niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział XI

Cały dzień byłam nieprzytomna, a raczej tak pół na pół. Trzymałam się na nogach ile mogłam, wszystko po to, żeby jak najlepiej zaopiekować się Casem. Chyba przesadzałam, nie wiem. Ale po prostu chciałam, żeby czuł się jak najlepiej i przez to zapominałam o sobie. Pomogłam chłopakowi wstać i trochę się rozchodzić. Na szczęście wszystko przebiegło po mojej myśli. Szwy się trzymają a sam Castiel czuje się lepiej. Nawet jeśli tego nie mówi, to zwyczajnie to po nim widać. Zdążył się nawet umyć a później oglądaliśmy jakiś film. Podałam mu obiad, odrobiliśmy lekcje i tak minął nam cały dzień. Wieczorem w telewizji leciał jakiś horror, więc siedzieliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy. Nagle poczułam że znowu robię się senna, ale starałam się to jakoś ominąć, zrobić cokolwiek żeby tego nie czuć.
- Na co masz ochotę na kolację? - zapytałam zerkając na Castiela. On na początku nic nie odpowiedział po czym nagle uśmiechnął się szarmancko i zaśmiał się.
- No nie wiem... A ty jesteś w menu? - zapytał znacznie się do mnie przysuwając, a ja lekko się zarumieniłam, ale również wybuchnęłam śmiechem.
- Chciałbyś. - mruknęłam.
- A żebyś wiedziała. - spojrzał na mnie znacząco, a mnie zaczął robić się już mętlik w głowie. Zresztą, nie ważne, po prostu odpowiedziałam mu śmiechem.
- To jak, zjesz coś, czy nie? - zapytałam.
- Nah, raczej nie... - mruknął w odpowiedzi, ale ja tylko przewróciłam oczami i poszłam do kuchni. Zrobiłam mu hot-doga na kolację i wróciłam z powrotem do salonu kładąc mu talerz na kolanach. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale kiwnął głową w formie takiego "Dzięki" i zabrał się za jedzenie. Po jakimś czasie poczułam na sobie jego wzrok, ale się nie odzywałam. Dopiero w momencie w którym zrozumiałam, że trwa to już dłuższą chwilę spojrzałam na Casa.
- Co? Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie... - odparł. - Po prostu... Od przedwczoraj nie widziałem żebyś cokolwiek jadła, albo piła... - mruknął.
- Jadłam... - powiedziałam od razu bez zastanowienia. Byłam taka zmęczona, że nawet nie zastanawiałam się nad sensem tamtych słów. Praktycznie spałam na tej kanapie.
- Mhm... Okej. - odparł beznamiętnie. Zapewne nie uwierzył. - Ej, mam zadanie dla ciebie. - rzucił nagle.
- Hm? - spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
- Zamknij oczy na dziesięć sekund. - powiedział od razu, a mnie zatkało. Nie wiedziałam co kombinuje, ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, to natychmiast zasnę, A tego chciałam uniknąć.
- Ale...
- Zamykaj, no czego się boisz? - zapytał.
- Ciebie. - rzuciłam pół żartem, pół serio po czym się zaśmiałam.
- Zamykaj, bo nie ręczę. - powiedział twardo, Widocznie nie miałam nic do gadania, więc posłusznie to zrobiłam i starałam się nie zasnąć. Ale na nie wiele to się zdało, Pięć sekund później już zupełnie spałam...


***

[Castiel]

Wiedziałem że tak będzie. Obserwowałem Anę przez cały dzisiejszy dzień. Dobrze wiedziałem, że się zamęcza, że nie śpi i że zapewne też nie je. Trzeba było coś zrobić, cokolwiek żeby się nie przemęczyła i nie padła w którymś momencie, bo zauważyłem, że zaczyna ostro przeginać. Zupełnie zapomniała o własnej osobie, a tego robić nie powinna. Na szczęście udało mi się załatwić to podstępem i dziewczynie udało się zasnąć... No proszę, kto by się spodziewał, że role w końcu się odwrócą i to ja będę musiał jej pilnować żeby jadła i spała. Musi spełniać podstawowe wymagania organizmu, bo inaczej sobie nie poradzi. Głupia... Po jaką cholerę ona to robi? Westchnąłem po czym podniosłem się z kanapy. Anabelle spała na siedząco, co oczywiście było do przewidzenia. Wziąłem ją na ręce, co wcale nie było łatwe, bo bolał mnie bok i ramię zresztą też i zaniosłem ją do łóżka. Oczywiście sam też się położyłem, bo było już dość późno, zresztą, jutro będę musiał wstać wcześniej. Ale nie mogłem zasnąć. tylko leżałem opierając głowę o rękę i patrząc na dziewczynę, która leżała obok mnie. Nie mogłem oderwać od niej wzroku za nic w świecie. Bawiłem się tylko kosmkiem jej włosów i przyglądałem jej się ile mogłem. Rzadko kiedy miałem okazję tak dobrze się jej przyjrzeć, a szczerze mówiąc nie wiem co mnie naszło żeby to robić. Po prostu... Nie umiałem przestać... Ona zupełnie poprzewracała mi w głowie. Nie wiem co czuję, co robię, co myślę. Tak bardzo... Chciałbym ją mieć, chciałbym żeby była moja. Żeby nikt mi jej do kurwy nędzy nie odebrał. Nie wiem dlaczego poświęca mi tyle uwagi, czemu dalej tu jest? Czemu nie uciekła i nie zostawiła mnie dawno temu, tak jak powinna? Zrobiłem jej pieprzoną krzywdę a ona nic, nic do jasnej cholery ją nie ruszyło. Dalej tu sterczy głupia idiotka... A ja wiem, że stanie się jakaś pierdoła prędzej czy później. I wtedy odejdzie. Przez to wszystko nie mogłem zasnąć... Podniosłem się, otworzyłem okno na oścież i usiadłem z powrotem na brzegu łóżka jednocześnie odpalając papierosa.
Pierwszy raz czułem coś takiego. Nie ważne jak duże świństwa robię, ona i tak dalej tu jest, poświęca mi swój czas zamiast chodzić do szkoły i jeszcze marnuje przy tym własne zdrowie. Nie mam pojęcia co ona próbuje osiągnąć... Naprawdę mocno się zaciągnąłem po czym wypuściłem dym z ust. Jeszcze raz spojrzałem na Anę. Wyglądała tak... Spokojnie. Nie umiem określić co czułem kiedy tak na nią patrzyłem, ale do głowy przychodziło mi milion  myśli na raz. Żadna dziewczyna nigdy nie poświęcała mi aż tyle uwagi. Nie chodzi o samo zwracanie uwagi na moją osobę, bo tego mi nie brakuje. Po prostu... Nikt nie starał się być... Bliżej. Żadna dziewczyna nie starała się aż tak ze mną zaprzyjaźnić czy cokolwiek to było. Nawet Debra... Ale.... Nie będę porównywał Anabelle do... Niej, bo to byłoby przegięcie. Ona przestała dla mnie istnieć.
Nagle w pokoju zrobiło się chłodno i zauważyłem, że Ana zaczęła się niespokojnie wiercić i lekko drżeć, dlatego zgasiłem niedopałek i zamknąłem okno. Położyłem się z powrotem do łóżka nakrywając dziewczynę kocem, siebie zresztą też.
- Dobranoc mała... - mruknąłem tylko i zamknąłem oczy zapadając w głęboki sen.

***

Cudem obudziłem się przed Anabelle, ale na szczęście dzisiaj przyszło jej pospać dłuzej. Zrobiłem śniadanie, bo to wcale nie jest tak, że nie potrafię gotować, bo potrafię. Po prostu mi się nie chce, dlatego zawsze zamawiam. Zrobiłem jajecznicę i tosty oraz kawę i zaniosłem do pokoju w którym dziewczyna wciąż spała. Położyłem tacę z jedzeniem na stoliku po czym szturchnąłem dziewczynę w bok.
- Wstawaj... - mruknąłem ponuro dźgając ją dalej.
- Mhm... - mruknęła tylko na początku i obróciła się na drugi bok, ale nie minęła długa chwila i nagle zerwała się do siadu przecierając oczy. - Co? Która godzina? Zaspałam... - zaczęła mamrotać pod nosem i już próbowała wstać, ale jej nie pozwoliłem.
- Siedź tu. - rzuciłem patrząc na nią ostrym spojrzeniem.
- Ale Cas... Muszę zrobić śniadanie i ogarnąć... - zaczęła, ale nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Przymknij się. - warknąłem kładąc jej tacę na kolanach. - I jedz. I nie próbuj mówić że nie jesteś głodna... - rzuciłem i usiadłem obok.
- Ale czekaj... A ty... - znów starała się coś powiedzieć.
- Jadłem już, naprawdę nie denerwuj mnie tylko jedz do jasnej cholery. - powiedziałem w końcu, a ona posłusznie przestała mówić i zaczęła jeść. Nie odrywałem od niej wzroku nawet na chwilę, ale ona ciągle patrzyła to w talerz, to na podłogę. Dopiero po dłuższej chwili się odezwała i spojrzała w moją stronę.
- Przepraszam... Zasnęłam... nawet nie wiem kiedy... - mamrotała pod nosem cały czas, a to robiło się nie do zniesienia.
- Przestań kurwa, naprawdę. Nie dość że się mną przejmujesz to jeszcze mnie przepraszasz za taką pierdołę! - nie wytrzymałem i podniosłem się z miejsca. - Myślisz że jestem głupi i nie widzę, że nie śpisz i nie jesz bo się mną zajmujesz? Naprawdę zacznij kurwa myśleć o sobie, a nie tylko o innych. - nie mogłem tak dłużej stać, więc po prostu wyszedłem z pokoju. Chyba znów mnie trochę poniosło...

***

[Anabelle]

Siedziałam na łóżku z tacą na kolanach i nie mogąc się ruszyć. Zupełnie mnie zatkało i nie wiedziałam co mam zrobić. Castiel musiał się nieźle wkurzyć, to było widać. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać to co się stało... Znowu przestałam się sobą przejmować i zatraciłam się w głupiej opiece nad drugą osobą... Ah... Ale jestem głupia. Westchnęłam po czym wzięłam się do jedzenia, bo wiedziałam, że Cas pewnie nie chciał mnie widzieć póki nie zjem. Zresztą i tak bym to zrobiła, bo byłam potwornie głodna. Szczerze mówiąc, smakowało mi. Zaczęłam się zastanawiać czemu Castiel nie gotuje, skoro umie. Ale odpowiedź była oczywista. Po prostu był leniwy i wolał zamawiać. Gdy zjadłam w końcu odważyłam się wyjść z pokoju. Weszłam do kuchni, gdzie zastałam chłopaka palącego papierosa przy otwartym oknie. Był odwrócony do mnie plecami, a ja w ogóle bałam się odezwać. Odstawiłam naczynia do zlewu z zamiarem umycia ich później. Obróciłam się w stronę Castiela, ale on wciąż patrzył za okno i nie odezwał się ani słowem. Nie mogłam znieść tej denerwującej ciszy, więc podeszłam do niego i pociągnęłam go za rękaw koszulki, którą miał na sobie.
- Castiel... Nie obrażaj się na mnie. - wypaliłam pierwsze co mi przyszło do głowy. On na początku nie reagował, ale po chwili wypuścił dym z ust i obrócił się w moją stronę. Zmierzył mnie poważnym wzrokiem po czym przewrócił oczami. Spuściłam wzrok, w ogóle nie wiedziałam co powiedzieć. Ale chłopak po chwili mnie pogłaskał jak gdyby nigdy nic.
- Dobra, już, ogarnij się. - rzucił. - I więcej tak nie rób. - dopiero wtedy na niego spojrzałam i przytaknęłam. - A teraz się zbieraj, wychodzimy. - powiedział jeszcze gasząc papierosa.
- Jak to? Gdzie idziemy? - zapytałam zaskoczona.
- Zobaczysz. - powiedział tylko.
- Ale nie możesz... - starałam się mu uświadomić że to nie dobrze żeby gdziekolwiek szedł, ale zmierzył mnie tak groźnym spojrzeniem, że momentalnie się zamknęłam i poszłam do łazienki żeby się umyć i przebrać.

***

Pół godziny później byłam gotowa do wyjścia, Castiel również. Ubrałam się w szary sweter zakładany przez głowę, sięgający mi do ud, czarne spodnie, glany i do tego ciemno-zieloną kurtkę, również sięgającą mi do ud. Włosy splotłam w dwa, luźne warkocze po obu stronach, a na rękach jak zwykle miałam multum bransoletek. Do tego jeszcze czarny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie małego księżyca i możemy iść. Gdy tylko wyszłam z łazienki chłopak zlustrował mnie swoim spojrzeniem i uśmiechnął się pod nosem.
- No, ładnie ładnie. - rzucił, a ja również się uśmiechnęłam i razem ruszyliśmy w stronę drzwi. Nie miałam pojęcia dokąd idziemy, ale jak się okazało chłopak zaprowadził mnie do galerii handlowej w naszej okolicy. Powiedział, że idziemy na pizzę, bo przez jeden dzień mam nie gotować, bo mi kategorycznie zabrania, a jemu samemu się nie chce. Teoretycznie mogliśmy zamówić... Ale dotarło do mnie, że pewnie chciał się jakkolwiek wyrwać z domu. W sumie to mu się nie dziwiłam, w końcu od dawna nigdzie nie był. Szliśmy tak powoli kierując się w stronę pizzerii, gdy nagle gdzieś dalej dostrzegliśmy chłopca siedzącego na ławce. Na oko mógł mieć może z cztery, lub pięć lat. Strasznie płakał i wołał swoją mamę. Spojrzałam na Castiela znacząco, ale on chyba sam miał zamiar tam podejść i właśnie tak zrobił. Poszłam za nim i przyglądałam się temu co robi. No cóż, nie spodziewałabym się czegoś takiego po nim, no chyba że chciałby dzieciaka po prostu uciszyć. Natomiast od podszedł do chłopca i spytał jak ma na imię. Mały odpowiedział mu, że ma na imię Charlie i od razu przestał płakać. Ja natomiast przyklęknęłam koło chłopca i powiedziałam żeby poszedł z nami i że znajdziemy jego mamę. Chyba się ucieszył, bo przytaknął i chwycił mnie za rękę po czym grzecznie poszedł z nami. Zaprowadziliśmy go do punktu informacyjnego i poprosiliśmy o wezwanie mamy chłopca przez głośnik i właśnie to się stało. Przypuszczam, że kobieta chyba już długi czas go szukała, bo przybiegła do biura i rozpłakała się na widok synka. Przytuliła go mocno i prosiła, żeby więcej się sam nie oddalał. Potem zaczęła dziękować mi i Castiel'owi za pomoc, a on powiedział tylko: "Na drugi raz pilnuj go, kurwa, lepiej." i skierował się do wyjścia. Wszystkich nas zatkało, mnie, matkę dziecka i wąsatego faceta z biura. Za to chłopiec podniósł oczy na mamę, wytarł nos i powiedział "Frytki". Na to kobieta przytaknęła. Ja jeszcze przeprosiłam ją za zachowanie Casa i powiedziałam im "do widzenia", po czym wybiegłam z biura żeby dogonić chłopaka. On chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać...

sobota, 29 października 2016

Rozdział X

- Alexy?! Ale co ty tutaj robisz? - zawołałam nie mogąc uwierzyć, że to właśnie jego widzę.
- No... Leżę. - zaśmiał się, a ja od razu wyciągnęłam do niego rękę żeby pomóc mu wstać. Kim był dla mnie Alexy? Był... Moim kumplem, ze starej szkoły. Co prawda nie znaliśmy się jakoś specjalnie długo, ale był jedną z niewielu osób, której zdążyłam w miarę zaufać. Czemu? Bo... Był jedną z niewielu osób, która nigdy ale to nigdy mnie nie zawiodła. Bardzo lubiłam i jego i jego barta bliźniaka Armina. Gdyby nie fakt, że się wyprowadziłam mogłaby to być naprawdę ładna przyjaźń. Pewnie dziwi was, że o tym wspomniałam, ale tak właśnie było. Takich ludzi jak on właśnie potrzebowałam. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.
Gdy tylko się podniósł od razu rzuciłam mu się na szyję.
- Co ty tu robisz? - powtórzyłam praktycznie go dusząc.
- No cóż... Przeprowadziliśmy się, zmieniliśmy liceum, ogólnie parę rzeczy się wydarzyło. - zaśmiał się. - Nawet nie wiesz jak się cieszę że cię widzę. - dodał odwzajemniając uścisk i dodatkowo podnosząc mnie nieco nad ziemię. Ah... Jak mi tego brakowało.
- Wierz mi, wiem aż za dobrze. - uśmiechnęłam się serdecznie. Nigdy o nim nie wspominałam, bo nasza znajomość nie była zbyt długa, ani jakoś za specjalnie głęboka, ale to nie wina nas samych, tylko czasu jaki ze sobą spędziliśmy. Chłopak opuścił mnie na ziemię, a ja pozwoliłam mu odetchnąć. Jak zwykle uśmiechał się tym swoim słodkim uśmiechem. Normalnie biło od niego szczęściem i było to ogromnie zaraźliwe. Własnie dlatego cała sytuacja sprzed kilku minut zupełnie wyleciała mi z głowy. I wszystko byłoby w porządku gdyby ten cholerny telefon nie zadzwonił znowu. Wściekłam się i natychmiast wyjęłam go z kieszeni i rozłączyłam nie patrząc kto to był, ale dobrze znałam odpowiedź.
- Nie odbierzesz? - zapytał niebieskowłosy i spojrzał na mnie z zaciekawieniem przekręcając głowę na bok.
- Nie, to nikt ważny, naprawdę. - uśmiechnęłam się i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Na co on wzruszył ramionami, ale dobrze wiedziałam, że w głębi widzi że coś jest nie tak. Na tyle na ile znałam Alexego zauważyłam, że spostrzega... Więcej, niż zwykli ludzie. Ma ten dar co ja. Wyczuwa więcej uczuć w innych osobach niż można sobie wyobrazić.
- Skoro już się spotkaliśmy, to co powiesz na to, żeby iść na jakąś kawę i ciastko? - zapytał.
- Ciastko? O tak, ja zawsze! - zaśmiałam się.
- A spróbowałabyś się nie zgodzić. - również zaczął się śmiać i poprowadził mnie do pobliskiej kawiarni,

***

I tak właśnie upłynęło mi całe popołudnie i przy okazji wieczór. Alexy nie zmienił się nic a nic, dalej był tym cudownym, fantastycznym i roześmianym chłopakiem, którego znałam wcześniej. Wiele mi opowiedział, co działo się pod moją nieobecność, dlaczego się przeprowadzili i co ogólnie się zmieniło. Ale obiecałam mu, że to zostanie między nami, dlatego pozwólcie, że nie będę tu o tym opowiadać. Skoro tylko ja o tym wiem, to niech tak zostanie. Zaczęło robić się już naprawdę późno i aż sama się sobie dziwiłam że tyle czasu spędziłam na rozmowie z jedną osobą. Ale co ja poradzę, że było nam naprawdę dobrze, bo ta kawiarnia miała niesamowicie przyjemny klimat. Siedzieliśmy na takich mega wygodnych pufach i popijaliśmy czekoladę zajadając ciastka. Normalnie wymarzone popołudnie żeby się odstresować. Co jakiś czas czułam w kieszeni wibrujący telefon, więc musiałam się rozłączać, co było naprawdę denerwujące, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. W końcu trzeba było się zbierać, bo to miejsce miało zostać zamknięte z a 10 minut, a my nawet nie zauważyliśmy, że jest prawie 22. Ostatecznie wygramoliliśmy się na zewnątrz. Było już naprawdę chłodno, a ja głupia, nie wzięłam kurtki. W dodatku byłam w krótkich spodenkach i crop topie, ale przynajmniej miałam bluzę. Nie wiem czemu, ale w dzień nie czułam tego cholernego chłodu. Alexy proponował mi że pożyczy mi swoją kurtkę, ale mu zabroniłam, bo sam by zmarznął. W końcu po raz kolejny poczułam wibracje telefonu i wyciągnęłam go z zamiarem rozłączenia się, ale chłopak był szybszy. Wyrwał mi go i odebrał nie odzywając się. Stał tak chwilę słuchając co mówi osoba po drugiej stronie słuchawki, aż w końcu się rozłączył.
- Chyba... Musisz sobie coś z kimś wyjaśnić. - powiedział tylko. wiedziałam, że to Castiel, bo słyszałam jego głos, ale nie rozumiałam nic z tego co mówi. - Powiedział żebyś wróciła i parę innych rzeczy, ale to chyba nie ode mnie powinnaś to usłyszeć. - patrzył na mnie swoimi różowymi oczami, jakby chciał wyczytać ze mnie wszelkie emocje. A ja nie wiedziałam, co powinnam czuć, jak się zachować. Stałam tak przez chwilę w bezruchu. Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z własnego błędu, że nie powinnam wychodzić od Casa, nawet jeśli bardzo mnie wkurzył. Przecież mogło mu się coś stać.... Ale zaraz, w końcu od czego miał tą swoją dziwkę. Biłam się tak z myślami, ale na szczęście przerwał mi Alexy. - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytał udawanym głosem surowego rodzica, albo starszego brata. Mimo, że było to zabawne, nie mogłam się na tym skupić.
- Musimy iść... - powiedziałam chwytając go za rękę i ciągnąc w stronę domu buntownika. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam przecież sprawdzić przynajmniej czy wszystko okej, zresztą zostawiłam go na cały dzień bez kolacji czy czegokolwiek. Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego jak duży błąd popełniłam zostawiając go tam i od razu zaczęłam mieć wyrzuty sumienia...

***

Pół godziny później byliśmy już pod domem Castiela. Drzwi oczywiście nie były zamknięte na klucz, więc nie było problemu z wejściem do środka. W całym domu w ogóle nie paliło się światło, więc nie wiedziałam co mam sobie myśleć. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać, bo do głowy przychodziły mi same najgorsze scenariusze. Zapaliłam światło w korytarzu, ale wszystko było tak, jak zostawiłam wychodząc. Od razu skierowałam się do pokoju Castiela i otworzyłam drzwi na oścież nawet nie pukając. Światło z przedpokoju dotarło na drugi koniec pomieszczenia, gdzie zobaczyłam chłopaka leżącego na łóżku plecami do drzwi. Na początku się zawahałam, ale po chwili podeszłam do łóżka i położyłam rękę na jego ramieniu. Chciałam tylko sprawdzić czy nic mu nie jest, ale o natychmiast strącił moją rękę. Cholera, coś było nie tak. Obróciłam się z powrotem do drzwi gdzie w progu pokoju stał Alexy. Podeszłam do niego, uściskałam go, a na ucho szepnęłam mu, że dziękuję za dzisiaj i że zobaczymy się niebawem, innymi słowy grzecznie kazałam mu sobie iść. Niebieskowłosy na szczęście od razu zrozumiał i wyszedł na pożegnanie głaskając mnie po głowie.
Zgłosiłam światło, zdjęłam buty, obróciłam się i podeszłam od razu do Casa. Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam się przyglądać czerwonowłosemu.
- Castiel... - wymamrotałam, ale on ani drgnął. Ogromnie gryzły mnie wyrzuty sumienia przez to ze w ogóle nie odbierałam i zostawiłam go tu całkiem samego. Co prawda z tą dziwką, ale ona pewnie też szybko się zmyła. - Wszystko... W porządku? - zapytałam, ale znów zero reakcji. Widziałam wcześniej, że ma otwarte oczy, więc na pewno nie spał, ale musiałam jakoś zadziałać. Problem w tym, że jeśli on będzie się tak zachowywać, to do niczego nie dojdę. W końcu wstałam i już miałam skierować się do wyjścia kiedy poczułam rękę chłopaka na swoim nadgarstku. Wystarczyła jedna chwila i już leżałam koło niego. O nic nie pytając, ani nawet nie odzywając się słowem po prostu mnie przytulił i nie wypuszczał.
- Cas... - zaczęłam.
- Cicho bądź. - przerwał mi, a i tak mnie zatkało. Nie wiedziałam czemu, ale nagle poczułam się niesamowicie dobrze i zrobiło mi się tak ciepło... Ale za każdym razem tak było. Czułam jak jego dłoń jeździ mi po plecach i było to naprawdę przyjemne. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać tak ogromne zmęczenie. Nie wiem czemu nie zorientowałam się jak bardzo wykończona jestem.
- Ale... - znów starałam się coś powiedzieć.
- Po prostu śpij. - powiedział twardo. A ja jakoś... Nie miałam siły, żeby mu się sprzeciwić, więc po prostu zamknęłam oczy i zaczęłam zasypiać. Przez sen usłyszałam tylko jakby ciche "Przepraszam...".

***

Nim się obejrzałam był już ranek, obudziłam się dalej będąc w ramionach chłopaka. Popatrzyłam na niego, a ten dureń nie spał, tylko obserwował mnie jak gdyby nigdy nic. Wzdrygnęłam się i poderwałam do siadu. Rozejrzałam się po pokoju.
- Która... Która godzina? - zapytałam.
- Przed 9, wyluzuj, jest wcześnie. - powiedział chłopak dalej nie odrywając ode mnie wzroku. Westchnęłam i przetarłam oczy.
- Akurat, tak ci przypomnę, że to nie ty musisz zrobić obiad i do tego posprzątać... - powiedziałam po czym wstałam, wzięłam ubrania z torby i skierowałam się do łazienki. - Co chcesz na śniadanie? - zapytałam jednocześnie czesząc włosy i wiążąc je w dwa warkocze. Nie usłyszałam jednak odpowiedzi. - Tosty mogą być? - odwróciłam się, a gry chłopak przytaknął wyszłam z pokoju.
Pół godziny później już krążyłam po kuchni ubrana w czarne getry i czarnej bluzie (https://yohstore.com.br/wp-content/uploads/2016/05/East-Knitting-OT-002-harajuku-style-Star-print-hoodies-Skull-Cross-sweatshirts-2015-winter-new-pullover-3.jpg) i robiłam Castielowi tosty z dżemem i jednocześnie zastanawiałam się co zrobić na obiad. Gdy śniadanie było gotowe zaniosłam je chłopakowi do pokoju razem ze szklaną soku pomarańczowego, uśmiechnęłam się na odchodne i wróciłam do kuchni biorąc się do dalszej pracy. Dziś na obiad będzie spaghetti!

***

Wierzcie mi na słowo, że to jak traktowałam tego chłopaka... Nie wiem zwyczajnie skąd to się wzięło. Po prostu czułam, że kogoś potrzebuje. Że to wcale nie jest tak, że on jest chamem bez powodu. Bo to reakcja obronna na ból zadawany przez innych ludzi. Każdy reaguje na to inaczej, jedni płaczą, inni się śmieją, a jeszcze inni odchodzą bez słowa. Ale Castiela cechuje to, że jest wredny i niemiły. Ale to zapewne nie było tylko jego winą. Nie wiem ile ten chłopak przeżył, bo nie powiedział i nie chce mówić mi wszystkiego, ale stwierdziłam, że muszę się nim zaopiekować. Nieważne czy będąc zawsze obok, czy gdzieś z boku. Nie musi widzieć, wystarczy że będzie czuł... Wsparcie. Tak to powinno wyglądać, prawda? Doszłam do tego wszystkiego po jakimś czasie, kiedy zaczęłam więcej dostrzegać. Czasem... Mam wrażenie, że wiem o ludziach za dużo, rozumiem za dużo rzeczy i o wiele za szybko dorosłam. Wyczuwam więcej emocji niż inni, dostrzegam więcej. Mam tendencję do tego, że stawiam innych nad własne zdrowie i nad własną osobę. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale ja zwyczajnie nie potrafię inaczej. Nie umiem oderwać się od ludzi, na których mi zależy, nie wiem dlaczego. Nie umiem ich zwyczajnie zostawić i jestem obok nie ważne jak bardzo mnie krzywdzą. A przynajmniej się staram, staram się im pomagać, opiekować się nimi, stwarzać im pewną formę bezpieczeństwa, daję im własne zaufanie... Ale często robię to za bardzo. Często otwieram się przed ludźmi, którzy nie rozumieją, bo zawsze, nie ważne jak bym chciała do takiego otwarcia dochodzi. Pokazuję własne wnętrze, oswajają mnie ludzie, którzy nie powinni byli wcale tego robić. I właśnie to jest najbardziej bolesne, dlatego się ograniczam. Dlatego nie chcę płakać, pokazywać siebie i własnych emocji. Dla ich bezpieczeństwa i swojego własnego.
Cały dzień minął mi bardzo szybko. Praktycznie nic się nie działo oprócz tego, że Lysander nas odwiedził i przyniósł nam lekcje. Nie chciałam mu wspominać o wczorajszej sytuacji, ale wiedziałam że zapewne Cas wszystko mu powiedział. Zwyczajnie unikałam tematu jak mogę, bo to było zdecydowanie łatwiejsze. Gdy siedzieliśmy wieczorem z Castielem po zmianie opatrunków i ogarnięciu całego domu. Czekałam aż zaśnie a przy okazji się uczyłam, bo to przydatne i przynajmniej później nie będę musiała nadrabiać.Nie wiem czemu w ogóle nie odczuwałam zmęczenia, mimo tego że wcale nie wstałam późno, a była już prawi północ. Postanowiłam wykorzystać energię do samego końca i zrobić ze sobą coś pożytecznego.
- Nie zamierzasz spać? - usłyszałam cichy głos Castiela leżącego koło mnie. Zerknęłam na niego i zobaczyłam jak wpatruje się we mnie tymi swoimi ciemnymi oczami.
- Uczę się, poza tym nie jestem zmęczona. - powiedziałam, lekko się uśmiechnęłam i wróciłam do czytania.
- Kujon. - mruknął ponuro i obrócił się plecami do mnie. Ja tylko wzruszyłam ramionami śmiejąc się pod nosem i wróciłam do nauki.
Naprawdę nie wiem jak to się stało, ale zanim się obejrzałam nastał ranek i trzeba było wziąć się za gotowanie i zakupy. Z tego co myślę Cas będzie mógł dzisiaj spokojnie wstać i się przejeść po domu. Rany ładnie mu się goją i już niedługo będzie można zdjąć mu szwy i wszystko powinno być okej. Podniosłam się z łóżka i dopiero w tej chwili poczułam uderzające zmęczenie. Nie wiem skąd się wzięło, ale nagle tak strasznie zachciało mi się spać. Ale nie mogłam sobie na to pozwolić przez to że właśnie teraz maiłam już mnóstwo rzeczy do zrobienia. Zastanawiałam się czemu do jasnej cholery mój organizm nie dał mi od tym znać wcześniej? No ale już trudno... Trzeba jakoś przeżyć ten dzień...
"Zaraz... Czy ja wczoraj coś jadłam...?" - pytałam się w myślach. "Chyba nie... Nie pamiętam. Zaraz trzeba będzie coś zjeść... Albo nie, może później." - i tak właściwie wyszło na to, że całkiem o tym zapomniałam. Tak bardzo zatraciłam się w opiece nad Castielem, że zupełnie zapomniałam o sobie. A to nie mogło skończyć się dobrze...

czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział IX

Stałam w progu pokoju wkurzona jak nie wiem. Patrzyłam na czerwonowłosego z irytacją. Kiedy on siedział sobie na brzegu łóżka jak gdyby nigdy nic z zamiarem wstania. Okno było otwarte na ościerz, a w ręce chłopaka widniał odpalony papieros. Dobrze, że okno miał zaraz koło łóżka, więc miałam pewność, że przynajmniej nie wstawał.
- Kładź się do jasnej cholery! - warknęłam i podeszłam do niego. Wyrwałam mu z ręki fajkę po czym trzepnęłam go poduszką, którą miałam pod ręką.
- Ej! Chorego się nie bije! - zawołał podnosząc ręce w geście obronnym.
- Skoro jesteś taki chory, to kładź się i nie wstawaj. - coraz bardziej wychodziłam z siebie.
- Jasne, nie ma sprawy... O ile położysz się ze mną. - powiedział uśmiechając się zawadiacko.
- Chyba cię główka boli.
- No, a żebyś wiedziała... - mruknął. Po chwili za sobą usłyszałam ciche chrząknięcie. No tak, zapomniałam o Lysie. I nawet dobrze że nam przerwał bo już miałam rzucić tekstem "To masz problem" i się obrazić. No cóż, tak bywa. Po chwili westchnęłam i zaczęłam szukać w torbie leków przeciwbólowych.
- Hej stary. - mruknął ponuro Castiel do białowłosego i posłusznie położył się z powrotem.
- Cześć Castiel... Jak się czujesz?
- Nie najgorzej, poza tym, że ból jest nie raz nie do wytrzymania, to daję radę. - wzruszył ramionami.
- Słyszałem, że mieliście tu wczoraj salę operacyjną. - powiedział Lys i uśmiechnął się lekko.
- Ta... Ana poskładała mnie do kupy. - zaśmiał się pod nosem.
- Właśnie, wdzięczny masz być i się słuchać, a nie... - dorzuciłam na co oboje wybuchnęli śmiechem, ale ja pozostałam poważna. - No i co was tak bawi, serio mówię. - powiedziałam obracając się do nich. Zauważyłam, że Cas trzyma się za bok. Podeszłam do niego podając mu tabletkę i szklankę z wodą. - A ty się lepiej nie śmiej, bo jeszcze zapaści dostaniesz. - wywróciłam oczami ale i tak się uśmiechnęłam. Poczochrałam mu tą czerwoną czuprynę po czym obróciłam się do Lysa.
- To jak? Zostawić was samych? - zapytałam z uśmiechem. Tak coś czułam, że powinni sobie wyjaśnić... Parę spraw. Białowłosy przytaknął.
- Jakbyś mogła... - powiedział.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się. Przed wyjściem wyrzuciłam fajkę za okno i zamknęłam je. - Tylko pilnuj żeby nie wstawał. - dodałam jeszcze. Po chwili podeszłam do Casa i weszłam na łóżko. Zaczęłam szukać tego cholerstwa... Jakimś cudem znalazłam się nad chłopakiem.
- No proszę... Sama mi do łóżka włazisz... - zaśmiał się.
- Przymknij się. - powiedziałam sucho po czym wysunęłam rękę pod jego poduszkę i zaczęłam tam grzebać. Castiel chyba ogarnął o co chodzi i zaczął się rzucać.
- Ej co ty ogarniasz... Zostaw to... - mówił i chciał mnie obezwładnić, ale byłam szybsza. Wyprostowałam się siadając na nogach chłopaka i machając ręką w górze w której była paczka papierosów.
- Haha! Szach mat! - zaśmiałam się. - Nie ma palenia, jeszcze sobie zaszkodzisz. - powiedziałam po czym zanim buntownik zdążył cokolwiek zrobić zeskoczyłam z łóżka. Zauważyłam jak bardzo Lys jest rozbawiony całą sytuacją, ale nie skupiłam się na tym, tylko czym prędzej uciekłam z pokoju.

***

Siedziałam przed lustrem, które znajdowało się na ścianie w przedpokoju. Nie wiem jak długo tam sterczałam, ale siedziałam tak opierając się o ścianę i patrząc na własne odbicie.
"I co? Tak dobrze się bawisz? Przecież nawet nie masz ku temu powodów..." - przysłuchiwałam się własnym myślom.
- Właśnie że mam... Przecież tak uwielbiam się z nimi śmiać. - wymamrotałam pod nosem.
"Niby z kim? Dziewczyno, ogarnij się. Oni nie chcą dla ciebie dobrze, nie masz nikogo. Zawsze byłaś i będziesz sama."
- Przestań...
"Przecież taka jest prawda. Nikt cię nie potrzebuje, ani ciebie ani twojej pomocy. Jesteś nikim."
- To nieprawda! - zaczęłam mówić coraz głośniej i chwyciłam się za głowę. - Przecież Castiel... Ktoś musi mu teraz pomagać..
"Oh, proszę cię. Dobrze wiesz, że sam dałby sobie świetnie radę. Nigdy nie byłaś i nie jesteś mu potrzebna. Wykorzysta cię jak wszyscy. I tak zostaniesz sama!"
- Kłamiesz! - teraz już krzyknęłam i skuliłam się w miejscu. I wtedy nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Anabelle... Z kim rozmawiasz? - usłyszałam głos Lysandra.
- Z... - zaczęłam ale nie umiałam dokończyć, rozejrzałam się po przedpokoju.
- Ana... Nikogo tu nie ma. - powiedział spokojnie, a ja podniosłam na niego wzrok. Dopiero wtedy zorientowałam się, że płaczę. Spojrzałam w jego dwukolorowe oczy i w jednej chwili poczułam jak chłopak mnie przytula. - Spokojnie... Już dobrze... - mruknął i zaczął mnie delikatnie głaskać. Wtedy od razu się w niego wtuliłam i pozwoliłam się uspokoić.
- Co... Co się stało? - zapytałam.
- Rozmawiałem z Castielem, kiedy nagle usłyszałem, że z kimś rozmawiasz... Myślałem, że przez telefon, ale miałem przeczucie że coś jest nie tak, bo nagle zaczęłaś krzyczeć. Więc przyszedłem to sprawdzić. - powiedział cały czas tym samym spokojnym tonem.
- Ah... No tak... - mruknęłam pod nosem.
- Musiałaś zasnąć i coś ci się przyśniło.
- Tak... To pewnie to... - powoli zaczęłam się uspokajać i dochodzić do siebie. - Słyszałeś co mówiłam?
- Większość... - powiedział a ja tylko przytaknęłam.
- W porządku. W każdym razie... Zapomnij o tym, dobrze? To mi się czasem zdarza. - uśmiechnęłam się i przetarłam oczy.
- Ale... - zaczął ale mu przerwałam.
- Proszę. - powiedziałam patrząc mu w oczy. Wtedy westchnął.
- Skoro sobie tego życzysz... Ale pamiętaj, że gdyby coś było nie tak, to zawsze możesz mi powiedzieć. - dodał jeszcze.
- Jasne... Dzięki. - zaśmiałam się pod nosem. Cieszyłam się, że mogę na niego liczyć. A poza tym to było... Miłe. To, że był obok, kiedy chyba potrzebowałam czyjejś obecności. Po chwili wyswobodziłam się z objęć chłopaka i uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. - Wyjaśniliście sobie wszystko? - zapytałam żeby przerwać niezręczną ciszę i uniknąć zbędnych pytań.
- Tak... Tak sądzę... - powiedział i oboje skierowaliśmy się do sypialni Castiela. Gdy tylko wyszłam do pomieszczenia zobaczyłam jak chłopak siedzi pod ścianą i mi się przygląda z taką dziwną... Troską? Nie... To niemożliwe.
- Wszystko okej? - zapytał ciągle się we mnie wpatrując na co od razu przytaknęłam i uśmiechnęłam się pogodnie. Po chwili Lys oznajmił że już pójdzie, a jutro przyniesie nam zeszyty, żebyśmy mogli nadrobić nieobecności. Podziękowałam mu i gdy pożegnaliśmy się z nim od razu padłam na łóżko.
- Uh.... Mam dość... Poszłabym spać... - jęknęłam.
- To idź, droga wolna. - rzucił czerwonowłosy grając w jakąś grę na swojej komórce. Już miałam mu odpowiedzieć gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Czyżby Lysander czegoś zapomniał? Westchnęłam po czym podniosłam się i ruszyłam do drzwi. Gdy tylko je otworzyłam zobaczyłam jakąś dziewczynę, blondynkę, wytapetowaną lalunię. Wyglądała... No cóż, jak dziwka. Miała na sobie mini spódniczkę i biały obcisły top z ogromnym dekoltem, który zaznaczał jak duży ta dziewczyna ma biust, do tego jeszcze te czarne szpilki, przez które dziewczyna zdawała się wyższa.
- Um... Tak? - mruknęłam.
- Zastałam Castiela? - zapytała swoim słodkim, wysokim głosem, który już mnie denerwował.
- Najpierw powiedz ktoś ty, a później przejdziemy do dalszej dyskusji... - mruknęłam.
- Jestem Ada, dziewczyna Castiela. A teraz z łaski swojej przepuść mnie złotko. - powiedziała, ale ze względu na to, że nie drgnęłam ona przepychnęła się koło mnie. Zamurowało mnie... Jak to dziewczyna? O co tu chodzi? Zamknęłam drzwi i poszłam za nią. I wtedy zobaczyłam jak ona siada mu na kolanach i zaczynają się migdalić. Kurwa... Tego już za wiele. Chrząknęłam znacząco.
- Cassi? Może mnie przedstawisz swojej dziewczynie? - zapytałam słodkim głosem. Chłopak wtedy oderwał się od Ady i spojrzał na mnie.
- A tak... To Anabelle, moja koleżanka. - powiedział jakoś tak dziwnie obojętnie, a ja starałam uśmiechnąć się jak najmniej sztucznie. - Pomaga mi.
- Może macie ochotę na coś do picia? - zapytałam. Chciałam po prostu wyjść stamtąd jak najszybciej.
- Jak możesz to przynieś mi proszę wodę, lekko gazowaną najlepiej i z plasterkiem cytryny. - powiedziała ta zdzira.
- Jasne... - rzuciłam po czym zniknęłam za drzwiami i zajęłam się swoim. Miałam kompletny mętlik w głowie. Nie umiałam sobie nic ułożyć.... Nie wiem czemu. Zaczęłam kroić cytrynę i wtedy usłyszałam za sobą kroki. Ta dziwka stanęła koło mnie i uśmiechnęła się jadowicie.
- Mam do ciebie prośbę złociutka, z łaski swojej nie zbliżaj się do Castiela. - powiedziała.
- Bo co? - warknęłam. - Opiekuję się nim i nic ci do tego.
- Bo jest mój. - te słowa aż ociekały jadem. - A co do tej opieki... To idź lepiej do domu. Już ja się nim zajmę i zrobię to o wiele lepiej od ciebie. Nie jesteś mu już potrzebna. - zaśmiała się pod nosem i skierowała się z powrotem do sypialni chłopaka. Najpierw mnie zatkało, ale gdy tylko poczułam jak te słowa zabolały... W tym momencie wbiłam nóż w tacę.
- Pierdol się wstrętna dziwko... - wysyczałam przez zęby starając się pohamować łzy. Wzięłam tacę na której leżały dwie szklanki i dzbanek z wodą z cytryną. Po chwili podeszłam do drzwi i pierwsze co usłyszałam to stłumiony jęk tej dziewczyny. Tak chcesz się bawić? No to proszę bardzo, zacznijmy przedstawienie. Weszłam do pokoju otwierając drzwi z buta i spojrzałam na tamtą dwójkę. Dziewczyna siedziała Casowi okrakiem na kolanach będąc już w samym staniku. Całowali się bez opamiętania i przestali dopiero gdy drzwi huknęły o ścianę. Bez słowa podeszłam do stolika nocnego i położyłam na nim tacę. Zaczęłam nalewać wodę do szklanek i wtedy znów usłyszałam głos tej żmii.
- No już pospiesz się, nie mamy całego dnia... A jak widzisz mamy ważne sprawy do załatwienia. - zaśmiała się słodko. Wtedy nie wytrzymałam. Ona traktowała mnie jak jakąś służącą, jakbym była nikim. Spojrzałam na Casa, ale on się nie odzywał.
- Ha... Wiesz gdzie to mam? - warknęłam do niej. - Dokładnie, w dupie. - chwyciłam szklanki do rąk i wylałam jej na głowę, a ona zaczęła piszczeć.
- Jesteś chora na głowę! - krzyknęła.
- Ana... Cholera, co ci jest? Pogrzało cię do reszty? - powiedział Castiel, a wtedy ja spojrzałam na niego wściekłym spojrzeniem.
- Wiesz co? Zamknij wreszcie ten ryj. - powiedziałam ze wściekłością. Chwyciłam dzbanek i wylałam mu całą zawartość na głowę. - Może teraz ta twoja dziwka się tobą zajmie, co? Tylko uważaj, żeby ci szwy przypadkiem nie popękały. - powiedziałam z pogardą po czym skierowałam się do wyjścia szybkim krokiem.
- Ana... Czekaj! - zawołał.
- Wal się. - rzuciłam nie obracając się za siebie po czym wzięłam klucze i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Mam tego serdecznie dość.

***

Szłam tak szybkim krokiem nie patrząc nawet przed siebie. Byłam wściekła. i to nie dlatego, że byłam zazdrosna, czy cokolwiek w tym stylu, zwyczajnie tamta dziewczyna wyprowadziła mnie z równowagi. Ni miałam zamiaru pozwolić na takie traktowanie. Za kogo ona się w ogóle miała? To pewnie nawet nie była jego "dziewczyna", tylko kolejna łatwa panna. Zdążyłam zauważyć, że Castiel chyba po prostu nie umie zrezygnować z czegoś takiego. Ale nie to mnie denerwowało, po prostu czułam się jakbym w ogóle nie istniała, wtedy gdy weszłam do pokoju. Musiałam... Od tego odetchnąć. Za wiele emocji jednego dnia. Po drodze wcisnęłam w uszy słuchawki i zupełnie olałam dzwoniący telefon. Nie wiedziałam czy to Cas czy ktokolwiek inny, ale szczerze, miałam to w głębokim poważaniu. Nie miałam najmniejszej ochoty nawet słyszeć w tej chwili jego głosu. Ciągle patrzyłam w ziemię i wszystko byłoby w porządku, gdybym nagle na kogoś nie wpadła. na szczęście ustałam na nogach, ale chłopak przede mną już nie...
- Uważaj jak leziesz... - warknęłam nawet nie wysilając się żeby przeprosić. Usłyszałam śmiech, który... Z kimś mi się kojarzył, ale nie miałam pojęcia z kim. Wtedy na niego spojrzałam i zobaczyłam... Te niebieskie włosy i te różowe tęczówki, które tak dobrze utknęły w mojej głowie. Przewertowałam twarze moich znajomych i nagle mnie oświeciło. To była chyba jedyna osoba, którą miałam ochotę widzieć w tej chwili, a z drugiej strony, której w życiu bym się tu nie spodziewała. - O mój Boże.... Alexy! 

piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział VIII

[Castiel]

Obudziłem się w środku nocy z cholernym bólem głowy, boku i ramienia. Jęknąłem ledwo słyszalnie przez zaciśnięte zęby. Musiałem wstać i wziąć leki przeciwbólowe, bo myślałem, że nie wytrzymam. Otworzyłem oczy i dopiero teraz zauważyłem, że Ana trzyma rękę na mojej klatce piersiowej i śpi obok mnie. No tak... Przecież to właśnie ona się mną zajęła. Eh... Ona jest niesamowita. Ostrożnie chwyciłem jej dłoń żeby ją od siebie odsunąć i spróbowałem się podnieść. Ale nie miałem za bardzo siły, poza tym czułem tylko ten cholerny ból, który narastał z każdą chwilą.
- Ja pierdole... - warknąłem na głos ze wściekłością i to właśnie obudziło Anę. Zobaczyła, że opieram się na przedramionach i próbuję wstać i momentalnie poderwała się do siadu.
- No i co ty robisz, cholera? - zaczęła się na mnie drzeć. - Gdzie leziesz w tym stanie matole?
- Nie drzyj tej mordy, łeb mnie napierdala... - powiedziałem. Dziewczyna powoli się uspokoiła, następnie sięgnęła po szklankę z wodą i tabletkę po czym podała mi je. Połknąłem kapsułkę i oddałem jej naczynie.
- A spróbuj mi jeszcze raz próbować wstać, to cię uduszę własnymi rękami. - powiedziała twardym głosem.
- Oczywiście "mamo". - rzuciłem z ironią i opadłem z powrotem na poduszkę.
- Eh... Przecież mówiłam żebyś mnie obudził jakby coś się działo... - westchnęła. Ja natomiast przewróciłem oczami.
- Musisz się wyspać, zresztą i tak wystarczająco problemów ze mną masz. - odparłem niewiele myśląc. Anabelle właśnie wtedy gasiła lampkę, po czym położyła się z powrotem i obróciła w moją stronę.
- To co? Mam w ogóle nie spać, żeby cię pilnować? - zapytała. Ja natomiast momentalnie prychnąłem, ale nie odezwałem się już. Przecież... Kurwa... Czy ona musiała się mną zajmować? Przecież nie jestem małym dzieckiem, umiem dać sobie radę. Całe życie umiałem.
- Nie uwolnisz się ode mnie póki się dobrze nie poczujesz. I tak stąd nie pójdę nawet jak będziesz próbować mnie wyrzucić. - usłyszałem.
- A po jaką cholerę?
- Bo potrzebujesz opieki pacanie. - ciągle miała niezadowolony głos.
- Nie potrzebuję, nigdy nie potrzebowałem i nie będę potrzebować. Przez całe życie sam sobie radziłem i teraz też tak będzie. Bo ciągle jestem kurwa sam. - warknąłem i obróciłem głowę w drugą stronę, żeby na mnie nie patrzyła. Dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę z sensu własnych słów. Nie wiem czemu to powiedziałem, po prostu to samo ze mnie wyleciało, ale nie odezwałem się więcej. Nastała chwila ciszy, ale nie patrzyłem co robi Ana. Na razie trułem sobie w głowie jaką głupotę właśnie popełniłem. Nie potrzebnie się w ogóle odzywałem. Nagle jednak poczułem dłoń dziewczyny na swoim ramieniu.
- Ale wiesz... Ja nie zostawiam ludzi, kiedy potrzebują pomocy. Dlatego... - i wtedy jej przerwałem.
- Zapomnij o tym co powiedziałem. Tego po prostu nie było. Po prostu daj sobie spokój. - rzuciłem ponuro, ale ona mnie nie posłuchała i po prostu dokończyła co chciała powiedzieć.
- Dlatego już nie musisz się martwić tym, że będziesz sam. Pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć. - powiedziała cicho i wtedy obróciłem lekko głowę w jej stronę. Dziewczyna siedziała na łóżku i uśmiechała się do mnie, jak gdyby nigdy nic. Chyba... Jeszcze nikt mi tak nie powiedział. Nikt nigdy nie zachowywał się tak względem mnie.
- Ana... - zacząłem.
- Słuchaj, wiem jak to jest. Wiem czym jest samotność, wiem jak to jest... I nie chcę żeby ktokolwiek.musiał się czuć w ten sposób. - powiedziała, a następnie pochyliła się i mnie przytuliła. Czułem bijące od niej ciepło i od razu zrobiło mi się jakoś... Lepiej. Chyba jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Cholera... Co mi jest? Co się ze mną kurwa dzieje? Ta dziewczyna... Ona... Zupełnie zawróciła mi w głowie. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Co mi się stało?
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - rzuciła jeszcze ze śmiechem, wtedy lekko uśmiechnąłem się pod nosem.
- A kto w ogóle powiedział, że będę chciał to zrobić? - zaśmiałem się lekko. - Wiesz... Wizja własnej pokojówki całkiem mi pasuje. - rzuciłem.
- Pokojówki? O nie, nie. Na zbyt wiele to ty sobie nie pozwalaj. - odsunęła się z lekkim niezadowoleniem w głosie.
- Jeszcze przydałby ci się taki seksowny strój... Ale właściwie nie wiem, czy byłoby co oglądać. - powiedziałem to specjalnie żeby jej dopiec, dodatkowo jeszcze wskazałem ruchem głowy na jej biust. Dziewczyna momentalnie się zarumieniła i walnęła mnie poduszką.
- Śpij cholero. - rzuciła, położyła się i obróciła plecami do mnie. - I nie patrz mi więcej na cycki! - dodała jeszcze, a ja parsknąłem śmiechem. To chyba jednak nie był dobry pomysł, bo od razu zabolał mnie bok. Chyba jeszcze nie powinienem się tak bardzo śmiać. Po chwili i tak się zamknąłem gdy tylko po raz kolejny oberwałem poduszką. Powoli czułem, że leki przeciwbólowe zaczynają działać i dzięki temu w miarę szybko udało mi się zasnąć.

***

[Anabelle]

Obudziłam się o w pół do dziewiątej, czyli w miarę wcześnie jak na mnie. Chyba poczułam taki... Obowiązek? Nie wiem jak to nazwać. Na całe szczęście Cas spał jak zabity, więc mogłam spokojnie wstać i iść na zakupy. Zebrałam się w miarę szybko, odświeżyłam i wzięłam portfel i telefon po czym wyszłam. Znalazłam klucze leżące na szafce w przedpokoju, więc zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam. Chciałam szybko to wszystko załatwić, żeby skoczyć jeszcze do domu po kilka swoich rzeczy i zdążyć zanim Castiel się obudzi. W końcu będę pewnie musiała u niego trochę zostać...
Kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy, żeby ugotować obiad, a poza tym, żeby po prostu były w domu na najbliższe kilka dni. Ten chłopak w końcu musi przestać pochłaniać to śmieciowe jedzenie, bo to źle wpływa na organizm. Po zakupach pognałam jeszcze do siebie, spakowałam sobie trochę ubrań, szczoteczkę do zębów, szampon, trochę ubrań, szczotkę do włosów, ładowarkę, książkę i parę innych potrzebnych mi rzeczy. Przy okazji przebrałam się w luźny, czarny crop top, czarne krótkie spodenki i trampki. Glany jednak wzięłam ze sobą, żeby mieć jakieś buty na zmianę. Tak więc ruszyłam z torbą pełną rzeczy przewieszoną przez ramię i siatkami pełnymi zakupów do domu buntownika.
Droga nie zajęła mi długo, ale trochę się namęczyłam niosąc to wszystko. Torbę z rzeczami zostawiłam w korytarzu, a siatki z zakupami zaniosłam do kuchni. Pierwsze za co się zabrałam to oczywiście sprzątanie pustych butelek i porozbijanego szkła, później tez pozmywałam naczynia i wytarłam blaty. W takim chlewie nie dałoby się gotować... Gdy już wszystko ogarnęłam zabrałam się za gotowanie. Pomyślałam, że upiekę naleśniki. Może dzięki temu Castiel będzie mieć dobry humor? Oby tak właśnie było...

***

Jakiś czas później przyszłam do pokoju chłopaka z tacą w rękach, na której leżał talerz pełen naleśników z owocami i bitą śmietaną, oraz kubek z herbatą. Lubiłam gotować, sprawiało mi to dużą przyjemność i nie szło mi to najgorzej. Jak się okazało chłopak już nie spał. Nie wiedziałam jak długo, ale lustrował mnie swoim spojrzeniem. Ruchem głowy nakazałam mu się podnieść po czym położyłam mu poduszkę pod plecy i usiadłam obok.
- Wyspałeś się? - zapytałam spokojnie i zaczęłam kroić naleśnika.
- Mhm... - mruknął tylko w odpowiedzi. Czyżby obudził się ze złym humorem? O nie... tylko tego brakuje... Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie typowym dla siebie ponurym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - zapytałam, ale on tylko wywrócił oczami. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić, ale postanowiłam już nie zwracać na to uwagi. - Lepiej się czujesz?
- Trochę. Ale to draństwo cholernie boli. - rzucił z niezadowoleniem w głosie.
- To normalne... Musi boleć, bo się goi. - powiedziałam. - Zaraz na to spojrzę i zmienię ci opatrunki. - dodałam po czym położyłam mu tacę na kolanach. Pokroiłam mu jedzenie, żeby nie musiał nadwyrężać zranionego ramienia, a skoro czuł się lepiej, to nie będę musiała już go karmić. Na szczęście. Przynajmniej obejdzie się bez narzekania. Nastała chwila milczenia w której zaczęłam się zastanawiać jak... Zapytać go co takiego się wydarzyło? Kto w ogóle mu to zrobił i czy w ogóle to pamięta? W końcu był tak schlany, że nie zdziwiłabym się gdyby o wszystkim zapomniał. Teraz tak siedziałam i przyglądałam się mu kiedy jadł zastanawiając się od czego zacząć. Wyglądało na to, że mu smakowało, nawet jeśli się nie odzywał.
- I co? Dobre? - zapytałam żeby przerwać ciszę.
- Ujdzie... - mruknął, ale i tak wiedziałam że jest o wiele lepsze. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem.
- Cas... Powiedz mi, w co się znowu wykopałeś? - zapytałam w końcu prosto z mostu.
- O co ci znowu chodzi? - rzucił z niezadowoleniem.
- Nie udawaj debila, gadaj kto cię tak urządził? - zaczęłam tracić cierpliwość.
- A co cię to?
- Gadaj, bo się obrażę i nie będę ci gotować... - powoli działał mi na nerwy. Ale wtedy się zamknął i wbił wzrok w ścianę. Chyba się zastanawiał co powiedzieć. - Tylko nie kłam, bo od razu zauważę. - dodałam jeszcze.
- No dobra! - warknął. - Nachlałem się i skończyły mi się fajki, to poszedłem do sklepu niedaleko. Jak wychodziłem to jakiś gość na mnie wpadł i zaczął mnie wyzywać. To się wkurwiłem i rzuciłem się na tego gnojka. Ale było z nim dwóch kumpli i miał nóż... Nie dałem im rady i tyle! - warknął. A ja momentalnie chwyciłam go za nadgarstek, żeby się uspokoił. Zrobiłam to odruchowo, ale widać, że pomogło, przynajmniej trochę.
- Czemu tak strasznie się upiłeś? - zapytałam jeszcze przypominając sobie w jakim był stanie, kiedy go spotkałam i to ile pustych i porozbijanych butelek znalazłam w kuchni.
- A co cię to kurwa obchodzi? - był coraz to bardziej wściekły.
- Bo chcę wiedzieć, a co nie wolno mi? - nie umiałam znaleźć dobrego argumentu.
- ...
- ... No mów kuźwa póki mam cierpliwość. - wyrzuciłam w końcu.
- Bo nie mogłem znieść tej pieprzonej sytuacji, rozumiesz? - warknął i spojrzał mi w oczy.
- A... Ale... Jak to?
- Nie mogłem znieść tego że się do mnie nie odzywasz, że zupełnie mnie olewasz bo zrobiłem głupotę... Bo jestem kurwa idiotą! - powiedział, a ja zaczęłam śmiać się pod nosem. - No i z czego się kurwa brechtasz? - chyba wyprowadziłam go z równowagi.
- Przepraszam... - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Już w porządku. - pogłaskałam go lekko. - Po prostu... Nie krzywdź już więcej nikogo. - powiedziałam, ale chłopak się nie odezwał. Wiedziałam że tego nie chciał, a poza tym ja też nie powinnam wiązać z nim zbyt wielkich nadziei. To było zwykłe zauroczenie, o którym teraz powinnam zwyczajnie zapomnieć. - Na drugi raz jeśli będziesz mieć jakiś problem, to nie upijaj się, jasne? Bo będęzmuszona wylać do zlewu cały alkohol w tym domu i wtedy już nie będzie tak różowo. 
- A spróbuj tylko, to łeb ci ukręcę. - powiedział, ale uśmiechnął się tym swoim zawadiackim uśmieszkiem. Hah... To zabawne, że potrafił mi to powiedzieć, że w ciągu jednej doby tyle się o nim dowiedziałam. I teraz wiem... Że muszę dopilnować, żeby ten chłopak nie czuł się samotny. Pewne jego błędy i wady trzeba po prostu zaakceptować. I cała ta sytuacja wpłynęła na mnie tak, że nie potrafiłabym dłużej się na niego gniewać... I chyba... Zaczęłam dostrzegać w nim kogoś bliskiego. Mówię to chyba pierwszy raz w życiu... Coś czuję, że to początek pięknej przyjaźni.

***

Nagle usłyszałam dźwięk telefonu w pokoju Casa. Szybko zerwałam się z kanapy i pędem pobiegłam do pokoju chłopaka. Weszłam najciszej jak mogłam, ale na całe szczęście spał jak zabity. I dźwięk telefonu go nie obudził? To jakim sposobem on wstaje do szkoły? Wzięłam telefon z szafki nocnej i cichaczem wyszłam z pokoju. Nie spojrzałam nawet kto dzwoni, więc po prostu odebrałam.
- Halo? - odezwałam się.
- Castie... Czekaj... Ana?! - usłyszałam znajomy głos w słuchawce. To był Lys.
- No, co tam? - zapytałam ze śmiechem. Znowu ta sama sytuacja.
- A... W porządku, mam się dobrze, ale zaraz, zaraz. Czemu masz telefon Castiela? - wrócił do tematu.
- No no jestem u niego, opiekuję się nim. Miał mały wypadek i...
- Czekaj... Wypadek? Wszystko z nim dobrze? - zapytał od razu. Dobrze ze mimo wszystko martwił się o przyjaciela. Słyszałam od Rozy, że po tamtej sytuacji z imprezy strasznie się pokłócili.
- Tak... Czuje się lepiej.
- Słuchaj... Mógłbym wpaść na chwilę? Coś czuję, że to nie rozmowa na telefon...
- Jasne, nie ma sprawy. - powiedziałam wesoło. 
- To do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - i rozłączył się, a ja wróciłam przed telewizor. Wskoczyłam na kanapę przeskakując oparcie i zaczęłam oglądać jakiś serial. I tak mijały minuty, aż w końcu zaczęłam się nudzić. Zaczęłam przeskakiwać po kanałach szukając czegoś dobrego i podświadomie zaczęłam śpiewać.

"One day, there was a girl, who cried tears of pearls.
And her eyes were blue and green, like none I've ever seen.
And she met a man that night, who filled her with delight.
And he spoke in poetry and rhyme, and she loved him in no time.

But he changed and then soon he became jealous of her beauty and fame.
And he locked her away and he forced her to play songs that were blue, 
songs that were grey.
Yeahm yeah.

So then this lonely girl, had had enough of her world.
So she climbed to the top of the tallest tower and stood there for way over an hour,
until she decided she'd jump, so she jumped with a very loud thump.
And all of the neighbours they came out and cried,
when they discovered, that this poor girl had died.
And a boy, he just came out a gasped at this beauty asleep on the grass.
Well, her eyes were like none he had seen, except for the girls in his dreams.

Then he changed and then soon he became depressed, and very, very strange.
He'd lock himself away for days and days.
And play songs, that were blue, and play songs that were grey.
And play songs that reminded him of that day.
Yeah, yeah.

One day there was a girl, who fell in love with a boy in a different world.
And she speaks to him at night, only in a certain light.
She wore white, when he wore black and they were like a perfect match.
And though one was dead, and one was alive through many years their love did survive.

Till time faded and soon they became both exactly the same.
And they both are floating in the sky singing their own lullabies of
a song of them that reminds them of a past time.
A song that reminds them of a past day
A song that is blue a song that is grey."

Nawet nie zauważyłam kiedy się tak rozśpiewałam, ale miałam nadzieję, że nie obudziłam tym przypadkiem Castiela.
- Masz cudowny głos... - usłyszałam za sobą i momentalnie podskoczyłam. Odwróciłam się i zobaczyłam Lysandra, który patrzył na mnie i uśmiechał się jak gdyby nigdy nic. 
- Dz... Dzięki... - wymamrotałam gdy do mnie dotarło że właśnie mnie skomplementował i lekko się zarumieniłam.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział jeszcze.
- Nie szkodzi. Po prostu się zagapiłam. - zaśmiałam się pod nosem. No tak, Lys to przecież najlepszy kumpel Castiela, dlatego miał prawo wchodzić to domu bez pukania ani dzwonienia. A może to zrobił, tylko nie słyszałam? Cholera, nie wiem... - Zjesz coś? - zapytałam. - Upiekłam naleśnikiiii~ - rzuciłam wesoło i podreptałam do kuchni zanim jeszcze zdążył odmówić. Grzecznie poszedł za mną a ja zabrałam się za przygotowywanie porcji dla niego.
- Cieszę się widząc cię w tak dobrym nastroju. - uśmiechnął się. - Pomóc ci w czymś?
- Ani mi się waż! - rzuciłam od razu ze śmiechem na co Lys usiadł przy stole. I dopiero w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że od wczoraj nic nie jadłam. Tak się przejęłam tym zajmowaniem Casem, że zupełnie zapomniałam o sobie. No cóż... Kwestia przyzwyczajenia. Z tego powodu zaczęłam przygotowywać też porcję dla siebie.
- A... Właściwie... To co się stało Casowi? - zapytał Lysander.
- Schlał się i go napadli. Jeden gość miał nóż, więc dostał nim parę razy... No i nie najlepiej by się to skończyło gdybym go nie znalazła. - powiedziałam nie odrywając wzroku od patelni. - Chcesz coś do picia?
- Tak, poproszę.
- Może być sok? - spojrzałam na niego pytająco na co ten przytaknął. Nalałam soku do szklanki i podałam mu ją po czym wróciłam do gotowania.
- Był w szpitalu?
- Nie. Nie chciał żebym dzwoniła po karetkę... Nie wiem czemu... Więc musiałam wszystko załatwić sama. - obróciłam się do niego i pusiłam mu oczko. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie do końca do niego dotarło. - No po prostu, pozszywałam go. - zaśmiałam się jakby to było oczywiste. Lys momentalnie zaczął się krztusić.
- Czekaj... Co zrobiłaś? - zapytał z niedowierzaniem.
- No założyłam mu szwy. Tak to jest jak ma się tatusia lekarza. - powiedziałam z uśmiechem.
- Eh... Za każdym razem gdy z tobą rozmawiam coraz bardziej mnie zaskakujesz... - powiedział już spokojniej. Niesamowite jaki był opanowany, praktycznie zawsze.
- To... Dobrze? - zapytałam dość niepewnie.
- Oczywiście. - uśmiechnął się lekko, co odwzajemniłam. Po chwili postawiłam przed chłopakiem talerz pełen naleśników z owocami i bitą śmietaną. Sama usiadłam na przeciwko i wzięłam się za jedzenie własnej porcji. Muszę przyznać że wyszły mi całkiem nieźle. Za to Lys...
- Są przepyszne... - powiedział zaraz po spróbowaniu. Wyglądał na zachwyconego.
- Uh... Dziękuję. - uśmiechnęłam się wesoło. Lys był naprawdę miły i cieszyłam się, że znałam kogoś takiego jak on... Naprawdę.
- Powiedz mi... Wszystko u ciebie w porządku? - wypalił w końcu.
- Tak... Ale... O nie, nie mów mi, że ty też zaczynasz z tamtym na imprezie? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a jego policzki pokrył lekki rumieniec. Czyli właśnie o to chodziło. - Ten temat... Jest zamknięty. To przeszłość. A muszę się skupić na tym co mam tu i teraz. Całą resztę wyrzuciłam w niepamięć bo on... Powiedział że tego nie chciał że nie wiedział...
- Brał coś prawda? - Lys mi przerwał. Spojrzałam w jego dwukolorowe oczy i przytaknęłam.
- Tak mówił... - mruknęłam.
- No tak... To było do przewidzenia. - chyba dręczyły go wyrzuty sumienia za to jak wtedy potraktował Casa.
- W każdym razie wybaczyłam mu. Nie ma sensu dłużej rozdrapywać ran, które... I tak nie miały uzasadnienia. - dodałam. Chłopak spojrzał na mnie lekko zaskoczony, a gdy dotarło do mnie co powiedziałam od razu zmieniłam temat. Takie rzeczy, jak te, które teraz poruszyłam... To były moje własne przemyślenia. Nie powinnam była mówić tego na głos. - Mam prośbę... Prawdopodobnie nie pojawimy się z Castielem w szkole przez parę dni. Czy mógłbyś nam przekazywać jakoś notatki z lekcji? Bardzo cię proszę... To ważne. - powiedziałam, a chłopak od razu bez namysłu się zgodził. - Dzięki, jesteś cudowny. - zaśmiałam się, wstałam i mocno go przytuliłam. Chłopak odwzajemnił uścisk aż w końcu go puściłam i pozwoliłam mu dokończyć obiad. Sama wsunęłam mnóstwo naleśników, bo nie oszukujmy się, kocham jeść a i tak nie tyję. I to właśnie uwielbiam w moim organizmie.
- Pójdę sprawdzić czy Castiel wstał. - rzuciłam odkładając naczynia do zlewu. Po czym podreptałam do pokoju chłopaka i po cichu uchyliłam drzwi. Jednak czegoś innego się spodziewałam, a to co zobaczyłam wyprowadziło mnie z równowagi. - Castiel cholero! Powtarzam ci po raz setny, nawet nie próbuj wstawać! I zostaw kurwa te fajki!

niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział VII

Starałam mu się wyrwać, ale nie dawał mi szansy się ruszyć. Trzymał mnie mocno za ramiona i przypierał do drzewa. Ale nie umiałam na niego spojrzeć. Mój wzrok ciągle leciał w bok.
- Czego chcesz... - wycedziłam w końcu przez zaciśnięte zęby. Chłopak chwilę wcale się nie odzywał, chyba zastanawiał się jak dobrać słowa.
- Tamto... To na imprezie... - zaczął, ale gdy tylko to usłyszałam to momentalnie mu przerwałam.
- Nie. Zapomnij o tym. To co się tam zdarzyło nie istnieje. - powiedziałam twardo.
- Kurwa nie przerywaj mi jak mówię. - warknął ze wściekłością, ale ja nie chciałam go słuchać.
- Odsuń się. - rzuciłam oschle i spojrzałam na niego zimnym jak lód wzrokiem. I wtedy dostrzegłam w jego oczach coś... Jakby zawód. Chyba coś do niego dotarło. Bo rozluźnił uścisk na moich ramionach. Ja momentalnie mu się wyrwałam i ruszyłam w swoją stronę. Zatrzymał mnie jego głos.
- Nie możesz mnie ignorować przez wieczność, zobaczysz, jeszcze przyjdziesz do mnie z płaczem. Jak każda. - usłyszałam jego śmiech. No nie, tego już za wiele. Na prawdę nie umiał się pochamować? Co za skończony cham... Od razu się odwróciłam i bez poszanowania uderzyłam go w twarz.
- Ja nie jestem "jak każda". Nie jestem taka jak inni. - powiedziałam wściekłym głosem, a po chwili odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go samego.

***

Szłam tak długo, naprawdę długo. W ogóle nawet nie kierując się do domu. Chciałam wyładować jakoś tę cholerną wściekłość, ale średnio mi to szło. Musiałam to zwyczajnie rozchodzić, ale powoli zaczynało robić się ciemno. Mimo wszystko dalej krążyłam między domami i rozmyślałam nad wszystkim, jak się z tym uporać. Nagle przed sobą zauważyłam znajomą sylwetkę, ale nie ucieszyłam się na jej widok. Był to Castiel, od razu rozpoznałam te czerwone włosy. Już miałam się odwrócić i ruszyć w innym kierunku kiedy nagle zauważyłam, że coś jest nie tak. Chłopak nagle oparł się o mur i osunął na ziemię. Byłam na niego wściekła, to fakt, ale miałam przeczucie, ze dzieje się z nim coś złego. Westchnęłam głęboko i podeszłam w jego stronę. I już wtedy wiedziałam, że miałam rację. Zobaczyłam że chłopak nierówno oddycha, a poza tym był prawie nieprzytomny.
- Ej... Co ci? - rzuciłam lekko kopiąc go glanem w udo. Nie odpowiedział, nie odezwał się nawet, ani nie poruszył. I wtedy spojrzałam na jego ramię. Dostrzegłam krew. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak krwawi. Poza tym widać było, że jest pobity. Na policzku też miał szramy, z wargi też ciekła mu krew. Czemu nie zauważyłam tego od razu? Kurwa. Trzeba było coś zrobić. Przykucnęłam przed nim i poklepałam go po policzku. - Ej stary, patrz na mnie. - rzuciłam i wtedy chłopak otworzył oczy. Miał rozkojarzony wzrok, był pijany. Nawet na imprezie się tak nie schlał. - No i coś ty najlepszego narobił... - powiedziałam cicho. - Dzwonię na pogotowie. - rzuciłam wyciągając telefon i wtedy usłyszałam jego głos.
- N... Nie... - wymamrotał cicho. - Nie rób... Nie... Dowiedzą się... Nie... - ledwo odróżniałam słowa.
- Cholera, życia mi nie ułatwiasz, wiesz? - warknęłam po czym rozejrzałam się i dostrzegłam że jesteśmy całkiem niedaleko jego domu. Chyba właśnie tam chciał dotrzeć. - Dobra... Chodź... - powiedziałam i chwyciłam go pod zdrowe ramię pomagając mu wstać. Nie wiedziałam czemu chłopak trzymał się za bok, wtedy jeszcze nie skojarzyłam faktów. Ledwo trzymał się na nogach, ale na szczęście udało mi się przeprowadzić ten kawałek. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się że drzwi były uchylone, ale nie było śladów włamania. Najwyraźniej chłopak je tak zostawił wychodząc. Poprowadziłam go do jego pokoju i pomogłam mu się położyć. Od razu powędrowałam do kuchni szukając czegoś czym mogłabym go opatrzyć. I tam zobaczyłam wszędzie walające się butelki i puszki po piwie, pustą paczkę po fajkach i porozbijane szkło. Czyli miałam rację, Cas się upił. Tylko... Czemu?
Teraz to jednak nie miało znaczenia. Znalazłam wodę utlenioną, opatrunki, bandaże i wzięłam też miednicę z wodą i ręcznik. Na szczęście wszystko miał. Zrobiłam mu też przy okazji zimny okład z jakiegoś ręczniczka. A następnie wróciłam do jego pokoju. Leżał zasłaniając oczy przedramieniem, a drugą ręką dalej trzymał się za bok. Nie spał, był ciągle przytomny, ale się nie ruszył. Podeszłam do niego.
- Podnieś się. - zarządziłam na co chłopak posłusznie wykonał polecenie, ale bardzo powoli. Pomogłam mu zdjąć bluzę i koszulkę, z którą już poszło mi gorzej bo chłopak nie chciał się na to zgodzić. Nie wiedziałam czemu...
- Nie... Zostaw... - mamrotał nieprzytomnie.
- Albo pozwolisz mi to zdjąć, albo rozetnę ją nożyczkami, jak wolisz. - powiedziałam i dopiero wtedy Castiel mi na to pozwolił. I wtedy zrozumiałam czemu. Na boku też miał ranę, co prawda nie była za głęboka, ale będzie trzeba ją zszyć, albo zostanie blizna. Jego ramię było w podobnym stanie.
- Castiel... Cholera, coś ty narobił... - rzuciłam. Nakazałam mu położyć się z powrotem, odgarnęłam mu włosy z czoła i ułożyłam na nim okład. Wszędzie była krew, bo rany nie były zatamowane. Namoczyłam ręcznik i zaczęłam ostrożnie przemywać zranione miejsca i uciskać je żeby krwotok ustąpił.
- Będzie trzeba to zszyć. - powiedziałam i spojrzałam na niego, ale znów zakrył oczy przedramieniem. - Będzie trzeba jechać do szpi... - zaczęłam.
- Nie. - odpowiedział. - Nigdzie nie jadę...
- W takim razie... Będę musiała zrobić to sama. - powiedziałam. - No chyba że wolisz blizny. - Ale już nie usłyszałam odpowiedzi. Następnie zaczęłam przemywać mu rany wodą utlenioną. Wiedziałam, że to nie jest przyjemne, ale nie było wyjścia. Następnie na ranę na policzku i na reszcie takich niewielkich założyłam opatrunki. I w końcu zabrałam się za te głębsze. Znalazłam igłę i nitkę, które dokładnie odkaziłam.
- To nie będzie przyjemne... Lepiej zaciśnij zęby. - powiedziałam spokojnie.
- Czekaj... Nie.. - rzucił.
- A chcesz blizny? Czy może wolisz szpital? - zapytałam i już się nie odezwał.

***

Całość nie obyła się bez przekleństw, ale Cas był mimo wszystko w miarę spokojny. Co prawda ciągle się zakrywał i zaciskał wolną rękę na prześcieradle, ale przynajmniej się nie darł. Wszystko zakończyło się jednak pomyślnie. Skąd umiałam zakładać szwy? Otóż mój tata jest lekarzem. Kiedyś jak przychodziłam do niego do szpitala to mi to tłumaczył. No cóż... Byłam dość ciekawskim dzieckiem, ale przynajmniej mi się to przydało, a poza tym nie brzydziłam się, ani nie bałam widoku krwi ani innych takich. Zresztą dzięki temu w jakimś stopniu się wyżyłam... A raczej odpłaciłam za to co mi zrobił. Przynajmniej trochę sobie pocierpiał. W końcu założyłam mu opatrunki na ramię i bok i dodatkowo obwiązałam mu te miejsca bandażami.
- No i po krzyku. - powiedziałam i po raz pierwszy od jakiegoś czasu uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Na wszelki wypadek zdjęłam mu jeszcze spodnie, żeby sprawdzić czy na pewno tam nie miał żadnych ran. I dobrze że to zrobiłam bo na jednej nodze miał szramę.
- No proszę nawet doczekałem się tego że sama ściągasz mi spod... - ale nie dokończył, bo lekko nacisnęłam na jego ranę na brzuchu. Zrobiłam to specjalnie, żeby się ucieszył i to się właśnie stało.
- Boli? Ojej... Przepraszam. - ostatnie słowo aż ociekało ironią. Ostatecznie opatrzyłam jeszcze ranę na nodze i powoli zaczęłam zbierać rzeczy. Nastała chwilą milczenia w której wsłuchiwałam się w nierówny oddech czerwonowłosego. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że mu pomagam. Pomagam gnojkowi, który mnie wykorzystał. Zaczęłam się zastanawiać, czemu. Po jaką cholerę to robiłam? Chyba po prostu nie umiałam go tak zostawić. Nikogo bym tak nie zostawiła, nawet najgorszego wroga.
- Czemu mnie tam nie zostawiłaś..? - usłyszałam jego ciche pytanie, które wyrwało mnie z rozmyślań.
- A czemu miałabym to zrobić? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo... Bo... Zrobiłem ci krzywdę. - wciąż był pijany, słyszałam to w jego głosie. Ale podobno pijani mówią tylko prawdę i są wtedy naprawdę szczerzy... No cóż, przetestujmy to.
- Możliwe, ale to zamknięty rozdział. To przeszłość i nie warto już wracać do tamtej ścieżki, bo nigdy już tamtędy nie ruszę. - rzuciłam przykrywając chłopaka kocem. Nastała kolejna chwila milczenia.
- Nie chciałem tego... - wymamrotał. - Ja nie pamiętam... Czemu... Nie chciałem... - nie odzywałam się. Tylko patrzyłam w podłogę. - Wziąłem coś... Ale nie pamiętam... Prze... Przepraszam... - nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Czy Cas mnie przeprosił? O Boże, normalnie nie wierzę. To w ogóle jest możliwe? - Nie chciałem żebyś płakała... - dodał jeszcze. Czyli widział? Widział jak uciekłam? Cholera... Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim. Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Nie znienawidziłam go, bo to nie było w moim stylu, ale i tak... Eh... Ostatecznie spojrzałam na niego i pogłaskałam go lekko po głowie.
- Już w porządku... - powiedziałam. Miałam jakieś takie przeczucie, że mówił prawdę i miałam nadzieję, że nie jest ono fałszywe. - Zrobię coś do jedzenia, zaraz wrócę. - uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Wzięłam miednicę pełną wody z krwią, brudny ręcznik i resztę rzeczy. Ogarnęłam to wszystko w miarę szybko po czym rozejrzałam się po kuchni. Nie za wiele rzeczy mogłam zrobić, bo w lodówce świeciły pustki, ale za to znalazłam w szufladzie zupki chińskie. Chociaż tyle... Ale jutro i tak będę musiała iść na zakupy. Wygląda na to, że nie pójdę do szkoły. W końcu ktoś musiał zająć się Casem. Znowu. Czemu po raz kolejny spada to na mnie?
W każdym razie przygotowałam jedną zupkę, położyłam miskę na tacy i zaniosłam Castielowi do pokoju. Znów kazałam mu się podnieść, a następnie położyłam mu poduszkę pod plecy żeby było mu wygodnie i usiadłam na brzegu łóżka. Widziałam, że jest bardzo osłabiony, bo stracił naprawdę dużo krwi, ale nie wiele mogłam na to poradzić.
- A teraz siedź spokojnie. - powiedziałam do niego.
- No co ty... Chyba nie zamierzasz mnie karmić. Nie jestem małym dzie... - powiedział ponuro, ale zaraz mu przerwałam.
- Zamknij się, nie pytałam cię o zdanie. -popowiedziałam stanowczo i wysunęłam łyżkę z zupą w jego stronę. - A teraz otwieraj paszczę, bez dyskusji. - sama nie wiem czemu, ale czułam się jak z małym dzieckiem. Może dlatego, ze chłopak właśnie się tak zachowywał, ale przynajmniej pozwalał się karmić. Co prawda ciągle narzekał, ale sam dobrze wiedział, że tak jest lepiej. W końcu odłożyłam tacę na stolik nocy i nakazałam mu się z powrotem położyć. Ja natomiast podeszłam do jego szafy i wyjęłam z niej jakąś koszulkę po czym poszłam wziąć prysznic. I tak nie mogłam iść do siebie więc co mi szkodzi. W miarę szybko uporałam się z łazienkowymi sprawami, założyłam koszulkę chłopaka oraz majtki i spodenki i wróciłam do pokoju zachaczając jeszcze o kuchnię żeby wziąć stamtąd szklankę wody. Wróciłam do Casa po czym podeszłam do swojej torby wynajmując z niej tabletki przeciwbólowe, dla Casa oczywiście. Podałam mu jedną pigułkę i szklankę i nakazałam mu to połknąć.
- Trujesz mnie czymś? Wielkie dzięki... - rzucił. Najwyraźniej wracał mu dobry humor, poza tym powoli zaczął trzeźwieć.
- To tabletki przeciwbólowe pajacu, ale nie chcesz, to nie dam. - odpowiedziałam złośliwie odbierając mu szklankę.
- O nie jak tak to dawaj, bo mam wrażenie, że zaraz zdechnę... - powiedział, a ja uśmiechnęłam się i podałam mu ją z powrotem. Następnie usiadłam na łóżku, położyłam sobie poduszkę pod plecy i wyjęłam z torby książkę, którą czytałam w szkole w międzyczasie. Postanowiłam na razie nie spać, póki nie miałam pewności, że z Castielem wszystko w porządku. Kątem oka zauważyłam jednak, że chłopak obrócił głowę w moją stronę i zaczął mi się przyglądać.
- Śpij i jakby coś było.nie tak a ja bym zasnęła to masz mnie obudzić. - powiedziałam przewracając stronę, ale chłopak nic nie zrobił. - Śpij cholera. - rzuciłam.
- Bo co? - zapytał kpiąco.
- Bo ja tak mówię. Masz spać, bo inaczej nie wyzdrowiejesz. - powiedziałam.
- Już mi to kiedyś mówiłaś. - zaśmiał się pod nosem.
- Mhm... - mruknęłam udając że go olewam. Po chwili dostrzegłam, że chłopak zamknął oczy, a ja spokojnie wróciłam do lektury.
Po chwili zauważyłam, że Cas stara się przewrócić na bok, żeby znaleźć wygodniejszą pozycję, ale słabo mu to wychodziło, a poza tym to chyba nie był dobry pomysł. W końcu nie miałam już znieść tego, że chłopak się tak wierci i kopnęłam go w kolano.
- Ała... - warknął.
- To się przestań wreszcie wiercić. - rzuciłam i tak też się stało. Ale wiedziałam, że chłopak i tak nie może spać. Siedziałam tak jeszcze jakieś piętnaście minut, aż w końcu ostrożnie położyłam mu rękę na głowie. Zastanawiałam się czy ją odtrąci, ale to się nie stało. Dlatego zaczęłam go delikatnie głaskać, żeby było mu jakby... Łatwiej. Nie przerywałam tej czynności do momentu w którym chlopaka nie zasnął, a nawet i dłużej. 
Dopiero po godzinie poczułam się senna, dlatego odłożyłam książkę na stoliczek i zgasiłam lampkę. Ułożyłam się ostrożnie obok chłopaka i przyglądałam mu się jak spokojnie śpi. Czyli naprawdę nie chciał mojej krzywdy? Naprawdę coś brał? Boże... Oby tak było... Bo czułam, że mu wybaczyłam, czułam, że nie chciał zrobić źle. Nie chciał żeby się to tak skończyło. Może naprawdę nie jest taki najgorszy? Oby tak było... Bo miałam wrażenie, że nie jestem tu bez powodu. Że nie bez powodu to właśnie ja się nim teraz opiekuję. I... Czemu do cholery nie chciał jechać do szpitala? Eh... Czemu wszystko jest takie skomplikowane? W końcu pogłaskałam go jeszcze parę razy aż poczułam jak powieki zaczynają mi ciążyć... I w końcu sama zasnęłam.

piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział VI

Nie wiem jak długo trwała moja droga do domu, ale porządnie się zdyszałam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i od razu pobiegłam na górę. Zrzuciłam z siebie buty i wskoczyłam na łóżko. Sama nie wiem czemu, ale łzy nie ustępowały. Nic przecież nie łączyło mnie z Castielem, żadne głębsze uczucie, a mimo to i tak... Czułam że serce mnie boli. To było cholernie nie sprawiedliwe. Ale przecież Rozalia mnie uprzedzała. Mówiła, że on taki jest, a ja nie słuchałam. Uh... To takie beznadziejne. Nigdy nie wiedziałam co powinnam zrobić w takich momentach, ale nie mogłam być beksą. Nie mogę płakać przez takiego palanta, to nie w moim stylu. Trzeba po prostu odsunąć to na bok... Prawda?
Od tego wszystkiego, aż rozbolała mnie głowa, a moje powieki... Zrobiły się tak ciężkie... Nie miałam siły nawet spojrzeć na zegarek i po chwili zapadłam w sen.

***

[Lysander]

Szczerze, dobrze się bawiłem przez cały ten wieczór. Choć muszę przyznać, że nie specjalnie przepadam za alkoholem, to sam trochę wypiłem... Ale nie była to moja wina! To Roza i Leo mnie do tego namówili, a ja nie mogłem tak po prostu im odmówić.
Ostatecznie zabawa przeszła do gry w butelkę z większością uczestników imprezy. Oczywiście pech chciał żeby na samym początku już wypadło na mnie, no ale cóż, powiedziałem całą prawdę, którą miałem przyznać i na tym poprzestałem. Co prawda czułem, że ilość alkoholu, którą w siebie wlałem miała wpływa na to jak funkcjonowałem, ale jednak potrafiłem utrzymać język za zębami. Kolejną osobą była Roza, która zażyczyła sobie wyzwanie, ale że nie potrafiłem wymyślić nic sensownego zrobił to za mnie Castiel. i szczerze to od razu trochę tego pożałowałem, bo dziewczyna nie zgodziła sie wykonać zadania i musiała zdjąć koszulkę. Nie zdziwił mnie ten widok w końcu to dziewczyna mojego brata, ale i tak rzuciłem jej przepraszające spojrzenie. W końcu jakbym to ja zadawał to z pewnością by tak nie skończyła. Następnie padło na Anę, którą Rozalia zamknęła w garderobie. Dostała podobne zadanie, tylko że osobę z którą miała się całować wybieraliśmy my. Po jakichś dziesięciu minutach to Castiel został tam zamknięty razem z Anabelle. Oczywiście sprzeciwiał się, ale nie miał wyboru bo Roza wepchnęła go tam na siłę. Eh... Skąd ja wiedziałem jak to się skończy? No cóż, to było oczywiste. Po piętnastu minutach ich wypuścili i każdy już wiedział, że zadanie zostało wykonane. Ana wróciła do gry, a Castiel gdzieś zniknął.
Pół godziny później dziewczyna poszła go szukać. Aż sam zacząłem się martwić gdzie mój najlepszy kumpel się podziewa. Starałem się bawić z resztą, ale coś mi tu nie grało. Spojrzałem w kierunku w którym poszła Anabelle i zobaczyłem, że stoi tak patrząc tępo w głąb korytarza. Na coś co tylko ona mogła tam dostrzec. Wstałem z miejsca i podszedłem do niej. Zmartwiłem się, bo nie wiedziałem czy wszystko z nią w porządku.
- Ana... - powiedziałem do niej wyciągając dłoń w jej stronę. I wtedy dostrzegłem łzy. Dziewczyna się rozpłakała, nie wiedziałem czy zdawała sobie z tego sprawę, ale właśnie tak było. W tamtej chwili popatrzyłem w tym kierunku co ona. Szczerze... Zastanawiam się czemu widok, który wtedy ujrzałem mnie nie zdziwił? Był tam Cas z jakąś dziewczyną, której nawet nie znalem, on zresztą pewnie też. Znałem mojego kumpla na tyle... Że było to do przewidzenia. Już miałem coś powiedzieć i odciągnąć Anę od tego widoku, ale w tym momencie dziewczyna uciekła. Wybiegła z mieszkania mijając tamtą dwójkę, a ja nawet nie mogłem nic zrobić. Zauważyłem tylko, że w tej chwili Cas przerwał to co robił i wbił wzrok w drzwi. Chyba dotarło do niego co się właśnie stało.
W końcu odwróciłem się żeby spojrzeć w kierunku reszty towarzystwa by sprawdzić czy ktokolwiek prócz mnie to widział. Tuż za mną stała Roza, która była świadkiem całego zajścia. Patrzyła na mnie smętnym wzrokiem, chyba też się tego spodziewała, ale nie chciała nic mówić. Źle to wszystko wyszło. Stałem tak jeszcze kilka sekund i zastanawiałem się co dalej, aż nagle nogi same mnie pokierowały. Ruszyłem w kierunku buntownika, a gdy tylko znalazłem się obok położyłem mu dłoń na ramieniu a następnie obróciłem go w swoją stronę.
- Powiesz mi co robisz? - zapytałem spokojnym, ale poważnym głosem. Nie mogłem w ogóle złapać jego wzroku, ale to nie dziwne biorąc pod uwagę ilość alkoholu, którą w siebie wlał...
- A nie widzisz? Właśnie znalazłem sobie dziewczynę. - rzucił ze śmiechem wskazując ruchem dłoni na tamtą dziewczynę, która momentalnie się zmyła. Dziewczynę? Akurat. Z każdą chwilą moje zdenerwowanie rosło, ale nie dawałem sobie tego po sobie poznać. - Nie rozumiem o co ci chodzi.,.. - dodał jeszcze.
- Ujmę to tak... Gratuluję ci tego co właśnie zrobiłeś. Skrzywdziłeś kolejną osobę. - powiedziałem a następnie odwróciłem się, wziąłem swoją kurtkę i ruszyłem w stronę drzwi. Kątem oka dostrzegłem, że Casa chyba zatkało. - Radziłbym ci się zastanowić nad tym co robisz i mówisz... - dodałem nawet nie odwracając się w jego stronę a następnie wyszedłem z domu w tą ciemną noc. Trzeba znaleźć tę dziewczynę zanim cokolwiek jej się stanie...

***

Szedłem tak dość długo rozglądając się po okolicy, ale nigdzie nie mogłem dostrzec Any. Ostatecznie skierowałem się do jej domu a jednocześnie ciągle nie przestawałem do niej wydzwaniać. Szczerze... Martwiłem się i to bardzo. Sam nie byłem pewien dalczego, ale przecież Anabelle była mają dobrą koleżanką. To przecież normalne. W końcu dotarłem pod jej dom. Zapukałem, ale odpowiedziała mi cisza. Powtarzałem czynność na przemian z dzwonieniem przez pewien czas aż w końcu zrezygnowany nacisnąłem na klamkę, a drzwi się otworzyły. Ah... Ana jest taka nierozważna, zostawiła otwarte drzwi. Jeszcze ktoś by się włamał...
Może nie powinienem był wchodzić bez zaproszenia, ale musiałem upewnić się czy z nią wszystko w porządku i czy w ogóle znajduje się w domu.
Rozglądałem się po pomieszczeniach, ale za żadne skarby nie mogłem jej znaleźć. W końcu skierowałem się na górę, gdzie dotarłem do jej pokoju. Zastałem ją spokojnie śpiącą na łóżku. Na szczęście... Wyglądało że wszystko jest w porządku. Postanowiłem zaraz zadzwonić do Rozy, ale to jak stąd wyjdę. Nie chciałem obudzić Any, skoro już spała. Wyglądała tak spokojnie... Ale mniejsza z tym. Spokojnie się wycofałem, zszedłem na dół a później wyszedłem z jej domu zamykając za sobą drzwi. Wybrałem numer do Rozy i czekałem aż odbierze. Miałem pewne wrażenie, że zrobili tam Castielowi niezłą awanturę.

***

[Rozalia]

- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! - darłam się na tego wstrętnego gnoja trzymając go za kołnierz. Słyszałam dzwoniący telefon, ale nie miałam teraz czasu odebrać. - Jesteś wstrętnym bydlakiem bez serca. - wrzasnęłam kiedy tak patrzył na mnie tępym wzrokiem. Zdecydowanie za dużo wypił zresztą kto wie czy czegoś nie brał, pewnie i tak to zrobił. Chwilę temu wyrzuciłam tamtą brunetkę, tę cholerną dziwkę, za drzwi. Teraz jego kolej.
- No i o co ci kurwa chodzi? - zaśmiał się kpiąco i wtedy już nie wytrzymałam i przyłożyłam mu pięścią w twarz. Ledwo jak to zrobiłam Leo zaczął mnie od niego odciągać. Dobrze, że to zrobił w innym wypadku pewnie zabiłabym dziada.
- Wypierdalaj stąd! Już! Nie chcę cię tu widzieć! - warknęłam nie mogąc się uspokoić. Ale to nie dziwne, szastały mną emocje przez to ile sama wypiłam. Chłopak stał tak z opuszczoną głową. Czyżby dopiero teraz zaczęło do niego wszystko docierać? Ani drgnął. Czyli wystarczyło mu przyłożyć, żeby się opamiętał? No cóż, to było do przewidzenia. Po chwili spojrzał na mnie, na Leo i na wchodzącego właśnie do domu Lysa. Zauważyłam w jego oczach mnóstwo różnych emocji - wściekłość, niepewność i złośliwość też, ale i świadomość tego co właśnie tu zaszło.
- Tch... Pieprzyć to... - warknął po czym ruszył do drzwi. Minął się z Lysem.
- Anabelle nic nie jest. - buntownik zawiesił się przy wkładaniu kurtki gdy usłyszał głos kumpla. - I nawet nie waż się do niej iść. - powiedział do niego białowłosy nawet nie obracając się w jego stronę. Jego głos był twardy i bardzo stanowczy. Rzadko kiedy bywał taki wobec Casa, tak oschły. Następnie chłopak wyszedł, trzasnął drzwiami i więcej tego wieczoru go nie widziałam.

***

[Anabelle]

Minął weekend. Oczywiście po imprezie obudziłam się z niesamowitym kacem i nie miałam siły nawet myśleć o tym co się wydarzyło, ale i tak odstawiłam to na bok. Tak najwyraźniej musiało być... Prawda? Co prawda gdzieś w głębi czułam, naprawdę czułam że dalej to cholernie boli. Ale nie potrzebnie wiązałam z tym chłopakiem wielkie nadzieje. Musiałam teraz zostawić to w spokoju i nie zwracać uwagi na smutek. Trzeba po prostu iść dalej z uniesioną głową. Dlatego gdy tylko obudziłam się w niedzielę rano i spojrzałam na telefon widząc ze sto nieodebranych połączeń musiałam wszystkich obdzwonić i powiedzieć że wszystko gra i żeby nie przychodzili bo chcę odpocząć. Tak będzie najlepiej.
Gdy nastał poniedziałek wstałam jakoś tak... Dziwnie bez problemu. To jest dość do mnie nie podobne. Ale to zapewne dlatego, że cały poprzedni dzień przespałam. Dlatego dziś nie spóźniłam się do szkoły. Muszę przyznać, że nawet nie odczuwałam smutku. Wiedziałam, że muszę być twarda i nie płakać bo to tylko okaz słabości. Czułam się w miarę pewna siebie. Byłam ubrana w czarną bluzkę z rękawami do łokci i wyciętymi ramionami, czarne krótkie spodenki potargane u dołu i glany. Włosy splotłam w dwa luźne warkocze po bokach, a na ręce założyłam po.kilka bransoletek. Nic nowego. Gdy wchodziłam do szkoły zaczęłam szukać wzrokiem Rozalii, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Dlatego dosiadłam się do Violetty, która siedziała pod drzwiami klasy i coś szkicowała. Co prawda była osobą dość cichą i małomówną, ale naprawdę miłą. A poza tym dobrze mi się z nią rozmawiało.
- Hej... Co rysujesz? - zapytałam i uśmiechnęłam się pogodnie. Dziewczyna dopiero po krótkiej chwili oderwała wzrok od pracy i spojrzała na mnie.
- Uh.. Nic specjalnego... - była jakaś taka zgaszona. Widocznie się nad czymś zastanawiała, coś ja gryzło i to od momentu gdy mnie zobaczyła. Nie odezwałam się tylko po prostu przytaknęłam. Po prostu oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Minął dość długi moment, aż w końcu usłyszałam głos Violi. - W... Wszystko u ciebie w porządku?
Momentalnie otworzyłam oczy i na nią spojrzałam. Patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Eh... No tak... Czyli wiedziała co się stało na imprezie? To miło z jej strony, że się martwiła, ale...
- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku. - znów się uśmiechnęłam. Co prawda było to półkłamstwo, ale nie chciałam żeby się mną przejmowała. Nie chciałam żeby ktokolwiek myślał, że się tym przejmuję. Bo własnie przecież starałam się o tym nie myśleć. Przecież po to starałam się zepchnąć to w przeszłość. Viola patrzyła tak jeszcze na mnie przez chwilę aż w końcu przytaknęła z delikatnym uśmiechem. Miło z jej strony, że się martwiła, ale zupełnie niepotrzebnie. Przecież dam sobie radę sama z tym wszystkim. Na tym to polega. Z pewnymi rzeczami trzeba radzić sobie samemu.
Chwilę później zadzwonił dzwonek ogłaszający lekcję. Wtedy zaczęłam się zbierać i podnosić z podłogi. I dopiero wtedy kątem oka zauważyłam jego. Castiela stojącego na drugim końcu korytarza, który mi się przyglądał. Nie wiem jak długo tam stał, ale  na pewno dłużej niż chwilę. Zaczęłam przeklinać w myślach i błagać, żeby przestał na mnie patrzeć, ale to się nie stało. Ciągle czułam na sobie jego wzrok. Ale musiałam coś z tym zrobić, jakoś to zignorować. Nie mogłam myśleć w kółko o tym gnojku.

***

W czasie lekcji ciągle po głowie chodziła mi jedna myśl: "Nie patrz tu, nie patrz tu, nie patrz tu!", ale to nie działało. Cas ciągle się na mnie gapił, czułam to. Ale ja nie miałam zamiaru patrzeć nawet w jego stronę. Miałam go z lekka dość, a poza tym nie chciałam żeby cokolwiek sobie pomyślał. Po prostu zaczęłam traktować go jak powietrze, bo było to chyba najlepsze rozwiązanie. Nawet na przerwach, kiedy chyba próbował do mnie zagadać, bo parę razy szedł w moją stronę zupełnie go olewałam. Po prostu odwracałam się na piecie i szłam w przeciwnym kierunku, albo kogoś zagadywałam. Stał się dla mnie nikim. Powietrzem. Może w głębi tak tego nie czułam... Ale on miał się tak poczuć. Miał zrozumieć, że mam go w głębokim poważaniu po tym co zrobił. I niech sobie nie myśli... Szczerze, odetchnęłam gdy tylko nadszedł koniec tych lekcji. Mogłam w spokoju iść do domu i wreszcie odetchnąć. Cały dzień przeżyłam w ogromnym napięciu i nic nie mogłam z tym zrobić. Dopiero teraz mogłam odzyskać spokój. Właśnie stałam przy szafce i zbierałam swoje rzeczy, oczywiście nie spiesząc się, bo po co. I tak miałam zamiaru iść do domu okrężną drogą. I nagle usłyszałam czyjeś kroki za sobą. Nie odwracałam się do momentu w którym nie przewiesiłam torby przez ramię i nie zatrzasnęłam drzwi szafki. Dopiero wtedy to zrobiłam i ujrzałam nie kogo innego jak no zgadnijmy, Castiela. Rzuciłam mu tylko ponure spojrzenie nie przyglądając mu się za specjalnie i po prostu go wyminęłam z uniesioną głowa i ruszyła w stronę drzwi. Mimo, że nie patrzyłam na niego długo, dostrzegłam że był jakiś... Inny? Wyglądał na jakiegoś dziwnie ponurego, albo raczej smutnego? Nie, nie. To na pewno nie to, zresztą czym ja się przejmuję. Przecież on mnie nie obchodzi.
Moja droga do domu zapowiadała się spokojnie. Szłam sobie przez park gdzie mogłam spokojnie powdychać świeżego powietrza i porozmyślać o wszystkim i niczym. Naprawdę cieszyłam się z tej chwili samotności. Cały dzień wszyscy pytali się jak się mam i czy wszystko w porządku. Trochę to denerwujące, zwłaszcza że każdemu z osobna musiałam tłumaczyć, że wszystko jest OK. No bo było... Prawda? Tak bardzo chciałam zapomnieć, ale inni ciągle mi to przypominali. Ciągle myślałam tylko i wyłącznie o tamtym cudownym pocałunku i o... O... Nie. Dość. Nie o tym. Musze przestać w końcu zatruwać sobie tym wszystkim umysł. To miło, ze w końcu znalazłam kogoś, kto przejmuje się moim losem. Że znalazłam ludzi, którzy się o mnie martwią i chcą być moimi przyjaciółmi. Co prawda dopiero powoli się do nich przekonuję, na to potrzeba czasu. Nie mogę od razu myśleć o ludziach jak o przyjaciołach, bo jeszcze się na tym przejadę... A przynajmniej tego nauczyło mnie życie. Nawet ta sytuacja z imprezy dała mi podobny przykład. Eh... Jestem po prostu niemądra.
I szczerze, wszystko byłoby dobrze, ten dzień byłby w miarę znośny i spokojny, gdyby ktoś nagle nie pociągnął mnie za nadgarstek. Gdyby ktoś nie zaciągnął mnie za drzewa. Gdyby ten ktoś nie zapytał "czy możemy w końcu pogadać?". I gdyby tym kimś nie okazał się Castiel. Zamurowało mnie, nie wiedziałam co mam mu powiedzieć i po prostu tak chwilę na niego patrzyłam. On trzymał mnie za ramiona i starał się spojrzeć mi w oczy. Złapać jakoś mój wzrok. Ale teraz właśnie mogłam dobrze zauważyć, że wcześniej się nie myliłam. Że coś było nie tak. Był jakiś dziwny... Jakby ponury, ale jednak nie. Coś bardziej. Być może tylko ja to widziałam. Ludzie zawsze mówili mi, że mam niesamowity dar do wyczuwania ludzkich emocji, nawet gdy ich nie widać. Ale poza tym widziałam, że jest po prostu jakoś... Przeraźliwie smutny. Gdzieś w środku, ale nie okazywał tego na zewnątrz.
- Odezwiesz się wreszcie do cholery? - zapytał w końcu. A jednak, ton się nie zmienił. Ale gdy patrzyłam w jego oczy dostrzegałam, ze nie jest z nim najlepiej.
- Nie ma o czym. - powiedziałam w końcu oschle. Postanowiłam jednak nie być dla niego łaskawa. Nie ważne w jakim był stanie, nie powinno mnie przecież to teraz obchodzić. - Puścisz mnie w końcu? Chcę iść do domu. - rzuciłam.
- Nigdzie nie pójdziesz, póki ze mną nie porozmawiasz. - powiedział twardo.
I coś tak czułam, że wcale nie żartował.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział V cz. 2

Zaparzyłam się w te dwukolorowe oczy zupełnie nie wiedząc co mam odpowiedzieć. Chłopak chyba to zauważył i momentalnie się zmieszał.
- Jeśli nie chcesz to w porządku... - powiedział i uśmiechnął się lekko. Ja za to od razu zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Nie... Nie o to chodzi. - zaśmiałam się. - Oczywiście że chcę. - dodałam. Na to Lys wziął ode mnie butelkę i postawił ją na blacie. Następnie powędrowałam z nim do salonu gdzie chłopak nagle przede mną stanął. Skłonił się jedną rękę wyciągając przed siebie, a drugą zakładając za plecy. W tej chwili poczułam się niczym księżniczka i moje policzki od razu pokrył lekki rumieniec. Niepewnie chwyciłam jego dłoń a wtedy on złapał mnie jakbyśmy mieli tańczyć walca. Zaśmiałam się cicho pod nosem, na co on zrobił to samo.
- Wybacz... Po prostu nie umiem tańczyć. - powiedziałam, a on nachylił się do mojego ucha.
- Nie przejmuj się tym, ja też nie specjalnie... - wyznał cicho i uśmiechnął się promiennie. Po chwili zaczęliśmy poruszać się w rytm spokojnej muzyki.
Lysander cały czas mnie kierował, czyli coś tam jednak potrafił. Na szczęście obyło się bez potykania się wzajemnie o własne nogi. Wszystko było cudownie i naprawdę czułam się wyjątkowo, chyba pierwszy raz w życiu. Chciałam żeby ta chwila trwała jak najdłużej, sama nie wiem dla czego. Lys to naprawdę miły chłopak i w dodatku wyjątkowy. Naprawdę dobrze czułam się w jego towarzystwie. Ale to wszystko przecież nie mogło długo trwać, to byłoby zbyt piękne. Pod koniec piosenki ktoś chwycił mnie za ramię i już wiedziałam do kogo należała ta dłoń.
- No proszę, kogo my tu mamy. - usłyszałam ironiczny głos Castiela. - Nie ma mnie dziesięć minut a ty już zarywasz i to do mojego najlepszego kumpla. - rzucił i obrócił mnie w swoją stronę. Spojrzałam na Lysa, który wyglądał na dość zdezorientowanego całą sytuacją.
- A co ci do tego? - postanowiłam się postawić.
- Castiel, spokojnie, przecież nic... - zaczął białowłosy, ale Cas mu przerwał.
- A wierz mi, dużo maleńka. - spojrzałam mu w oczy. Były zaszklone, czyli zdążył już nieźle popić. I wyglądało na to, że Lysander też o tym wiedział, dlatego się nie odzywał. Najwyraźniej nie warto było teraz z nim zadzierać. -  Chodź, idziemy. - pociągnął mnie za rękę, a ja znowu nie miałam nic do gadania. Rzuciłam tylko Lysowi smętne spojrzenie i pozwoliłam Castielowi zaprowadzić mnie tam gdzie chciał. Zresztą, nie miałam innego wyboru. Przyprowadził mnie do jakiegoś ciemnego pomieszczenia, nie specjalnie widziałam co tam jest, ale powoli mój wzrok przyzwyczajał się do zupełnej ciemności. Dostrzegłam duże, dwuosobowe łóżko stojące pod ścianą i już wiedziałam gdzie jesteśmy. To była sypialnia, która najpewniej została udostępniona gdyby ktoś chciał z niej skorzystać... W wiadomo w jakim celu. Od razu w moim gardle pojawiła się gula, a w momencie w którym Cas zamknął za nami drzwi i to w dodatku na klucz już w ogóle zaczęłam panikować. Ale musiałam zachować zimną krew, a przynajmniej póki byłam jeszcze w stanie.
- Po co tu przyszliśmy? - zapytałam nawet nie obracając się w jego stronę. Chyba po prostu nie umiałam. Dodatkowo chwile później poczułam jego ciepły oddech na karku.
- A jak myślisz..? - usłyszałam jego spokojny, niski głos. Poczułam jak obejmuje mnie w pasie, ale nie opierałam się temu. Chciałam zobaczyć co ma zamiar zrobić.
- Nie wiem, przecież to ty mnie tu zaciągnąłeś. - powiedziałam szybko, a on w tamtej chwili obrócił mnie w swoja stronę.
- Już mi nie zwiejesz... - powiedział patrząc swoimi ciemnymi oczami prosto w moje. Pochylił się nieco ale własnie wtedy gwałtownie się odsunęłam.
- Gadaj ile wypiłeś. - powiedziałam.
- A ty co? Moja matka? - i znów ten tekst.
- Może. Ile wypiłeś? - ponowiłam pytanie.
- Trochę. A co cię to? - warknął. Chyba zaczęłam go wkurzać. Ale nie bez powodu zadawałam te pytania, chciałam wiedzieć czy jest trzeźwy. Ale nie wyglądał na kogoś kto miałby limit po dwóch lub trzech butelkach. Wywróciłam oczami i znów zbliżyłam się do niego i przyłożyłam mu rękę do czoła. Picie w trakcie grypy, to chyba nie zbyt dobry pomysł. Gorączka prawie całkiem spadła, na szczęście. Dlatego czuł się tak dobrze. Uh... Nie wierzę, ze muszę się zajmować tym pajacem, jak dziecko, zupełnie jak dziecko. Zanim się spostrzegłam chłopak chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął z powrotem do siebie. Na jego twarzy dostrzegłam ten zawadiacki uśmiech, eh, nie umiał się powstrzymywać. - Jesteś moja... - powiedział.
- Nie, nie jestem. - rzuciłam. Nie miałam zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Mimo... Że chyba tak bardzo pragnęłam bliskości, nie umiałam mu zaufać. Roza mowiła, żeby uważać. Żeby się w nim nie zakochiwać, bo mnie wykorzysta... A to nie było łatwe. Chłopak nie dawał jednak za wygraną.
- Hmm... A co, chcesz się założyć? - zaśmiał się pod nosem.
- Nie mam zamiaru się zakładać, bo i tak z tobą przegram... - wywróciłam oczami.
- Coś ty taka oschła dzisiaj? Komar cię w dupę ugryzł czy jak?
- Ta. Komar o czerwonej czuprynie co jest głupim palantem i nie słucha jak mu się mówi że ma zostać w domu jak jest chory bo się kurwa o niego martwi! - wypaliłam i natychmiast tego pożałowałam. Cholera, nie umiałam trzymać języka za zębami... Czyli alkohol jednak robi swoje.
- Ej ej, spokojnie bo zaraz wyjdziesz z siebie i staniesz obok. - buntownik parsknął śmiechem.
- A przymknij się wreszcie. - mruknęłam i wyrwałam mu się. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu. Tak... To było zdecydowanie dobre miejsce żeby się wyciszyć. Z daleka od tego hałasu. Cas spojrzał na mnie lekko zaskoczony tym, że zaraz również się położyłam, ale nie odezwał się. Nastąpiła dość... Długa chwila ciszy, a to nie wróżyło nic dobrego. Rzuciłam okiem na buntownika, który po chwili usiadł koło mnie.
- Dobra... Wytłumaczysz mi wreszcie o co ty się tak obrażasz? - rzucił. Szczerze, zaskoczylo mnie to pytanie.
- O nic, przecież się nie obrażam.
- Wcale, a teraz to co? - prychnął.
- Teraz to leżę i odpoczywam. Zamknij jadaczkę i nie przeszkadzaj. - zamknęłam oczy starając się być nieugięta, ale po chwili parsknęłam śmiechem. Ale nie dlatego, że ta sytuacja mnie bawiła, no może trochę, ale głównie temu, że Castiel zaczął mnie łaskotać. Kurwa mać, skąd on wiedział, że mam łaskotki?! Zaczęłam kulić się ze śmiechu.
- Ahahah... Dość! Dość! Przestań! - krzyczałam.
- To przestań się obrażać. - odpowiedział od razu.
- A w życiu! - śmiałam się dalej.
- No cóż, nie ma nic za darmo. - zaśmiał się pod nosem, a ja prawie się popłakałam.
- No dobra, dobra. Nie będę! - i wtedy poczułam, że Cas przestał. Nareszcie. Ale nie ma tak łatwo, nie będzie mnie tak traktował.  Chwyciłam  poduszkę, którą miałam pod ręką i cisnęłam w niego z całej siły. Niech ma za swoje!
Chwilę później tego pożałowałam, bo sama oberwałam własną bronią, ale nie mogłam dać za wygraną..!

***

Nie wiem jakim cudem mu zwiałam, ale Lys nas zabije za te białe piórka, które leżą dosłownie WSZĘDZIE. Wygramoliłam się z tamtego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Miałam teraz szansę na ucieczkę. Od razu skierowałam się do salonu gdzie zauważyłam na kanapie Rozę siedzącą na kolanach Leo. Wzięłam kolejną flaszkę, która leżała na stoliku i zaczęłam pochłaniać zawartość. Ta bitwa na poduszki była okropnie męcząca. Przysiadłam się obok przyjaciółki i jej chłopaka i czekałam na rozwój wydarzeń. Czyli na to aż przyjdzie Cas.
- Nie pij tak szybko Ana, bo się zakrztusisz. - Rozalia wybuchnęła śmiechem a ja oderwałam butelkę od ust. Nawet się nie zorientowałam, że zniknęła już połowa zawartości. Sama również zaczęłam się chichrać nie wiem nawet z czego. Po chwili dosiadło się do nas więcej osób i skończyło się tym, że ktoś zarzucił żebyśmy zagrali w butelkę, bo jest nas wystarczająco dużo. W między czasie nawet przyszedł Cas i usiadł obok mnie z dziwnym uśmieszkiem na ustach. 
- To ja też gram, ale pod warunkiem, że kto nie wykona zadania lub nie odpowie na pytanie zrzuca z siebie ciuchy. - I w tym momencie z jakiegoś powodu puścił mi oczko. Hmmm, no ciekawe czemu. Wszyscy jak gdyby nigdy nic zgodzili się na jego warunki. Szczerze, nie miałam ochoty się rozbierać, ale bez ryzyka bie ma zabawy. Ostatecznie wszyscy usiedli w kręgu, oddałam na środek pustą już butelkę po piwie i mogliśmy zacząć grę. Roza postanowiła, że zakręci jako pierwsza, dzięki czemu będzie mogła zadawać. Na szczęście nie padło na mnie, ale na Lysandra.
- No to jak Lysiu, wyznanie czy wyzwanie? - zapytała słodkim głosem. Chłopak zamyślił się na chwilę.
- Wyznanie. - odpowiedział krótko.
- Hmmm... Czy jest w tym pokoju ktoś, kto ci się podoba? - zapytała białowłosa i uśmiechnęła się promiennie.
- Uh... To dość... Osobiste pytanie... - mruknął drapiąc się w tył głowy.
- No właśnie przecież o to chodzi! - zawołała Roza. - No chyba że wolisz pozbyć się ubrań... Wtedy to co innego.
- Nie, przecież w żadnym wypadku. - zaśmiał się pod nosem. - W porządku... Tak, jest tu taka osoba. - ale żadnych konkretów nie podał, no cóż, przecież nikt go do tego nie zmuszał. Dalsza zabawa toczyła się w najlepsze. Kolejna była Roza, no kto by się spodziewał, czyżby to jakaś karma czy coś w tym stylu? Wzięła wyzwanie, a że Lysander nie miał ochoty zadawać postanowił zrobić to Castiel. - Przeliż się z kimś w tym domu, OPRÓCZ LEO. - buntownik był wyraźnie zadowolony. Ja sama parsknęłam śmiechem i powiedziałam, ze tego nie czuję. Połowa towarzystwa zareagowała w podobny sposób, ale Rozalia to właśni mnie próbowała udusić wzrokiem. Oczywiście dziewczyna mimo swojego stanu nietrzeźwości nie zgodziła się tego zrobić i przez to skończyła bez bluzki. Chyba nie była zbyt z tego zadowolona, bo usiadła obok Leo z założonymi rękami na klatce piersiowej. Następnie zakręciła butelką i oczywiście nie mogło być inaczej - wypadło na mnie.
- Może być wyzwanie. - rzuciłam. Nie jestem cykorem, nie boję się wyzwań. Dziewczyna momentalnie uśmiechnęła się w dość... Złowieszczy sposób. Wstała, chwyciła mnie za rękę, poprowadziła kilka kroków i wepchnęła do garderoby zatrzaskując za sobą drzwi i zamykając je na klucz. W dodatku gasząc światło.
- Teraz to ty się z kimś przeliżesz... - oznajmiła i wybuchnęła śmiechem. - Daj nam chwilę, tylko wybierzemy ci kawalera. - rzuciła i usłyszałam jak odchodzi, a następnie przytłumione głosy większości grających. Ale zaraz... Chwila... Że co?! 

***

Siedziałam tak chyba z piętnaście minut i nie mogłam nic zrobić. Słyszałam tylko rozmowy dochodzące zza drzwi, ale nie odróżniałam poszczególnych słów. Dopiero później usłyszałam skandowanie i zbliżające się dwa głosy. Jeden należał do Rozy, a drugi do kogoś... Kto chyba nie był zadowolony z tego wszystkiego. Najwyraźniej i jego zmusili do wykonania ze mną tego wyzwania. Chwilę później drzwi otworzyły się i ten ktoś został wepchnięty do środka równie brutalnie co ja, a następnie wyjście ponownie zostało zamknięte na klucz.
- Jeszcze mi za to podziękujecie~ - zawołała wesoło Rozalia i podreptała z powrotem do roześmianego towarzystwa.
- Już ja ci kurwa podziękuję, jak te drzwi wylecą z futryny. - Ah, to było do przewidzenia. Zostałam tu zamknięta z Castielem... Cała Roza. Chłopak był wyraźnie wkurzony, ale nie tylko jemu się to nie podobało. Mnie też przecież zmusili. Ale skoro już nas tu zamknęli, to przecież można po prostu udawać że cokolwiek się wydarzyło, bo nikt tego nie widzi. Prawda? To tak głupio proste, że aż śmieszne.
Usłyszałam, że Cas mamrocze coś pod nosem z niezadowoleniem.
- No cóż... - rzuciłam tylko, ale nie specjalnie wiedziałam, co zrobić jeszcze więc po prostu oparłam się o ścianę.
- To jest po prostu kurwa śmieszne... - warknął.
- Ale  wiesz, że przecież nie musisz tego robić... - mruknęłam wzruszając ramionami, ale pewnie i tak tego nie widział. W końcu było całkiem ciemno. Usłyszałam w odpowiedzi tylko krótkie "mhm". - Pewnie wypuszczą nas stąd za jakieś dziesięć minut.
- Ale wiesz jak nie wykonasz wyzwania, to się rozbierasz? - zaczął ze mnie kpić.
- No chyba nie masz zamiaru mnie wydać? - wymamrotałam niepewnie.
- Och daj spokój, dobrze wiesz że nie przepuszczę żadnej okazji, żeby popatrzeć na ciebie bez bluzki. - parsknął śmiechem. - Chociaż nie wiem czy w ogóle jest na co patrzeć. - w tej chwili pokryłam się rumieńcem, ale więcej się nie odezwałam. Skończony cham, nie wierzę, że to zrobi.
W jednej chwili poczułam jednak dłoń chłopaka na swoim nadgarstku i aż zaparło mi dech w piersi. Następnie jego druga dłoń powędrowała na mój podbródek i uniosła moją głowę ku górze. W ciemności dostrzegłam tej jego ciemne, przyciągające oczy. Cas przyparł mnie do ściany, żebym nie mogła mu uciec.
- Co ty wyprawiasz do cholery... - rzuciłam.
- Tch... Zamknij się wreszcie... - warknął, ale zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, on zatkał mi usta namiętnym i głębokim pocałunkiem. Nie mogłam się jednak temu oprzeć bo było to coś czego... Chyba tak naprawdę chciałam. Mimo tego jak bardzo ten chłopak potrafił mnie denerwować czułam do niego... Chyba coś więcej niż przyjaźń. Nie wiedziałam czy on też tak czuł, ale nie zastanawiałam się nad tym. Wolną ręką objęłam go za szyję, a on wtedy uwolnił też drugą. Następnie chwycił mnie za uda i podniósł dalej opierając o ścianę dzięki czemu było mu łatwiej, bo nie musiał się pochylać. Nie wiem czemu i jakim cudem, ale nie potrafiłam oderwać się od tych jego cudownych ust. Ale Cas w jednej chwili to przerwał i przeniósł pocałunki na moją szyję. Aż zaparło mi dech w piersi. O mój Boże... Jakie to było przyjemne. Dobrze że było ciemno bo na pewno całkiem się rumieniłam, a gdyby Castiel to zobaczył od razu miałby powody do nabijania się ze mnie.
Wszystko było takie cudowne i miałam nadzieję, że to będzie trwać ciągle i ciągle bez końca, ale coś musiało to przerwać. I była to Roza, która w jednej chwili otworzyła drzwi na oścież. Spojrzała na nas zaskoczona kiedy Castiel stawiał mnie z powrotem na podłodze. Dostrzegłam kątem oka że i on lekko, wręcz niezauważalnie się rumieni. Zachichotałam mimowolnie, a on rzucił mi podirytowane spojrzenie.
- No ładnie... - wymamrotała Rozalia. - No dzieci, gratuluję. - zaśmiała się wesoło. Zadanie zaliczone, wracamy do gry. - rzuciła. Była jakoś... Dziwnie zadowolona. Jakby od początku to planowała. Eh... To było do przewidzenia. Wyszliśmy z garderoby i wtedy Cas powiedział do mnie, że zaraz wróci po czym skierował się do kuchni. Ja za to wróciłam do naszego miłego towarzystwa i znów zaczęłam się bawić. W końcu teraz moja kolej w rzucaniu wyzwań.

***

Zabawa od pół godziny trwała w najlepsze, a Castiela jak nie było tak nie ma. W końcu stwierdziłam że wypadałoby go poszukać, w końcu mówił, że zaraz wróci. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam tam gdzie on wcześniej. Szczerze... Nie musiałam długo szukać, spotkałam go po drodze. Zobaczyłam go w korytarzu z jakąś szatynką. Nie wiem kim ona była, ale robił z nią dokładnie to samo co chwilę temu ze mną. Nagle poczułam niewiarygodny ból w sercu i to, że oczy mnie pieką i zbierają się w nich łzy. Jak on mógł tak... Kurwa, to jest przecież cholernie nie w porządku! Jak tak można? Jak można być tak skończonym chamem?! Nie wiedziałam co zrobić, nie wiedziałam co dalej... Ja mu się oddałam... Myślałam, że czuje do mnie to samo co ja do niego, że cokolwiek dla niego znaczę... Cholera, kogo ja oszukuję... Stałam tak i parzyłam n nich bezczynnie, aż w końcu nie dałam rady. Wzięłam swoją torebkę i wybiegłam z mieszkania mijając tą dwójkę i kierując się prosto do domu. Pamiętam tyle, że płakałam i ktoś mnie wołał, chyba Roza, ale nie jestem pewna, ale nawet się nie obróciłam. Po prostu biegałam przed siebie, a cała reszta nie miała już dla mnie znaczenia.