sobota, 23 września 2017

Rozdział XIX

[Castiel]

       Nie wiem jakim cudem pozwolono mi jechać tą cholerną karetką, ale nie mogłem teraz o tym myśleć. Cały czas patrzyłem na Anę, która ostatecznie straciła przytomność, a teraz leżała na noszach z maską tlenową na twarzy. Ratownicy tamowali krwotok jak tylko się dało, a ja po prostu trzymałem dłoń na jej ramieniu i próbowałem ogarnąć myśli. Chciałem napisać do Lys'a, ale ręce mi się trzęsły do tego stopnia, że nie byłem w stanie chwycić do ręki telefonu. Zwyczajnie oddałem się w ręce czasu, to jedyne co na ten moment mogłem zrobić.
       Pamiętam, że siedziałem na podłodze, pod ścianą w poczekalni i obracałem w dłoniach małą kartkę papieru. Składałem ją i rozkładałem, to jedyne na czym w tamtej chwili mogłem skupić myśli. Pytali mnie, gdzie są jej rodzice, ale nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie. Nie miałem jej telefonu, a zresztą w ogóle ich nie znałem. Napisałem do Lys'a, żeby skombinował od kogoś numery telefonów do jej rodziny. Może Roza, czy ktokolwiek inny ma z nimi jakiś kontakt. Nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiedziałem, czy już śpi, czy nie bo była już praktycznie noc. Ja jednak czekałem. Nie wiem na co, ale czekałem. Nie mogli podać mi wiadomości o jej stanie zdrowia ze względu na to, że nie byłem jej rodziną, tylko jej przyjacielem o ile w ogóle można mnie tak nazwać. Przeklinałem się w głowie za to wszystko, że nie przyszło mi porozmawiać z nią wcześniej. Może gdybym to zrobił cała ta sytuacja nie miała by miejsca. Nie wiedziałem co miałem kurwa myśleć, czułem się częściowo winny za całą tę sytuację. Złapałem się za głowę przeklinając pod nosem. Chciałem tylko wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Mijały minuty, które trwały całą wieczność, a ja nie mogłem dłużej znieść tej cholernej ciszy. Dlatego gdy tylko pielęgniarka wyszła z sali, przed którą siedziałem od razu ją zaczepiłem.
- Prze pani... - zacząłem. Starałem się być najmilszy jak mogę, nie rzucić jakiegoś durnego tekstu. - Czy z Aną wszystko okej? - zapytałem. Nastała chwila ciszy. Kobieta patrzyła na mnie dobrą chwilę, westchnęła po czym podeszła do mnie kładąc mi dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się, ale zrozumiała, że to nie było zamierzone.
- Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się i po chwili odeszła.
       A więc dalej siedziałem, czekałem. Później wstałem chodząc w każdą stronę. Ostatecznie jednak usiadłem na krześle i przetarłem twarz dłonią. Czekałem aż będę mógł do niej wejść. Wtedy dostałem sms'a.

Lys 23:51 | Postaram się je dostać. Co się stało?

Ja: 23:51 | Ana jest w szpitalu.

       Więcej już nie napisałem. Schowałem telefon do kieszeni kurtki i wtedy ta sama pielęgniarka podeszła do mnie. Czułem jak komórka wibruje, ale miałem to gdzieś.
- Chcesz ją zobaczyć, prawda? - zapytała. Powoli kiwnąłem głową na co ta powiedziała, żebym poszedł za nią. Od razu podniosłem się z miejsca i zrobiłem tak jak mi kazała. Otworzyła przede mną drzwi do sali i powiedziała, że mam kilka minut po czym zostawiła mnie z nią samego. Byłem tej kobiecie cholernie wdzięczny, chyba jak nikomu innemu w całym swoim życiu. Ale mniejsza o nią, wróćmy do Anabelle.
       Nadal była nieprzytomna. Na rękach miała bandaże, na których widać było kilka plam od krwi. Do nosa miała podłączone rurki, które pomagały jej oddychać, a z boku dostrzegłem monitor kontrolujący jej funkcje życiowe. Wydawał ciche pikanie, które były jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Zacisnąłem pięści i usiadłem na krześle obok łóżka. Wtedy zauważyłem też rurki, które przetaczały jej krew do żył, w końcu sporo jej straciła. Nie umiałem na nią spojrzeć. Po prostu siedziałem tak z opuszczoną głową. Położyłem na stoliku nocnym tę kartkę, którą chwilę temu składałem. Teraz miała formę małego łabędzia. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczyłem, ale w tej chwili miałem to głęboko. Dopiero wtedy spojrzałem na jej twarz.
       Wiecie co? Nieważne za kogo mnie macie, jaki twardy bym nie był. Mocno zaciskałem wtedy zęby, żeby tylko nie rzucić niczym przez te wszystkie cholerne nerwy. Siedziałem tak dobrą chwilę i patrzyłem. Po prostu patrzyłem jak spokojnie śpi. I nagle powoli zaczęła się wybudzać. Powoli, lekko uniosła powieki i spojrzała na siebie samą. Na swoje ręce, na wszystkie kable i rurki, którymi była owinięta. I wtedy spojrzała na mnie. Jej wzrok był przepełniony smutkiem, nic innego nie mogłem w nim zobaczyć. Oboje milczeliśmy, aż Ana przełamała tę ciszę.
- Wyjdź... - powiedziała cicho odwracając wzrok na drugi koniec sali. Poczułem się jakby ktoś wbił mi kołek w plecy. Zastanawiałem się co mam zrobić i wtedy przyszła pielęgniarka. Nie odezwałem się, tylko po chwili po prostu wstałem i wyszedłem. Nie zatrzymywałem się, wydostałem się z budynku. Odszedłem kilka kroków i kopnąłem z całej siły jakiś śmietnik. Przekląłem pod nosem i usiadłem na ławce zapalając papierosa. Starałem się ogarnąć wszystkie myśli, ale nie byłem w stanie.
       Nie wiem co by było, gdyby w tamtej chwili nie zjawił się Lysander. Zapewne zupełnie postradałbym zmysły. Usiadł koło mnie na ławce i odetchnął.
- Skąd wiedziałeś który szpital? - zapytałem patrząc na niego kątem oka i na nowo się zaciągając.
- Ten jest najbliżej. - odparł. - Castiel... Co się stało? - zapytał po chwili ciszy i spojrzał w moją stronę. Nie odezwałem się. Spokojnie wyrzuciłem niedopałek i odpaliłem kolejną fajkę. Widział, że ręce mi się trzęsły, to nie ustało.
- Próbowała... - zacząłem, ale nie mogło mi to przejść przez usta. - Próbowała się zabić, rozumiesz? - warknąłem podnosząc się z miejsca. Kopnąłem tę cholerną  ławkę z całej siły. - Co ja kurwa narobiłem? - złapałem się za głowę. Lys momentalnie wstał i chwycił mnie za ramiona.
- To nie twoja wina, Cas. - próbował mnie uspokoić.
- Ona mnie nie chce widzieć, rozumiesz? - emocje zaczęły we mnie buzować i nie mogłem się uspokoić. - Nie wiem co ona mi kurwa zrobiła, ale wariuję, przysięgam, wariuję. - zacząłem się szarpać.
- Uspokój się, Castiel. - nie przerywał mocno mnie przytrzymując. - Musisz to wytrzymać, słyszysz?
       Nie wiedziałem, czy to przez to, że to ja właśnie zobaczyłem Anę leżącą w kałuży jej własnej krwi, czy przez to co się działo, przez ostatnie problemy czy coś innego. Nie umiałem się ogarnąć. Nie byłem w stanie nic ze sobą zrobić i czułem się cholernie źle. Jakimś sposobem miałem poczucie winy, jakbym to ja to spowodował. Ale prawda była taka że nie miałem cholernego pojęcia o co tutaj chodzi. Dobrze wiedziałem, że z Anabelle jest coś nie tak, że coś tu idzie źle, ale nie umiałem powiedzieć co.
- Co ja kurwa narobiłem? - nakręcałem się jeszcze bardziej. Lys trzymał mnie w mocnym uścisku nie chcąc mnie puścić. - Co ja zrobiłem?
- Castiel, to nie twoja wina. - ciągnął. - Ana choruje, ma zniszczoną psychikę, to nie jest twoja wina. - serce mi stanęło. Wiedziałem. Wiedziałem, że coś jest nie tak. To depresja, albo coś innego, tak? Wiedziałem, że gdzieś tu leży problem.
- A ja to tylko kurwa pogorszyłem... Ja pierdole, co ja kurwa zrobiłem... - nadal nie umiałem się uspokoić, wciąż się szarpałem.
- Castiel to nie jest do jasnej cholery twoja wina. - Lys naprawdę rzadko przeklinał, więc jakimś sposobem to chyba bardziej do mnie docierało. I wtedy się zatrzymałem. - Musisz to wytrzymać, słyszysz? Wiem, że ją kochasz, nie jestem idiotą. - mówił. - Dlatego musisz to wytrzymać. Dla niej. Dla siebie. I dla mnie. - papieros wypadł mi z ręki. Nie płakałem, co to to nie, ale przyznaję się bez bicia, że byłem w marnym stanie. Nie umiałem przestać się trząść. Dopiero wtedy poczułem, że Lysander też. Był jej przyjacielem i przeżywał to w podobnym stopniu. I miał cholerną rację. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale chyba... Kochałem Anę. Dlatego tak się czułem, dlatego myślałem, że wariuję. I nie mogłem sobie tego wszystkiego odpuścić. Dlatego nie mogłem przez to spać, a ona ciągle męczyła mi głowę. Nie wiedziałem czy ona czuła to samo, ale miałem to zupełnie gdzieś. Lys miał rację, do wszystkiego. Problem był taki, że ona nie chciała mnie widzieć. A ja nigdy nie czułem czegoś takiego wobec nikogo. Nawet wobec Debry. Nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu w jakim byłem w tej chwili.
       Opadłem na ławkę gdy tylko Lysander mnie puścił. Wreszcie coś do mnie dotarło. Nie mogłem stąd iść. Nie mogłem jej tak zostawiać. Będę tu kurwa sterczał do momentu, aż mnie stąd siłą wyrzucą.
- Zdobyłeś numer do jej rodziców? - zapytałem ostatecznie przecierając twarz dłonią i odpalając kolejnego papierosa. Chłopak usiadł obok.
- Niestety nie. - powiedział. - Pisałem do Rozy, Armin'a i Violetty, ale żadna z nich ich nie zna, więc nikłe szanse, że zdobędziemy je jakkolwiek.
- Właściwie to już się obudziła, więc powinna podać go lekarzom. - westchnąłem. Miałem nadzieję, że tak jest. Szczerze, nie znałem tych całych procedur, ale obstawiałem, że Ana będzie musiała przejść przez serię rozmów z psychiatrą. - Jak myślisz... Jak długo będzie musiała tu zostać? - zapytałem nagle.
- Zapewne wezmą ją na oddział. Więc miesiąc co najmniej. - odparł. - Przynajmniej jej pomogą, a później wróci do domu i wszystko będzie w porządku.
       Przytaknąłem. Nie wiedziałem co więcej mogę mu powiedzieć, więc po prostu milczałem i spojrzałem w górę na nocne niebo. Dopiero teraz naprawdę zacząłem się zastanawiać co było źródłem tego, co się wydarzyło. Dlaczego tak nagle Ana spróbowała odebrać sobie życie? I wtedy przypomniałem sobie moją telefoniczną rozmowę z nią i tego chłopaka, który stał pod jej balkonem. W momencie, w którym go zobaczyła coś poszło ostro nie tak. Nie wiedziałem kim on jest, znikąd go nie kojarzyłem, a zresztą i tak ledwo co go widziałem. Na razie jednak nic nie mówiłem Lys'owi. Sam wolałem się najpierw dowiedzieć kim on jest, jakimś sposobem go znaleźć. Coś w głowie mówiło mi, że to właśnie on był sednem problemu.
       Samej Anabelle nie warto było nawet pytać, bo tylko by ją to rozdrażniło biorąc pod uwagę jaki obrót nabrały sprawy. Na razie musiałem skupić się właśnie na niej i jej zdrowiu. Lys mówił mi, żebym wrócił do domu i się przespał, ale odmówiłem. Wolałem zostać. Tak przynajmniej będę mieć pojęcie co się z nią dzieje. A więc oboje wróciliśmy do budynku i usiedliśmy tam, gdzie wcześniej czekałem sam. Co jakiś czas widziałem pielęgniarkę, która zaglądała do Any, ale ostatecznie przestała i pozwoliła jej spokojnie spać. Wiedziałem, że to moja szansa. Nie zamierzałem jej budzić, ale chciałem po prostu tam posiedzieć. Powiedziałem Lys'owi, że idę do niej, na co on przytaknął i powiedział, że w razie czego będzie mi dawał znać co i jak. Nigdzie się nie wybierał. I właśnie dlatego był moim najlepszym kumplem. Zawsze mogłem na niego liczyć.
       Cicho wszedłem do sali, w której leżała dziewczyna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że nie miała już rurek przy nosie, a łabędź, którego jej zostawiłem był rozwinięty. Usiadłem na krześle obok łóżka i westchnąłem przyglądając się tym wszystkim kablom. Chciałem na spokojnie móc z nią porozmawiać, ale może to i lepiej, że spała. Teraz przynajmniej nie mogła mnie stąd wyrzucić. Spojrzałem na jej nadgarstki owinięte bandażami i nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tego, co stało się u niej w domu. Warknąłem pod nosem, starając się uspokoić. Nie po to tu siedziałem, żeby teraz się tym nakręcać.

***

[Lysander]

       Obudziły mnie jakieś donośne głosy. Musiałem przysnąć, więc nie miałem pojęcia nawet która jest godzina. Spojrzałem za okno i zobaczyłem, że było już jasno. Innymi słowy - było już rano. Dopiero teraz zaczęły mi się przypominać wydarzenia z dzisiejszej nocy. Na samo wspomnienie westchnąłem. Nadal nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. To było bardzo... Raniące. Ana była moją dobrą przyjaciółką, a ja wiedziałem o jej chorobie i... Powinienem był od razu zaprowadzić ją do psychiatry. Ugh, ale przecież sam dobrze pamiętam jak to wyglądało. Cóż, nie powinienem się winić. Cas zresztą też. Byłem pewien, że bardzo kocha Anabelle, nieciężko było to zauważyć. Zwłaszcza po tym w jakim stanie był tej nocy.
       Przypomniało mi się, że siedziałem tu o trzeciej nad ranem, nadal rozbudzony całym tym wydarzeniem. Pisałem do Rozalii i Alex'ego. Co prawda musieli już spać, ale wiedziałem, że ich szczególnie należy powiadomić, że ich przyjaciółka jest w szpitalu. Nie mówiłem dlaczego, ale sam fakt powinien im wystarczyć. Właśnie wtedy zobaczyłem pielęgniarkę, która zmierzała w stronę sali, w której leżała dziewczyna. Już miałem pisać do Cas'a, żeby się schował, czy wyszedł stamtąd, ale zanim się obejrzałem kobieta zaglądała już do środka. Przez drzwi zauważyłem, że Castiel siedział przy Anabelle trzymając jej rękę, oparł głowę o jej kolana i po prostu najzwyczajniej w świecie zasnął. Gdy te emocje mu opadły musiał faktycznie poczuć ogromne zmęczenie.
       Pielęgniarka jednak nie obudziła go, nie wygoniła go z sali. Po prostu zamknęła drzwi, obróciła się do mnie, uśmiechnęła się i sobie poszła. Miła kobieta. 
       Niedługo później sam musiałem zasnąć gdy i ze mnie wszystko wyparowało. Teraz jednak się rozbudziłem i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem Rozalię z Alexym. Dziewczyna awanturowała się próbując dowiedzieć się co dzieje się z Aną. Chciała z nią porozmawiać, w ogóle ją zobaczyć, ale ciągle dostawała odpowiedź, że nie ma takiej opcji. Uspokoiła się jednak dopiero w momencie, gdy zagrożono jej ochroną i ostatecznie usiadła obok mnie zupełnie bezsilna.
- Lys do jasnej cholery, czemu nie zadzwoniłeś i nie próbowałeś mnie budzić? - rzuciła się. A więc dobrze myślałem, że zwyczajnie spała.
- Właśnie, powinieneś był od razu się do nas dobijać. - dodał Alexy siadając po mojej drugiej stronie. Ja tylko westchnąłem. Wolałem im nie odpowiadać. Po prawie bezsennej, nerwowej nocy sam nie czułem się najlepiej. Dlatego teraz pozostało mi po prostu nadal czekać na rozwój wydarzeń.
        Siedzieliśmy tu czekając tak naprawdę nie wiadomo na co. Po jakimś czasie musiałem powiedzieć, Rozie i Alex'emu co miało miejsce. Mieli prawo wiedzieć, jako jej przyjaciele. Roza nie mogła za bardzo w to uwierzyć. Ostatecznie widziałem, jak próbuje pohamować płacz i wtedy mocno ją przytuliłem. Alexy przestał się uśmiechać i po prostu siedział w ciszy. Wiedziałem, że oboje są przygnębieni. Jak my wszyscy.
- Powinniśmy być teraz dla niej wsparciem. - powiedziałem spokojnym głosem. - Właśnie tego teraz najbardziej będzie potrzebować...

[Castiel]

        Obudził mnie hałas na korytarzu, zresztą nie tylko mnie. Gdy tylko podniosłem głowę i spojrzałem za okno dopiero wtedy zorientowałem się, że faktycznie zasnąłem, a przede wszystkim nikt mnie stąd nie wyrzucił. Odetchnąłem z ulgą i wtedy spojrzałem na Anabelle. Trzymałem jej dłoń, ale poza tym był jeszcze jeden istotny szczegół.
- Mówiłam ci, żebyś wyszedł... - usłyszałem jej cichy głos. Patrzyła za okno w ogóle się nie ruszając. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, ale za wszelką cenę starałem się opanować wszystkie emocje, które powoli na nowo poczęły we mnie buzować. Dziewczyna jednak trzymała moją rękę, nie zabrała jej, nic nie zrobiła. Zacisnąłem zęby.
- Wyszedłem, ale wróciłem. - powiedziałem. - Aż tak ci to przeszkadza? - warknąłem. Nie mogłem się powstrzymać.
- Kazałeś mi się odpierdolić. - rzuciła.
- Dobrze kurwa wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć... - mruknąłem. - Zresztą, jakbym chciał żeby tak było nie sterczałbym tu całą noc. Miałbym cię kompletnie w dupie, nawet nie próbowałbym cię ratować. - dopiero wtedy na mnie spojrzała, wzrokiem pełnym wściekłości, smutku i żalu. Nie wiedziałem co więcej mogę powiedzieć więc po prostu milczałem.
- Przepraszam... - powiedziała po kilku minutach ledwo słyszalnie. Nie wiedziałem czy przeprasza za to co było wcześniej, czy za to co jest teraz. Mniejsza z tym.
- Ta, ja też... - westchnąłem. No kurwa, szczyt wszystkiego żebym kogoś przepraszał. Naprawdę mi odbiło.
       Nagle usłyszałem za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Do sali weszła pielęgniarka, ale i ktoś jeszcze... Jakaś szczupła kobieta średniego wzrostu. O bardzo ciemnych, prostych, brązowych włosach sięgających jej do ramion i oczach tego samego koloru. Nie miałem pojęcia kim jest, ale była w normalnych ubraniach, więc raczej nie była normalnym lekarzem, ani pielęgniarką czy kimśtam. Ale nie tylko ja byłem zaskoczony, wyglądało na to, że Ana też. Tylko, że ona od razu odwróciła wzrok z powrotem w stronę okna i więcej się nie odezwała.
       Poproszono mnie o wyjście z sali. Nie chciałem się zgodzić, ale domyśliłem się, że ta kobieta jest jakimś sposobem istotna, dlatego musiałem ustąpić. Może to psychiatra? Nie miałem pojęcia. Zresztą, potrzebowałem wyjść zapalić. Ominąłem Lys'a, który teraz siedział jeszcze z Alexym i Rozą. Zignorowałem ich, kompletnie. Mimo, że Roza próbowała mnie zaczepiać, po prostu nie zareagowałem na nic. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Wyszedłem przed budynek i odpaliłem fajkę. Oparłem się o ścianę i zajrzałem do paczki. Kończyły się, będę musiał przejść się do jakiegoś sklepu, bo z tych wszystkich nerwów palę o wiele więcej niż zwykle. Westchnąłem wypuszczając dym z ust. 
        Spojrzałem w bok. Okazało się, że nie byłem jedynym tu palącym. Kilka metrów dalej stał mężczyzna mojego wzrostu, dość otyły, z ciemnosiwymi, krótkimi włosami. Rozmawiał przez telefon jednocześnie popalając papierosa. Niby nic niezwykłego, normalnie pewnie bym go olał, gdybym nagle nie usłyszał jak mówi coś do osoby po drugiej stronie połączenia. To tak dobrze znane mi imię - Anabelle.

wtorek, 19 września 2017

Rozdział XVIII

       Zabawne jest jak to wszystko dalej się potoczyło. Teoretycznie wszystko było w porzadku, fakt faktem przeżywałam to co miało miejsce kilka dni wcześniej, ale miałam spore wsparcie Lysa. Chciał żebyśmy z Casem wszystko sobie wyjaśnili, na spokojnie, ale nie byłam gotowa na tę rozmowę. Łącznie spędziliśmy na tej wycieczce tydzień. Szczerze? Pomijając wszystko złe co się wydarzyło,  było naprawdę w porządku. Chyba każdy tak myślał. Amber nie było, więc nie było też problemu. Wszystko jednak miało ulec zmianie.
       Tego dnia kończyła się nasza wycieczka. Właśnie wsiadaliśmy do autokaru. Właściwie teraz, gdy nie odzywaliśmy się do siebie z Castielem najzwyczajniej nie miałam z kim jechać. Kto by pomyślał, że dosiądzie się do mnie Nathaniel.
- To miejsce jest zajęte? - zapytał wskazując na fotel obok mnie.
- Nie, siadaj. - uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł.
- Jak podobała ci się wycieczka? - zapytał po chwili ciszy.
- Była w porządku. Całkiem dobrze się bawiłam. A tobie?
- Było trochę zamieszania... Ale ostatecznie wszystko się wyrównało i nie było tak źle. - nagle poczułam się senna. - Nie będzie ci przeszkadzało jeśli się prześpię? - zapytałam z czystej grzeczności.
- Nie, w porządku. Poczytam. - odparł wyciągając jakiś kryminał z plecaka. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i oparłam głowę o szybę próbując zasnąć.
       Obudziłam się w momencie postoju i nie wiem jakim cholernym cudem moja głowa była na ramieniu Natha. Ale mniejsza z tym, przeprosiłam go grzecznie na co odparł że nic się nie stało, bo i tak czytał. A skoro wygodnie mi się spało to tym bardziej nie ma problemu. Urocze.
       W końcu i tak wyszłam z autokaru, marzyłam o tym, żeby się przewietrzyć, ewentualnie zapalić. Kupiłam papierosy bo okazały się dość przydatne w moim stresie. Teraz przynajmniej wiem co Cas w nich widzi. Było dość chłodno i ciemno ze względu na to, że był już późny wieczór. Zapięłam bluzę i poszłam za budynek stacji benzynowej, żeby tam spokojnie odetchnąć. Wyjęłam paczkę i odpaliłam papierosa nim jeszcze doszłam na miejsce. To było dosyć głupie z mojej strony, mogłam się domyślić, że Cas też tam będzie... Ale pomyliłam się. Nigdzie nie było go widać. Cóż, nie moja sprawa.
A może jednak?
       Znów usłyszałam ten charakterystyczny, donośny głos. Jednak tam był, nie widziałam go bo stał za rogiem. Zbliżyłam się nieco przysłuchując się rozmowie, a raczej kłótni starając się wyłapać kim jest osoba stojąca po drugiej stronie barykady.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz? - warknął czerwonowłosy. Trzymał kogoś za kołnierz, ale nadal nie mogłam zobaczyć kim była ta osoba. - Zostaw ją w spokoju. - ciągnął.
- Ale wytłumacz mi jaki jest w tym problem..? - wtedy wyłapałam kim jest ta druga osoba. To był Nath, który usilnie próbował wyrwać się Castielowi.
- Dobrze wiesz, nie udawaj debila. - nie mogłam dłużej tego słuchać. Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Ona nie jest twoją własnością. - słyszałam jeszcze głos Nathaniela, ale zignorowałam co mówił. Problem był taki, że buntownik uderzył go pięścią w twarz, a blondynowi po chwili zaczęła cieknąć krew z nosa.
- Przestań. - rzuciłam spokojnym głosem podchodząc bliżej. Castiel z początku nawet na mnie nie spojrzał, był w transie. Tak jak ostatnio. - Mówię ci, przestań. - powtórzyłam. Chłopak pchnął drugiego mocniej na ścianę budynku. - Castiel. - warknęłam ostatecznie i wtedy Cas wzdrygnął się jak na zawołanie. Spojrzał w moją stronę, a jego wzrok nagle złagodniał. Nie na długo, bo furia szybko wróciła. Kto by pomyślał, że teraz przeniesie ją na mnie.
- A ty co? Bronisz go, ta? - rzucił sucho. Puścił Natha i podszedł o krok w moją stronę.
- Nikogo nie bronię. Po prostu mówię, żebyś się uspokoił. - dalej starałam się być spokojna, ale wychodziło to jak wychodziło. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym z ust opuszczając dłoń z papierosem.
- Przestań pieprzyć. Myślisz, że jestem ślepy? Teraz jak ze sobą nie rozmawiamy to nagle zaczęłaś kręcić z gospodarzem, co? - w ogóle mu nie przeszło. Nadal był Castielem bez kontroli nad sobą.
- Nie dopowiadaj sobie. - rzuciłam. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim żreć biorąc pod uwagę to, że nadal czułam się od tego wszystkiego cholernie źle.
- Powiedziałem, przestań pieprzyć. - zaciskał pięści, a ja nie mogłam już dłużej tego znieść.
- A ty przestań być, kurwa, zazdrosny. Kazałeś mi się odpierdolić więc masz czego chciałeś i nie wtrącaj w to osób pośrednich. - sama wybuchłam. Nie krzyczałam, ale mój głos ociekał smutkiem, złością i irytacją. Chciałam już sobie iść, nie musieć więcej na niego patrzeć. Po prostu iść spać. Ale przede mną jeszcze reszta drogi, trzeba było to jakoś przebrnąć. Wyrzuciłam niedopałek depcząc go butem. - Po prostu zastanów się czasem nad sobą i tym co robisz. Bo jedyną osobą, która tu pierdoli od rzeczy to właśnie ty. - ruszyłam przed siebie nawet się nie odwracając. Miałam już gdzieś co będzie dalej. Założyłam słuchawki i wróciłam do autokaru. Poszłam spać, dokładnie jak chciałam, z jedyną myślą - nie zamierzałam wybierać się do szkoły przez kolejny tydzień. Chcę po prostu odpocząć. Nie dać się zwariować.

***

       I faktycznie tak było. Minął kolejny tydzień. Było coraz bliżej do zimy, a na zewnątrz zrobiło się jeszcze chłodniej. Potrzebowałam tego wolnego od ludzi, od wszystkiego. Pragnęłam przemyśleć wszystko po kolei. Oczywiście gdyby nie fakt, że Lys, Roza, bliźniacy i reszta przychodzili mnie odwiedzać pewnie zupełnie bym zwariowała... Ale całe szczęście miałam ich zawsze kiedy ich potrzebowałam. To tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń... Prawda? Chyba, nie jestem pewna. Tak czy inaczej, nie dali mi zwariować. To było... Miłe. Naprawdę miłe. Szczerze, cieszyłam się, że ich mam.
       Próbowałam w pewien sposób nawet otworzyć się przed Lysem. Skoro wiedział, to ukrywanie tych wszystkich rzeczy nie miało przed nim jakiegoś dużego sensu. Raz się prawie udało... Jeden jedyny raz, kiedy siedzieliśmy na kanapie u mnie w domu popijając herbatę. Było to chłodne, przyjemne popołudnie. Właśnie za to lubiłam jesień. Kochałam wręcz. Za chwile tego typu.
- Od jak dawna to tak trwa? - zapytał. Chodziło mu oczywiście o chorobę, a o co innego.
- Nie wiem... Odkąd pamiętam, jakoś zawsze tak było. - wzruszyłam ramionami.
- To pewnie nie jest lekkie... - mruknął.
- No... Trochę tak. - przytaknęłam i po chwili się zamyśliłam wbijając wzrok w stół. - Znaczy wiesz, po jakimś czasie się do tego przyzwyczajasz. Czasem jest lepiej, a czasem gorzej, ale nie możesz kontrolować się cały czas. Czasem w ogóle nic nie czujesz, nie możesz się ruszać. A im więcej myślisz, tym jest tylko gorzej. Leczysz się ale i to nie zawsze jest w stanie ci pomóc, ludzie nie rozumieją. Najgorsze jest to, że nikt nie może czuć co ty czujesz... - i właśnie wtedy się zatrzymałam. Przestałam mówić. Poczułam łzy, które nalewają mi się do oczu, ale usilnie je powstrzymywałam. - Uh, przepraszam... - mruknęłam i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko. Coś mnie zatrzymało, coś nie chciało, żebym mówiła o tym co czuję i myślę. I tym czymś była moja głowa, a ja nie byłam w stanie tego kontrolować.
- Nie, w porządku, przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. - pogłaskał mnie lekko po włosach. To było bardzo przyjemne.
- Wiem, ale mniejsza z tym. Lepiej mi powiedz jak w szkole? - chciałam szybko zmienić temat.
- Ana, nie uciekaj od tematu, proszę...
- Po prostu... Nie mam siły o tym teraz mówić. - westchnęłam. Może to faktycznie nie był najlepszy moment. Ta, okłamuj się dalej.
- No dobrze, skoro tak mówisz. To w porządku. W szkole jak w szkole... - i rozmowa nabrała zupełnie inny obrót.
       Lys mówił mi, że planowany jest bal, który ma być już niedłuo. Mówił, że ogólnie sporo osób się pochorowało i Cas z tego korzysta, bo nie przychodzi. Przynajmniej będzie się miał jak wytłumaczyć. Ale na ten moment i tak wszyscy skupiają się na balu. Mają zostać wybrane trzy lub cztery księżniczki z czego na uroczystości ogłoszone zostaną wyniki wyborów królowej. Cóż... Zapowiada się... Em, dobra zabawa? Chyba tak, nie wiem.
        Aż sama się dziwiłam, że tak się zasiedzieliśmy. Nim się zorientowaliśmy było już całkiem ciemno. Po dłuższym czasie pożegnaliśmy się z Lysandrem. Cóż, to chyba najmilsze popołudnie jakie miałam w ciągu tego tygodnia.

***

[Lysander]

       Nie podobało mi się to wszystko. Fakt, że Anabelle uciekała od tematu... To nie było dla niej dobre. Ale też nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Powoli, stopniowo udawało mi się do niej dotrzeć. Próbowałem nawet jakoś jej przekazać, że może powinna porozmawiać z psychologiem lub kimś tego pokroju. Bo nie było z nią za dobrze, ciężko było tego nie zauważyć. Chciałem, żeby to rozwiązało się jak najszybciej. Żeby doszli do porozumienia z Cas'em, bo to też bardzo jej ciąży, ale... Żadne z nich jednocześnie się do tego nie pchało. Wychodząc zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby to może jakoś zainicjować... I wtedy wpadłem na kogoś.
- Przepraszam... - rzuciłem od razu i spojrzałem na osobę, którą niechcący szturchnąłem. Młody chłopak, chyba w moim wieku, chociaż ciężko było mi ocenić przez kaptur od ciemnozielonej bluzy, którą miał na sobie.
- Spoko, nie szkodzi. - rzucił. Jego głos był niski, ale nie wyrażał też żadnych emocji. Zatrzymałem się. Zorientowałem się, że chłopak stoi kawałek od domu Anabelle i patrzy cały czas w tym kierunku. Cóż, było to dosyć... Niepokojące. - Ej... - zaczął nagle widząc, że się zatrzymałem. - Nie wiesz może czy w tym domu mieszka Anabelle Williams? - spojrzał w moją stronę.
- Um... Szukasz jej? - nie chciałem od razu odpowiadać na pytanie, dlatego uciekłem od tematu.
- Ta, straciliśmy kontakt. Dawno jej nie widziałem i szukam jej już jakiś czas. - wzruszył ramionami i zdjął kaptur. Miał krótkie, brązowe włosy i ciemne oczy tego samego koloru. Miał bliznę na prawym policzku, ale nie wyglądał jakoś groźnie. Wręcz przeciwnie, wydawał się całkiem sympatyczny. Może to właśnie sprawiło, że w duchu odetchnąłem. Coś mówiło mi, że na szczęście nie jest żadnym psychopatą, a zwykłym dawnym znajomym.
- Rozumiem, tak mieszka tutaj. - przytaknąłem po dłuższej chwili.
- Dzięki, jesteś wielki. Już myślałem, że znowu ktoś mnie źle pokierował i trafiłem na jakieś zadupie. - uśmiechnął się pod nosem. W pewnym sensie przypominał mi Casa. - Jesteś jej chłopakiem czy coś? Bo widziałem jak wychodzisz z jej domu.
- Nie, nie. - od razu zaprzeczyłem. - Jestem jej przyjacielem, chodzimy razem do liceum. - uśmiechnąłem się.
- Jasne, łapię. - uśmiech nieco mu się poszerzył. - W każdym bądź razie dzięki za pomoc stary. Dzisiaj nie będę już jej dupy zawracać, ale wpadnę tu jeszcze kiedyś. Pewnie niedługo. - rzucił. - Jeszcze raz dzięki. - przybił ze mną tzw. "sztamę" i ruszył w przeciwnym kierunku.
       Dopiero po jakimś czasie również ruszyłem do domu. Zastanawiałem się kim jest ten chłopak i skąd znają się z Aną, ale nie zamierzałem w to wnikać. Przynajmniej na razie. Za jakiś czas zorientowałem się, że nawet nie wiem jak się nazywa... To nie było zbyt mądre z mojej strony, ale cóż. Stało się. Westchnąłem ruszając w dalszą drogę. Będę musiał następnym razem zapytać Anabelle kim jest ten chłopak.

***

[Anabelle]

numer nieznany xxxx: 16:45 | Hej Anabelle, co tam?

numer nieznany xxxx: 16:50 | Tęskniłem w sumie

numer nieznany xxxx: 18:50 | Chciałabyś się spotkać?

numer nieznany xxxx: 18:52 | Pogadalibyśmy o tym co się stało

numer nieznany xxxx: 20:36 | ?????

numer nieznany xxxx: 10:45 | Odezwij się

       Któregoś dnia zaczęłam dostawać sms'y. Nie miałam pojęcia od kogo one są, myślałam, że ktoś najzwyczajniej robi sobie jakieś żarty, ale nie odpowiadałam na nie. Nawet przez chwilę byłam przekonana, że to Castiel, ale to nie mógł być on, bo jakiś czas później dobijał się do mnie ze swojego normalnego numeru. Nie wiem czego chciał, ale nie odbierałam. Bolało mnie, bardzo to co robił to co się działo. Nie chciałam żeby to tak wyglądało, ale nie mogłam za wiele z tym zrobić. Potrzebowałam go. Bardzo. Miałam Lysa, to fakt, ale nie byłam w stanie dłużej dusić w sobie tyle emocji związanych z Cas'em.
       Pewnie dlatego któregoś wieczora w końcu odebrałam. Tak, zrobiłam to, ale się nie odezwałam. Czekałam aż on to zrobi. Chyba się tego nie spodziewał, bo zupełnie go zatkało. Wciąż czekałam leżąc na swoim łóżku i gapiąc się w sufit. Serce mi łomotało, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. 
- Masz mi coś do powiedzenia? - musiałam w końcu się odezwać. I wtedy usłyszałam stuknięcie. Jakby coś trafiło w szybę drzwi balkonowych. Zignorowałam to, bo bardziej obchodziło mnie co Cas chce mi powiedzieć. Za chwilę jednak rozległo się kolejne stuknięcie. I kolejne. - Co jest kurwa...? - mruknęłam podchodząc do balkonu i otwierając drzwi. Podeszłam do barierki cały czas trzymając telefon przy uchu, lecz po chwili wypuściłam go z ręki. Poczułam falę emocji i już nie mogłam nad sobą zapanować. Łzy momentalnie nalały mi się do oczu, spłynęły po moich policzkach i zaczęłam cała drżeć. Nagle w mojej głowie pojawiła się seria wspomnień, które wyparłam dawno temu. Nie mogłam ich zatrzymać. Położyłam dłoń na ustach i zaczęłam powoli cofać się do mieszkania. Następnie zaczęłam szukać leków, ale nie pamiętałam gdzie leżą. Nie mogłam sobie nic przypomnieć, oprócz tego co zdarzyło się parę lat temu. Usłyszałam dzwonek do drzwi i to jak ktoś woła moje imię. Wpadłam w panikę. Poczucie winy i wszystkie inne emocje zaczęły krzyczeć w mojej głowie, nie potrafiłam tego zatrzymać. Bałam się, cholernie i nie wiedziałam co mam robić. Błagałam, żeby przestały krzyczeć, żeby mnie nie męczyły. Chciałam, żeby to wszystko się zatrzymało. Przewracałam dom do góry nogami w poszukiwaniu... Sama tak właściwie nie wiem czego.
      Będąc w kuchni wzięłam do ręki nóż. To jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, nic innego nie mogłam zrobić. Opadałam z sił, ale one nie chciały przestać krzyczeć. Usiadłam na podłodze, oparłam się o szafki i błagałam by już więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Stałem pod jej domem i dzwoniłem. Miałem już dość tej sytuacji, tego jak to wygląda. Musiałem z nią wreszcie porozmawiać i wyjaśnić to wszystko. To źle działało i na mnie i na nią. Ale nic nie poszło tak jak chciałem. Przez pierwsze pół godziny nie odbierała wcale. Byłem wkurwiony, bo było ciemno i zimno, ale cóż, sam się na to pisałem. I nagle odebrała, sygnał przestał łączyć, ale się nie odezwała. Ja zresztą też nie. Po chwili jednak usłyszałem jej głos. Z początku zapomniałem co chciałem jej powiedzieć, później jednak coś zupełnie odwróciło moją uwagę. Spojrzałem do jej ogródka gdzie usłyszałem szelest i stukot, jakby ktoś rzucał czymś w szybę. Nie wiedziałem co to, ale miałem przeczucie, że to nic dobrego. Przyjrzałem się bardziej i podszedłem o kilka kroków. Usłyszałem jak dziewczyna mówi "Co jest kurwa...", a następnie zobaczyłem ją wychodzącą na balkon i spoglądającą w dół, gdzie stał... Ktoś, kto rzucał szyszkami w jej okno. Ubrany w ciemnozieloną bluzę, czarne spodnie. Był średniego wzrostu chłopakiem o brązowych, krótkich włosach i... I więcej nie byłem w stanie dostrzec, to cud, że chociaż tyle widziałem. W końcu było całkiem ciemno i jedynie lampy uliczne dawały jakieś światło. Patrzył na nią, a ona na niego.
       Po chwili wypuściła telefon z ręki i zaczęła cofać się do mieszkania zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziałem co się dzieje. Po pierwsze - kim był ten chłopak, a po drugie - co dzieje się Anabelle? Usłyszałem płacz, trzaski i huki po części przez słuchawkę, po części z wnętrza domu. Coś było nie tak. Spojrzałem na chłopaka, który najpierw patrzył na okno, a później skierował wzrok na mnie. Stał tak chwilę po czym ruszył w kierunku centrum miasta. Mniejsza o niego, musiałem coś zrobić bo z Aną działo się coś niedobrego. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić dzwonkiem.
- Ana! - krzyknąłem starając się usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie drzwi.  - Ana, otwieraj te pieprzone drzwi! - warknąłem i zacząłem szarpać za klamkę. Ciągle słyszałem płacz... Ale w pewnej chwili wszystko ucichło. Serce mi stanęło. Poczułem moce ukłucie w piersi, jakby coś mnie kopnęło i mówiło mi że wydarzyło się coś strasznego. Wiedziałem, że dziewczyna nie zamknęła balkonu, dlatego od razu tam pobiegłem. Nie chciałem wyważać drzwi, bo nie znałem powagi sytuacji. Przynajmniej na razie... Wspiąłem się częściowo po rynnie i kratce dla bluszczu, a następnie po balustradzie i wszedłem do środka. 
       Zacząłem ją wołać, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. W domu panowała głucha cisza i ogromny bałagan. Rzeczy były porozrzucane wszędzie gdzie się dało. Zacząłem jej szukać po piętrze, ale nigdzie jej nie było. Zbiegłem na dół i tam również zacząłem szukać. Nie trwało to jednak długo. Szybko ją znalazłem. Leżała na podłodze, a wszędzie była krew. Była prawie nieprzytomna. W jednej ręce trzymała nóż, a jej nadgarstki były wzdłuż porozcinane. Płakała, ale traciła już jakąkolwiek przytomność.
       Serce mi stanęło, zacisnąłem pięści. Od razu do niej podbiegłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po karetkę przedstawiając sytuację i jednocześnie biorąc dziewczynę na ramiona starając się zacisnąć ręce wokół jej nadgarstków, tak by jakimś sposobem zatamować krwotok. Nie było czasu. Nie było cholernego czasu. Pierwszy raz w życiu tak kurewsko się bałem, że nawet nie zastanawiałem się dlaczego to w ogóle ma miejsce? Dlaczego to zrobiła? Co się w ogóle stało? Wiedziałem tyle, że było cholernie źle i że jeśli karetka nie przyjedzie tak szybko jak powinna... Bałem się kurwa nawet o tym myśleć. Przytulałem ją do siebie nie zwalniając uścisku na nadgarstkach. 
- Tylko nie zamykaj oczu mała, słyszysz? - powtarzałem jej. - Trzymaj się, nie możesz teraz, słyszysz? - ciągnąłem. - Nie zasypiaj... Obiecuję ci, naprawię całe to gówno. Zrobię wszystko, tylko nie waż się teraz kurwa umierać.

Naprawdę, nie było cholernego czasu.