sobota, 23 września 2017

Rozdział XIX

[Castiel]

       Nie wiem jakim cudem pozwolono mi jechać tą cholerną karetką, ale nie mogłem teraz o tym myśleć. Cały czas patrzyłem na Anę, która ostatecznie straciła przytomność, a teraz leżała na noszach z maską tlenową na twarzy. Ratownicy tamowali krwotok jak tylko się dało, a ja po prostu trzymałem dłoń na jej ramieniu i próbowałem ogarnąć myśli. Chciałem napisać do Lys'a, ale ręce mi się trzęsły do tego stopnia, że nie byłem w stanie chwycić do ręki telefonu. Zwyczajnie oddałem się w ręce czasu, to jedyne co na ten moment mogłem zrobić.
       Pamiętam, że siedziałem na podłodze, pod ścianą w poczekalni i obracałem w dłoniach małą kartkę papieru. Składałem ją i rozkładałem, to jedyne na czym w tamtej chwili mogłem skupić myśli. Pytali mnie, gdzie są jej rodzice, ale nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie. Nie miałem jej telefonu, a zresztą w ogóle ich nie znałem. Napisałem do Lys'a, żeby skombinował od kogoś numery telefonów do jej rodziny. Może Roza, czy ktokolwiek inny ma z nimi jakiś kontakt. Nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiedziałem, czy już śpi, czy nie bo była już praktycznie noc. Ja jednak czekałem. Nie wiem na co, ale czekałem. Nie mogli podać mi wiadomości o jej stanie zdrowia ze względu na to, że nie byłem jej rodziną, tylko jej przyjacielem o ile w ogóle można mnie tak nazwać. Przeklinałem się w głowie za to wszystko, że nie przyszło mi porozmawiać z nią wcześniej. Może gdybym to zrobił cała ta sytuacja nie miała by miejsca. Nie wiedziałem co miałem kurwa myśleć, czułem się częściowo winny za całą tę sytuację. Złapałem się za głowę przeklinając pod nosem. Chciałem tylko wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Mijały minuty, które trwały całą wieczność, a ja nie mogłem dłużej znieść tej cholernej ciszy. Dlatego gdy tylko pielęgniarka wyszła z sali, przed którą siedziałem od razu ją zaczepiłem.
- Prze pani... - zacząłem. Starałem się być najmilszy jak mogę, nie rzucić jakiegoś durnego tekstu. - Czy z Aną wszystko okej? - zapytałem. Nastała chwila ciszy. Kobieta patrzyła na mnie dobrą chwilę, westchnęła po czym podeszła do mnie kładąc mi dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się, ale zrozumiała, że to nie było zamierzone.
- Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się i po chwili odeszła.
       A więc dalej siedziałem, czekałem. Później wstałem chodząc w każdą stronę. Ostatecznie jednak usiadłem na krześle i przetarłem twarz dłonią. Czekałem aż będę mógł do niej wejść. Wtedy dostałem sms'a.

Lys 23:51 | Postaram się je dostać. Co się stało?

Ja: 23:51 | Ana jest w szpitalu.

       Więcej już nie napisałem. Schowałem telefon do kieszeni kurtki i wtedy ta sama pielęgniarka podeszła do mnie. Czułem jak komórka wibruje, ale miałem to gdzieś.
- Chcesz ją zobaczyć, prawda? - zapytała. Powoli kiwnąłem głową na co ta powiedziała, żebym poszedł za nią. Od razu podniosłem się z miejsca i zrobiłem tak jak mi kazała. Otworzyła przede mną drzwi do sali i powiedziała, że mam kilka minut po czym zostawiła mnie z nią samego. Byłem tej kobiecie cholernie wdzięczny, chyba jak nikomu innemu w całym swoim życiu. Ale mniejsza o nią, wróćmy do Anabelle.
       Nadal była nieprzytomna. Na rękach miała bandaże, na których widać było kilka plam od krwi. Do nosa miała podłączone rurki, które pomagały jej oddychać, a z boku dostrzegłem monitor kontrolujący jej funkcje życiowe. Wydawał ciche pikanie, które były jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Zacisnąłem pięści i usiadłem na krześle obok łóżka. Wtedy zauważyłem też rurki, które przetaczały jej krew do żył, w końcu sporo jej straciła. Nie umiałem na nią spojrzeć. Po prostu siedziałem tak z opuszczoną głową. Położyłem na stoliku nocnym tę kartkę, którą chwilę temu składałem. Teraz miała formę małego łabędzia. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczyłem, ale w tej chwili miałem to głęboko. Dopiero wtedy spojrzałem na jej twarz.
       Wiecie co? Nieważne za kogo mnie macie, jaki twardy bym nie był. Mocno zaciskałem wtedy zęby, żeby tylko nie rzucić niczym przez te wszystkie cholerne nerwy. Siedziałem tak dobrą chwilę i patrzyłem. Po prostu patrzyłem jak spokojnie śpi. I nagle powoli zaczęła się wybudzać. Powoli, lekko uniosła powieki i spojrzała na siebie samą. Na swoje ręce, na wszystkie kable i rurki, którymi była owinięta. I wtedy spojrzała na mnie. Jej wzrok był przepełniony smutkiem, nic innego nie mogłem w nim zobaczyć. Oboje milczeliśmy, aż Ana przełamała tę ciszę.
- Wyjdź... - powiedziała cicho odwracając wzrok na drugi koniec sali. Poczułem się jakby ktoś wbił mi kołek w plecy. Zastanawiałem się co mam zrobić i wtedy przyszła pielęgniarka. Nie odezwałem się, tylko po chwili po prostu wstałem i wyszedłem. Nie zatrzymywałem się, wydostałem się z budynku. Odszedłem kilka kroków i kopnąłem z całej siły jakiś śmietnik. Przekląłem pod nosem i usiadłem na ławce zapalając papierosa. Starałem się ogarnąć wszystkie myśli, ale nie byłem w stanie.
       Nie wiem co by było, gdyby w tamtej chwili nie zjawił się Lysander. Zapewne zupełnie postradałbym zmysły. Usiadł koło mnie na ławce i odetchnął.
- Skąd wiedziałeś który szpital? - zapytałem patrząc na niego kątem oka i na nowo się zaciągając.
- Ten jest najbliżej. - odparł. - Castiel... Co się stało? - zapytał po chwili ciszy i spojrzał w moją stronę. Nie odezwałem się. Spokojnie wyrzuciłem niedopałek i odpaliłem kolejną fajkę. Widział, że ręce mi się trzęsły, to nie ustało.
- Próbowała... - zacząłem, ale nie mogło mi to przejść przez usta. - Próbowała się zabić, rozumiesz? - warknąłem podnosząc się z miejsca. Kopnąłem tę cholerną  ławkę z całej siły. - Co ja kurwa narobiłem? - złapałem się za głowę. Lys momentalnie wstał i chwycił mnie za ramiona.
- To nie twoja wina, Cas. - próbował mnie uspokoić.
- Ona mnie nie chce widzieć, rozumiesz? - emocje zaczęły we mnie buzować i nie mogłem się uspokoić. - Nie wiem co ona mi kurwa zrobiła, ale wariuję, przysięgam, wariuję. - zacząłem się szarpać.
- Uspokój się, Castiel. - nie przerywał mocno mnie przytrzymując. - Musisz to wytrzymać, słyszysz?
       Nie wiedziałem, czy to przez to, że to ja właśnie zobaczyłem Anę leżącą w kałuży jej własnej krwi, czy przez to co się działo, przez ostatnie problemy czy coś innego. Nie umiałem się ogarnąć. Nie byłem w stanie nic ze sobą zrobić i czułem się cholernie źle. Jakimś sposobem miałem poczucie winy, jakbym to ja to spowodował. Ale prawda była taka że nie miałem cholernego pojęcia o co tutaj chodzi. Dobrze wiedziałem, że z Anabelle jest coś nie tak, że coś tu idzie źle, ale nie umiałem powiedzieć co.
- Co ja kurwa narobiłem? - nakręcałem się jeszcze bardziej. Lys trzymał mnie w mocnym uścisku nie chcąc mnie puścić. - Co ja zrobiłem?
- Castiel, to nie twoja wina. - ciągnął. - Ana choruje, ma zniszczoną psychikę, to nie jest twoja wina. - serce mi stanęło. Wiedziałem. Wiedziałem, że coś jest nie tak. To depresja, albo coś innego, tak? Wiedziałem, że gdzieś tu leży problem.
- A ja to tylko kurwa pogorszyłem... Ja pierdole, co ja kurwa zrobiłem... - nadal nie umiałem się uspokoić, wciąż się szarpałem.
- Castiel to nie jest do jasnej cholery twoja wina. - Lys naprawdę rzadko przeklinał, więc jakimś sposobem to chyba bardziej do mnie docierało. I wtedy się zatrzymałem. - Musisz to wytrzymać, słyszysz? Wiem, że ją kochasz, nie jestem idiotą. - mówił. - Dlatego musisz to wytrzymać. Dla niej. Dla siebie. I dla mnie. - papieros wypadł mi z ręki. Nie płakałem, co to to nie, ale przyznaję się bez bicia, że byłem w marnym stanie. Nie umiałem przestać się trząść. Dopiero wtedy poczułem, że Lysander też. Był jej przyjacielem i przeżywał to w podobnym stopniu. I miał cholerną rację. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale chyba... Kochałem Anę. Dlatego tak się czułem, dlatego myślałem, że wariuję. I nie mogłem sobie tego wszystkiego odpuścić. Dlatego nie mogłem przez to spać, a ona ciągle męczyła mi głowę. Nie wiedziałem czy ona czuła to samo, ale miałem to zupełnie gdzieś. Lys miał rację, do wszystkiego. Problem był taki, że ona nie chciała mnie widzieć. A ja nigdy nie czułem czegoś takiego wobec nikogo. Nawet wobec Debry. Nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu w jakim byłem w tej chwili.
       Opadłem na ławkę gdy tylko Lysander mnie puścił. Wreszcie coś do mnie dotarło. Nie mogłem stąd iść. Nie mogłem jej tak zostawiać. Będę tu kurwa sterczał do momentu, aż mnie stąd siłą wyrzucą.
- Zdobyłeś numer do jej rodziców? - zapytałem ostatecznie przecierając twarz dłonią i odpalając kolejnego papierosa. Chłopak usiadł obok.
- Niestety nie. - powiedział. - Pisałem do Rozy, Armin'a i Violetty, ale żadna z nich ich nie zna, więc nikłe szanse, że zdobędziemy je jakkolwiek.
- Właściwie to już się obudziła, więc powinna podać go lekarzom. - westchnąłem. Miałem nadzieję, że tak jest. Szczerze, nie znałem tych całych procedur, ale obstawiałem, że Ana będzie musiała przejść przez serię rozmów z psychiatrą. - Jak myślisz... Jak długo będzie musiała tu zostać? - zapytałem nagle.
- Zapewne wezmą ją na oddział. Więc miesiąc co najmniej. - odparł. - Przynajmniej jej pomogą, a później wróci do domu i wszystko będzie w porządku.
       Przytaknąłem. Nie wiedziałem co więcej mogę mu powiedzieć, więc po prostu milczałem i spojrzałem w górę na nocne niebo. Dopiero teraz naprawdę zacząłem się zastanawiać co było źródłem tego, co się wydarzyło. Dlaczego tak nagle Ana spróbowała odebrać sobie życie? I wtedy przypomniałem sobie moją telefoniczną rozmowę z nią i tego chłopaka, który stał pod jej balkonem. W momencie, w którym go zobaczyła coś poszło ostro nie tak. Nie wiedziałem kim on jest, znikąd go nie kojarzyłem, a zresztą i tak ledwo co go widziałem. Na razie jednak nic nie mówiłem Lys'owi. Sam wolałem się najpierw dowiedzieć kim on jest, jakimś sposobem go znaleźć. Coś w głowie mówiło mi, że to właśnie on był sednem problemu.
       Samej Anabelle nie warto było nawet pytać, bo tylko by ją to rozdrażniło biorąc pod uwagę jaki obrót nabrały sprawy. Na razie musiałem skupić się właśnie na niej i jej zdrowiu. Lys mówił mi, żebym wrócił do domu i się przespał, ale odmówiłem. Wolałem zostać. Tak przynajmniej będę mieć pojęcie co się z nią dzieje. A więc oboje wróciliśmy do budynku i usiedliśmy tam, gdzie wcześniej czekałem sam. Co jakiś czas widziałem pielęgniarkę, która zaglądała do Any, ale ostatecznie przestała i pozwoliła jej spokojnie spać. Wiedziałem, że to moja szansa. Nie zamierzałem jej budzić, ale chciałem po prostu tam posiedzieć. Powiedziałem Lys'owi, że idę do niej, na co on przytaknął i powiedział, że w razie czego będzie mi dawał znać co i jak. Nigdzie się nie wybierał. I właśnie dlatego był moim najlepszym kumplem. Zawsze mogłem na niego liczyć.
       Cicho wszedłem do sali, w której leżała dziewczyna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że nie miała już rurek przy nosie, a łabędź, którego jej zostawiłem był rozwinięty. Usiadłem na krześle obok łóżka i westchnąłem przyglądając się tym wszystkim kablom. Chciałem na spokojnie móc z nią porozmawiać, ale może to i lepiej, że spała. Teraz przynajmniej nie mogła mnie stąd wyrzucić. Spojrzałem na jej nadgarstki owinięte bandażami i nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tego, co stało się u niej w domu. Warknąłem pod nosem, starając się uspokoić. Nie po to tu siedziałem, żeby teraz się tym nakręcać.

***

[Lysander]

       Obudziły mnie jakieś donośne głosy. Musiałem przysnąć, więc nie miałem pojęcia nawet która jest godzina. Spojrzałem za okno i zobaczyłem, że było już jasno. Innymi słowy - było już rano. Dopiero teraz zaczęły mi się przypominać wydarzenia z dzisiejszej nocy. Na samo wspomnienie westchnąłem. Nadal nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. To było bardzo... Raniące. Ana była moją dobrą przyjaciółką, a ja wiedziałem o jej chorobie i... Powinienem był od razu zaprowadzić ją do psychiatry. Ugh, ale przecież sam dobrze pamiętam jak to wyglądało. Cóż, nie powinienem się winić. Cas zresztą też. Byłem pewien, że bardzo kocha Anabelle, nieciężko było to zauważyć. Zwłaszcza po tym w jakim stanie był tej nocy.
       Przypomniało mi się, że siedziałem tu o trzeciej nad ranem, nadal rozbudzony całym tym wydarzeniem. Pisałem do Rozalii i Alex'ego. Co prawda musieli już spać, ale wiedziałem, że ich szczególnie należy powiadomić, że ich przyjaciółka jest w szpitalu. Nie mówiłem dlaczego, ale sam fakt powinien im wystarczyć. Właśnie wtedy zobaczyłem pielęgniarkę, która zmierzała w stronę sali, w której leżała dziewczyna. Już miałem pisać do Cas'a, żeby się schował, czy wyszedł stamtąd, ale zanim się obejrzałem kobieta zaglądała już do środka. Przez drzwi zauważyłem, że Castiel siedział przy Anabelle trzymając jej rękę, oparł głowę o jej kolana i po prostu najzwyczajniej w świecie zasnął. Gdy te emocje mu opadły musiał faktycznie poczuć ogromne zmęczenie.
       Pielęgniarka jednak nie obudziła go, nie wygoniła go z sali. Po prostu zamknęła drzwi, obróciła się do mnie, uśmiechnęła się i sobie poszła. Miła kobieta. 
       Niedługo później sam musiałem zasnąć gdy i ze mnie wszystko wyparowało. Teraz jednak się rozbudziłem i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem Rozalię z Alexym. Dziewczyna awanturowała się próbując dowiedzieć się co dzieje się z Aną. Chciała z nią porozmawiać, w ogóle ją zobaczyć, ale ciągle dostawała odpowiedź, że nie ma takiej opcji. Uspokoiła się jednak dopiero w momencie, gdy zagrożono jej ochroną i ostatecznie usiadła obok mnie zupełnie bezsilna.
- Lys do jasnej cholery, czemu nie zadzwoniłeś i nie próbowałeś mnie budzić? - rzuciła się. A więc dobrze myślałem, że zwyczajnie spała.
- Właśnie, powinieneś był od razu się do nas dobijać. - dodał Alexy siadając po mojej drugiej stronie. Ja tylko westchnąłem. Wolałem im nie odpowiadać. Po prawie bezsennej, nerwowej nocy sam nie czułem się najlepiej. Dlatego teraz pozostało mi po prostu nadal czekać na rozwój wydarzeń.
        Siedzieliśmy tu czekając tak naprawdę nie wiadomo na co. Po jakimś czasie musiałem powiedzieć, Rozie i Alex'emu co miało miejsce. Mieli prawo wiedzieć, jako jej przyjaciele. Roza nie mogła za bardzo w to uwierzyć. Ostatecznie widziałem, jak próbuje pohamować płacz i wtedy mocno ją przytuliłem. Alexy przestał się uśmiechać i po prostu siedział w ciszy. Wiedziałem, że oboje są przygnębieni. Jak my wszyscy.
- Powinniśmy być teraz dla niej wsparciem. - powiedziałem spokojnym głosem. - Właśnie tego teraz najbardziej będzie potrzebować...

[Castiel]

        Obudził mnie hałas na korytarzu, zresztą nie tylko mnie. Gdy tylko podniosłem głowę i spojrzałem za okno dopiero wtedy zorientowałem się, że faktycznie zasnąłem, a przede wszystkim nikt mnie stąd nie wyrzucił. Odetchnąłem z ulgą i wtedy spojrzałem na Anabelle. Trzymałem jej dłoń, ale poza tym był jeszcze jeden istotny szczegół.
- Mówiłam ci, żebyś wyszedł... - usłyszałem jej cichy głos. Patrzyła za okno w ogóle się nie ruszając. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, ale za wszelką cenę starałem się opanować wszystkie emocje, które powoli na nowo poczęły we mnie buzować. Dziewczyna jednak trzymała moją rękę, nie zabrała jej, nic nie zrobiła. Zacisnąłem zęby.
- Wyszedłem, ale wróciłem. - powiedziałem. - Aż tak ci to przeszkadza? - warknąłem. Nie mogłem się powstrzymać.
- Kazałeś mi się odpierdolić. - rzuciła.
- Dobrze kurwa wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć... - mruknąłem. - Zresztą, jakbym chciał żeby tak było nie sterczałbym tu całą noc. Miałbym cię kompletnie w dupie, nawet nie próbowałbym cię ratować. - dopiero wtedy na mnie spojrzała, wzrokiem pełnym wściekłości, smutku i żalu. Nie wiedziałem co więcej mogę powiedzieć więc po prostu milczałem.
- Przepraszam... - powiedziała po kilku minutach ledwo słyszalnie. Nie wiedziałem czy przeprasza za to co było wcześniej, czy za to co jest teraz. Mniejsza z tym.
- Ta, ja też... - westchnąłem. No kurwa, szczyt wszystkiego żebym kogoś przepraszał. Naprawdę mi odbiło.
       Nagle usłyszałem za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Do sali weszła pielęgniarka, ale i ktoś jeszcze... Jakaś szczupła kobieta średniego wzrostu. O bardzo ciemnych, prostych, brązowych włosach sięgających jej do ramion i oczach tego samego koloru. Nie miałem pojęcia kim jest, ale była w normalnych ubraniach, więc raczej nie była normalnym lekarzem, ani pielęgniarką czy kimśtam. Ale nie tylko ja byłem zaskoczony, wyglądało na to, że Ana też. Tylko, że ona od razu odwróciła wzrok z powrotem w stronę okna i więcej się nie odezwała.
       Poproszono mnie o wyjście z sali. Nie chciałem się zgodzić, ale domyśliłem się, że ta kobieta jest jakimś sposobem istotna, dlatego musiałem ustąpić. Może to psychiatra? Nie miałem pojęcia. Zresztą, potrzebowałem wyjść zapalić. Ominąłem Lys'a, który teraz siedział jeszcze z Alexym i Rozą. Zignorowałem ich, kompletnie. Mimo, że Roza próbowała mnie zaczepiać, po prostu nie zareagowałem na nic. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Wyszedłem przed budynek i odpaliłem fajkę. Oparłem się o ścianę i zajrzałem do paczki. Kończyły się, będę musiał przejść się do jakiegoś sklepu, bo z tych wszystkich nerwów palę o wiele więcej niż zwykle. Westchnąłem wypuszczając dym z ust. 
        Spojrzałem w bok. Okazało się, że nie byłem jedynym tu palącym. Kilka metrów dalej stał mężczyzna mojego wzrostu, dość otyły, z ciemnosiwymi, krótkimi włosami. Rozmawiał przez telefon jednocześnie popalając papierosa. Niby nic niezwykłego, normalnie pewnie bym go olał, gdybym nagle nie usłyszał jak mówi coś do osoby po drugiej stronie połączenia. To tak dobrze znane mi imię - Anabelle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz