- Chciałaś o czymś porozmawiać...? - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak właściwie... - zaczęłam.
- Chcesz wiedzieć co działo się gdy spałaś, prawda? - Ah, no tak. Lysio jak zwykle spostrzegawczy. Zauważył, że próbowałam się tego dowiedzieć. Kiwnęłam twierdząco głową. Chciałam wiedzieć ile kto wiedział o tym co miało miejsce. - Anabelle...
- Proszę, po prostu mi powiedz. - westchnęłam siadając na trawie przy brzegu jeziora i patrząc w na nasze domki w oddali. Chłopak usiadł obok, ale nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
- Nie chcemy, żebyś się niepotrzebnie martwiła... - mówił, ale widząc moją minę, od razu zaprzestał próby powstrzymania moich pytań. - W porządku... Opowiem ci, ale pod jednym warunkiem.
Ucieszyłam się, że mój plan zadziałał. Wiedziałam, że Lys mnie nie okłamie i odpowie na wszystkie moje pytania jeśli zajdzie taka potrzeba. To naprawdę wspaniała osoba, ale...
- Jakim? - zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać.
- Pod warunkiem, że ty odpowiesz na jedno moje... Dość osobiste pytanie. - sam też nie brzmiał zbyt pewnie, ale szczerze? Nie wiedziałam o co może chcieć mnie zapytać. Nie myślałam nad tym za bardzo. Chociaż tak właściwie powinnam była się domyślać.
- Dobrze. - przytaknęłam nie myśląc za wiele. - Ale ty pierwszy mi opowiedz... O wszystkim. - miałam jakieś przeczucie, że wydarzyło się wiele... Niezbyt przyjemnych sytuacji. Cały ich potok.
Cóż, nie myliłam się.

środa, 2 sierpnia 2017

Rozdział XVI

Szłam dość powoli i rozglądałam się na boki. Wcześniej zdawało mi się, że widziałam Castiela na pomoście, teraz jednak go tam nie było. Dlatego zagłębiłam się między drzewa, chociaż nadal trzymałam się brzegu jeziora. W pewnej chwili wyczułam dym papierosowy i już wiedziałam gdzie chłopak jest. Gdy zauważyłam czerwoną czuprynę siedzącą na skraju lasu, tuż koło wody zatrzymałam się w miejscu. Nie wiedziałam czy podchodzić, czy nie. Jeszcze czymś oberwę... Ale cholera jasna, w końcu po coś tu przyszłam. Nie odezwałam się jednak. Po prostu podeszłam do niego i usiadłam obok. Palił papierosa patrząc się gdzieś w głąb jeziora. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Co chcesz? - warknął po chwili takiego siedzenia. - Mam ci się teraz tłumaczyć, co?
- Przestań pieprzyć. - mruknęłam pod nosem. Zabrałam mu papierosa z ręki i sama się zaciągnęłam.
- A ty od kiedy kurwa palisz, co? - spojrzał na mnie zirytowany. Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie powinnam go nakręcać. Westchnęłam i wsadziłam mu fajkę do ust.
- Cas, spokojnie. - powiedziałam. - Przecież wiesz, że nie chcę dla ciebie źle. - patrzyłam prosto w jego szare oczy. Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, ale udało mi się dostrzec, że próbował się jakoś uspokoić. Ostatecznie tylko warknął i obrócił wzrok tam gdzie wcześniej. - Więc... Powiesz mi co się stało? - zapytałam spokojnym tonem. Nadal cisza, ale postanowiłam być cierpliwa. Po prostu czekałam, aż mi odpowie. Wypalił papierosa do końca, zgasił niedopałek butem i odpalił kolejnego.
- Dzwonili rodzice. Mówili coś, że po moim powrocie zostaną w domu trochę dłużej żebyśmy mogli "spędzić ze sobą trochę czasu". Pierdolenie. - mruknął. Wiedziałam, że to nie wszystko dlatego czekałam, aż będzie kontynuować. Zaciągnął się kilka razy po czym odetchnął. - Później przylazła Amber, zaczęła coś pieprzyć i mnie nakręcać. Ale mało tego było, ostatecznie jak chciałem wrócić do domku ta polazła za mną a Alexy, którego mijałem po drodze nie mógł się powstrzymać i rzucił jakimś chujowym żarcikiem w moją stronę. - znów kilka pociągnięć. Eh, trochę się tego nazbierało. - To mu powiedziałem, żeby spierdalał. Trochę go zwyzywałem i kazałem mu się zamknąć. No i ten chłopaczek w moro, który był z nim i z Arminem nagle wyskoczył, żebym przestał i że co ja sobie w ogóle myślę. No i nie wytrzymałem i mu przyjebałem. - odetchnął. - Resztę historii znasz. - odczekałam chwilę. Chyba nie zamierzał powiedzieć więcej. Spojrzałam na jego twarz i dostrzegłam, że z głowy nadal cieknie mu krew. Wsunęłam rękę do kieszeni  poszukiwaniu jakiejś chusteczki. Na całe szczęście tam była. Wyciągnęłam ją i ostrożnie przyłożyłam ją do rany. Chłopak wzdrygnął się, ale zanim cokolwiek powiedział zdążył ugryźć się w język. Chyba czuł się lepiej z tym, że komuś powiedział o tym co się stało.
- Co Amber od ciebie chciała? - zapytałam po chwili ciszy.
- Mniejsza. - odparł do razu nawet nie myśląc nad odpowiedzią. Zrozumiałam, że nie należy go denerwować bardziej, więc już o nic nie pytałam. Po chwili zostawiłam jego rany w spokoju i spojrzałam w kierunku jeziora. Dopiero teraz zauważyłam, że z tego miejsca doskonale było widać nasze domki. Przynajmniej mogliśmy widzieć co robią inni, ale to interesowało chyba tylko mnie.
- Dzisiaj ma być chyba jakieś ognisko czy coś w tym rodzaju. - rzuciłam nie odwracając wzroku z tamtego miejsca.
- Idziesz? - zapytał spoglądając w moją stronę.
- A mam wybór? - zaśmiałam się pod nosem.
- No pewnie, ja nie idę. Mam to gdzieś. - wzruszył ramionami.
- I tak przyjdziesz, nie będziesz mieć co robić sam. - spojrzałam na niego i wystawiłam mu język. On nagle chwycił go w dwa palce i lekko pociągnął.
- Chyba, że dotrzymasz mi towarzystwa. - chyba wrócił mu humor bo znów uśmiechał się szarmancko. Odtrąciłam jego rękę.
- W twoich snach pajacu. - mruknęłam i pstryknęłam go w czoło. Podniosłam się z miejsca. - Chodź, wracajmy już bo robi się chłodno, a poza tym się ściemnia.
- Mhm. - mruknął i wyciągnął rękę w moją stronę, żebym pomogła mu wstać. Chwyciłam ją i pociągnęłam. Po chwili już szliśmy w stronę obozu. Wszystko już było chyba mniej-więcej w porządku. Oczywiście oprócz jednej rzeczy - co do jasnej cholery robił tu Kentin?

***

Siedzieliśmy przy ciepłym ognisku, a nad naszymi głowami widniało rozgwieżdżone niebo. Cudowny klimat, taki jaki uwielbiam. Piekliśmy pianki i kiełbaski, popijaliśmy herbatę. Castiel oczywiście siedział razem z nami. Nie odpuściłabym mu, gdyby nie przyszedł, a właściwie dobrze, że to zrobił. Właśnie wtedy przedstawiono nam Kentina. Farazowski powiedział, że od naszego powrotu miał dołączyć do naszej klasy, ale że mógł zrobić to już teraz to stwierdzono, że dobrze będzie mu się zintegrować. Oczywiście nie obyło się bez komentarza Castiela pod tytułem "Zajebiście się kurwa zintegrował. Już może wypierdalać do innej szkoły". Na całe szczęście nauczyciele tego nie usłyszeli, lub to zignorowali. Natomiast kilka osób się zaśmiało, a sam Kentin nie skomentował. Chyba wolał już trzymać buzię na kłódkę. I szczerze wcale mnie to nie dziwiło. Później obgadaliśmy jakieś sprawy organizacyjne, o której jest cisza nocna i inne takie, oraz oczywiście co będziemy w ogóle robić.
I właśnie tak powoli mijał nam wieczór. Nawet nie zwróciłam wcześniej uwagi, że Castiel miał ze sobą swoją gitarę akustyczną. Dlatego gdy część grupy zebrała się i poszła do domków, żeby skorzystać z ciepłej wody, która miała niestety ograniczoną ilość (minusy bycia w lesie) wyciągnął ją i zaczął grać różne piosenki. Lysander w pewnej chwili zaczął śpiewać, a i ja się dołączyłam. Cóż, nikt (oprócz oczywiście Lysa) mojego głosu do tej pory nie słyszał, ale teraz... Jakoś tak wyszło. Widziałam jak wszyscy na mnie patrzyli, ale cóż starałam się to zignorować i po prostu oddawałam się temu co robiłam. Za jakiś czas większość osób się rozeszła i wtedy Borys oznajmił, że my również powinniśmy się zbierać. My, czyli nieliczni, którzy nadal tam siedzieli. Ognisko zostało zgaszone, pożegnaliśmy się grzecznie z opiekunami i zaczęliśmy się rozchodzić. Nagle ktoś jednak złapał mnie za ramię i sprawił, że znacznie zwolniłam.
- Przyjdź tu za godzinę, jak będą już spać. - usłyszałam głos Casa przy swoim uchu. Cóż, nie chciało mi się spać więc nie było powodu, żeby się temu sprzeciwiać. Kiwnęłam głową i weszłam na podest naszego domku. Pierwsze co usłyszałam to śmiech dziewczyn z salonu i poddasza. Innymi słowy nadal nie spały, ale jakoś specjalnie mnie to nie zdziwiło. Od razu ruszyłam pod prysznic, chciałam się odświeżyć po podróży i całej reszcie. Na całe szczęście dziewczyny zostawiły mi ciepłą wodę, więc mogłam szybko się umyć bez większych problemów. Spięłam włosy w luźnego koka, a gdy byłam już umyta i sucha przebrałam się w piżamę - szare krótkie spodenki i jakąś czarną, wynoszoną koszulkę. Na to zarzuciłam luźną, czarną bluzę i ruszyłam na górę, żeby wrzucić brudne ciuchy do walizki. W pokoju Violetta i Kim rozmawiały ze sobą leżąc już w łóżkach. Wzięłam telefon, koc, żeby się okryć w razie gdyby było zimno i zaczęłam kierować się ku schodom.
- Gdzie idziesz? - zapytała Kim zanim zdążyłam zacząć schodzić. Przeklnęłam w myślach i spokojnie na nią spojrzałam uśmiechając się przyjaźnie.
- Przewietrzyć się. - rzuciłam najmilej jak mogłam. Dziewczyny chwilę na mnie patrzyły po czym spojrzały po sobie i uśmiechnęły się jednocześnie. Violetta oczywiście delikatnie, a kim uśmiechnęła się szeroko. One za dużo sobie myślały, ehhh...
- No jasne, to wiesz, baw się dobrze. - zaśmiała się. - Tylko nie wracaj za późno. - starała się naśladować głos nadopiekuńczego rodzica.
- Tak mamoooo. - rzuciłam przez ramię i zbiegłam na dół nie reagując już na nic innego. Wyszłam z domku i zaczęłam kierować się w stronę jeziora. Castiel już tam na mnie czekał, z gitarą w rękach. Znów siedział i grał jakąś melodię. Spojrzałam na księżyc i gwiazdy odbijające się w tafli jeziora. Cudny widok... Podeszłam do chłopaka i usiadłam obok niego na podeście. Znowu popalał, a jakże by inaczej. Skierowałam swój wzrok na niebo i okryłam nogi kocem po czym podkuliłam je pod brodę. Przypomniała mi się noc, gdy wszyscy siedzieliśmy na wzgórzu wpatrując się w gwiazdy i wschód słońca... Ah, znów to przyjemne uczucie. Chcę żeby wróciło, żeby było tu znowu. Chcę...
- Nie wiedziałem, że śpiewasz. - głos Casa wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałam na czerwonowłosego.
- No cóż... Reszta też nie. - wzruszyłam ramionami. Jakoś się tym nie chwaliłam. Tak samo tym, że gram na fortepianie.
- Lys wiedział. - mruknął zaciągając się. Nie patrzył na mnie, ani razu nie spojrzał w moją stronę.
- Ah, taaa, jak siedziałam u ciebie w domu, a ty spałeś to raz słyszał. - odparłam po prostu. Był zły, czy co? Nie miałam pojęcia o co może chodzić, ale miałam nadzieję, że nie zrobi z tego większego problemu. W ostateczności jednak westchnął i popatrzył na mnie. Wreszcie. Ugh, już niepotrzebnie zaczynałam się martwić. Patrzyliśmy się na siebie tak dobrą chwilę w zupełnej ciszy. Nagle jednak wyciągnęłam ręce w jego stronę. - Pokaż mi. - wskazałam na gitarę. Właściwie to od jakiegoś już czasu chciałam nauczyć się grać, ale jakoś nie szło mi się za to zabrać.
- No jeszcze mi powiedz, że umiesz grać... - mruknął gasząc papierosa i wyrzucając go za siebie.
- Nie umiem, a teraz dawaj. - odparłam, ale na szczęście nie dyskutował i podał mi instrument. - A teraz ucz. - zarządziłam.
- O nie nie, nie ma nic za darmo. - uśmiechnął się cwanie.
- Co chcesz? - wywróciłam oczami.
- Hm... - zaczął się zastanawiać. - Zdejmi...
- Nie. - przerwałam mu od razu. - Jest kurna zimno... Pieprzony zbok. - mruknęłam.
- Przesadzasz, jest chłodno, ale nie zaraz zimno zmarzluchu. - prychnął.
- Możesz sobie wsadzić. - powiedziałam, uśmiechnęłam się i wystawiłam mu język.
- Prędzej już tobie. - mruknął uwodzicielskim głosem i przysunął się w moją stronę. Oczywiście wiedziałam, że pajac żartował.
- Debil, mógłbyś mnie nauczyć a nie... Dużo już rzeczy dla ciebie zrobiłam.
- Przypominam ci że uratowałem ci dupę.
- Ja tobie też. - nastała cisza po której oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Dobra, może coś prostego na początek... Jakieś The Neighbourhood, bo z innymi sobie nie poradzisz... Dziecinko. - ostatnie słowo podkreślił tak bardzo, że miałam ochotę go walnąć.
- Ja ci dam dziecinko... - mruknęłam. - Akordy mi tu pokazuj, a nie.
Wtedy się przymknął. Zaczął pokazywać mi wszystkie chwyty po kolei, oczywiście te, które były nam w danym momencie potrzebne. Przestawiał moje palce i układał je na odpowiednich strunach. Przytakiwałam mu starając się zapamiętać. Gorzej jednak poszło z samym biciem, to nie było takie łatwe na jakie wyglądało i chłopak stopniowo zaczął się stawać coraz bardziej sfrustrowany, że nie mogę tego załapać. Ostatecznie usiadł za mną, chwycił obie moje ręce i pokierował nimi. Pokazywał mi dokładnie jak wszystko działa, co mam robić, w jakim tempie i rytmie. Cóż, to było naprawdę miłe, ale bardziej skupiałam się na tym, żeby dobrze grać niż na czymkolwiek innym. Szybko załapałam i już więcej się nie złościł, wręcz przeciwnie był bardzo zadowolony. Później po prostu odłożył gitarę i siedzieliśmy tak jak wtedy po tamtej imprezie, patrząc w niebo. Nic nie mówiliśmy, tylko po prostu tak siedzieliśmy. Wróciłam do domku koło drugiej w nocy, dziewczyny na szczęście już spały więc nie musiałam im się tłumaczyć. To był miły wieczór i właściwie, to mimo, że trochę zajęło mi zaśnięcie to myślałam nad tym, że te wyjazd może taki najgorszy nie będzie.

***

Nic bardziej mylnego. Naprawdę myślałam, że Amber da mi święty spokój, ale było wręcz przeciwnie. Ona tylko się nakręcała, a ja coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać czy ona jakkolwiek myśli. Tępa sucz. Ale nieważne przejdźmy do sedna. Tego dnia mieliśmy pływać na kajakach. Dostaliśmy nawet specjalnych instruktorów, którzy miał nami pokierować i pokazać co i jak. Sprzęt został przywieziony ciężarówką, taką niedużą, a sami instruktorzy mieli zostać z nami na dwa dni. Szczerze, naprawdę podobał mi się pomysł z pływaniem na kajakach. Nigdy tego nie próbowałam, ale wydawało się świetną zabawą. Cóż, nie pomyliłam się co do tego aż tak bardzo. Ale było cholernie mokro... Wracając. Mieliśmy dobrać się w pary, gdyż kajaki były dwuosobowe, więc zaczęłam szukać wzrokiem jakiejś wolnej osoby. Ale nie dane mi było wybierać. Jak się okazało Castiel w ekspresowym czasie dogadał się z Lysem i oznajmił, że płynie ze mną i to bez gadania. Czasem traktował mnie jak swoją własność... Jednak starałam się to ignorować. Nie zawracało mi to jakoś bardziej głowy. Cóż, przynajmniej na razie. Instruktorzy byli dość młodzi - kobieta i mężczyzna, na oko mieli po dwadzieścia-parę lat. Bardzo mili no i oczywiście świetnie tłumaczyli. Facet był całkiem przystojny i z tego co zauważyłam chyba jakoś spodobał się Amber. Albo ta chciała w jakiś sposób sprawić żeby Cas był zazdrosny? Czekajcie... Co ja właśnie powiedziałam? O kuźwa, nie no, to nie było przecież realne. Sumując przyczepiła się do niego jak rzep odkąd tylko zaczęliśmy dobierać się w pary. Ten natomiast nie bardzo wiedział co z tym zrobić, ale jego koleżanka mu pomogła. Wygoniła Amberzycę do szeregu i powiedziała, żeby znalazła sobie parę bo jak nie to płynąć będzie razem z nią. Dziewczyna lekko się zmieszała, ale w formie obrony spiorunowała ją tylko spojrzeniem i nic więcej nie powiedziała. Posłusznie sobie poszła, chociaż wyraźnie widać było, że chce protestować.
Sprzęt został rozdany, następnie musieliśmy wsiąść... I tu już pojawił się problem. Niewiele brakowało a spadłabym z pomostu do wody. Pomógł mi ten młody instruktor, który złapał mnie i trzymał, żebym złapała równowagę. Podziękowałam mu i grzecznie zajęłam miejsce przed Castielem. Podano nam wiosła, a gdy reszta grupy była gotowa wszystko na spokojnie nam wytłumaczono mogliśmy ruszać. Płynęliśmy za instruktorem, a na samym końcu pilnowała nas jego partnerka. Mogła dzięki temu pomóc jakby ktoś miał jakiś problem i ogarnąć ludzi, gdyby się ktoś wygłupiał. Castiel oberwał parę razy, bo chlapał mnie, dźgał w plecy wiosłem no i oczywiście wytrącił mi moje z rąk. Ale żeby było zabawniej wcale nie chciał po nie wrócić, tylko popłynął dalej. Wredny pajac. Na szczęście z pomocą przypłynęli Lysander z Violettą. Chłopak wyłowił zgubę i wręczył mi ją z lekkim uśmiechem. Reszta podróży upłynęła raczej bezproblemowo. Cas dostał ode mnie w głowę końcem wiosła i mógł się już wypchać. Podziwiałam naturę i zaciągałam się świeżym powietrzem. Ah... Było tam niemożliwie cudownie. Opłynęliśmy malutką wysepkę na środku jeziora, gdzie podobno jest mnóstwo świetlików, ale tak naprawdę nikt tam już nie mieszka. Zastanawiałam się, czy będziemy mieć możliwość przybycia tam, któregoś wieczoru. Albo... Zawsze możemy spróbować popłynąć tam na kajakach, kiedy wszyscy będą spać. Ha, tak, to świetny plan. Ale nie o tym teraz... Byliśmy bardzo mokrzy, bo od machania wiosłami nie trudno było się zamoczyć. Na szczęście nie było żadnego niechcianego incydentu, nikt nie wpadł do wody, ani nic z tych rzeczy i spokojnie wróciliśmy na brzeg. Większości spodobało się pływanie na kajakach, tylko święta trójca (czyt. Amber i jej świta) jęczały, że wszystko je boli i że są calusieńkie mokre. Postrzelały fochy, ale wszyscy raczej mieli to gdzieś. Każdy wolał teraz w spokoju się wysuszyć, zwłaszcza, że najcieplej nie było. Wróciłyśmy z dziewczynami do domku i przebrałyśmy się w suche rzeczy. Powiedziałam im, że mogę im to rozwiesić bo i tak idę na tyły domku, tam gdzie są sznury na pranie, więc nie ma problemu. Wzięłam kosz na pranie i poprosiłam, żeby wrzuciły tam wszystko. Cóż, były mi wdzięczne, zwłaszcza, że na przykład Roza i Melania chciały wysuszyć włosy. Ruszyłam za domek, tam gdzie kiedyś widziałam sznury rozwieszone między drzewami. I faktycznie nie pomyliłam się, były tam. Postawiłam kosz na trawie i zaczęłam po kolei rozwieszać wszystkie rzeczy. Cóż... Trochę ich było. Oczywiście bielizna się tam nie znalazła i całe szczęście bo Bóg wie co by chłopcy z tym zrobili. Nieważne jak bardzo wspaniali by byli - to nadal chłopcy. Czasem przeginają.
- Powiedziałam ci coś. - usłyszałam głos za sobą i lekko drgnęłam. Obróciłam się powoli i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Amber. Stała kilka metrów ode mnie ze swoimi, mokrymi rzeczami w rękach. Najwyraźniej też przyszła rozwiesić co jej. Mimo wszystko chyba nie mogła się powstrzymać, żeby mnie nie wkurwiać przynajmniej przez moment. Ale co zabawne już miała wysuszone i ułożone włosy i oczywiście świeży makijaż. Szybka jest.
- Co takiego? - zakpiłam i odwróciłam się z powrotem wracając do pracy.
- Serio myślisz, że nie potraktuje cię jak każdej? - zaczęła, a ja stanęłam w pół gestu. Przysłuchiwałam się temu co mówi. - Teraz próbuje cię w sobie rozkochać, a później przeleci cię i zostawi. - Pierdolona sucz. Ale nadal się hamowałam. Nie mówiłam nic, tylko wznowiłam pracę. Nie miała pojęcia o sytuacji. Między nami nie było niczego więcej niż najwyżej przyjaźń. A to, że Cas poświęcał mi tyle uwagi to już nie moja wina. No dobra, trochę moja. Ale tylko trochę. - No nie mów, że nie zauważyłaś. Owija sobie ciebie wokół palca. - kontynuowała. - Jesteś tylko jedną z wielu...
- Powiedz mi... - przerwałam jej. - Od kiedy się tak o mnie martwisz, co? - zapytałam. Moje słowa ociekały jadem, tak samo jak te jej. Jak chciałam to potrafiłam być niemiła. Obróciłam się w jej stronę sięgając po ostatnią rzecz. Minę miała świetną, aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia. Znowu się zmieszała tym co mówiłam. Odwróciłam się plecami do niej wieszając na sznurze ostatnią rzecz. Po chwili ciszy sięgnęłam po kosz i ruszyłam w stronę domku. Mijając ją jednak się zatrzymałam. - Wiesz co? W sumie to mi cię trochę żal. - zaśmiałam się. Ja nie umiem być wredna? Oczywiście, że umiem. Ale nie chciałam przeginać.
- Pożałujesz. - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Pożałujesz, że pojawiłaś się w tym cholernym liceum, rozumiesz? - warknęła. - Mówię po raz ostatni - Zostaw go w spokoju. Jest mój i zniszczę cię, jeśli tylko spróbujesz mi go odebrać. - Łał, powiedzmy, że to zabrzmiało w sumie dość groźnie. Ale nie ruszyło mnie to jakoś specjalnie.
- Wiesz co? - spojrzałam na nią. - Chuj mnie to boli. - odparłam i wtedy usłyszałam głos Borysa, który zwoływał nas na zbiórkę. Niewiele brakowało, a Amber naprawdę by się na mnie rzuciła. Widziałam to w jej oczach. Wróciłam pod domek i odłożyłam kosz na pranie na schodkach. Wszyscy w miarę szybko się zebrali. Zerknęłam kątem oka na Amber. Była roztrzęsiona, ale świetnie to ukrywała. No proszę, niezła z niej aktoreczka.
- Jeśli są chętni, to idziemy do sklepu. Przy okazji załatwimy jakiś obiad i kolację... Wszyscy, którzy chcą iść wystąp. - spojrzałam po znajomych po czym wystąpiłam do przodu. Właściwie to fajnie byłoby się przejść. Po mnie wystąpił Alexy i pociągnął Armina i Kentina za sobą. Biedni, nie mieli wyboru. Następnie wystąpiły wszystkie dziewczyny z mojego domku. Spojrzałam na Castiela i Lysandra, którzy rozmawiali między sobą i ostatecznie oni też stwierdzili, że idą. Cas nie był zadowolony z tego, że Ken też idzie i pewnie dlatego się wahał, ale cóż... Wystąpił jeszcze Nath spoglądając porozumiewawczo na Amber. Ale ona go olała. Mówiła coś do koleżanek, patrząc cały czas w moją stronę. Ale szczerze? Miałam to gdzieś. - Innymi słowy zostaje tylko Amber, Charlotte, Li i Klementyna? Zostajecie więc ze mną. - wszystkie kiwnęły głowami. W głębi serca się cieszyłam. Naprawę, przynajmniej teraz miałam tę pustą blondynę z głowy.

***

Naprawdę bawi mnie fakt, że Farazowski wyszedł ze sklepu pierwszy z rzeczami na obiado-kolację dla całej grupy, a później czekał na nas przed sklepem. Naprawdę ufał nam na tyle, że myślał, że nie kupimy żadnego alkoholu? Wręcz przeciwnie, wyszliśmy stamtąd z ilością przemysłową wszelakiego piwa, wódki i całej reszty. Do tego doszły jeszcze fajki. Sprzedawca był bardzo miły, przymykał oko na to, że tylko Castiel jest pełnoletni, a cała reszta dopiero będzie w przyszłym roku. Mile mnie to zaskoczyło, ale i tak powiedział, żebyśmy uważali. Oprócz tego oczywiście musieliśmy kupić sobie jakieś jedzenie - bo takie śniadania na przykład musieliśmy robić sobie sami. W końcu od czego mieliśmy te kuchnie? Ale i tak w większości były to chińskie zupki. Nie wymagajcie za dużo od nastolatków. Co do samego sklepu nie był to jakiś supermarket, taki zwyczajny, miejscowy sklep. Przytulny, a mimo wszystko wybór wszystkiego był spory. A i daleko jakoś też nie był. Raptem pół godziny drogi od jeziora, tylko, że zupełnie w przeciwnym kierunku, z którego dotarliśmy na miejsce. I właściwie to świetnie się bawiliśmy, nawet idąc do zwykłego sklepu przez większość czasu śmialiśmy się i żartowaliśmy. Pogadałam też trochę z Kentinem, bo wcześniej jakoś nie mieliśmy chwili. Ale mimo to, żadne z nas nie wspominało o obozie, na którym się poznaliśmy... Cóż, były powody. Jednak o tym nie teraz.
Gdy dotarliśmy z powrotem do naszego obozu spojrzałam na jezioro. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i było naprawdę ślicznie. Ja zawsze zresztą. Właściwie to mogłabym tu mieszkać. Zostać tu i nigdy nie wracać do domu. Zauważyłam, że na tafli wody coś pływa. Takie długie, pomarańczowe.... Zaraz... Czy to nie jest kajak? I to jeden z tych naszych? Zamrugałam kilka razy. Zastanawiałam się czy to mi się nie zdaje, albo czy czegoś sobie z nim nie pomyliłam, ale nie tylko ja go zauważyłam. Co zabawniejsze nikt w nim nie siedział, a znajdował się kilkadziesiąt metrów od brzegu. Może wywrócił się do wody i odpłynął... Mniejsza z tym, co za różnica? Weszłam do domku odstawiając co trzeba do lodówki i całą resztę chciałam zanieść do pokoju, żeby nie zajmować dziewczynom miejsca, a przy okazji wziąć jakąś bluzę, bo robiło się chłodno. Spojrzałam pod łóżko, gdzie chowałam torbę i... Cóż, zatkało mnie. Nie było jej.
- Ej dziewczyny, nie widziałyście mojej torby z ubraniami? - zawołałam na dół, żeby mnie usłyszały.
- Była u nas w pokoju jak wychodziłyśmy! - odkrzyknęła Kim. - A co?
- No bo kurwa, nie ma jej. - odpowiedziałam. Rozejrzałam się po pokojach, ale oczywiście nic oprócz moich rzeczy nie zniknęło. Wszystko co miała Violetta, Kim było, u Rozy, Melanii i Iris tak samo. Zbiegłam na dół rozglądając się po domu. Dziewczyny pomogły mi szukać, ale nadal nic. Usiadłam na schodkach przed domem powoli składając fakty. Jeszcze raz spojrzałam na jezioro i na kajak, który był jeszcze dalej. I nagle do mnie dotarło co się wydarzyło.
Przysięgam, że zabiję tę lafiryndę jak tylko ją kurwa zobaczę.