czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział XXII

       Jeszcze jakiś czas temu w życiu bym nie pomyślała że coś takiego w ogóle będzie mieć miejsce. Ale było lepiej, nie idealnie, ale o wiele lepiej. Czułam że jest. Chodziłam regularnie na spotkania z Laurą, a większość wolnego czasu spędzałam z Castielem, znajomymi i chrzestnymi. Nadrobiłam nieobecności w szkole, na szczęście mnie z niej nie wyrzucili, a wręcz przeciwnie, wszyscy cieszyli się że wróciłam.
       Zapytacie czy opowiedziałam Cas'owi moją historię? Tak, zrobiłam to któregoś wieczoru, gdy poczułam że chyba jestem na to gotowa. To nie było dla mnie łatwe, oczywiście skończyło się płaczem. Ale otrzymałam coś,  czego chyba nigdy się nie spodziewałam. Przez lata zaniżonej samooceny, uważania siebie samej za zwykłe ścierwo i dziwkę wreszcie poczułam, że ktoś szczerze mnie kocha. Castiel przytulił mnie do siebie, przysiągł mi, że dopilnuje, że coś takiego nigdy już się nie wydarzy. Że jestem bezpieczna. Oczywiście wściekł się, powiedział że nie daruje Dave'owi tego co mi robił. Zabroniłam mu oczywiście konfrontować się z nim, gdyż wiedziałam że jest nieobliczalny ale miałam wrażenie że to go może nie powstrzymać. Ale czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że w razie czego mnie obroni.
       Dlatego myślałam, że moje problemy się kończą i że wszystko powoli zaczyna się układać. Ale grubo się myliłam. Chociaż nie zorientowałabym się ze coś jest nie tak gdybym nie widziała że Cas jest bardziej markotny niż zawsze. Ale istnieje coś takiego jak przeczucie czy kobieca intuicja. Albo jak niektórzy wolą - zmysł obserwacji. Ja fakt faktem martwiłam się, że Dave wyszedł z poprawczaka, w końcu skończył już to cholerne osiemnaście lat, a wyrok sądu... Wyrok sądu prawdopodobnie nigdy nie zapadł. A jeśli zapadł, to na korzyść Dave'a. Nie wiem, nikt nigdy mnie o tym nie powiadomił. Przestałam się kontaktować z moimi dawnymi opiekunami już na stałe wcale nie zamierzając do tego wracać. Tak czy inaczej - wyszedł. I tego nie da się już cofnąć. Starałam się o tym nie myśleć, ale to nie było proste. Bałam się co może się wydarzyć, Castiel zresztą też. Nigdzie nie chciał wypuszczać mnie samej. Odprowadzał mnie do domu i do szkoły, a nawet jak gdzieś szłam ze znajomymi. Właściwie taki stan rzeczy mi nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Im więcej czasu z nim spędzałam tym lepiej. I przede wszystkim z nim czułam się o wiele bezpieczniej.
       Ale wróćmy do sedna sprawy, co takiego się wydarzyło? 
       Któregoś dnia zauważyłam, że Cas zaczął zachowywać się trochę nerwowo, zaczął dostawać telefony od swoich kumpli, ale na ten temat nie chciał mówić ani słowa. Ale nie wymagałam tego od niego, chociaż frustrowało mnie to, że coś przede mną ukrywa. Próbowałam pytać,  wierzcie mi, naprawdę próbowałam. Z początku myślałam że to problemy z rodzicami, ale nie było ich w domu, więc to raczej nie było to. Miałam nadzieję tylko że nie wpakował się w jakieś gówno.
       Tego dnia, w którym wreszcie dowiedziałam się co się wydarzyło był naprawdę rozdrazniony. Dużo bardziej niż zwykle. Mało mówił, nie miał na nic ochoty. Ciągle tylko odbierał telefony i wychodził z pomieszczenia, żebym nie mogła słyszeć o czym rozmawia. Po ostatnim zaczął zbierać się do wyjścia mówiąc ze idzie się spotkać z kolegami.
To był moment, w którym zrozumiałam, że nie mogę pozwolić mu wyjść bez wyjaśnienia co się dzieje. Gdy zaczął kierować się do wyjścia chwyciłam go za rękaw kurtki i wciągnęłam go do mojego pokoju zamykając drzwi.
- Kurwa, spieszę się. - mruknął starając się zbliżyć do drzwi jednak blokowałam je swoim ciałem i nie zamierzałam się nigdzie ruszać. - Przesuń się bo nie chcesz żebym użył na tobie siły mała. - patrzyłam na niego poważnym wzrokiem i nie zamierzałam nigdzie go wypuszczać. Stał tak i czekał aż się przesunę, ale wiedział że użycie siły nie wchodzi tu w grę, dlatego szybko ustąpił, burknął coś pod nosem i usiadł na łóżku. Wiedział że bez wyjaśnień nie wyjdzie.
       Patrzyłam na niego starając się wymyślić co jest w jego głowie i jak bardzo musi być teraz wkurzony. Ale musiałam się skupić na tym co miałam mu do powiedzenia.
- Gdzie zamierzasz iść?  - zapytałam spokojnie.
- Mówiłem,  że z kumplami. - starał się nie wybuchnąć. Chyba nie oczekiwał takich durnych pytań, ale był cierpliwy. Na razie.
- Z kim? - dopytywałam.
- Chris, William, nie znasz ich, ale co za różnica. - jego ton głosu był coraz niższy.
- A gdzie?
- Nie twoja sprawa. - spojrzałam na niego jakby właśnie mnie uderzył. - Dobra, znam tę jebaną gierkę. Wiem że chcesz wiedzieć czemu chodzę taki wkurwiony. Dobrze, to skoro tak bardzo jesteś ciekawa to powiem ci. Jeden chłopak,  który jest moim sąsiadem a swego czasu był też moim kumplem zapytał mnie o jedną rzecz. Spotkałem typa wracając do domu i nagle znikąd rzucił do mnie tekstem "Czemu twoja dziewczyna wjebała mojego najlepszego kumpla na policji?". Udawałem że nie mam pojęcia o chuj mu chodzi, ale tego było mało. - patrzył na mnie z furią w oczach. - Któregoś dnia pojawił się pod moim domem, razem zgadnij z kim. Brawo księżniczko, z Davem. Nie odezwali się ani słowem bo byłem z William'em. Popatrzył na mnie i się uśmiechnął. Ale zgadnij co? To nie był gest przyjaźni, tylko cholerna groźba. Że wie gdzie mieszkam, tym samym gdzie ty się najczęściej pojawiasz i lepiej żebym zostawił go w spokoju. - bał się, ale nie o siebie. Tylko o mnie. Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać pewne fakty. Faktycznie dawno u niego nie byłam,  zawsze proponował żebyśmy siedzieli u mnie albo szli na miasto, bo do niego jest daleko, albo są rodzice, albo wymyślał kolejne wymówki. Przeklinałam się w głowie że coś takiego w ogóle się dzieje. Miałam ochotę się rozpłakać i ciągle zdawałam sobie pytanie czemu wciągnęłam Castiela w to wszystko. Wtedy poczułam że wibruje mi telefon w kieszeni. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz.

xxxx [20.47] : Wiesz co jest ciekawe?

xxxx [20.47] : To, że twój chłopak mieszka zaraz obok mojego najlepszego kumpla.

xxxx [20.48] : ul. XXXXXX X/X to ten taki kremowy dom z żywopłotem dookoła.

       Stałam jak wryta. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć czy zrobić, ale wiedziałam że muszę być silna.
- Kto napisał? - usłyszałam głos Castiela i spojrzałam na niego. Wiedział, że coś jest nie tak. Bezsensownym było ukrywanie tego przed nim skoro sama chciałam żeby mówił mi o wszystkim. Podeszłam do niego i pokazałam mu telefon. Wziął go do ręki i zaczął czytać. Z początku nic nie powiedział, tylko patrzył to na mnie to na wyświetlacz.
- Nie chcę żebyś więcej do mnie przychodziła. - powiedział spokojnym ale stanowczym głosem.
- No chyba sobie żartujesz.  - odparłam od razu patrząc na niego jakbym widziała zupełnie obcą mi osobę.
- Nie, mówię poważnie. Nie mogę narazić na spotkanie z nim, nie wiadomo co by ci zrobił. - oburzyłam się, zamiast płakać zaczynałam być zła.
- Nie zamierzam odpuszczać sobie rzeczy, która jest praktycznie dla mnie codziennością. To najgorsze co mogłeś w tej chwili wymyślić, Cas. - rzuciłam przez ramię i wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. Musiałam zaparzyć sobie herbatę i zapalić. Otworzyłam okno w kuchni, odpaliłam papierosa i włączyłam czajnik. Nie chciałam się z nim kłócić, ale byłam przerażona tym co się dzieje i tym, że w ogóle wciągnęłam go we własne niesamowicie skomplikowane życie. Że on mając własne problemy będzie musiał teraz się mną opiekować i znosić to wszystko co się dzieje. Ale z drugiej strony wiedziałam że nie może być inaczej. Cas nie chciał i miejmy nadzieję nie zamierzał mnie zostawić. A że to on mnie uratował pod pretekstem tego jak bardzo jestem dla niego ważna tym samym skazał siebie samego na bycie moim, tak naprawdę, jedynym powodem do życia.
       Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów. To Castiel szedł w moim kierunku. Przyszedł do mnie, wyjął jednego papierosa z paczki, odpalił i usiadł na parapecie naprzeciw mnie. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas w milczeniu. I tak było w porządku. Na zmianę zaciągaliśmy się papierosami aż w końcu odezwałam się pierwsza.
- Pogadam z chrzestnymi żeby zadzwonili do cioci i powiadomili ją o wszystkim. - mój głos nie wyrażał żadnych emocji, jedynie westchnęłam co mogło dać do zrozumienia że ta sytuacja jest dla mnie męcząca i zwyczajnie przykra.
- Ana, jeśli chcesz, to przychodź do mnie, tylko pozwól mi załatwić gnoja. - starał się mnie namówić.
- Nie. - odparłam od razu. Nie było takiej mowy. - Załatwię to tak, żeby gdy tylko zbliży się choć do mnie czy do ciebie będzie miał szansę trafić znowu gdzie był. Albo tym razem do prawdziwego więzienia. Należy się skurwielowi. - nagle uderzyła we mnie adrenalina i zrozumiałam ile nienawiści do Dave'a w sobie noszę. Dawno nie widziałam w sobie tyle agresji, którą czułam na myśl o jednej osobie. Z chęcią sama bym go załatwiła, ale to tylko wszystko by skomplikowało. A ja miałam już po dziurki problemów. - Masz go nie tykać. Ani ty, ani twoi koledzy. Ja zablokuję jego numer i będzie święty spokój. Muszę raz na zawsze pozbyć się go z mojego życia. - zaciągnęłam się. - Nie będę nic zmieniać w moim obecnym życiu przez coś, czego już w nim nie ma.
- Dobra. Zrobimy jak mówisz, ale pod warunkiem że nie odpiszesz mu na to co napisał przed chwilą. - odparł Cas.
       I wiecie co? Miałam dotrzymać tej obietnicy, ale byłam mądrzejsza i stwierdziłam że nie mogę tak bezczynnie siedzieć i patrzeć jak inni robią wszystko za mnie. Dlatego później, gdy Casiel poszedł spać, a ja nie mogłam zasnąć zaczęłam czytać ostatnie i wcześniejsze wiadomości. Robiłam to dosłownie za jego plecami. Gdy tylko obrócił się w kierunku okna chwyciłam za telefon.

Ja [02.15]: Mam ci jedną ważną rzecz do powiedzenia.

xxxx [02.17]: Dawaj.

xxxx [02.18]: Z jednej strony chcę ci powiedzieć, że wiele zmieniłaś w moim życiu i jestem ci za to wdzięczny, a z drugiej kompletnie dla mnie nie istniejesz, jakby nigdy cię tu nie było.

Zamarłam. Bałam się odpisać, choć na początku byłam bardzo pewna siebie. Teraz strach zaczął mnie lekko paraliżować. Ale musiałam zrobić co trzeba.

Ja [02.19]: Super, mało mnie to obchodzi.

Ja [02.19]: To ostatnia wiadomość jaką ode mnie dostaniesz, a następnie blokuję twój numer. Odpierdol się ode mnie i od Casa, raz a dobrze. Nie chcę Cię na oczy widzieć.

xxxx [02.20]: Jeszcze zobaczymy. A za moich kumpli nie odpowiadam ;)

       I właśnie wtedy zrozumiałam, że to dopiero początek.

***

       Zrobiłam śniadanie, jak to zwykle bywało bo wstawałam wcześniej niż Castiel. Choć oczywiście nie zawsze tak było, bo mimo pobytu w psychiatryku i stałej terapii ciągle miewałam gorsze dni. Gdy nie mogłam podnieść się z łóżka, bo powiedzmy sobie szczerze, czułam się chujowo to właśnie Cas wszystkim się zajmował i dopilnowywał bym nie zostawała w pokoju przez cały dzień. Czasem tak mu się przyglądam i mam wrażenie że to zupełnie inna osoba niż ta, którą znałam na początku. Owszem, bywa dupkiem i to nie małym, ale to najbardziej opiekuńcza osoba jaką znam. Oczywiście nigdy się do tego nie przyzna, ale taki właśnie jest gdy się do niego zbliży.
       Tak czy inaczej jedliśmy śniadanie przy stoliku w kuchni. Dzień jak codzień, sobota, czyli wolne. Mogliśmy wyjść, albo siedzieć cały dzień na tyłkach. Chrzestni wyjechali na weekend, więc mieliśmy dom cały dla siebie. Ale wyjdzie w praniu, jak zawsze. Rzadko cokolwiek planujemy.
       I tak właśnie miało być, dzień miał być dobry, wolny od problemów.
- Nawet ci wyszło to śniadanie, dziewczynko. - mruknął Cas jeszcze zaspanym głosem, ale ten jego typowy uśmieszek nie schodził mu z twarzy
- Nawet? - prychnęłam. - Tylko tyle?
- Nie mogę cię za często chwalić bo będziesz chodziła dumna jak paw. To nie zdrowe. - zaśmiał się pod nosem. Wystawiłam mu język ale się nie odezwałam. Zapadła chwilowa cisza, po czym Castiel postanowił zmienić temat. - Ana, czemu z nim pisałaś? - prawie się zakrztusiłam. Skąd niby o tym wiedział?
- Nie wiem o czym mówisz. - mruknęłam.
- Daj spokój, nie jestem idiotą i nie mam takiego twardego snu jak ci się wydaje. - patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Wiedziałam, że jest zły. Bardzo zły.
- Cas... - zaczęłam, ale od razu mi przerwał.
- Tylko się nie tłumacz jakimś gównem, oboje wiemy że to bez sensu. - miał rację, to było bez sensu. Tak samo jak wiedziałam że nie powinnam była z nim pisać.
- Nic się nie stało. Czuję się dobrze, a smsami krzywdy mi nie zrobi. Poza tym zablokowałam jego numer. - wywróciłam oczami.
- Kurwa, wiesz że nie o to mi chodzi. - warknął. - To wszystko jest dla twojego dobra. Nie możesz się z nim kontaktować, bo znowu wsadzą cię do pierdolonego wariatkowa. - serce mi stanęło. Cóż, to trochę zabolało.
- Przepraszam bardzo, że jestem wariatką i próbowałam się zajebać bo całe moje życie to jedno wielkie, pierdolone gówno. - sama zaczęłam tracić kontrolę nad tym co mówię. Nie miałam tego na myśli. Castiel wprowadził do mojego życia coś, co daje mi siłę i mnie tu jakoś trzyma.
- Ta, ze mną też ci źle, nie? - wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to Cas wyjdzie i pierdolnie drzwiami.
- Nie o to mi kurwa chodzi, dobrze mi o tym wiesz. Pisałam do tego zjeba bo nie chciałam ani mojej, ani twojej krzywdy więc z łaski swojej zamknij mordę. Kazałam mu się odpierdolić, więc sprawa załatwiona, nie ma za co. - tym razem to ja wstałam, wyszłam z kuchni, a następnie z domu i pierdolnęłam drzwiami.

***

[Castiel]

       Siedziałem i gapiłem się w pustą ścianę, krzesło czy tam inne gówno, które miałem przed sobą. Byłem zbyt wkurwiony, żeby za nią iść i to tak właściwie był mój błąd. Nie uśmiechało mi się za nią latać.. Nie rozumiałem po jakie gówno pisała do Dave'a, ale byłem pewien, że i tak skopię mu dupsko jak tylko go spotkam. Z drugiej strony wiem, że to nie jest to, czego Ana by chciała ale bo ja wiem czy będę w stanie się powstrzymać jeśli go zobaczę. Odpaliłem papierosa, żeby trochę się uspokoić i zdecydować co zrobić dalej. Niby mogę bezczynnie tu siedzieć, ale to bez sensu. Wiedziałem, że w końcu muszę za nią iść. Nie powinienem zostawiać jej samej dopóki sprawa nie przycichnie.
       Podniosłem się z krzesła, założyłem kurtkę i ruszyłem na zewnątrz. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia gdzie Anabelle mogła być w tej chwili, więc zadzwoniłem, ale odpowiedziała mi skrzynka. Było cholernie zimno, a ta idiotka wyszła bez kurtki, poszła chuj wie gdzie i wyłączyła telefon. Ale z drugiej strony minęła dopiero chwila odkąd wyszła, więc nie mogła być daleko. Ruszyłem w stronę parku bo to właśnie on był najbliżej i na moje cholerne szczęście nie musiałem długo szukać. Siedziała na ławce i rozmawiała przez telefon. Od razu pomyślałem, że jeszcze zadzwoniła do tego popierdoleńca, więc emocje znów zaczęły we mnie buzować. Gdy podszedłem bliżej usłyszałem, że jej głos jest w miarę spokojny i znów udaje że wszystko jest okej. W rzeczywistości miała zaszklone oczy i cała się trzęsła z zimna.
- Tak, tylko proszę, porozmawiaj z nią jak najszybciej okej? Tak? Super, dzięki. Trzymaj się, pa. - słyszałem koniec rozmowy. Nic nie wskazywało na to, żeby po drugiej stronie słuchawki był ten sukinsyn, więc trochę mi ulżyło.
       Ana mnie nie widziała, bo patrzyła w telefon do momentu, w którym podszedłem bliżej i zdejmując kurtkę okryłem jej ramiona i plecy. Wzdrygnęła się, ale nie popatrzyła na mnie. Po prostu siedziała z martwym wzrokiem wbitym w ziemię. Żadne z nas nic nie mówiło, po prostu stałem z rękoma w kieszeniach i patrzyłem na nią czekając aż się odezwie. Wiedziałem, że w końcu to zrobi, a ja sam nie miałem nic do powiedzenia, więc czekałem.
- Dzwoniłam do chrzestnej, żeby pogadała z ciocią, która ma kontakt z Davem i jeśli to się nie uspokoi zadzwonię na policję, bo mam do tego prawo. - jej głos był tak samo pusty jak wzrok. Bez tonu, jednolity, bez emocji. Aż zacząłem mieć wyrzuty sumienia, bo miałem świadomość że mogłem zrobić to... Delikatniej? W sensie, nie powinienem był się na nią wydzierać ani mówić tego co powiedziałem... Dobra, dość tych smętów.
       Usiadłem obok niej i odetchnąłem głęboko, aż para wyleciała z moich ust. Chciałem wziąć ją w ramiona, ale najwyraźniej nie miała ochoty bo zaraz się odsunęła.
- Ej, mała. - rzuciłem ostatecznie, lecz ta nawet nie miała zamiaru na mnie popatrzeć. - Patrz na mnie. - chwyciłem ostrożnie jej podbródek i zmusiłem ją żeby na mnie patrzyła. Jej wzrok był pełen smutku, złości i braku zrozumienia. Trochę podobny do tego, gdy byłem z nią w szpitalu. - Chyba nie muszę ci tłumaczyć jak działam, bo sama najlepiej wiesz ile rzeczy jestem w stanie powiedzieć pod wpływem własnego wkurwu.
       Powoli zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że ona chciała tylko nas chronić, a sama nie wie co zrobić i jak zrobić bo się boi. No tak. Boże, teraz to ja wychodzę na idiotę. Dziewczyna spuściła wzrok, ona też rozumiała, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Pogłaskałem ją kciukiem po policzku i dopiero wtedy poczułem jak bardzo zimno jest. Cała się trzęsła, a nie uśmiechało mi się zajmować się nią gdyby się przeziębiła, więc pomogłem jej założyć kurtkę i wstać. Przynajmniej buty miała na sobie, więc nie było tak źle. Przyprowadziłem ją do domu, a tam prosto do łóżka i położyłem się razem z nią. Leżeliśmy naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. Żadne z nas się nie odzywało przez dłuższą chwilę, ale tak było w porządku. Mogliśmy oboje w spokoju odetchnąć.
- Cas, co będzie gdy skończymy liceum? W sensie, studia czy co ty tam planujesz? - odetchnąłem z ulgą. Chyba sama miała dość gadania o tym co było i wolała pomyśleć o przyszłości. Cóż... To z kolei też był jeden z tych tematów, o których jakoś nie myślałem za wiele. Nie dlatego że nie miałem planów ale średnio uśmiechało mi się zastanawiać się nad tym co zrobię dalej.
- Chuj zrobię ze studiami. Wiesz, że nie cierpię się uczyć. - mruknąłem. - Ale pewnie z Lysem ruszymy dalej naszą robotę z zespołem i jakąś pracę dorywczą też by się znalazło. - dziewczyna westchnęła i obróciła się na plecy wbijając wzrok w sufit.
- Ja sama nie wiem co ze sobą zrobić. - wymamrotała.
- Na pewno rusz to, do czego masz smykałkę. - odparłem widząc, że zaczyna coraz się przesadnie przejmować. - Przecież zajebiście śpiewasz, grasz, rysujesz. Co ty tam jeszcze robisz? Nie ważne, po prostu z tego korzystaj.
- A studia? - spojrzała na mnie.
- Chcesz to idź, nie chcesz to nie. Moim zdaniem z twoimi talentami to ci zupełnie niepotrzebne. - wzruszyłem ramionami.
- Właściwie mam alimenty od ojca zaoszczędzone, a jakbym poszła na studia to miałabym ich jeszcze więcej bo są zapewnianie do końca edukacji. - o, i to zabrzmiało już bardziej logicznie.
- Ja będę dostawać hajs od rodziców pewnie. Więc... Moglibyśmy wynająć jakąś kawalerkę i spróbować żyć w ten sposób. - stwierdziłem po chwili namysłu. To nawet brzmiało całkiem nieźle. Ana jednak zamarła.
- Serio chcesz mieszkać z kimś tak popierdolonym i znosić to na codzień? - zapytała z niedowierzaniem.
- I tak spędzamy ze sobą każdy dzień i trzymasz się mnie jak kula u nogi. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Powiedział. To ty mnie nigdzie nie puszczasz samej jak małego dziecka. - oburzyła się.
- No bo jesteś dzieciak, dziewczynko. - uwielbiałem się z nią droczyć.
- Spierdalaj, oboje już jesteśmy dorośli więc zamknij jadaczkę. - wystawiła mi język i obróciła się do mnie plecami. Przysunąłem się do niej i chwyciłem ją za biodro i pochyliłem się nad jej uchem.
- Ale pomyśl sobie, że moglibyśmy się pieprzyć całymi dniami i nocami bez zmartwień o to, że ktoś nam będzie przeszkadzał. Gdzie chcemy i kiedy tylko chcemy. - zamruczałem jej do ucha. Chyba spodobała jej się ta opcja bo gdy tylko zacząłem zwiedzać dłonią jej brzuch, biodra i uda zaczęła drżeć pod moim dotykiem.
- Dobra... Ta opcja mi się podoba. - uśmiechnęła się pod nosem.
- No i świetnie, wreszcie będę miał swoją własną, prywatną dziecinkę do rżnięcia w domu. - zaśmiałem się i opadłem na materac. Ana też się uśmiechała, chyba wizja zamieszkania razem znacznie poprawiła jej humor.
- Tylko się przypadkiem nie zapędzaj bo szybko się mną znudzisz. - miałem nadzieję, że nie mówi poważnie.
- Znudzić się? Tobą? - parsknąłem śmiechem. - Jak mogę znudzić się laską, która jest cholerną nimfomanką i chce się pieprzyć więcej niż ja? - to była prawda. Ana częściej niż ja potrafiła zaciągać mnie do łóżka.
- Przesadzasz, Cassie. - uśmiechnęła się złośliwie akcentując to cholerne zdrobnienie. 
- Dobra, dość bo źle się to dla ciebie skończy. - wywróciłem oczami i już nie pozwoliłem jej się odezwać bo zatkałem jej usta pocałunkiem.
       Zanim zdążyliśmy się rozpędzić zadzwonił telefon Any. Oderwaliśmy się od siebie i dziewczyna odebrała. Po drugiej stronie dało się usłyszeć Alexego.
- Ana! Idzie- idz...iemy się najebać w trzy dupy... już! - parsknąłem pod nosem, ale nie przeszkadzałem dziewczynie w rozmowie.
- Alexy, ty już jesteś najebany w trzy dupy... - dziewczyna śmiała się pod nosem. - A jest popołudnie, pajacu.
- Daj spo-okój, jesteśmy pod twoigmm dom-em. - mówił dość niewyraźnie, ale dało się go zrozumieć. Co za debilem trzeba być, żeby nachlać się już o tej porze?
- Kto? To jest was więcej? - Ana starała się zrozumieć Alexego, ale ciężko jej to szło.
- No jest-em ja... I jest mój brat id-iota. - chłopak chichrał się jakby miał pięć lat. Podniosłem się i spojrzałem za okno. Faktycznie tam byli, a żeby było zabawniej było już prawie całkiem ciemno a ci dwaj stali na środku ulicy. Ale fakt faktem była już szesnasta, a w zimę szybciej się ściemnia.
- Wiesz przecież, że nie mogę chlać przez leki jakie mam. - odparła.
- No weee-eeeź, tylko kolejkę. Je-ed-ną. Obie-cuję. - coraz bardziej się zawieszał.
Anabelle zasłoniła ręką słuchawkę.
- Cas, trzeba ich wpuścić do środka. - patrzyła na mnie.
- A ile oni mają lat żeby trzeba było się nimi zająć? - mruknąłem niezadowolony. - Już myślałem, że będę miał święty spokój do końca dnia.
- Obiecuję ci, że położę ich w pokoju rodziców i będziemy mieć spokój. Nie dotrą do domu w tym stanie. - dziewczyna wstała z łóżka i ruszyła na dół. Westchnąłem. Cóż,  trzeba było ruszyć dupsko bo Ana sama nie ogarnie tej dwójki.
       Schodząc po schodach nagle usłyszałem ogłuszający huk i krzyk Any. Nie miałem pojęcia co to było, ale na pewno nic dobrego. Pobiegłem przed dom, gdzie zobaczyłem Anę i Alexego, którzy stali na chodniku i odjeżdżające auto.
- Cas, szybko kurwa zapamiętaj rejestrację. - krzyczała Anabelle. Gdy tylko ujrzałem ten numer zacząłem powtarzać go w kółko w głowie, żeby nie zapomnieć. 
       Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Alexy wybiegł z powrotem na drogę całkiem się trzęsąc. Chyba nagle wytrzeźwiał gdy zobaczył nieprzytomnego brata leżącego na ulicy. Armin wpierdolił się pod to cholerne auto, a kierowca uciekł. Mnie też skoczyła adrenalina, więc gdy tylko zobaczyłem, że Ana dzwoni po karetkę zbiegłem do Alexego i pomogłem mu ostrożnie ściągnąć chłopaka na pobocze. Wyglądał okropnie, ale żył i oddychał. Był cały poobijany, pokrwawiony i złamał pewnie kilka kości. I nie ważne jakbym za nim nie przepadał, kurwa, miałem cholerną nadzieję że nić poważnego mu nie będzie. To mimo wszystko bliscy Anabelle, którzy byli jej przyjaciółmi jeszcze zanim zaczęła chodzić do naszej szkoły.
- To był Dave. - usłyszałem głos Any za swoimi plecami, gdy staraliśmy się z Alexym ułożyć Armin w bezpiecznej pozycji. Odwrócił em minimalnie głowę by widzieć ją chociaż kątem oka. - To on... Kierował samochodem. Chciał wjechać we mnie... Alexy... Ściągnął mnie z drogi w ostatniej chwili... Armin już nie zdążył. - dziewczyna dostawała duszności i była cała zapłakana. Na początku zamarłem nie wiedząc co powinienem myśleć i robić po czym wstałem i wziąłem dziewczynę w ramiona. Przypomniałem sobie w głowie jadące auto i jego rejestrację.

Słysząc karetkę na sygnale myślałem już tylko o jedym - ten skurwysyn słono zapłaci za to co robi.

czwartek, 15 lutego 2018

Rozdział XXI /+18/

Rozdział zawiera scenę +18, która nie wznosi za dużo do fabuły, więc można ją pominąć. Jest oznaczona czerwoną czcionką.

       Starałam się skupić, ale w ogóle mi to nie wychodziło. To nie kwestia tego, że nie mogłam. Zwyczajnie wyparłam to z pamięci, zapomniałam, nie chciałam pamiętać. Fotel, w którym siedziałam był niesamowicie miękki, chciałam się w nim zatopić i nie musieć się ruszać. To było chyba najprostsze rozwiązanie, ale nie było takiej opcji. Słuchałam tykania zegara, to jedyny dźwięk jaki wypełniał pomieszczenie. Z czasem był naprawdę denerwujący i nie byłam w stanie tego znieść, ale nie było wyjścia. Tak czy inaczej musiałam tu siedzieć.
- O czym myślisz? - usłyszałam głos odbijający się echem po mojej głowie. Spojrzałam na kobietę siedzącą przede mną. To ona wypowiedziała te słowa i wiedziałam, że oczekuje odpowiedzi.
- O moim bracie. - odparłam krótko. Nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale to samo wypłynęło z moich ust.
- Co w związku z nim? - dopytywała. Opuściłam wzrok, zastanowiłam się i jeszcze raz na nią spojrzałam.
- Nic. - powiedziałam.
- Stało się coś w związku z nim, prawda? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wiele rzeczy w związku z nim się wydarzyło. - mruknęłam. - Wychował się w patologicznej rodzinie, alkoholizm, śmieszna sprawa. Poszedł do szkoły wojskowej gdzie znalazł znajomych, którzy wciągnęli go w ćpanie i do tej pory przebywał w poprawczaku. - potok słów sam wydostał się z moich ust.
- I gdzieś w międzyczasie... Wykorzystywał cię seksualnie. - odparła krótko kobieta. Zatkało mnie. Nic nie odpowiedziałam, ale czułam, że zbiera mi się na atak. Nie chciałam o tym pamiętać. Nie chciałam, żeby to było w mojej głowie. - Może opowiesz mi o tym? - bałam się, że to pytanie padnie.
- Czemu akurat o tym? - spojrzałam na nią ponuro. - Czemu nie o czymś przyjemnym?
- Bo to mnie nie interesuje. - pochyliła się w moją stronę. - Powiedz mi co zrobił ci twój brat. I przede wszystkim, czemu nazywasz go bratem skoro nim nie jest. Od początku. - spojrzałam w bok za okno. Nie było już odwrotu. Musiałam wziąć się w garść i zacząć mówić. Inaczej nie wydostanę się z bagna w którym już jestem.
- On... Mnie zgwałcił, jasne? - wypaliłam. - Nie jeden raz, tylko trzy. Bawił się mną, robił ze mną co chciał, wykorzystał mimo że go pokochałam... A później wyzywał mnie od dziwek. - zaczęłam cała się trząść.
- Spokojnie, wszystko po kolei. - uspokajała mnie.
       I powiedziałam jej wszystko. Od początku, jak wyglądała cała ta historia. Jak to Dave stał się dla mnie ważny niczym brat, później go pokochałam całą swoją miłością a ostatecznie mnie wykorzystał. Tak, dokładnie, to największy skurwiel jaki istnieje na tym świecie.
       Wszystko zaczęło się od tego, że gdy wprowadziłam się do Cioci i Wujka byłam zupełnie rozbita psychicznie. No bo jak miało być inaczej? Ojciec zostawił mnie i mamę jak byłam bardzo małym dzieckiem, a matka była chora psychicznie. Od 6 roku życia po tym jak biła mnie, głodziła i nie wypuszczała z pokoju mieszkałam z nią i z dziadkami. Ale schizofrenia w połączeniu z depresją nie jest dobrą rzeczą. Dopiero w wieku 15 lat zmobilizowałam się i zagroziłam samobójstwem jeśli coś się nie zmieni. Moja własna rodzicielka próbowała zadźgać mnie i moją babcię nożem, biła mnie i wykańczała psychicznie. Mimo kilkukrotnego pobytu w psychiatryku, gdzie sama osobiście ją wysłałam dwa razy nic się nie zmieniało, więc miałam zwyczajnie dosyć. Sama zaczęłam popadać w depresję. Okazało się, że przeprowadzka, która miała mi pomóc tylko jeszcze bardziej mnie dobiła.
       Trafiłam do zupełnie obcej rodziny, gdzie poznałam Dave'a. W pewnym momencie zaprzyjaźniliśmy się, opowiedzieliśmy sobie nawzajem nasze historie i wszystko było cudownie. Zaczęliśmy się do siebie zbliżać i nadal było dobrze. Teoretycznie. Prawda była taka, że byłam w niego ogromnie zapatrzona, potrzebowałam miłości, której nigdy nie otrzymałam nawet od rodziców i pragnęłam jej całą sobą. Niestety on nie czuł tego samego do mnie. No, może przez jakiś czas. Później zaczął wkopywać mnie w różne rzeczy, aż nasi opiekunowie i reszta rodziny straciła do mnie zaufanie. Później na zmianę godziliśmy się, kłóciliśmy i na nowo zaczynała się między nami wojna.
        Któregoś wieczoru, kiedy wszystko było teoretycznie w porządku Dave zaczął mnie całować, przytulać i teoretycznie wszystko było dobrze... Zawsze wyznaczałam mu pewną granicę, pozwalałam mu na wszystko oprócz seksu. Nie chciałam tego, nie byłam gotowa, ale wszelkie pieszczoty mi pasowały. Z tym nie było problemu.
       Niestety za którymś razem zignorował moje zakazy. Mimo, że powtarzałam mu, że nie chcę, żeby mnie zostawił. Byłam wtedy w dodatku w ogromnie złym stanie, a on dobrze o tym wiedział, więc po prostu mnie sobie wziął.
       Usilnie powtarzałam sobie, że to z miłości, nie przyjmowałam do wiadomości że jest inaczej. Dlatego kolejnym razem już mu pozwoliłam. Ale później nie chciałam, żeby w ogóle mnie dotykał i tak zostało na kolejne kilka miesięcy. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, kompletnie wariowałam. Byłam z tym całkowicie sama, nikomu nie chciałam o niczym powiedzieć. Problem leżał również w tym, że bardzo kochałam Dave'a, a w jego oczach stałam się zwykłą dziwką. Dokładnie tak mnie nazywał. Z każdym dniem znęcał się nade mną bardziej, a ja za wszelką cenę próbowałam to ratować. Nadal nie wiem czemu, ale właśnie to doszczętnie mnie zniszczyło. Ratowałam coś, co tak naprawdę nigdy nie istniało.
       Przyszłam do niego jednej nocy, chcąc porozmawiać i dowiedzieć się czy kiedykolwiek mnie kochał. Ale spotkałam się tylko z jego nienawiścią, a kolejnego dnia powiedział naszym opiekunom, że budzę go w środku nocy. I wtedy powiedziałam sobie dość.
       Próbowałam cokolwiek naprawić, jakoś wyjść na prostą. Ale minął miesiąc, a ja nie miałam ochoty w ogóle ruszać się z łóżka. Dopiero później zaczęłam jakoś starać się wstawać i iść dalej. Znalazłam sobie znajomych i powoli zaczęłam wychodzić z domu, wszystko jakoś się układało. Ale nie zmieniało to tego, że czułam się cholernie źle. Przestało mi na sobie kompletnie zależeć, zaczęłam palić i pić tylko dlatego by zniszczyć własny organizm.
       Czy próbowałam się zabić? Oczywiście. Nie jeden raz, ale za każdym razem albo ktoś mnie powstrzymywał, albo robiłam to ja sama dając sobie "jeszcze jedną szansę". Ostatecznie nawet pogodziliśmy się z Dave'm, a przez fakt, że przestało mi zależeć na własnym organizmie, na mnie samej zaczęłam uprawiać z nim seks dla przyjemności.
       Pierwszy raz powiedziałam o tym komukolwiek pod koniec roku szkolnego, moim "przyjaciołom", którzy początkowo próbowali namówić mnie, żebym coś z tym zrobiła. Ale nie słuchałam, więc przestali.
       Jednak zdarzył się jeszcze raz, że zrobił to wbrew mojej woli gdy mówiłam, że tego nie chcę. Za trzecim razem wybuchnęłam płaczem dostając ataku lękowego (które od bardzo długiego czasu już wtedy były u mnie normą), a ten bojąc się, że ktoś usłyszy przestał. Ja natomiast uciekłam.
       To mój były chłopak, ten, którego zdradziłam z Davem, namówił mnie, żebym powiedziała o tym komuś dorosłemu. Dzwoniąc do niego przez telefon dostałam ataku trwającego dwie godziny. I wiedziałam, że kompletnie tracę zmysły.
- Robiąc to wiedziałam, że zrujnuję komuś życie, ale to był ten jeden raz gdy chciałam być egoistką. - odparłam. - Powiedziałam o tym i Dave raz na zawsze zniknął z mojego życia. A przynajmniej wtedy tak myślałam. Wzięto go do poprawczaka, a mnie przygarnęli chrzestni. I wszystko się układało... Aż do teraz. Kiedy go zobaczyłam pod moim balkonem. Wszystko wróciło. - otworzyłam oczy. Cała drżałam i usilnie starałam się nie płakać. Siedziałam skulona na fotelu i gapiłam się w podłogę, więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić.
- Świetna robota Anabelle. - odezwała się po chwili kobieta. Pochyliła się w moją stronę. - Minęły trzy tygodnie zanim mi o tym opowiedziałaś. Jak się czujesz?
- Okropnie. - mruknęłam.
- I właśnie nad tym teraz zaczniemy pracować.

***

       Siedziałam na tarasie, obserwowałam ludzi poruszających się po ogrodzie. Nadal tkwiłam w szpitalu, ale chyba było nieco lepiej. Nie mam pojęcia jak powinnam się czuć, ale pobyt tutaj nie był tak gówniany jak spodziewałam się że będzie. Ciężko było mi wszystko uporządkować. Lekarka mówiła, że to normalne, że gdy zobaczyłam Dave'a wpadłam w panikę. Poczułam jakby wszystkie moje problemy wróciły i to mnie przerosło. I nie chciałam żeby o wracało, nie chciałam czuć się tak znowu. Na razie było w porządku, miałam jakąś nadzieję że wreszcie mi się poprawi.
       Czytałam książkę, zupełnie losową, którą wzięłam z regału w głównym salonie. Jakieś nudne romansidło i tyle, ale dobre by zająć myśli.
- No hej. - ktoś rzucił w moją stronę. Z początku chciałam to zignorować, ale zorientowałam się, że to była osoba, którą naprawdę chciałam zobaczyć. Alexy, którego kochałam jak własnego brata. Podniosłam wzrok znad książki i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak tam w realnym świecie? - zapytałam pół żartem pół serio.
- W porządku. - zaśmiał się i usiadł obok mnie. - Cóż... Właściwie to nie wiem. - oboje patrzyliśmy na chorych spacerujących po ogrodzie. - Znalazłem kogoś... - spojrzałam na niego. - Ale nie wiem co mam o tym myśleć. Znamy się kilka dni i... I wiesz, sam nie wiem co robimy... Czasem mam wrażenie, że czyta mi w myślach, nie żartuję. A z drugiej strony boję się, że zaraz ucieknie. - wbiłam wzrok w ziemię. - Nie wiem, czy to... Normalne? Czy tak ma... - spojrzał w moim kierunku i przestał mówić. Przyglądał mi się i chociaż sama patrzyłam gdzieś indziej czułam na sobie jego wzrok. - Ana? - popatrzyłam na niego.
- Myślisz, że wariujesz, więc przyjechałeś do mnie, żeby zobaczyć jak wygląda wariatka. - rzuciłam żartem, ale nie dało się tego wyczuć z mojego głosu.
- Nie! - wykrzyknął od razu. - Nie. - powtórzył po czym zwiesił się na dłuższą chwilę. - Nie...? - i znowu. - Tak. - westchnął niezręcznie, a ja się uśmiechnęłam.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie, Alexy. - powiedziałam poważnym tonem głosu. - Musisz przekazać wiadomość dla Króla Psa z Azerbejdżanu. Ma mój bilet do toalety. - nastała chwila ciszy. Przez kilka sekund twarz Alexego zmieniała swój wyraz od "o chuj ci chodzi", przez "Jezu Chryste co ja tu robię" aż ostatecznie oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- O Boże, co oni ci tu dają? - śmiał się. - Mogę dostać trochę? - parsknęłam.
- Jak ma na imię? - zapytałam. - No wiesz, ten "ktoś".
- Izumi. - odparł.
- A więc jeśli Izumi jest dla ciebie kimś ważnym, po prostu pozwól się temu rozwijać. Nieważne w jakim tempie. Po prostu... To samo przyjdzie.
- A jeśli nie wyjdzie? - westchnął.
- Skup się na tym, że wyjdzie i po prostu będzie okej.

***

       Któregoś dnia przy rozmowie z terapeutką śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Wszystko układało się jak powinno. Z każdym dniem chyba było lepiej. No właśnie, chyba.
- Uważam, że jesteś już gotowa wrócić do domu Anabelle. - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Zawiesiłam się. Mina mi zrzedła. Nie wiem czemu, ale ta perspektywa przyprawiła mnie o nieprzyjemne dreszcze. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Co? - zaczęłam panikować. - Nie jestem gotowa. Jeszcze nie skończyliśmy...
- Daleko nam do końca. - odparła. - Będziemy spotykać się dwa razy w tygodniu.
- Więc mam zwyczajnie wrócić do domu? Do normalności? - nie rozumiałam.
- Trzymaj się planu, zażywaj leki. I żadnego alkoholu. - pochyliła się w moją stronę. - Ale tak, możesz wrócić do normalności. - na początku spuściłam wzrok, ale po chwili poczułam się dobrze. Może nie będzie tak źle. - Możesz iść. - uśmiechnęła się do mnie, a ja wstałam i wyszłam z pomieszczenia. Cóż... Trzeba mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej.
       Przyjechała po mnie chrzestna. Wróciła, przynajmniej na jakiś czas. Pomogła mi się spakować i wszystko ogarnąć. A później... Cóż. Później po prostu wróciłyśmy do domu.
       Nie chciałam kontaktować się już więcej z moimi dawnymi opiekunami, wolałam zapomnieć o tym wszystkim co miało miejsce gdy mieszkałam z nimi. Psychiatra powiedziała, że muszę skupić się na tym co mam tu i teraz i powoli, bardzo powoli wszystko zacznie się układać.
       Gdy weszłam do mieszkania było tam czyściej niż zawsze, chrzestny też wrócił i czekał na mnie z wielkim kubkiem herbaty. Szczerze mówiąc już zapomniałam jak to było kiedy byli w domu. Cholernie za nimi tęskniłam. To jedyna rodzina, jaką kiedykolwiek miałam. Ta prawdziwa, których udało mi się szczerze pokochać. Opowiedziałam im o wszystkim co miało miejsce w ciągu ostatnich miesięcy. Znali całą historię z Davem, ale poziom ich złości na jego osobę dziesięciokrotnie wzrosła gdy dowiedzieli się co zrobił ponad miesiąc temu. Gdy pojawił się pod moim balkonem. Rozumieli jak bardzo musiałam to przeżyć. Wszystko w jednej chwili do mnie wróciło, ale teraz mam nadzieję, że nigdy więcej tego człowieka nie zobaczę. Chociaż... Skoro wrócił... Nie. Muszę przestać o nim myśleć.
       Chrzestni obiecali, że dopilnują by więcej się nie pojawiał w tej okolicy. Pogadają z Ciocią, bo jest prawdopodobnie jedyną osobą, która ma z nim jakiś kontakt, i załatwią by się tu nie zbliżał. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam, że mam z ich strony spore wsparcie, ale to nie jest niestety koniec moich problemów. Zbyt pięknie by było.

***

       Stałam przed drzwiami domu Castiel'a. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle jest w domu bo nawet nie zadzwoniłam. Nie maiłam nawet jak. Gdy tylko odzyskałam telefon zaczął bez przerwy dzwonić, nawet nie byłam w stanie wystukać jego numeru. Ale kij z tym. Wiecie co? Otworzył. Nieco zaspany, ale otworzył i stanął jak wryty z rozdziawioną gębą jakby ducha zobaczył. Minęło kilka sekund zanim dopiero do niego dotarło kto przed nim stoi.
- "Dobrze cię widzieć Ana?" - rzuciłam. - To chciałeś powiedzieć? - zaśmiałam się pod nosem.
- Ha... Jezu Chryste... Ana, to kurwa w chuj lepiej niż dobrze. - westchnął, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, podniósł nad ziemię i obrócił w powietrzu. Zaczęłam się śmiać. To ten sam Castiel? Nie chciało mi się z początku wierzyć, ale słysząc tę serię przekleństw miałam pewność, że stoję przed właściwą osobą. Wniósł mnie do środka i zamknął za nami drzwi a następnie postawił mnie na podłodze. Nie wiedział chyba co ma ze sobą zrobić, tak się cieszył na mój widok, ale oczywiście chciał to ukryć za wszelką cenę. Wywróciłam oczami i pociągnęłam go za nadgarstek do jego sypialni a następnie rzuciłam się na łóżko. Chciałam odpocząć. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że czeka mnie z nim poważna rozmowa, dlatego wolałam być z nim w jakimś prywatnym miejscu. Położył się obok.
       Chyba pierwszy raz dobieranie się do mnie nie było mu w głowie. Seryjnie, opierał się na przedramieniu i patrzył na mnie z poważną miną.
- Czemu nie pozwalałaś mi się odwiedzać Ana...? - mruknął po kilku minutach.
- To chyba przez terapię, której poddała mnie Laura... - zaczęłam bawić się jego naszyjnikiem. - Nie chciała, żebym się widziała z kimkolwiek.
- Laura? - zapytał.
- Moja terapeutka, psychiatra. To ona mi pomogła. - odparłam.
- I co takiego wyjątkowego zrobiła? - dopytywał.
- Wzięła wszystkie moje złe wspomnienia... I zniwelowała je.
- I niektóre z tych wspomnień były związane ze mną, ta? - zmarkotniał.
- Między innymi, tylko kilka, ale to nie ty byłeś tu problemem. - mówiłam.
- A więc jakbym cię odwiedził to spierdoliłoby całą terapię Laury, to chcesz powiedzieć? - denerwował się. Wiedziałam, że tak będzie.
- Właściwie... Tak. Przykro mi. - westchnęłam. Opadł na łóżko i wgapił się w sufit. Chyba nie wiedział co więcej ma powiedzieć. Nie chciał dopytywać, bo wiedział, że mnie to boli. Zresztą, sama mu o tym powiem. Nie teraz, ale powiem. Westchnęłam i po kilku chwilach to ja obróciłam się do niego.
- Cas. - mruknęłam. - Przepraszam...
- Złe wspomnienia dotyczące mnie... Już ich... Nie czujesz? - zapytał nadal na mnie nie patrząc. Podniosłam się i oparłam na łokciu.
- Nie. Zniknęły. Zabrała je. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Ale wiesz, co zostało? - nastała chwila ciszy. Patrzył na mnie pytająco, a starałam się jak najlepiej dobrać słowa. - Miłość. Jedyne co teraz czuję wobec ciebie to miłość. Nic więcej. 
       Castiel lustrował mnie spojrzeniem. Czemu to powiedziałam? Bo taka była prawda. Dokładnie to czułam. Kochałam tego idiotę. Mimo, że znamy się tylko parę miesięcy to kochałam go całym sercem. I wiedziałam, że on czuje to samo. Pomijając łabędzia, którego mi zostawił. Lysander wszystko mi powiedział. Wiedział, że Cas nie byłby w stanie. Nie od razu. A ja bym zwariowała do reszty gdybym nie wiedziała o co mu chodzi. Patrzył na mnie tak dobrą chwilę nie wiedząc co ma powiedzieć, aż ostatecznie podniósł się w moją stronę i zaczął mnie łapczywie całować. Obrócił mnie tak, że znajdowałam się pod nim. Jedną rękę położyłam na jego karku, a drugą wplotłam w jego włosy odwzajemniając każdy pocałunek.
       Nie wiem jak to się stało, ale oboje straciliśmy kontrolę nad sobą. W ciągu jednej chwili pozbyłam się koszulki Castiel'a, a on mojej. Sama nie wiedziałam co robię, ale kurwa, cholernie tego chciałam. Seks z osobą którą kocham to coś czego bardzo potrzebowałam. Zwłaszcza, że do tej pory nie miałam szans by coś takiego przeżyć.
       Chłopak powoli oderwał się od moich ust i zaczął przenosić swoje pocałunki najpierw na żuchwę, a następnie na szyję, ramiona i obojczyki. Do tej pory nie miałam pojęcia, że to może być tak przyjemne. Cicho mruknęłam i po prostu oddałam się temu co robił. Gładziłam go po głowie i przymknęłam oczy. Stopniowo schodził coraz niżej.
- Wszystko... Wszystko z nami w porządku... W jak najlepszym porządku... - mówiłam cicho. Dokładnie to powtarzałam sobie w głowie, wiedziałam, że to co czuję w tej chwili jest takie... Właściwe. Tak właśnie powinno być.

*SCENKA +18 MOŻESZ POMINĄĆ*

       Oboje przestaliśmy się kontrolować w pewnym momencie. Castiel wiedział, że już to robiłam wcześniej, nie wiem skąd, ale chyba się domyślił po tym że nie byłam jakoś specjalnie zawstydzona. W pewnej chwili przeniósł dłonie na mój biust, co z początku lekko mnie zaskoczyło, ale Chryste, to było cholernie przyjemne. Zaczął ugniatać moje piersi z początku delikatnie, a później coraz mocniej. Jednak materiał na nich wyraźnie mu przeszkadzał. W ciągu momentu uporał się z zapięciem mojego biustonosza, co było oczywiste, on przecież też miał już raczej spore doświadczenie. Także ani dla mnie, ani dla niego nie było to nic nowego.
       Całując mój brzuch powoli zsunął ze mnie górną część bielizny i przeniósł pocałunki tam. Szczerze mówiąc nie miałam jakiegoś dużego biustu, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Mi zresztą też nie. Całkiem serio, lubiłam moje cycki. Na duże się tylko fajnie patrzy, a małymi fajnie się bawi. Nie pytajcie skąd to wiem.
       Jego język zaczął zwiedzać moje ciało, powoli, poznając każdy szczegół zaznaczał mokre ślady na mojej skórze. Zdecydowanie wiedział jak się zająć kobietą. Co jakiś czas przygryzał fragmenty mojego ciała, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, ogromnie mi się podobało. Zaciskałam rękę na prześcieradle, stąd Cas dobrze wiedział, że sprawia mi przyjemność tym co robi. Zaczął całować moje piersi bawiąc się nimi na przemian. Z początku spokojnie, powoli, później coraz namiętniej, aż ostatecznie zaczął ssać i przygryzać lekko moje sutki. Zasłoniłam usta wierzchem dłoni, ale jedyne dźwięki jakie z siebie wydawałam to ciche mruknięcia od czasu do czasu.
       Castiel ostatecznie oderwał się od mojego biustu. Podniósł się, odsunął moją rękę od ust i pocałował mnie namiętnie. Nagle jednak poczułam napływ gorąca przez to co zrobił. Zaczął drażnić kolanem przestrzeń między moimi nogami. Kurwa, dobrze wiedział, że jestem napalona i robił to specjalnie. W odpowiedzi lekko ugryzłam jego dolną wargę dając mu znać, żeby przestał się drażnić. O dziwo grzecznie posłuchał. Rozpiął moje spodnie i szybko zsunął je ze mnie rzucając je gdzieś na podłogę. Właśnie leżałam przed nim w samych majtkach, a on patrzył się na mnie jakbym była kolejnym cudem świata. Przejechał dłońmi po moich biodrach, piersiach i brzuchu.
- Kurwa mać... Tyle na to czekałem... - mruknął.
- Hm...? Mówisz? - westchnęłam kiedy zaczął jeździć ręką po wewnętrznej stronie moich ud.
- Od samego początku... Jak cię zobaczyłem... Chciałem cię kurwa mieć. - pochylił się nade mną przykładając swoje czoło do mojego. - Teraz jesteś moja i tylko moja, czaisz? - pokiwałam głową i uśmiechnęłam się pod nosem. Wtedy on zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Zaczął gwałtownie masować moją kobiecość przez materiał majtek. Jęknęłam, ale on szybko zatkał mi usta pocałunkiem. Z każdą chwilą robił to mocniej, a mi było tak ogromnie przyjemnie... W pierwszej chwili położyłam dłonie na jego plecach i wbiłam mu w nie paznokcie, ale zaraz szybko je chwycił i splótł je nad moją głową. Wystarczyła mu jedna ręka, żeby mnie trzymać. To nie było trudne. Wiedziałam, że nie mam z nim szans, ale cholernie podobało mi się to co robił. 
       Nie minęła długa chwila, a Cas wsunął dłoń pod moją bieliznę ostrożnie dotykając mojej kobiecości. Czuł jak bardzo mokra byłam. A zresztą, kogo to obchodziło w tamtej chwili. Przejechał palcem wzdłuż na końcu drażniąc moją łechtaczkę. Jęknęłam głośniej. O tak, to było cholernie cudowne. Chciałam go objąć, przyciągnąć do siebie, ale trzymał mnie bardzo mocno i nie chciał uwolnić, dlatego poruszyłam lekko biodrami w jego stronę. Chciałam więcej. Swoim wzrokiem błagałam o więcej. Szarpnęłam się, najpierw raz, potem drugi. Aż w końcu mnie puścił. Spojrzał na mnie pytająco, ale nie dałam mu dojść do słowa. Pocałowałam go namiętnie zsuwając dłonie w stronę jego rozporka. Powoli rozpięłam pasek. Powoli. Baaardzo powoli i rozsunęłam zamek. Zrzucił z siebie spodnie w ciągu sekundy, aż nie zdążyłam zauważyć kiedy.
       Tak czy inaczej nie dał mi dokończyć tego co zamierzałam. Na nowo wznowił pocałunki schodząc coraz niżej i niżej, aż zatrzymał się na moich udach, na których wymyślił sobie zrobić mi kilka malinek.
- Nie przeciągaj już... - warknęłam. Chciałam tego w tej chwili, żeby mnie wziął, pieprzył na wszystkie możliwe sposoby.
- Moja dziewczynka się niecierpliwi? Ha, kto by pomyślał. - zakpił. Już miałam zdzielić go w łeb, ale wtedy mocno wsunął we mnie jeden palec. Krzyknęłam z przyjemności. Zsunął materiał moich majtek zębami i rzucił je na bok, a następnie przysunął się w stronę mojego biustu.  Zaczął całować i przygryzać sutki na zmianę i pieścić moją kobiecość, najpierw powoli i delikatnie. Jakby badając moje wnętrze. Mój oddech stał się ciężki i zaczynałam tracić wszelkie hamulce. Chłopak oderwał się i nagle zsunął się na dół. O Boże, o Chryste, tak zrób to, błagam - krzyczałam w głowie.
       Castiel zaczął delikatnie przesuwać językiem po mojej łechtaczce. Po chwili wsunął wewnątrz mnie drugi palec i zaczął rytmicznie wsuwać i wysuwać je ze mnie jednocześnie pieszcząc językiem mój guziczek. Wzięłam głębszy oddech starając się przybliżyć jakoś w jego stronę. Warknął i położył moje nogi na swoich ramionach kontynuując pracę językiem. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego wzrok był pełen miłości i namiętności... Ale Chryste, nie byłam w stanie tak długo na niego patrzeć. Było mi zbyt dobrze. Chwyciłam go za włosy i zaczęłam dociskać jego głowę do swojej kobiecości. Było mi przyjemnie, to fakt. Ale doprowadzanie mnie do orgazmu też nie było rzeczą prostą. Musiał dobrą chwilę nad tym popracować.
- Błagam... Castiel błagam... - jęczałam w ostateczności odchylając głowę do tyłu. Traciłam kontrolę. Ale on zamiast zrobić o co go prosiłam nagle przestał. Jednak nie na długo. Wysunął palce, a następnie nieco rozsunął przestrzeń między moimi nogami i wsunął język w moją kobiecość. Krzyknęłam i docisnęłam jego głowę mocniej. Jego najmniejszy dotyk był jak eksplozja. Bawił się tak przez dobrą chwilę, ja natomiast byłam na skraju wytrzymałości. Wiedział o tym i chyba chciał przerwać, ale mu nie pozwoliłam. Mocno trzymałam go za włosy i zaciskałam nogi po bokach jego głowy. Miał mnie kurwa doprowadzić.
       I własnie to zrobił. Zrobił wszystko czego potrzebowałam. Wykrzyczałam jego imię kiedy moje nogi zaczęły drżeć i wygięłam plecy w łuk. Moje ciało przeszły elektryczne dreszcze, zacisnęłam trzęsące się nogi, aż ostatecznie opadłam całkowicie bez sił. Cas podniósł się i spojrzał na mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem. Wygrał. Miał nade mną przewagę, debil.
       Dopiero teraz dostrzegam, że w jego czarnych bokserkach zaczynało brakować już miejsca. Biedaczek, musiał się okropnie męczyć kiedy mnie zaspokajał. Chciałam mu się odwdzięczyć, dlatego momentalnie poczułam napływ energii i podniosłam się do klęczek i przysunęłam się w jego stronę. Nie powstrzymywał mnie, przynajmniej na początku. Położyłam dłoń na tym cudownym wybrzuszeniu i lekko zacisnęłam. Westchnął głęboko. Podobało mu się. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie dał mi jednak zrobić czego zamierzałam. Pchnął mnie na posłanie i wstał z łóżka podchodząc do biurka. Otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej małe pudełeczko. No tak, gumki.
       Leżałam tak czekając na niego, cała rozgrzana i spragniona. Gdy tylko się zbliżył zsuwając z siebie bokserki ujrzałam jego męskość stojącą w pełni okazałości, na której chwilę później pojawiła się prezerwatywa. Uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Chciałam go kurwa, chciałam tu i teraz. Pochylił się nade mną.
- Zapytam tylko raz... Jesteś tego pewna? - tego pytania się nie spodziewałam. No tak, mój ostatni seks był dość dawno... I dodatkowo wbrew mojej woli. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Miłe uczucie, że myślał o tym co czuję i czego chcę.
- Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna w całym swoim cholernym życiu. - oddech mi przyspieszył i nagle poczułam jak wchodzi we mnie z pełnym impetem. Na chwilę zaparło mi dech w piersiach. Trochę już minęło od ostatniego razu... Uczucie wypełnienia w tym wypadku było dziwnie cudowne i chciałam, żeby trwało jak najdłużej. Ale nie o tym teraz. Właśnie wtedy chwycił moje nogi i położył sobie na swoich barkach, a następnie zaczął poruszać się we mnie w takim tempie i z taką siłą o jaką bym go nawet nie podejrzewała. Krzyknęłam z przyjemności, a Cas zacisnął ręce na moich biodrach. Cały czas lustrował mnie nieprzytomnym wzrokiem. Ciężko dyszał i stękał, a ja jęczałam tak głośno, że pewnie było mnie słychać po drugiej stornie ulicy. Krzyczałam jego imię, a jego twarz... Zaczęła się zmieniać, była taka... Zwierzęca. Wreszcie mnie dopadł. Wreszcie mnie miał całą dla siebie.
       Zsunęłam nogi z jego barków gdy nieco zwolnił. Objęłam go mocno i pocałowałam namiętnie wbijając paznokcie w jego plecy i przeciągając nimi zostawiając tam czerwone ślady. Objęłam go też nogami i dopasowałam się do jego rytmu. On natomiast sięgnął jedną ręką do mojej łechtaczki i zaczął ją drażnić. Tak... Zdecydowanie wiedział co robić. Utrzymywał to samo tempo przez długi czas, bez chwili postoju. Sam całkiem nieźle się trzymał, nic dziwnego, miał doświadczenie. Ostatecznie jednak zwolnił bardziej, ale jego ruchy stały się najmocniejsze jak do tej pory. Wiedziałam, że niedługo skończy, ale ja sama też szczytowałam przez jego pieszczoty.
- O Boże... Casitel... Kurwa. Castiel. - jęknęłam i ugryzłam go lekko w ramię.
- K... Kurwa... - stęknął, zacisnął wolną rękę na moim udzie i zanim zdążyłam zrobić cokolwiek poczułam jak przyjemne ciepło wypełnia mnie od środka. Właśnie wtedy sama poczułam jak kolejny elektryczny dreszcz przeszywa moje ciało i jęknęłam jeszcze mocniej zaciskając zęby na jego ramieniu. Opadł na mnie na szczęście nie całym swoim ciężarem, ale tylko częścią. Nieważne jak bardzo przyjemne to było to także cholernie męczące.

*** KONIEC ***

- Kurwa mać... - mruknęłam cała jeszcze drżąc zalewając się w spazmach orgazmu. - Kocham cię... - wydyszałam patrząc mu w oczy. Nasze oddechy były zupełnie nie równe, dyszeliśmy i drżeliśmy na przemian.
- Ja ciebie też mała... - uśmiechnął się pod nosem i pocałował mnie namiętnie. Przewrócił się na bok pozbywając się prezerwatywy, a ja przykryłam nas oboje kocem. Castiel objął mnie i pocałował w czoło. Po raz pierwszy w życiu poczułam się tak bardzo kochana. - Dobrze, że wróciłaś...