czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział XXII

       Jeszcze jakiś czas temu w życiu bym nie pomyślała że coś takiego w ogóle będzie mieć miejsce. Ale było lepiej, nie idealnie, ale o wiele lepiej. Czułam że jest. Chodziłam regularnie na spotkania z Laurą, a większość wolnego czasu spędzałam z Castielem, znajomymi i chrzestnymi. Nadrobiłam nieobecności w szkole, na szczęście mnie z niej nie wyrzucili, a wręcz przeciwnie, wszyscy cieszyli się że wróciłam.
       Zapytacie czy opowiedziałam Cas'owi moją historię? Tak, zrobiłam to któregoś wieczoru, gdy poczułam że chyba jestem na to gotowa. To nie było dla mnie łatwe, oczywiście skończyło się płaczem. Ale otrzymałam coś,  czego chyba nigdy się nie spodziewałam. Przez lata zaniżonej samooceny, uważania siebie samej za zwykłe ścierwo i dziwkę wreszcie poczułam, że ktoś szczerze mnie kocha. Castiel przytulił mnie do siebie, przysiągł mi, że dopilnuje, że coś takiego nigdy już się nie wydarzy. Że jestem bezpieczna. Oczywiście wściekł się, powiedział że nie daruje Dave'owi tego co mi robił. Zabroniłam mu oczywiście konfrontować się z nim, gdyż wiedziałam że jest nieobliczalny ale miałam wrażenie że to go może nie powstrzymać. Ale czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że w razie czego mnie obroni.
       Dlatego myślałam, że moje problemy się kończą i że wszystko powoli zaczyna się układać. Ale grubo się myliłam. Chociaż nie zorientowałabym się ze coś jest nie tak gdybym nie widziała że Cas jest bardziej markotny niż zawsze. Ale istnieje coś takiego jak przeczucie czy kobieca intuicja. Albo jak niektórzy wolą - zmysł obserwacji. Ja fakt faktem martwiłam się, że Dave wyszedł z poprawczaka, w końcu skończył już to cholerne osiemnaście lat, a wyrok sądu... Wyrok sądu prawdopodobnie nigdy nie zapadł. A jeśli zapadł, to na korzyść Dave'a. Nie wiem, nikt nigdy mnie o tym nie powiadomił. Przestałam się kontaktować z moimi dawnymi opiekunami już na stałe wcale nie zamierzając do tego wracać. Tak czy inaczej - wyszedł. I tego nie da się już cofnąć. Starałam się o tym nie myśleć, ale to nie było proste. Bałam się co może się wydarzyć, Castiel zresztą też. Nigdzie nie chciał wypuszczać mnie samej. Odprowadzał mnie do domu i do szkoły, a nawet jak gdzieś szłam ze znajomymi. Właściwie taki stan rzeczy mi nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Im więcej czasu z nim spędzałam tym lepiej. I przede wszystkim z nim czułam się o wiele bezpieczniej.
       Ale wróćmy do sedna sprawy, co takiego się wydarzyło? 
       Któregoś dnia zauważyłam, że Cas zaczął zachowywać się trochę nerwowo, zaczął dostawać telefony od swoich kumpli, ale na ten temat nie chciał mówić ani słowa. Ale nie wymagałam tego od niego, chociaż frustrowało mnie to, że coś przede mną ukrywa. Próbowałam pytać,  wierzcie mi, naprawdę próbowałam. Z początku myślałam że to problemy z rodzicami, ale nie było ich w domu, więc to raczej nie było to. Miałam nadzieję tylko że nie wpakował się w jakieś gówno.
       Tego dnia, w którym wreszcie dowiedziałam się co się wydarzyło był naprawdę rozdrazniony. Dużo bardziej niż zwykle. Mało mówił, nie miał na nic ochoty. Ciągle tylko odbierał telefony i wychodził z pomieszczenia, żebym nie mogła słyszeć o czym rozmawia. Po ostatnim zaczął zbierać się do wyjścia mówiąc ze idzie się spotkać z kolegami.
To był moment, w którym zrozumiałam, że nie mogę pozwolić mu wyjść bez wyjaśnienia co się dzieje. Gdy zaczął kierować się do wyjścia chwyciłam go za rękaw kurtki i wciągnęłam go do mojego pokoju zamykając drzwi.
- Kurwa, spieszę się. - mruknął starając się zbliżyć do drzwi jednak blokowałam je swoim ciałem i nie zamierzałam się nigdzie ruszać. - Przesuń się bo nie chcesz żebym użył na tobie siły mała. - patrzyłam na niego poważnym wzrokiem i nie zamierzałam nigdzie go wypuszczać. Stał tak i czekał aż się przesunę, ale wiedział że użycie siły nie wchodzi tu w grę, dlatego szybko ustąpił, burknął coś pod nosem i usiadł na łóżku. Wiedział że bez wyjaśnień nie wyjdzie.
       Patrzyłam na niego starając się wymyślić co jest w jego głowie i jak bardzo musi być teraz wkurzony. Ale musiałam się skupić na tym co miałam mu do powiedzenia.
- Gdzie zamierzasz iść?  - zapytałam spokojnie.
- Mówiłem,  że z kumplami. - starał się nie wybuchnąć. Chyba nie oczekiwał takich durnych pytań, ale był cierpliwy. Na razie.
- Z kim? - dopytywałam.
- Chris, William, nie znasz ich, ale co za różnica. - jego ton głosu był coraz niższy.
- A gdzie?
- Nie twoja sprawa. - spojrzałam na niego jakby właśnie mnie uderzył. - Dobra, znam tę jebaną gierkę. Wiem że chcesz wiedzieć czemu chodzę taki wkurwiony. Dobrze, to skoro tak bardzo jesteś ciekawa to powiem ci. Jeden chłopak,  który jest moim sąsiadem a swego czasu był też moim kumplem zapytał mnie o jedną rzecz. Spotkałem typa wracając do domu i nagle znikąd rzucił do mnie tekstem "Czemu twoja dziewczyna wjebała mojego najlepszego kumpla na policji?". Udawałem że nie mam pojęcia o chuj mu chodzi, ale tego było mało. - patrzył na mnie z furią w oczach. - Któregoś dnia pojawił się pod moim domem, razem zgadnij z kim. Brawo księżniczko, z Davem. Nie odezwali się ani słowem bo byłem z William'em. Popatrzył na mnie i się uśmiechnął. Ale zgadnij co? To nie był gest przyjaźni, tylko cholerna groźba. Że wie gdzie mieszkam, tym samym gdzie ty się najczęściej pojawiasz i lepiej żebym zostawił go w spokoju. - bał się, ale nie o siebie. Tylko o mnie. Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać pewne fakty. Faktycznie dawno u niego nie byłam,  zawsze proponował żebyśmy siedzieli u mnie albo szli na miasto, bo do niego jest daleko, albo są rodzice, albo wymyślał kolejne wymówki. Przeklinałam się w głowie że coś takiego w ogóle się dzieje. Miałam ochotę się rozpłakać i ciągle zdawałam sobie pytanie czemu wciągnęłam Castiela w to wszystko. Wtedy poczułam że wibruje mi telefon w kieszeni. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz.

xxxx [20.47] : Wiesz co jest ciekawe?

xxxx [20.47] : To, że twój chłopak mieszka zaraz obok mojego najlepszego kumpla.

xxxx [20.48] : ul. XXXXXX X/X to ten taki kremowy dom z żywopłotem dookoła.

       Stałam jak wryta. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć czy zrobić, ale wiedziałam że muszę być silna.
- Kto napisał? - usłyszałam głos Castiela i spojrzałam na niego. Wiedział, że coś jest nie tak. Bezsensownym było ukrywanie tego przed nim skoro sama chciałam żeby mówił mi o wszystkim. Podeszłam do niego i pokazałam mu telefon. Wziął go do ręki i zaczął czytać. Z początku nic nie powiedział, tylko patrzył to na mnie to na wyświetlacz.
- Nie chcę żebyś więcej do mnie przychodziła. - powiedział spokojnym ale stanowczym głosem.
- No chyba sobie żartujesz.  - odparłam od razu patrząc na niego jakbym widziała zupełnie obcą mi osobę.
- Nie, mówię poważnie. Nie mogę narazić na spotkanie z nim, nie wiadomo co by ci zrobił. - oburzyłam się, zamiast płakać zaczynałam być zła.
- Nie zamierzam odpuszczać sobie rzeczy, która jest praktycznie dla mnie codziennością. To najgorsze co mogłeś w tej chwili wymyślić, Cas. - rzuciłam przez ramię i wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. Musiałam zaparzyć sobie herbatę i zapalić. Otworzyłam okno w kuchni, odpaliłam papierosa i włączyłam czajnik. Nie chciałam się z nim kłócić, ale byłam przerażona tym co się dzieje i tym, że w ogóle wciągnęłam go we własne niesamowicie skomplikowane życie. Że on mając własne problemy będzie musiał teraz się mną opiekować i znosić to wszystko co się dzieje. Ale z drugiej strony wiedziałam że nie może być inaczej. Cas nie chciał i miejmy nadzieję nie zamierzał mnie zostawić. A że to on mnie uratował pod pretekstem tego jak bardzo jestem dla niego ważna tym samym skazał siebie samego na bycie moim, tak naprawdę, jedynym powodem do życia.
       Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów. To Castiel szedł w moim kierunku. Przyszedł do mnie, wyjął jednego papierosa z paczki, odpalił i usiadł na parapecie naprzeciw mnie. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas w milczeniu. I tak było w porządku. Na zmianę zaciągaliśmy się papierosami aż w końcu odezwałam się pierwsza.
- Pogadam z chrzestnymi żeby zadzwonili do cioci i powiadomili ją o wszystkim. - mój głos nie wyrażał żadnych emocji, jedynie westchnęłam co mogło dać do zrozumienia że ta sytuacja jest dla mnie męcząca i zwyczajnie przykra.
- Ana, jeśli chcesz, to przychodź do mnie, tylko pozwól mi załatwić gnoja. - starał się mnie namówić.
- Nie. - odparłam od razu. Nie było takiej mowy. - Załatwię to tak, żeby gdy tylko zbliży się choć do mnie czy do ciebie będzie miał szansę trafić znowu gdzie był. Albo tym razem do prawdziwego więzienia. Należy się skurwielowi. - nagle uderzyła we mnie adrenalina i zrozumiałam ile nienawiści do Dave'a w sobie noszę. Dawno nie widziałam w sobie tyle agresji, którą czułam na myśl o jednej osobie. Z chęcią sama bym go załatwiła, ale to tylko wszystko by skomplikowało. A ja miałam już po dziurki problemów. - Masz go nie tykać. Ani ty, ani twoi koledzy. Ja zablokuję jego numer i będzie święty spokój. Muszę raz na zawsze pozbyć się go z mojego życia. - zaciągnęłam się. - Nie będę nic zmieniać w moim obecnym życiu przez coś, czego już w nim nie ma.
- Dobra. Zrobimy jak mówisz, ale pod warunkiem że nie odpiszesz mu na to co napisał przed chwilą. - odparł Cas.
       I wiecie co? Miałam dotrzymać tej obietnicy, ale byłam mądrzejsza i stwierdziłam że nie mogę tak bezczynnie siedzieć i patrzeć jak inni robią wszystko za mnie. Dlatego później, gdy Casiel poszedł spać, a ja nie mogłam zasnąć zaczęłam czytać ostatnie i wcześniejsze wiadomości. Robiłam to dosłownie za jego plecami. Gdy tylko obrócił się w kierunku okna chwyciłam za telefon.

Ja [02.15]: Mam ci jedną ważną rzecz do powiedzenia.

xxxx [02.17]: Dawaj.

xxxx [02.18]: Z jednej strony chcę ci powiedzieć, że wiele zmieniłaś w moim życiu i jestem ci za to wdzięczny, a z drugiej kompletnie dla mnie nie istniejesz, jakby nigdy cię tu nie było.

Zamarłam. Bałam się odpisać, choć na początku byłam bardzo pewna siebie. Teraz strach zaczął mnie lekko paraliżować. Ale musiałam zrobić co trzeba.

Ja [02.19]: Super, mało mnie to obchodzi.

Ja [02.19]: To ostatnia wiadomość jaką ode mnie dostaniesz, a następnie blokuję twój numer. Odpierdol się ode mnie i od Casa, raz a dobrze. Nie chcę Cię na oczy widzieć.

xxxx [02.20]: Jeszcze zobaczymy. A za moich kumpli nie odpowiadam ;)

       I właśnie wtedy zrozumiałam, że to dopiero początek.

***

       Zrobiłam śniadanie, jak to zwykle bywało bo wstawałam wcześniej niż Castiel. Choć oczywiście nie zawsze tak było, bo mimo pobytu w psychiatryku i stałej terapii ciągle miewałam gorsze dni. Gdy nie mogłam podnieść się z łóżka, bo powiedzmy sobie szczerze, czułam się chujowo to właśnie Cas wszystkim się zajmował i dopilnowywał bym nie zostawała w pokoju przez cały dzień. Czasem tak mu się przyglądam i mam wrażenie że to zupełnie inna osoba niż ta, którą znałam na początku. Owszem, bywa dupkiem i to nie małym, ale to najbardziej opiekuńcza osoba jaką znam. Oczywiście nigdy się do tego nie przyzna, ale taki właśnie jest gdy się do niego zbliży.
       Tak czy inaczej jedliśmy śniadanie przy stoliku w kuchni. Dzień jak codzień, sobota, czyli wolne. Mogliśmy wyjść, albo siedzieć cały dzień na tyłkach. Chrzestni wyjechali na weekend, więc mieliśmy dom cały dla siebie. Ale wyjdzie w praniu, jak zawsze. Rzadko cokolwiek planujemy.
       I tak właśnie miało być, dzień miał być dobry, wolny od problemów.
- Nawet ci wyszło to śniadanie, dziewczynko. - mruknął Cas jeszcze zaspanym głosem, ale ten jego typowy uśmieszek nie schodził mu z twarzy
- Nawet? - prychnęłam. - Tylko tyle?
- Nie mogę cię za często chwalić bo będziesz chodziła dumna jak paw. To nie zdrowe. - zaśmiał się pod nosem. Wystawiłam mu język ale się nie odezwałam. Zapadła chwilowa cisza, po czym Castiel postanowił zmienić temat. - Ana, czemu z nim pisałaś? - prawie się zakrztusiłam. Skąd niby o tym wiedział?
- Nie wiem o czym mówisz. - mruknęłam.
- Daj spokój, nie jestem idiotą i nie mam takiego twardego snu jak ci się wydaje. - patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Wiedziałam, że jest zły. Bardzo zły.
- Cas... - zaczęłam, ale od razu mi przerwał.
- Tylko się nie tłumacz jakimś gównem, oboje wiemy że to bez sensu. - miał rację, to było bez sensu. Tak samo jak wiedziałam że nie powinnam była z nim pisać.
- Nic się nie stało. Czuję się dobrze, a smsami krzywdy mi nie zrobi. Poza tym zablokowałam jego numer. - wywróciłam oczami.
- Kurwa, wiesz że nie o to mi chodzi. - warknął. - To wszystko jest dla twojego dobra. Nie możesz się z nim kontaktować, bo znowu wsadzą cię do pierdolonego wariatkowa. - serce mi stanęło. Cóż, to trochę zabolało.
- Przepraszam bardzo, że jestem wariatką i próbowałam się zajebać bo całe moje życie to jedno wielkie, pierdolone gówno. - sama zaczęłam tracić kontrolę nad tym co mówię. Nie miałam tego na myśli. Castiel wprowadził do mojego życia coś, co daje mi siłę i mnie tu jakoś trzyma.
- Ta, ze mną też ci źle, nie? - wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to Cas wyjdzie i pierdolnie drzwiami.
- Nie o to mi kurwa chodzi, dobrze mi o tym wiesz. Pisałam do tego zjeba bo nie chciałam ani mojej, ani twojej krzywdy więc z łaski swojej zamknij mordę. Kazałam mu się odpierdolić, więc sprawa załatwiona, nie ma za co. - tym razem to ja wstałam, wyszłam z kuchni, a następnie z domu i pierdolnęłam drzwiami.

***

[Castiel]

       Siedziałem i gapiłem się w pustą ścianę, krzesło czy tam inne gówno, które miałem przed sobą. Byłem zbyt wkurwiony, żeby za nią iść i to tak właściwie był mój błąd. Nie uśmiechało mi się za nią latać.. Nie rozumiałem po jakie gówno pisała do Dave'a, ale byłem pewien, że i tak skopię mu dupsko jak tylko go spotkam. Z drugiej strony wiem, że to nie jest to, czego Ana by chciała ale bo ja wiem czy będę w stanie się powstrzymać jeśli go zobaczę. Odpaliłem papierosa, żeby trochę się uspokoić i zdecydować co zrobić dalej. Niby mogę bezczynnie tu siedzieć, ale to bez sensu. Wiedziałem, że w końcu muszę za nią iść. Nie powinienem zostawiać jej samej dopóki sprawa nie przycichnie.
       Podniosłem się z krzesła, założyłem kurtkę i ruszyłem na zewnątrz. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia gdzie Anabelle mogła być w tej chwili, więc zadzwoniłem, ale odpowiedziała mi skrzynka. Było cholernie zimno, a ta idiotka wyszła bez kurtki, poszła chuj wie gdzie i wyłączyła telefon. Ale z drugiej strony minęła dopiero chwila odkąd wyszła, więc nie mogła być daleko. Ruszyłem w stronę parku bo to właśnie on był najbliżej i na moje cholerne szczęście nie musiałem długo szukać. Siedziała na ławce i rozmawiała przez telefon. Od razu pomyślałem, że jeszcze zadzwoniła do tego popierdoleńca, więc emocje znów zaczęły we mnie buzować. Gdy podszedłem bliżej usłyszałem, że jej głos jest w miarę spokojny i znów udaje że wszystko jest okej. W rzeczywistości miała zaszklone oczy i cała się trzęsła z zimna.
- Tak, tylko proszę, porozmawiaj z nią jak najszybciej okej? Tak? Super, dzięki. Trzymaj się, pa. - słyszałem koniec rozmowy. Nic nie wskazywało na to, żeby po drugiej stronie słuchawki był ten sukinsyn, więc trochę mi ulżyło.
       Ana mnie nie widziała, bo patrzyła w telefon do momentu, w którym podszedłem bliżej i zdejmując kurtkę okryłem jej ramiona i plecy. Wzdrygnęła się, ale nie popatrzyła na mnie. Po prostu siedziała z martwym wzrokiem wbitym w ziemię. Żadne z nas nic nie mówiło, po prostu stałem z rękoma w kieszeniach i patrzyłem na nią czekając aż się odezwie. Wiedziałem, że w końcu to zrobi, a ja sam nie miałem nic do powiedzenia, więc czekałem.
- Dzwoniłam do chrzestnej, żeby pogadała z ciocią, która ma kontakt z Davem i jeśli to się nie uspokoi zadzwonię na policję, bo mam do tego prawo. - jej głos był tak samo pusty jak wzrok. Bez tonu, jednolity, bez emocji. Aż zacząłem mieć wyrzuty sumienia, bo miałem świadomość że mogłem zrobić to... Delikatniej? W sensie, nie powinienem był się na nią wydzierać ani mówić tego co powiedziałem... Dobra, dość tych smętów.
       Usiadłem obok niej i odetchnąłem głęboko, aż para wyleciała z moich ust. Chciałem wziąć ją w ramiona, ale najwyraźniej nie miała ochoty bo zaraz się odsunęła.
- Ej, mała. - rzuciłem ostatecznie, lecz ta nawet nie miała zamiaru na mnie popatrzeć. - Patrz na mnie. - chwyciłem ostrożnie jej podbródek i zmusiłem ją żeby na mnie patrzyła. Jej wzrok był pełen smutku, złości i braku zrozumienia. Trochę podobny do tego, gdy byłem z nią w szpitalu. - Chyba nie muszę ci tłumaczyć jak działam, bo sama najlepiej wiesz ile rzeczy jestem w stanie powiedzieć pod wpływem własnego wkurwu.
       Powoli zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że ona chciała tylko nas chronić, a sama nie wie co zrobić i jak zrobić bo się boi. No tak. Boże, teraz to ja wychodzę na idiotę. Dziewczyna spuściła wzrok, ona też rozumiała, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Pogłaskałem ją kciukiem po policzku i dopiero wtedy poczułem jak bardzo zimno jest. Cała się trzęsła, a nie uśmiechało mi się zajmować się nią gdyby się przeziębiła, więc pomogłem jej założyć kurtkę i wstać. Przynajmniej buty miała na sobie, więc nie było tak źle. Przyprowadziłem ją do domu, a tam prosto do łóżka i położyłem się razem z nią. Leżeliśmy naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. Żadne z nas się nie odzywało przez dłuższą chwilę, ale tak było w porządku. Mogliśmy oboje w spokoju odetchnąć.
- Cas, co będzie gdy skończymy liceum? W sensie, studia czy co ty tam planujesz? - odetchnąłem z ulgą. Chyba sama miała dość gadania o tym co było i wolała pomyśleć o przyszłości. Cóż... To z kolei też był jeden z tych tematów, o których jakoś nie myślałem za wiele. Nie dlatego że nie miałem planów ale średnio uśmiechało mi się zastanawiać się nad tym co zrobię dalej.
- Chuj zrobię ze studiami. Wiesz, że nie cierpię się uczyć. - mruknąłem. - Ale pewnie z Lysem ruszymy dalej naszą robotę z zespołem i jakąś pracę dorywczą też by się znalazło. - dziewczyna westchnęła i obróciła się na plecy wbijając wzrok w sufit.
- Ja sama nie wiem co ze sobą zrobić. - wymamrotała.
- Na pewno rusz to, do czego masz smykałkę. - odparłem widząc, że zaczyna coraz się przesadnie przejmować. - Przecież zajebiście śpiewasz, grasz, rysujesz. Co ty tam jeszcze robisz? Nie ważne, po prostu z tego korzystaj.
- A studia? - spojrzała na mnie.
- Chcesz to idź, nie chcesz to nie. Moim zdaniem z twoimi talentami to ci zupełnie niepotrzebne. - wzruszyłem ramionami.
- Właściwie mam alimenty od ojca zaoszczędzone, a jakbym poszła na studia to miałabym ich jeszcze więcej bo są zapewnianie do końca edukacji. - o, i to zabrzmiało już bardziej logicznie.
- Ja będę dostawać hajs od rodziców pewnie. Więc... Moglibyśmy wynająć jakąś kawalerkę i spróbować żyć w ten sposób. - stwierdziłem po chwili namysłu. To nawet brzmiało całkiem nieźle. Ana jednak zamarła.
- Serio chcesz mieszkać z kimś tak popierdolonym i znosić to na codzień? - zapytała z niedowierzaniem.
- I tak spędzamy ze sobą każdy dzień i trzymasz się mnie jak kula u nogi. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Powiedział. To ty mnie nigdzie nie puszczasz samej jak małego dziecka. - oburzyła się.
- No bo jesteś dzieciak, dziewczynko. - uwielbiałem się z nią droczyć.
- Spierdalaj, oboje już jesteśmy dorośli więc zamknij jadaczkę. - wystawiła mi język i obróciła się do mnie plecami. Przysunąłem się do niej i chwyciłem ją za biodro i pochyliłem się nad jej uchem.
- Ale pomyśl sobie, że moglibyśmy się pieprzyć całymi dniami i nocami bez zmartwień o to, że ktoś nam będzie przeszkadzał. Gdzie chcemy i kiedy tylko chcemy. - zamruczałem jej do ucha. Chyba spodobała jej się ta opcja bo gdy tylko zacząłem zwiedzać dłonią jej brzuch, biodra i uda zaczęła drżeć pod moim dotykiem.
- Dobra... Ta opcja mi się podoba. - uśmiechnęła się pod nosem.
- No i świetnie, wreszcie będę miał swoją własną, prywatną dziecinkę do rżnięcia w domu. - zaśmiałem się i opadłem na materac. Ana też się uśmiechała, chyba wizja zamieszkania razem znacznie poprawiła jej humor.
- Tylko się przypadkiem nie zapędzaj bo szybko się mną znudzisz. - miałem nadzieję, że nie mówi poważnie.
- Znudzić się? Tobą? - parsknąłem śmiechem. - Jak mogę znudzić się laską, która jest cholerną nimfomanką i chce się pieprzyć więcej niż ja? - to była prawda. Ana częściej niż ja potrafiła zaciągać mnie do łóżka.
- Przesadzasz, Cassie. - uśmiechnęła się złośliwie akcentując to cholerne zdrobnienie. 
- Dobra, dość bo źle się to dla ciebie skończy. - wywróciłem oczami i już nie pozwoliłem jej się odezwać bo zatkałem jej usta pocałunkiem.
       Zanim zdążyliśmy się rozpędzić zadzwonił telefon Any. Oderwaliśmy się od siebie i dziewczyna odebrała. Po drugiej stronie dało się usłyszeć Alexego.
- Ana! Idzie- idz...iemy się najebać w trzy dupy... już! - parsknąłem pod nosem, ale nie przeszkadzałem dziewczynie w rozmowie.
- Alexy, ty już jesteś najebany w trzy dupy... - dziewczyna śmiała się pod nosem. - A jest popołudnie, pajacu.
- Daj spo-okój, jesteśmy pod twoigmm dom-em. - mówił dość niewyraźnie, ale dało się go zrozumieć. Co za debilem trzeba być, żeby nachlać się już o tej porze?
- Kto? To jest was więcej? - Ana starała się zrozumieć Alexego, ale ciężko jej to szło.
- No jest-em ja... I jest mój brat id-iota. - chłopak chichrał się jakby miał pięć lat. Podniosłem się i spojrzałem za okno. Faktycznie tam byli, a żeby było zabawniej było już prawie całkiem ciemno a ci dwaj stali na środku ulicy. Ale fakt faktem była już szesnasta, a w zimę szybciej się ściemnia.
- Wiesz przecież, że nie mogę chlać przez leki jakie mam. - odparła.
- No weee-eeeź, tylko kolejkę. Je-ed-ną. Obie-cuję. - coraz bardziej się zawieszał.
Anabelle zasłoniła ręką słuchawkę.
- Cas, trzeba ich wpuścić do środka. - patrzyła na mnie.
- A ile oni mają lat żeby trzeba było się nimi zająć? - mruknąłem niezadowolony. - Już myślałem, że będę miał święty spokój do końca dnia.
- Obiecuję ci, że położę ich w pokoju rodziców i będziemy mieć spokój. Nie dotrą do domu w tym stanie. - dziewczyna wstała z łóżka i ruszyła na dół. Westchnąłem. Cóż,  trzeba było ruszyć dupsko bo Ana sama nie ogarnie tej dwójki.
       Schodząc po schodach nagle usłyszałem ogłuszający huk i krzyk Any. Nie miałem pojęcia co to było, ale na pewno nic dobrego. Pobiegłem przed dom, gdzie zobaczyłem Anę i Alexego, którzy stali na chodniku i odjeżdżające auto.
- Cas, szybko kurwa zapamiętaj rejestrację. - krzyczała Anabelle. Gdy tylko ujrzałem ten numer zacząłem powtarzać go w kółko w głowie, żeby nie zapomnieć. 
       Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Alexy wybiegł z powrotem na drogę całkiem się trzęsąc. Chyba nagle wytrzeźwiał gdy zobaczył nieprzytomnego brata leżącego na ulicy. Armin wpierdolił się pod to cholerne auto, a kierowca uciekł. Mnie też skoczyła adrenalina, więc gdy tylko zobaczyłem, że Ana dzwoni po karetkę zbiegłem do Alexego i pomogłem mu ostrożnie ściągnąć chłopaka na pobocze. Wyglądał okropnie, ale żył i oddychał. Był cały poobijany, pokrwawiony i złamał pewnie kilka kości. I nie ważne jakbym za nim nie przepadał, kurwa, miałem cholerną nadzieję że nić poważnego mu nie będzie. To mimo wszystko bliscy Anabelle, którzy byli jej przyjaciółmi jeszcze zanim zaczęła chodzić do naszej szkoły.
- To był Dave. - usłyszałem głos Any za swoimi plecami, gdy staraliśmy się z Alexym ułożyć Armin w bezpiecznej pozycji. Odwrócił em minimalnie głowę by widzieć ją chociaż kątem oka. - To on... Kierował samochodem. Chciał wjechać we mnie... Alexy... Ściągnął mnie z drogi w ostatniej chwili... Armin już nie zdążył. - dziewczyna dostawała duszności i była cała zapłakana. Na początku zamarłem nie wiedząc co powinienem myśleć i robić po czym wstałem i wziąłem dziewczynę w ramiona. Przypomniałem sobie w głowie jadące auto i jego rejestrację.

Słysząc karetkę na sygnale myślałem już tylko o jedym - ten skurwysyn słono zapłaci za to co robi.

czwartek, 15 lutego 2018

Rozdział XXI /+18/

Rozdział zawiera scenę +18, która nie wznosi za dużo do fabuły, więc można ją pominąć. Jest oznaczona czerwoną czcionką.

       Starałam się skupić, ale w ogóle mi to nie wychodziło. To nie kwestia tego, że nie mogłam. Zwyczajnie wyparłam to z pamięci, zapomniałam, nie chciałam pamiętać. Fotel, w którym siedziałam był niesamowicie miękki, chciałam się w nim zatopić i nie musieć się ruszać. To było chyba najprostsze rozwiązanie, ale nie było takiej opcji. Słuchałam tykania zegara, to jedyny dźwięk jaki wypełniał pomieszczenie. Z czasem był naprawdę denerwujący i nie byłam w stanie tego znieść, ale nie było wyjścia. Tak czy inaczej musiałam tu siedzieć.
- O czym myślisz? - usłyszałam głos odbijający się echem po mojej głowie. Spojrzałam na kobietę siedzącą przede mną. To ona wypowiedziała te słowa i wiedziałam, że oczekuje odpowiedzi.
- O moim bracie. - odparłam krótko. Nie wierzyłam, że to powiedziałam, ale to samo wypłynęło z moich ust.
- Co w związku z nim? - dopytywała. Opuściłam wzrok, zastanowiłam się i jeszcze raz na nią spojrzałam.
- Nic. - powiedziałam.
- Stało się coś w związku z nim, prawda? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wiele rzeczy w związku z nim się wydarzyło. - mruknęłam. - Wychował się w patologicznej rodzinie, alkoholizm, śmieszna sprawa. Poszedł do szkoły wojskowej gdzie znalazł znajomych, którzy wciągnęli go w ćpanie i do tej pory przebywał w poprawczaku. - potok słów sam wydostał się z moich ust.
- I gdzieś w międzyczasie... Wykorzystywał cię seksualnie. - odparła krótko kobieta. Zatkało mnie. Nic nie odpowiedziałam, ale czułam, że zbiera mi się na atak. Nie chciałam o tym pamiętać. Nie chciałam, żeby to było w mojej głowie. - Może opowiesz mi o tym? - bałam się, że to pytanie padnie.
- Czemu akurat o tym? - spojrzałam na nią ponuro. - Czemu nie o czymś przyjemnym?
- Bo to mnie nie interesuje. - pochyliła się w moją stronę. - Powiedz mi co zrobił ci twój brat. I przede wszystkim, czemu nazywasz go bratem skoro nim nie jest. Od początku. - spojrzałam w bok za okno. Nie było już odwrotu. Musiałam wziąć się w garść i zacząć mówić. Inaczej nie wydostanę się z bagna w którym już jestem.
- On... Mnie zgwałcił, jasne? - wypaliłam. - Nie jeden raz, tylko trzy. Bawił się mną, robił ze mną co chciał, wykorzystał mimo że go pokochałam... A później wyzywał mnie od dziwek. - zaczęłam cała się trząść.
- Spokojnie, wszystko po kolei. - uspokajała mnie.
       I powiedziałam jej wszystko. Od początku, jak wyglądała cała ta historia. Jak to Dave stał się dla mnie ważny niczym brat, później go pokochałam całą swoją miłością a ostatecznie mnie wykorzystał. Tak, dokładnie, to największy skurwiel jaki istnieje na tym świecie.
       Wszystko zaczęło się od tego, że gdy wprowadziłam się do Cioci i Wujka byłam zupełnie rozbita psychicznie. No bo jak miało być inaczej? Ojciec zostawił mnie i mamę jak byłam bardzo małym dzieckiem, a matka była chora psychicznie. Od 6 roku życia po tym jak biła mnie, głodziła i nie wypuszczała z pokoju mieszkałam z nią i z dziadkami. Ale schizofrenia w połączeniu z depresją nie jest dobrą rzeczą. Dopiero w wieku 15 lat zmobilizowałam się i zagroziłam samobójstwem jeśli coś się nie zmieni. Moja własna rodzicielka próbowała zadźgać mnie i moją babcię nożem, biła mnie i wykańczała psychicznie. Mimo kilkukrotnego pobytu w psychiatryku, gdzie sama osobiście ją wysłałam dwa razy nic się nie zmieniało, więc miałam zwyczajnie dosyć. Sama zaczęłam popadać w depresję. Okazało się, że przeprowadzka, która miała mi pomóc tylko jeszcze bardziej mnie dobiła.
       Trafiłam do zupełnie obcej rodziny, gdzie poznałam Dave'a. W pewnym momencie zaprzyjaźniliśmy się, opowiedzieliśmy sobie nawzajem nasze historie i wszystko było cudownie. Zaczęliśmy się do siebie zbliżać i nadal było dobrze. Teoretycznie. Prawda była taka, że byłam w niego ogromnie zapatrzona, potrzebowałam miłości, której nigdy nie otrzymałam nawet od rodziców i pragnęłam jej całą sobą. Niestety on nie czuł tego samego do mnie. No, może przez jakiś czas. Później zaczął wkopywać mnie w różne rzeczy, aż nasi opiekunowie i reszta rodziny straciła do mnie zaufanie. Później na zmianę godziliśmy się, kłóciliśmy i na nowo zaczynała się między nami wojna.
        Któregoś wieczoru, kiedy wszystko było teoretycznie w porządku Dave zaczął mnie całować, przytulać i teoretycznie wszystko było dobrze... Zawsze wyznaczałam mu pewną granicę, pozwalałam mu na wszystko oprócz seksu. Nie chciałam tego, nie byłam gotowa, ale wszelkie pieszczoty mi pasowały. Z tym nie było problemu.
       Niestety za którymś razem zignorował moje zakazy. Mimo, że powtarzałam mu, że nie chcę, żeby mnie zostawił. Byłam wtedy w dodatku w ogromnie złym stanie, a on dobrze o tym wiedział, więc po prostu mnie sobie wziął.
       Usilnie powtarzałam sobie, że to z miłości, nie przyjmowałam do wiadomości że jest inaczej. Dlatego kolejnym razem już mu pozwoliłam. Ale później nie chciałam, żeby w ogóle mnie dotykał i tak zostało na kolejne kilka miesięcy. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, kompletnie wariowałam. Byłam z tym całkowicie sama, nikomu nie chciałam o niczym powiedzieć. Problem leżał również w tym, że bardzo kochałam Dave'a, a w jego oczach stałam się zwykłą dziwką. Dokładnie tak mnie nazywał. Z każdym dniem znęcał się nade mną bardziej, a ja za wszelką cenę próbowałam to ratować. Nadal nie wiem czemu, ale właśnie to doszczętnie mnie zniszczyło. Ratowałam coś, co tak naprawdę nigdy nie istniało.
       Przyszłam do niego jednej nocy, chcąc porozmawiać i dowiedzieć się czy kiedykolwiek mnie kochał. Ale spotkałam się tylko z jego nienawiścią, a kolejnego dnia powiedział naszym opiekunom, że budzę go w środku nocy. I wtedy powiedziałam sobie dość.
       Próbowałam cokolwiek naprawić, jakoś wyjść na prostą. Ale minął miesiąc, a ja nie miałam ochoty w ogóle ruszać się z łóżka. Dopiero później zaczęłam jakoś starać się wstawać i iść dalej. Znalazłam sobie znajomych i powoli zaczęłam wychodzić z domu, wszystko jakoś się układało. Ale nie zmieniało to tego, że czułam się cholernie źle. Przestało mi na sobie kompletnie zależeć, zaczęłam palić i pić tylko dlatego by zniszczyć własny organizm.
       Czy próbowałam się zabić? Oczywiście. Nie jeden raz, ale za każdym razem albo ktoś mnie powstrzymywał, albo robiłam to ja sama dając sobie "jeszcze jedną szansę". Ostatecznie nawet pogodziliśmy się z Dave'm, a przez fakt, że przestało mi zależeć na własnym organizmie, na mnie samej zaczęłam uprawiać z nim seks dla przyjemności.
       Pierwszy raz powiedziałam o tym komukolwiek pod koniec roku szkolnego, moim "przyjaciołom", którzy początkowo próbowali namówić mnie, żebym coś z tym zrobiła. Ale nie słuchałam, więc przestali.
       Jednak zdarzył się jeszcze raz, że zrobił to wbrew mojej woli gdy mówiłam, że tego nie chcę. Za trzecim razem wybuchnęłam płaczem dostając ataku lękowego (które od bardzo długiego czasu już wtedy były u mnie normą), a ten bojąc się, że ktoś usłyszy przestał. Ja natomiast uciekłam.
       To mój były chłopak, ten, którego zdradziłam z Davem, namówił mnie, żebym powiedziała o tym komuś dorosłemu. Dzwoniąc do niego przez telefon dostałam ataku trwającego dwie godziny. I wiedziałam, że kompletnie tracę zmysły.
- Robiąc to wiedziałam, że zrujnuję komuś życie, ale to był ten jeden raz gdy chciałam być egoistką. - odparłam. - Powiedziałam o tym i Dave raz na zawsze zniknął z mojego życia. A przynajmniej wtedy tak myślałam. Wzięto go do poprawczaka, a mnie przygarnęli chrzestni. I wszystko się układało... Aż do teraz. Kiedy go zobaczyłam pod moim balkonem. Wszystko wróciło. - otworzyłam oczy. Cała drżałam i usilnie starałam się nie płakać. Siedziałam skulona na fotelu i gapiłam się w podłogę, więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić.
- Świetna robota Anabelle. - odezwała się po chwili kobieta. Pochyliła się w moją stronę. - Minęły trzy tygodnie zanim mi o tym opowiedziałaś. Jak się czujesz?
- Okropnie. - mruknęłam.
- I właśnie nad tym teraz zaczniemy pracować.

***

       Siedziałam na tarasie, obserwowałam ludzi poruszających się po ogrodzie. Nadal tkwiłam w szpitalu, ale chyba było nieco lepiej. Nie mam pojęcia jak powinnam się czuć, ale pobyt tutaj nie był tak gówniany jak spodziewałam się że będzie. Ciężko było mi wszystko uporządkować. Lekarka mówiła, że to normalne, że gdy zobaczyłam Dave'a wpadłam w panikę. Poczułam jakby wszystkie moje problemy wróciły i to mnie przerosło. I nie chciałam żeby o wracało, nie chciałam czuć się tak znowu. Na razie było w porządku, miałam jakąś nadzieję że wreszcie mi się poprawi.
       Czytałam książkę, zupełnie losową, którą wzięłam z regału w głównym salonie. Jakieś nudne romansidło i tyle, ale dobre by zająć myśli.
- No hej. - ktoś rzucił w moją stronę. Z początku chciałam to zignorować, ale zorientowałam się, że to była osoba, którą naprawdę chciałam zobaczyć. Alexy, którego kochałam jak własnego brata. Podniosłam wzrok znad książki i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak tam w realnym świecie? - zapytałam pół żartem pół serio.
- W porządku. - zaśmiał się i usiadł obok mnie. - Cóż... Właściwie to nie wiem. - oboje patrzyliśmy na chorych spacerujących po ogrodzie. - Znalazłem kogoś... - spojrzałam na niego. - Ale nie wiem co mam o tym myśleć. Znamy się kilka dni i... I wiesz, sam nie wiem co robimy... Czasem mam wrażenie, że czyta mi w myślach, nie żartuję. A z drugiej strony boję się, że zaraz ucieknie. - wbiłam wzrok w ziemię. - Nie wiem, czy to... Normalne? Czy tak ma... - spojrzał w moim kierunku i przestał mówić. Przyglądał mi się i chociaż sama patrzyłam gdzieś indziej czułam na sobie jego wzrok. - Ana? - popatrzyłam na niego.
- Myślisz, że wariujesz, więc przyjechałeś do mnie, żeby zobaczyć jak wygląda wariatka. - rzuciłam żartem, ale nie dało się tego wyczuć z mojego głosu.
- Nie! - wykrzyknął od razu. - Nie. - powtórzył po czym zwiesił się na dłuższą chwilę. - Nie...? - i znowu. - Tak. - westchnął niezręcznie, a ja się uśmiechnęłam.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie, Alexy. - powiedziałam poważnym tonem głosu. - Musisz przekazać wiadomość dla Króla Psa z Azerbejdżanu. Ma mój bilet do toalety. - nastała chwila ciszy. Przez kilka sekund twarz Alexego zmieniała swój wyraz od "o chuj ci chodzi", przez "Jezu Chryste co ja tu robię" aż ostatecznie oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- O Boże, co oni ci tu dają? - śmiał się. - Mogę dostać trochę? - parsknęłam.
- Jak ma na imię? - zapytałam. - No wiesz, ten "ktoś".
- Izumi. - odparł.
- A więc jeśli Izumi jest dla ciebie kimś ważnym, po prostu pozwól się temu rozwijać. Nieważne w jakim tempie. Po prostu... To samo przyjdzie.
- A jeśli nie wyjdzie? - westchnął.
- Skup się na tym, że wyjdzie i po prostu będzie okej.

***

       Któregoś dnia przy rozmowie z terapeutką śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Wszystko układało się jak powinno. Z każdym dniem chyba było lepiej. No właśnie, chyba.
- Uważam, że jesteś już gotowa wrócić do domu Anabelle. - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Zawiesiłam się. Mina mi zrzedła. Nie wiem czemu, ale ta perspektywa przyprawiła mnie o nieprzyjemne dreszcze. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Co? - zaczęłam panikować. - Nie jestem gotowa. Jeszcze nie skończyliśmy...
- Daleko nam do końca. - odparła. - Będziemy spotykać się dwa razy w tygodniu.
- Więc mam zwyczajnie wrócić do domu? Do normalności? - nie rozumiałam.
- Trzymaj się planu, zażywaj leki. I żadnego alkoholu. - pochyliła się w moją stronę. - Ale tak, możesz wrócić do normalności. - na początku spuściłam wzrok, ale po chwili poczułam się dobrze. Może nie będzie tak źle. - Możesz iść. - uśmiechnęła się do mnie, a ja wstałam i wyszłam z pomieszczenia. Cóż... Trzeba mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej.
       Przyjechała po mnie chrzestna. Wróciła, przynajmniej na jakiś czas. Pomogła mi się spakować i wszystko ogarnąć. A później... Cóż. Później po prostu wróciłyśmy do domu.
       Nie chciałam kontaktować się już więcej z moimi dawnymi opiekunami, wolałam zapomnieć o tym wszystkim co miało miejsce gdy mieszkałam z nimi. Psychiatra powiedziała, że muszę skupić się na tym co mam tu i teraz i powoli, bardzo powoli wszystko zacznie się układać.
       Gdy weszłam do mieszkania było tam czyściej niż zawsze, chrzestny też wrócił i czekał na mnie z wielkim kubkiem herbaty. Szczerze mówiąc już zapomniałam jak to było kiedy byli w domu. Cholernie za nimi tęskniłam. To jedyna rodzina, jaką kiedykolwiek miałam. Ta prawdziwa, których udało mi się szczerze pokochać. Opowiedziałam im o wszystkim co miało miejsce w ciągu ostatnich miesięcy. Znali całą historię z Davem, ale poziom ich złości na jego osobę dziesięciokrotnie wzrosła gdy dowiedzieli się co zrobił ponad miesiąc temu. Gdy pojawił się pod moim balkonem. Rozumieli jak bardzo musiałam to przeżyć. Wszystko w jednej chwili do mnie wróciło, ale teraz mam nadzieję, że nigdy więcej tego człowieka nie zobaczę. Chociaż... Skoro wrócił... Nie. Muszę przestać o nim myśleć.
       Chrzestni obiecali, że dopilnują by więcej się nie pojawiał w tej okolicy. Pogadają z Ciocią, bo jest prawdopodobnie jedyną osobą, która ma z nim jakiś kontakt, i załatwią by się tu nie zbliżał. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam, że mam z ich strony spore wsparcie, ale to nie jest niestety koniec moich problemów. Zbyt pięknie by było.

***

       Stałam przed drzwiami domu Castiel'a. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle jest w domu bo nawet nie zadzwoniłam. Nie maiłam nawet jak. Gdy tylko odzyskałam telefon zaczął bez przerwy dzwonić, nawet nie byłam w stanie wystukać jego numeru. Ale kij z tym. Wiecie co? Otworzył. Nieco zaspany, ale otworzył i stanął jak wryty z rozdziawioną gębą jakby ducha zobaczył. Minęło kilka sekund zanim dopiero do niego dotarło kto przed nim stoi.
- "Dobrze cię widzieć Ana?" - rzuciłam. - To chciałeś powiedzieć? - zaśmiałam się pod nosem.
- Ha... Jezu Chryste... Ana, to kurwa w chuj lepiej niż dobrze. - westchnął, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, podniósł nad ziemię i obrócił w powietrzu. Zaczęłam się śmiać. To ten sam Castiel? Nie chciało mi się z początku wierzyć, ale słysząc tę serię przekleństw miałam pewność, że stoję przed właściwą osobą. Wniósł mnie do środka i zamknął za nami drzwi a następnie postawił mnie na podłodze. Nie wiedział chyba co ma ze sobą zrobić, tak się cieszył na mój widok, ale oczywiście chciał to ukryć za wszelką cenę. Wywróciłam oczami i pociągnęłam go za nadgarstek do jego sypialni a następnie rzuciłam się na łóżko. Chciałam odpocząć. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że czeka mnie z nim poważna rozmowa, dlatego wolałam być z nim w jakimś prywatnym miejscu. Położył się obok.
       Chyba pierwszy raz dobieranie się do mnie nie było mu w głowie. Seryjnie, opierał się na przedramieniu i patrzył na mnie z poważną miną.
- Czemu nie pozwalałaś mi się odwiedzać Ana...? - mruknął po kilku minutach.
- To chyba przez terapię, której poddała mnie Laura... - zaczęłam bawić się jego naszyjnikiem. - Nie chciała, żebym się widziała z kimkolwiek.
- Laura? - zapytał.
- Moja terapeutka, psychiatra. To ona mi pomogła. - odparłam.
- I co takiego wyjątkowego zrobiła? - dopytywał.
- Wzięła wszystkie moje złe wspomnienia... I zniwelowała je.
- I niektóre z tych wspomnień były związane ze mną, ta? - zmarkotniał.
- Między innymi, tylko kilka, ale to nie ty byłeś tu problemem. - mówiłam.
- A więc jakbym cię odwiedził to spierdoliłoby całą terapię Laury, to chcesz powiedzieć? - denerwował się. Wiedziałam, że tak będzie.
- Właściwie... Tak. Przykro mi. - westchnęłam. Opadł na łóżko i wgapił się w sufit. Chyba nie wiedział co więcej ma powiedzieć. Nie chciał dopytywać, bo wiedział, że mnie to boli. Zresztą, sama mu o tym powiem. Nie teraz, ale powiem. Westchnęłam i po kilku chwilach to ja obróciłam się do niego.
- Cas. - mruknęłam. - Przepraszam...
- Złe wspomnienia dotyczące mnie... Już ich... Nie czujesz? - zapytał nadal na mnie nie patrząc. Podniosłam się i oparłam na łokciu.
- Nie. Zniknęły. Zabrała je. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Ale wiesz, co zostało? - nastała chwila ciszy. Patrzył na mnie pytająco, a starałam się jak najlepiej dobrać słowa. - Miłość. Jedyne co teraz czuję wobec ciebie to miłość. Nic więcej. 
       Castiel lustrował mnie spojrzeniem. Czemu to powiedziałam? Bo taka była prawda. Dokładnie to czułam. Kochałam tego idiotę. Mimo, że znamy się tylko parę miesięcy to kochałam go całym sercem. I wiedziałam, że on czuje to samo. Pomijając łabędzia, którego mi zostawił. Lysander wszystko mi powiedział. Wiedział, że Cas nie byłby w stanie. Nie od razu. A ja bym zwariowała do reszty gdybym nie wiedziała o co mu chodzi. Patrzył na mnie tak dobrą chwilę nie wiedząc co ma powiedzieć, aż ostatecznie podniósł się w moją stronę i zaczął mnie łapczywie całować. Obrócił mnie tak, że znajdowałam się pod nim. Jedną rękę położyłam na jego karku, a drugą wplotłam w jego włosy odwzajemniając każdy pocałunek.
       Nie wiem jak to się stało, ale oboje straciliśmy kontrolę nad sobą. W ciągu jednej chwili pozbyłam się koszulki Castiel'a, a on mojej. Sama nie wiedziałam co robię, ale kurwa, cholernie tego chciałam. Seks z osobą którą kocham to coś czego bardzo potrzebowałam. Zwłaszcza, że do tej pory nie miałam szans by coś takiego przeżyć.
       Chłopak powoli oderwał się od moich ust i zaczął przenosić swoje pocałunki najpierw na żuchwę, a następnie na szyję, ramiona i obojczyki. Do tej pory nie miałam pojęcia, że to może być tak przyjemne. Cicho mruknęłam i po prostu oddałam się temu co robił. Gładziłam go po głowie i przymknęłam oczy. Stopniowo schodził coraz niżej.
- Wszystko... Wszystko z nami w porządku... W jak najlepszym porządku... - mówiłam cicho. Dokładnie to powtarzałam sobie w głowie, wiedziałam, że to co czuję w tej chwili jest takie... Właściwe. Tak właśnie powinno być.

*SCENKA +18 MOŻESZ POMINĄĆ*

       Oboje przestaliśmy się kontrolować w pewnym momencie. Castiel wiedział, że już to robiłam wcześniej, nie wiem skąd, ale chyba się domyślił po tym że nie byłam jakoś specjalnie zawstydzona. W pewnej chwili przeniósł dłonie na mój biust, co z początku lekko mnie zaskoczyło, ale Chryste, to było cholernie przyjemne. Zaczął ugniatać moje piersi z początku delikatnie, a później coraz mocniej. Jednak materiał na nich wyraźnie mu przeszkadzał. W ciągu momentu uporał się z zapięciem mojego biustonosza, co było oczywiste, on przecież też miał już raczej spore doświadczenie. Także ani dla mnie, ani dla niego nie było to nic nowego.
       Całując mój brzuch powoli zsunął ze mnie górną część bielizny i przeniósł pocałunki tam. Szczerze mówiąc nie miałam jakiegoś dużego biustu, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Mi zresztą też nie. Całkiem serio, lubiłam moje cycki. Na duże się tylko fajnie patrzy, a małymi fajnie się bawi. Nie pytajcie skąd to wiem.
       Jego język zaczął zwiedzać moje ciało, powoli, poznając każdy szczegół zaznaczał mokre ślady na mojej skórze. Zdecydowanie wiedział jak się zająć kobietą. Co jakiś czas przygryzał fragmenty mojego ciała, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, ogromnie mi się podobało. Zaciskałam rękę na prześcieradle, stąd Cas dobrze wiedział, że sprawia mi przyjemność tym co robi. Zaczął całować moje piersi bawiąc się nimi na przemian. Z początku spokojnie, powoli, później coraz namiętniej, aż ostatecznie zaczął ssać i przygryzać lekko moje sutki. Zasłoniłam usta wierzchem dłoni, ale jedyne dźwięki jakie z siebie wydawałam to ciche mruknięcia od czasu do czasu.
       Castiel ostatecznie oderwał się od mojego biustu. Podniósł się, odsunął moją rękę od ust i pocałował mnie namiętnie. Nagle jednak poczułam napływ gorąca przez to co zrobił. Zaczął drażnić kolanem przestrzeń między moimi nogami. Kurwa, dobrze wiedział, że jestem napalona i robił to specjalnie. W odpowiedzi lekko ugryzłam jego dolną wargę dając mu znać, żeby przestał się drażnić. O dziwo grzecznie posłuchał. Rozpiął moje spodnie i szybko zsunął je ze mnie rzucając je gdzieś na podłogę. Właśnie leżałam przed nim w samych majtkach, a on patrzył się na mnie jakbym była kolejnym cudem świata. Przejechał dłońmi po moich biodrach, piersiach i brzuchu.
- Kurwa mać... Tyle na to czekałem... - mruknął.
- Hm...? Mówisz? - westchnęłam kiedy zaczął jeździć ręką po wewnętrznej stronie moich ud.
- Od samego początku... Jak cię zobaczyłem... Chciałem cię kurwa mieć. - pochylił się nade mną przykładając swoje czoło do mojego. - Teraz jesteś moja i tylko moja, czaisz? - pokiwałam głową i uśmiechnęłam się pod nosem. Wtedy on zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Zaczął gwałtownie masować moją kobiecość przez materiał majtek. Jęknęłam, ale on szybko zatkał mi usta pocałunkiem. Z każdą chwilą robił to mocniej, a mi było tak ogromnie przyjemnie... W pierwszej chwili położyłam dłonie na jego plecach i wbiłam mu w nie paznokcie, ale zaraz szybko je chwycił i splótł je nad moją głową. Wystarczyła mu jedna ręka, żeby mnie trzymać. To nie było trudne. Wiedziałam, że nie mam z nim szans, ale cholernie podobało mi się to co robił. 
       Nie minęła długa chwila, a Cas wsunął dłoń pod moją bieliznę ostrożnie dotykając mojej kobiecości. Czuł jak bardzo mokra byłam. A zresztą, kogo to obchodziło w tamtej chwili. Przejechał palcem wzdłuż na końcu drażniąc moją łechtaczkę. Jęknęłam głośniej. O tak, to było cholernie cudowne. Chciałam go objąć, przyciągnąć do siebie, ale trzymał mnie bardzo mocno i nie chciał uwolnić, dlatego poruszyłam lekko biodrami w jego stronę. Chciałam więcej. Swoim wzrokiem błagałam o więcej. Szarpnęłam się, najpierw raz, potem drugi. Aż w końcu mnie puścił. Spojrzał na mnie pytająco, ale nie dałam mu dojść do słowa. Pocałowałam go namiętnie zsuwając dłonie w stronę jego rozporka. Powoli rozpięłam pasek. Powoli. Baaardzo powoli i rozsunęłam zamek. Zrzucił z siebie spodnie w ciągu sekundy, aż nie zdążyłam zauważyć kiedy.
       Tak czy inaczej nie dał mi dokończyć tego co zamierzałam. Na nowo wznowił pocałunki schodząc coraz niżej i niżej, aż zatrzymał się na moich udach, na których wymyślił sobie zrobić mi kilka malinek.
- Nie przeciągaj już... - warknęłam. Chciałam tego w tej chwili, żeby mnie wziął, pieprzył na wszystkie możliwe sposoby.
- Moja dziewczynka się niecierpliwi? Ha, kto by pomyślał. - zakpił. Już miałam zdzielić go w łeb, ale wtedy mocno wsunął we mnie jeden palec. Krzyknęłam z przyjemności. Zsunął materiał moich majtek zębami i rzucił je na bok, a następnie przysunął się w stronę mojego biustu.  Zaczął całować i przygryzać sutki na zmianę i pieścić moją kobiecość, najpierw powoli i delikatnie. Jakby badając moje wnętrze. Mój oddech stał się ciężki i zaczynałam tracić wszelkie hamulce. Chłopak oderwał się i nagle zsunął się na dół. O Boże, o Chryste, tak zrób to, błagam - krzyczałam w głowie.
       Castiel zaczął delikatnie przesuwać językiem po mojej łechtaczce. Po chwili wsunął wewnątrz mnie drugi palec i zaczął rytmicznie wsuwać i wysuwać je ze mnie jednocześnie pieszcząc językiem mój guziczek. Wzięłam głębszy oddech starając się przybliżyć jakoś w jego stronę. Warknął i położył moje nogi na swoich ramionach kontynuując pracę językiem. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Jego wzrok był pełen miłości i namiętności... Ale Chryste, nie byłam w stanie tak długo na niego patrzeć. Było mi zbyt dobrze. Chwyciłam go za włosy i zaczęłam dociskać jego głowę do swojej kobiecości. Było mi przyjemnie, to fakt. Ale doprowadzanie mnie do orgazmu też nie było rzeczą prostą. Musiał dobrą chwilę nad tym popracować.
- Błagam... Castiel błagam... - jęczałam w ostateczności odchylając głowę do tyłu. Traciłam kontrolę. Ale on zamiast zrobić o co go prosiłam nagle przestał. Jednak nie na długo. Wysunął palce, a następnie nieco rozsunął przestrzeń między moimi nogami i wsunął język w moją kobiecość. Krzyknęłam i docisnęłam jego głowę mocniej. Jego najmniejszy dotyk był jak eksplozja. Bawił się tak przez dobrą chwilę, ja natomiast byłam na skraju wytrzymałości. Wiedział o tym i chyba chciał przerwać, ale mu nie pozwoliłam. Mocno trzymałam go za włosy i zaciskałam nogi po bokach jego głowy. Miał mnie kurwa doprowadzić.
       I własnie to zrobił. Zrobił wszystko czego potrzebowałam. Wykrzyczałam jego imię kiedy moje nogi zaczęły drżeć i wygięłam plecy w łuk. Moje ciało przeszły elektryczne dreszcze, zacisnęłam trzęsące się nogi, aż ostatecznie opadłam całkowicie bez sił. Cas podniósł się i spojrzał na mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem. Wygrał. Miał nade mną przewagę, debil.
       Dopiero teraz dostrzegam, że w jego czarnych bokserkach zaczynało brakować już miejsca. Biedaczek, musiał się okropnie męczyć kiedy mnie zaspokajał. Chciałam mu się odwdzięczyć, dlatego momentalnie poczułam napływ energii i podniosłam się do klęczek i przysunęłam się w jego stronę. Nie powstrzymywał mnie, przynajmniej na początku. Położyłam dłoń na tym cudownym wybrzuszeniu i lekko zacisnęłam. Westchnął głęboko. Podobało mu się. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie dał mi jednak zrobić czego zamierzałam. Pchnął mnie na posłanie i wstał z łóżka podchodząc do biurka. Otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej małe pudełeczko. No tak, gumki.
       Leżałam tak czekając na niego, cała rozgrzana i spragniona. Gdy tylko się zbliżył zsuwając z siebie bokserki ujrzałam jego męskość stojącą w pełni okazałości, na której chwilę później pojawiła się prezerwatywa. Uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Chciałam go kurwa, chciałam tu i teraz. Pochylił się nade mną.
- Zapytam tylko raz... Jesteś tego pewna? - tego pytania się nie spodziewałam. No tak, mój ostatni seks był dość dawno... I dodatkowo wbrew mojej woli. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Miłe uczucie, że myślał o tym co czuję i czego chcę.
- Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna w całym swoim cholernym życiu. - oddech mi przyspieszył i nagle poczułam jak wchodzi we mnie z pełnym impetem. Na chwilę zaparło mi dech w piersiach. Trochę już minęło od ostatniego razu... Uczucie wypełnienia w tym wypadku było dziwnie cudowne i chciałam, żeby trwało jak najdłużej. Ale nie o tym teraz. Właśnie wtedy chwycił moje nogi i położył sobie na swoich barkach, a następnie zaczął poruszać się we mnie w takim tempie i z taką siłą o jaką bym go nawet nie podejrzewała. Krzyknęłam z przyjemności, a Cas zacisnął ręce na moich biodrach. Cały czas lustrował mnie nieprzytomnym wzrokiem. Ciężko dyszał i stękał, a ja jęczałam tak głośno, że pewnie było mnie słychać po drugiej stornie ulicy. Krzyczałam jego imię, a jego twarz... Zaczęła się zmieniać, była taka... Zwierzęca. Wreszcie mnie dopadł. Wreszcie mnie miał całą dla siebie.
       Zsunęłam nogi z jego barków gdy nieco zwolnił. Objęłam go mocno i pocałowałam namiętnie wbijając paznokcie w jego plecy i przeciągając nimi zostawiając tam czerwone ślady. Objęłam go też nogami i dopasowałam się do jego rytmu. On natomiast sięgnął jedną ręką do mojej łechtaczki i zaczął ją drażnić. Tak... Zdecydowanie wiedział co robić. Utrzymywał to samo tempo przez długi czas, bez chwili postoju. Sam całkiem nieźle się trzymał, nic dziwnego, miał doświadczenie. Ostatecznie jednak zwolnił bardziej, ale jego ruchy stały się najmocniejsze jak do tej pory. Wiedziałam, że niedługo skończy, ale ja sama też szczytowałam przez jego pieszczoty.
- O Boże... Casitel... Kurwa. Castiel. - jęknęłam i ugryzłam go lekko w ramię.
- K... Kurwa... - stęknął, zacisnął wolną rękę na moim udzie i zanim zdążyłam zrobić cokolwiek poczułam jak przyjemne ciepło wypełnia mnie od środka. Właśnie wtedy sama poczułam jak kolejny elektryczny dreszcz przeszywa moje ciało i jęknęłam jeszcze mocniej zaciskając zęby na jego ramieniu. Opadł na mnie na szczęście nie całym swoim ciężarem, ale tylko częścią. Nieważne jak bardzo przyjemne to było to także cholernie męczące.

*** KONIEC ***

- Kurwa mać... - mruknęłam cała jeszcze drżąc zalewając się w spazmach orgazmu. - Kocham cię... - wydyszałam patrząc mu w oczy. Nasze oddechy były zupełnie nie równe, dyszeliśmy i drżeliśmy na przemian.
- Ja ciebie też mała... - uśmiechnął się pod nosem i pocałował mnie namiętnie. Przewrócił się na bok pozbywając się prezerwatywy, a ja przykryłam nas oboje kocem. Castiel objął mnie i pocałował w czoło. Po raz pierwszy w życiu poczułam się tak bardzo kochana. - Dobrze, że wróciłaś...

sobota, 14 października 2017

Rozdział XX

[Anabelle]

       Patrzyłam w okno bojąc się spojrzeć w oczy komukolwiek w pomieszczeniu. Osoba, która przyszła... To nie lekarz, nie moja mama. Tylko ciocia, a raczej kobieta, którą tak nazywałam. Gdy byłam nieco młodsza wylądowałam w rodzinie zastępczej, a raczej w rodzinnym domu dziecka. Byli dla mnie zupełnie obcy, ale mieszkałam z nimi przez dwa lata. Z nimi, ich dwoma córkami i resztą przygarniętych dzieciaków. Później z różnych powodów, jakich nie chciałam pamiętać wzięli mnie do siebie moi chrzestni i mieszkałam właśnie z nimi. To oni pełnili funkcję moich obecnych rodziców. Kochałam ciocię i wujka jak własną rodzinę, ale bardzo było mi źle z tym, że musieli tu być w takim momencie. Moi chrzestni to cudowni ludzie, ale pracują za granicą, dlatego ciągle nie ma ich w domu. Może to i lepiej, tak było zwyczajnie łatwiej.
       Kiedyś byłam już w takim szpitalu, przywiozła mnie tu ciocia w momencie, w którym zażyłam za dużo leków nasennych. Bolało mnie, że widzi mnie w takim stanie. Ale ona była teraz jedyną dostępną mi "rodziną", póki nie zostaną powiadomieni moi prawni opiekunowie. O moich biologicznych rodzicach nie ma co nawet wspominać. Matka jest chora psychicznie, a ojciec zostawił nas dawno temu i założył własną rodzinę. Nic dodać, nic ująć. Nie mogłam mieszkać z żadnym z nich z wiadomych powodów.
- Może nas pani zostawić same...? - usłyszałam pytanie, którego najbardziej się obawiałam. Ciocia chciała się dowiedzieć co się stało i czemu jestem tu gdzie jestem. Właśnie w tamtej chwili okno wydawało mi się cholernie ciekawe. Nie wiele widziałam poza szybą i szarymi chmurami, w końcu leżałam. Ostatecznie usłyszałam jak pielęgniarka wychodzi, a wtedy Ciocia podeszła do łóżka. Nie chciałam na nią patrzeć, w sumie to chyba się bałam. Wiedziałam, że pewnie się na mnie zawiodła i jest jest przykro. Wiem, że kochała mnie jak własne dziecko, dlatego tego typu rzeczy bardzo źle na nią działały. Podsunęła krzesło i usiadła obok łóżka przypatrując mi się. Czułam jej wzrok na sobie, ale nie zmieniałam pozycji. Nawet nie drgnęłam, po prostu patrzyłam się tępo w szybę.
        Nastała długa, męcząca cisza. Żadna z nas nie chciała się odzywać, przynajmniej na początku.
- Annie... - tak właśnie na mnie mówiła. Wszelaka rodzina zwracała się do mnie właśnie tak. Właściwie nie przeszkadzało mnie to w ogóle. - Wiesz, że będziesz musiała zostać na oddziale? - dopiero wtedy na nią spojrzałam. Cóż, to było dosyć oczywiste. Skoro przeżyłam to musiałam liczyć się z konsekwencjami. Westchnęłam. Czyli kolejny miesiąc spędzę z dala od szkoły. Eh, przynajmniej uniknę rozmawiania o tym z kimkolwiek. Choćby na jakiś czas.
- Wiem... - mruknęłam cicho. To jedyne na co było mnie stać. Nawet w oczy nie potrafiłam jej spojrzeć.
- Czemu to zrobiłaś...? - odezwała się po kolejnej dłuższej chwili. Milczałam. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie chciałam nawet próbować, być tutaj, oddychać. Chciałam zwyczajnie, żeby mnie nie było, żeby ostatnia doba w ogóle nie miała miejsca. Zaklinałam się w myślach nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć. Po prostu skuliłam się bardziej.
- Poważnie muszę na to odpowiadać? - mruknęłam z niezadowoleniem. Głos nieco mi zachrypł i zaczął drżeć. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić.
- Annie. Powiedz mi, co się stało? - przysunęła się bliżej i dotknęła mojego ramienia bardzo ostrożnie. Wzdrygnęłam się i zacisnęłam powieki.
- Nie chcę rozmawiać Ciociu... - zaczęłam drżeć. Nie chciałam sobie przypominać, za bardzo się tego bałam. Chciałam być teraz sama, mimo tego jak bardzo kochałam tę kobietę. Ale nic nie szło po mojej myśli. Po chwili do pomieszczenia wszedł również dość otyły mężczyzna, wysoki o ciemnosiwych włosach i pociągłej twarzy. Od razu poczułam zapach papierosów. Wujek. Spojrzeli na siebie z Ciocią, po czym ta oznajmiła, że idzie zapalić i zostawiła mnie z nim samego. Zajął miejsce, na którym wcześniej siedziała jego żona i spojrzał na mnie. Wobec niego miałam chyba trochę więcej odwagi. Wiedziałam, że od razu nie poruszy tematu.
- Jak się trzymasz? - odezwał się po dłuższej chwili.
- Jak widać. - uśmiechnęłam się pod nosem, ale nic poza tym.
- Martwiliśmy się o ciebie, wszyscy. - westchnął. - Czemu nie zadzwoniłaś?
- ... Jaki był w tym sens? - głos na nowo opanowało drżenie.
- Wiesz, moglibyśmy spróbować jakoś ci pomóc. - odparł. Wtedy łzy nalały mi się do oczu.
- Mnie nie da się pomóc. - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie i wtedy do sali wszedł lekarz. Oznajmił, że muszę teraz porozmawiać z psychiatrą, a później będę mogła porozmawiać z wujkami i przyjaciółmi na spokojnie.
Zanim cię zamkną.
Przymknij się.

***

[Castiel]

        Stałem pod ścianą już w środku szpitala. Rozalia próbowała ze mną porozmawiać o tym co się stało przez co miałem ochotę jej porządnie przyłożyć, ale na szczęście Lys powiedział, żeby mi odpuściła. Wiedziałem, że prędzej czy później zacznie mnie obwiniać. Zresztą nie tylko ona.
       Widziałem tych ludzi. Kobietę wychodzącą z sali Any i mężczyznę, który wcześniej palił przed szpitalem. To musiała być jej rodzina, w innym wypadku by ich tu nie było. Patrzyłem na nich ponurym wzrokiem kiedy ci podeszli w moją stronę.
- To ty... Uratowałeś Anabelle, tak? - odezwała się pierwsza. Dopiero teraz zauważyłem, że płakała. Nic nie mówiłem,  po prostu kiwnąłem głową. Następnie stało się coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Kobieta objęła mnie za szyję i powiedziała, że mi dziękuję. Nie odwzajemniłem jej uścisku, byłem dość zdezorientowany. Po chwili mnie puściła i przetarła policzki.
- Jesteś Castiel, prawda? - zapytała. Kiwnąłem głową w odpowiedzi. - Katherine. - odparła wyciągając rękę w moją stronę. Uścisnąłem ją i powtórzyłem ten sam gest z jej mężem.
- Kristopher. - przejechał po mnie wzrokiem i lekko się uśmiechnął. Jego ton głosu był cholernie poważny. - Jesteśmy dawnymi opiekunami Any. - powiedział i wtedy się zawiesiłem.
- Opiekunami? - zapytałem patrząc na nich z ukosa. - W sensie, rodzicami?
- Oh, Annie ci nie mówiła, że jest w rodzinie zastępczej? - zapytała Katherine i wtedy mnie zatkało. Jak to rodzina zastępcza? Co jest z jej rodzicami? A skoro to jej dawni opiekunowie, to z kim mieszka teraz?
- Nie mówiła nic. - mruknąłem i wgapiłem się w okno.
- Castiel... Czy wiesz może co było powodem tego co się stało? - zapytał Kristopher. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Byłem cały w stresie starając się zapanować emocjami maksymalnie jak tylko się dało. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł z nimi teraz rozmawiać... Ale może od nich dowiedziałbym się trochę więcej. Musiałem po prostu czasem potrzymać język za zębami i będzie okej, ta?
- Trudno powiedzieć... - spojrzałem w bok na Rozalię i Alexego, którzy przysłuchiwali się rozmowie, mimo że mówiliśmy naprawdę cicho. Kobieta od razu rzuciła okiem w tamtą stronę i kiwnęła głową.
- Chodźmy może usiąść na spokojnie. - westchnęła. - W bufecie mają dobrą kawę. Tam możemy w spokoju porozmawiać. - powiedziała. Powoli kiwnąłem głową. Kawa dobrze mi zrobi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ta noc była cholernie męcząca.

***

[Anabelle]

       Jacy jesteśmy w skali od 1 do 10? Powiedz mi, co ty na to? Chcesz o tym porozmawiać? Jak się z tym czujesz? Czy kiedykolwiek pomijałaś posiłki? Może spróbujemy czegoś nowego...?  - te pytania krążyły mi po głowie. Wszyscy psychiatrzy powtarzali tę samą rutynę, to doprowadzało mnie do szału. Teraz chyba było inaczej. Może jednak jest szansa, żebym dalej żyła? Rzadko kiedy się otwierałam, albo zajmowało mi to tyle czasu, że do tej pory miałam już zmianę terapeuty. To nie było niczym przyjemnym.
        Rozważałam w tamtej chwili czy dać sobie szansę. Szansę na to, żeby wyzdrowieć. Nie było sensu już niczego ukrywać, wszyscy wiedzieli, że choruję. Po prostu... Teraz... Musiałam coś zrobić...
- Po prostu powiedz mi jak to zatrzymać. - mruknęłam patrząc na swoje zabandażowane nadgarstki. Siedziała ze mną kobieta o zmartwionym spojrzeniu. Próbowała zrozumieć, pytała, ale odpowiedzi ciężko mi przychodziły.
- Co takiego..? - zapytała.
- Widzenie tego wszystkiego... Jak przestać?
- Widzenie czego, Anabelle? - dopytywała.
- W tym świecie... Jest tyle bólu i zranień... Nie wiem jak przestać je dostrzegać. Jak przestać się obwiniać? Jak przestać słyszeć te krzyczące głosiki w mojej głowie mówiące że to wszystko moja wina? - wypaliłam praktycznie na jednym wdechu.
- Co cię boli?
- To nie ja... To oni, wszyscy inni. To nie ustaje... - ciągnęłam. Powoli wpadałam w trans. Niewiele brakowało, żebym dostała kolejnego ataku. Kobieta kiwnęła głową.
- A co z tobą i Davem?
       To pytanie sprawiło że odebrało mi mowę. Zaczęłam całkiem drżeć nie wiedząc zupełnie co powinnam powiedzieć. Z początku milczałam, ale im dłużej to robiłam tym bardziej one krzyczały.
- Co z nim..? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Widzisz go? - znów zamilkłam.
- Tak... On... Miał ciężkie życie. - wymamrotałam. Czułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Powiedziałaś coś istotnego, gdy spałaś. O nim. - odparła, a ja obróciłam wzrok w stronę okna.
- Nie obchodzi mnie to... - mruknęłam cicho.
- Anabelle. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musi zacząć. - westchnęła. Właśnie wtedy poczułam jak coś rozdziera mnie od środka. Rozpłakałam się i powiedziałam, że chcę być teraz sama. Nie miałam siły, żeby więcej rozmawiać. Chciałam tylko zasnąć i więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Siedzieliśmy w tym pieprzonym bufecie, a ja starałem się nie rzucać o byle co. Chciałem się tylko dowiedzieć kilku rzeczy o przeszłości Any, nic więcej.
- Przyszedłem do niej pod dom i był tam jakiś chłopak pod jej balkonem, później Ana dostała ataku paniki... I znalazłem ją z podciętymi nadgarstkami w jej kuchni. - odparłem zaciskając dłonie na kubku z kawą. Kristopher i Katherine spojrzeli po sobie. - Ten chłopak, kiedy zobaczył, że Ana zaczyna płakać po prostu sobie poszedł...
- Znasz tę osobę? - czułem się co najmniej jakbym miał przesłuchanie na policji. Nie podobała mi się ta sytuacja.
- Nie, raczej żadne z nas go nie zna. W ogóle nie mieszka w okolicy, bo widziałem go pierwszy raz w życiu. - wzruszyłem ramionami.
- Myślisz, że to przez niego tak się stało?
- Nie mam kurwa pojęcia. - warknąłem. Miałem głęboko to, że przeklinam przy jej zastępczej rodzinie. Oni zresztą chyba też. Widziałem w ich oczach, że rozumieją fakt, że jestem nabuzowany tym wszystkim.
- W porządku... - odetchnęła kobieta. - A z tych pozytywnych rzeczy... Jakie są twoje relacje z Annie? - nie odpowiedziałem. Trochę mnie zatkało i próbowałem sobie wszystko poukładać w głowie tak jak należy. Prawda była taka, że nie wiedziałem. Lys wczoraj w ogóle uświadomił mnie co tak naprawdę mi się dzieje, ale nie mogłem tak od razu na to patrzeć. Nie było w tym większego sensu.
- Przyjaźnimy się. - odparłem krótko.
- A ci chłopcy i dziewczyna, którzy czekali przed salą, oni też są dla niej bliscy, prawda? - dopytywała się. Kiwnąłem twierdząco głową. - Miło to słyszeć. Annie zawsze miała problem ze znajdowaniem sobie przyjaciół... - westchnęła kręcąc głową. Gdzieś to już słyszałem...
       Prawda jest taka, że niczego więcej się nie dowiedziałem. Nie chcieli rozmawiać o przeszłości Any, co właściwie mnie nie zdziwiło, ale i tak wkurwiło mnie to niemiłosiernie. Nie miałem ochoty rozmawiać z nimi "po towarzysku", bo po jaką cholerę? Jedyne czego w tej chwili chciałem to zapalić, znowu. Oni chyba zresztą też, więc tak czy inaczej poszliśmy w tym samym kierunku. Na szczęście nie komentowali faktu, że palę. Mam osiemnaście lat, więc kurwa mogę. A poza tym to tak jakby złodziej ci mówił "nie kradnij". To po prostu za cholerę nie działa.

***

[Anabelle]

       Lysander, Roza i Alexy wparowali do pokoju gdy tylko trochę się uspokoiłam. Cóż, miło było ich widzieć. Cholernie się cieszyłam, mimo tego w jakim stanie byłam. Rozalia płakała, powiedziała, że strasznie jej przykro i że powinna była wyczuć, że coś jest nie tak. Alexy mnie przytulił i obiecał, że kupi mi na drugi raz gigantyczną czekoladę. A Lys? Lys po prostu tu był. Powiedział, że wszystko się ułoży i będzie tylko lepiej.
       Nie obwiniali mnie. Tego właśnie chyba było mi trzeba, miło było poczuć, że ma się z ich strony wsparcie. Mimo tego, że byłam w kiepskim stanie to dzięki temu czułam się minimalnie lepiej. Nie wiedziałam, czy wiedzą, że przynajmniej przez kolejny miesiąc będę na oddziale. Ale może tak będzie lepiej. Odpocznę... Może nawet uda mi się ruszyć naprzód. Rozdzierałam się wewnętrznie. Z jednej strony nie chciałam więcej musieć oddychać, z drugiej... Właściwie nie było tak źle. Ale wszystko chyba przyjdzie z czasem.
- Ana... - zaczął Lysander. - Castiel chciał z tobą porozmawiać. - wskazał ruchem dłoni na drzwi za sobą. Czyli on nadal tu był? No tak, oni wszyscy byli. Kiwnęłam głową, a wtedy cała trójka mnie uściskała i powiedziała, że niedługo się zobaczymy, a następnie wyszyli z sali. Spojrzałam na karteczkę na nocnym stoliku. Wczoraj była ona łabędziem, teraz jednak, gdy była rozwinięta zawierała w sobie fragment tekstu piosenki.

Don't try to fight the storm
You'll tumble overboard
Tides will bring me back to you

The waves will pull us under
Tides will bring me back to you


        Dobrze wiedziałam, kto mi ją zostawił. Dokładnie ta osoba pojawiła się właśnie teraz w moim pokoju. Rozmawialiśmy już wcześniej, przeprosiliśmy się. Ale nadal mnie bolało, chociaż nie było już tak źle.
- Hej mała, jak się trzymasz? - rzucił jak gdyby nigdy nic. Może to zwyczajnie przejdzie z czasem. Bardzo chciałam, żeby wszystko wróciło do normy.
- A jak kurwa myślisz? - spojrzałam na niego z wyrzutem i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Bardziej durnego pytania zadać nie mógł.
- Przymknij się, z grzeczności pytam. - obrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem.
- O, gentleman się znalazł. - prychnęłam. Chciałam chociaż udawać, że mam dobry humor.
- Powiedziała.
- Zamknij się, jestem pierdoloną damą. - rzuciłam śmiejąc się pod nosem i wywracając oczami. Po chwili jednak cała ta sytuacja zmieniła się o 180 stopni, jakkolwiek śmieszna by nie była. Nie mogłam długo udawać zwłaszcza biorąc pod uwagę położenie w jakim się znajdowałam. Ostatecznie przestałam nawet próbować się uśmiechać.
- Ana... Czemu to sobie zrobiłaś? - zaczął. Milczałam. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie po raz kolejny tego dnia. Zacisnęłam zęby. Bardziej interesowało mnie coś innego.
- Powiedz... - spojrzałam na niego tym samym spojrzeniem co dzisiaj rano. Łzy nalały mi się do oczu. - Czemu mnie uratowałeś? - odparłam ostatecznie wprost.
       Tym razem to on milczał. Nie wiedział jak dobrać słowa, mogłam być tego pewna. Myślałam, że w tym momencie rozmowa się skończy i faktycznie tak było, ale potoczyło się to zupełnie inaczej niż się spodziewałam.
- A jak kurwa myślisz? - wybuchł. - Bo jesteś dla mnie kurewsko ważna i ni chuj bym sobie nie poradził gdyby nie ty. Więc nie pierdol mi tu skoro dobrze znasz odpowiedź na to jebane pytanie. I nigdy więcej, nie waż się kurwa tego powtórzyć. Nie waż się kurwa nawet próbować umierać. - patrzyłam na niego zaskoczona. Chyba zwyczajnie musiał to powiedzieć.
       Ja natomiast patrzyłam tępo na własne dłonie, łzy spłynęły mi po policzkach. Jedyne co później słyszałam to jego kroki i trzaśnięcie drzwiami.

sobota, 23 września 2017

Rozdział XIX

[Castiel]

       Nie wiem jakim cudem pozwolono mi jechać tą cholerną karetką, ale nie mogłem teraz o tym myśleć. Cały czas patrzyłem na Anę, która ostatecznie straciła przytomność, a teraz leżała na noszach z maską tlenową na twarzy. Ratownicy tamowali krwotok jak tylko się dało, a ja po prostu trzymałem dłoń na jej ramieniu i próbowałem ogarnąć myśli. Chciałem napisać do Lys'a, ale ręce mi się trzęsły do tego stopnia, że nie byłem w stanie chwycić do ręki telefonu. Zwyczajnie oddałem się w ręce czasu, to jedyne co na ten moment mogłem zrobić.
       Pamiętam, że siedziałem na podłodze, pod ścianą w poczekalni i obracałem w dłoniach małą kartkę papieru. Składałem ją i rozkładałem, to jedyne na czym w tamtej chwili mogłem skupić myśli. Pytali mnie, gdzie są jej rodzice, ale nie mogłem odpowiedzieć na to pytanie. Nie miałem jej telefonu, a zresztą w ogóle ich nie znałem. Napisałem do Lys'a, żeby skombinował od kogoś numery telefonów do jej rodziny. Może Roza, czy ktokolwiek inny ma z nimi jakiś kontakt. Nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiedziałem, czy już śpi, czy nie bo była już praktycznie noc. Ja jednak czekałem. Nie wiem na co, ale czekałem. Nie mogli podać mi wiadomości o jej stanie zdrowia ze względu na to, że nie byłem jej rodziną, tylko jej przyjacielem o ile w ogóle można mnie tak nazwać. Przeklinałem się w głowie za to wszystko, że nie przyszło mi porozmawiać z nią wcześniej. Może gdybym to zrobił cała ta sytuacja nie miała by miejsca. Nie wiedziałem co miałem kurwa myśleć, czułem się częściowo winny za całą tę sytuację. Złapałem się za głowę przeklinając pod nosem. Chciałem tylko wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Mijały minuty, które trwały całą wieczność, a ja nie mogłem dłużej znieść tej cholernej ciszy. Dlatego gdy tylko pielęgniarka wyszła z sali, przed którą siedziałem od razu ją zaczepiłem.
- Prze pani... - zacząłem. Starałem się być najmilszy jak mogę, nie rzucić jakiegoś durnego tekstu. - Czy z Aną wszystko okej? - zapytałem. Nastała chwila ciszy. Kobieta patrzyła na mnie dobrą chwilę, westchnęła po czym podeszła do mnie kładąc mi dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się, ale zrozumiała, że to nie było zamierzone.
- Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się i po chwili odeszła.
       A więc dalej siedziałem, czekałem. Później wstałem chodząc w każdą stronę. Ostatecznie jednak usiadłem na krześle i przetarłem twarz dłonią. Czekałem aż będę mógł do niej wejść. Wtedy dostałem sms'a.

Lys 23:51 | Postaram się je dostać. Co się stało?

Ja: 23:51 | Ana jest w szpitalu.

       Więcej już nie napisałem. Schowałem telefon do kieszeni kurtki i wtedy ta sama pielęgniarka podeszła do mnie. Czułem jak komórka wibruje, ale miałem to gdzieś.
- Chcesz ją zobaczyć, prawda? - zapytała. Powoli kiwnąłem głową na co ta powiedziała, żebym poszedł za nią. Od razu podniosłem się z miejsca i zrobiłem tak jak mi kazała. Otworzyła przede mną drzwi do sali i powiedziała, że mam kilka minut po czym zostawiła mnie z nią samego. Byłem tej kobiecie cholernie wdzięczny, chyba jak nikomu innemu w całym swoim życiu. Ale mniejsza o nią, wróćmy do Anabelle.
       Nadal była nieprzytomna. Na rękach miała bandaże, na których widać było kilka plam od krwi. Do nosa miała podłączone rurki, które pomagały jej oddychać, a z boku dostrzegłem monitor kontrolujący jej funkcje życiowe. Wydawał ciche pikanie, które były jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Zacisnąłem pięści i usiadłem na krześle obok łóżka. Wtedy zauważyłem też rurki, które przetaczały jej krew do żył, w końcu sporo jej straciła. Nie umiałem na nią spojrzeć. Po prostu siedziałem tak z opuszczoną głową. Położyłem na stoliku nocnym tę kartkę, którą chwilę temu składałem. Teraz miała formę małego łabędzia. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczyłem, ale w tej chwili miałem to głęboko. Dopiero wtedy spojrzałem na jej twarz.
       Wiecie co? Nieważne za kogo mnie macie, jaki twardy bym nie był. Mocno zaciskałem wtedy zęby, żeby tylko nie rzucić niczym przez te wszystkie cholerne nerwy. Siedziałem tak dobrą chwilę i patrzyłem. Po prostu patrzyłem jak spokojnie śpi. I nagle powoli zaczęła się wybudzać. Powoli, lekko uniosła powieki i spojrzała na siebie samą. Na swoje ręce, na wszystkie kable i rurki, którymi była owinięta. I wtedy spojrzała na mnie. Jej wzrok był przepełniony smutkiem, nic innego nie mogłem w nim zobaczyć. Oboje milczeliśmy, aż Ana przełamała tę ciszę.
- Wyjdź... - powiedziała cicho odwracając wzrok na drugi koniec sali. Poczułem się jakby ktoś wbił mi kołek w plecy. Zastanawiałem się co mam zrobić i wtedy przyszła pielęgniarka. Nie odezwałem się, tylko po chwili po prostu wstałem i wyszedłem. Nie zatrzymywałem się, wydostałem się z budynku. Odszedłem kilka kroków i kopnąłem z całej siły jakiś śmietnik. Przekląłem pod nosem i usiadłem na ławce zapalając papierosa. Starałem się ogarnąć wszystkie myśli, ale nie byłem w stanie.
       Nie wiem co by było, gdyby w tamtej chwili nie zjawił się Lysander. Zapewne zupełnie postradałbym zmysły. Usiadł koło mnie na ławce i odetchnął.
- Skąd wiedziałeś który szpital? - zapytałem patrząc na niego kątem oka i na nowo się zaciągając.
- Ten jest najbliżej. - odparł. - Castiel... Co się stało? - zapytał po chwili ciszy i spojrzał w moją stronę. Nie odezwałem się. Spokojnie wyrzuciłem niedopałek i odpaliłem kolejną fajkę. Widział, że ręce mi się trzęsły, to nie ustało.
- Próbowała... - zacząłem, ale nie mogło mi to przejść przez usta. - Próbowała się zabić, rozumiesz? - warknąłem podnosząc się z miejsca. Kopnąłem tę cholerną  ławkę z całej siły. - Co ja kurwa narobiłem? - złapałem się za głowę. Lys momentalnie wstał i chwycił mnie za ramiona.
- To nie twoja wina, Cas. - próbował mnie uspokoić.
- Ona mnie nie chce widzieć, rozumiesz? - emocje zaczęły we mnie buzować i nie mogłem się uspokoić. - Nie wiem co ona mi kurwa zrobiła, ale wariuję, przysięgam, wariuję. - zacząłem się szarpać.
- Uspokój się, Castiel. - nie przerywał mocno mnie przytrzymując. - Musisz to wytrzymać, słyszysz?
       Nie wiedziałem, czy to przez to, że to ja właśnie zobaczyłem Anę leżącą w kałuży jej własnej krwi, czy przez to co się działo, przez ostatnie problemy czy coś innego. Nie umiałem się ogarnąć. Nie byłem w stanie nic ze sobą zrobić i czułem się cholernie źle. Jakimś sposobem miałem poczucie winy, jakbym to ja to spowodował. Ale prawda była taka że nie miałem cholernego pojęcia o co tutaj chodzi. Dobrze wiedziałem, że z Anabelle jest coś nie tak, że coś tu idzie źle, ale nie umiałem powiedzieć co.
- Co ja kurwa narobiłem? - nakręcałem się jeszcze bardziej. Lys trzymał mnie w mocnym uścisku nie chcąc mnie puścić. - Co ja zrobiłem?
- Castiel, to nie twoja wina. - ciągnął. - Ana choruje, ma zniszczoną psychikę, to nie jest twoja wina. - serce mi stanęło. Wiedziałem. Wiedziałem, że coś jest nie tak. To depresja, albo coś innego, tak? Wiedziałem, że gdzieś tu leży problem.
- A ja to tylko kurwa pogorszyłem... Ja pierdole, co ja kurwa zrobiłem... - nadal nie umiałem się uspokoić, wciąż się szarpałem.
- Castiel to nie jest do jasnej cholery twoja wina. - Lys naprawdę rzadko przeklinał, więc jakimś sposobem to chyba bardziej do mnie docierało. I wtedy się zatrzymałem. - Musisz to wytrzymać, słyszysz? Wiem, że ją kochasz, nie jestem idiotą. - mówił. - Dlatego musisz to wytrzymać. Dla niej. Dla siebie. I dla mnie. - papieros wypadł mi z ręki. Nie płakałem, co to to nie, ale przyznaję się bez bicia, że byłem w marnym stanie. Nie umiałem przestać się trząść. Dopiero wtedy poczułem, że Lysander też. Był jej przyjacielem i przeżywał to w podobnym stopniu. I miał cholerną rację. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale chyba... Kochałem Anę. Dlatego tak się czułem, dlatego myślałem, że wariuję. I nie mogłem sobie tego wszystkiego odpuścić. Dlatego nie mogłem przez to spać, a ona ciągle męczyła mi głowę. Nie wiedziałem czy ona czuła to samo, ale miałem to zupełnie gdzieś. Lys miał rację, do wszystkiego. Problem był taki, że ona nie chciała mnie widzieć. A ja nigdy nie czułem czegoś takiego wobec nikogo. Nawet wobec Debry. Nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu w jakim byłem w tej chwili.
       Opadłem na ławkę gdy tylko Lysander mnie puścił. Wreszcie coś do mnie dotarło. Nie mogłem stąd iść. Nie mogłem jej tak zostawiać. Będę tu kurwa sterczał do momentu, aż mnie stąd siłą wyrzucą.
- Zdobyłeś numer do jej rodziców? - zapytałem ostatecznie przecierając twarz dłonią i odpalając kolejnego papierosa. Chłopak usiadł obok.
- Niestety nie. - powiedział. - Pisałem do Rozy, Armin'a i Violetty, ale żadna z nich ich nie zna, więc nikłe szanse, że zdobędziemy je jakkolwiek.
- Właściwie to już się obudziła, więc powinna podać go lekarzom. - westchnąłem. Miałem nadzieję, że tak jest. Szczerze, nie znałem tych całych procedur, ale obstawiałem, że Ana będzie musiała przejść przez serię rozmów z psychiatrą. - Jak myślisz... Jak długo będzie musiała tu zostać? - zapytałem nagle.
- Zapewne wezmą ją na oddział. Więc miesiąc co najmniej. - odparł. - Przynajmniej jej pomogą, a później wróci do domu i wszystko będzie w porządku.
       Przytaknąłem. Nie wiedziałem co więcej mogę mu powiedzieć, więc po prostu milczałem i spojrzałem w górę na nocne niebo. Dopiero teraz naprawdę zacząłem się zastanawiać co było źródłem tego, co się wydarzyło. Dlaczego tak nagle Ana spróbowała odebrać sobie życie? I wtedy przypomniałem sobie moją telefoniczną rozmowę z nią i tego chłopaka, który stał pod jej balkonem. W momencie, w którym go zobaczyła coś poszło ostro nie tak. Nie wiedziałem kim on jest, znikąd go nie kojarzyłem, a zresztą i tak ledwo co go widziałem. Na razie jednak nic nie mówiłem Lys'owi. Sam wolałem się najpierw dowiedzieć kim on jest, jakimś sposobem go znaleźć. Coś w głowie mówiło mi, że to właśnie on był sednem problemu.
       Samej Anabelle nie warto było nawet pytać, bo tylko by ją to rozdrażniło biorąc pod uwagę jaki obrót nabrały sprawy. Na razie musiałem skupić się właśnie na niej i jej zdrowiu. Lys mówił mi, żebym wrócił do domu i się przespał, ale odmówiłem. Wolałem zostać. Tak przynajmniej będę mieć pojęcie co się z nią dzieje. A więc oboje wróciliśmy do budynku i usiedliśmy tam, gdzie wcześniej czekałem sam. Co jakiś czas widziałem pielęgniarkę, która zaglądała do Any, ale ostatecznie przestała i pozwoliła jej spokojnie spać. Wiedziałem, że to moja szansa. Nie zamierzałem jej budzić, ale chciałem po prostu tam posiedzieć. Powiedziałem Lys'owi, że idę do niej, na co on przytaknął i powiedział, że w razie czego będzie mi dawał znać co i jak. Nigdzie się nie wybierał. I właśnie dlatego był moim najlepszym kumplem. Zawsze mogłem na niego liczyć.
       Cicho wszedłem do sali, w której leżała dziewczyna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że nie miała już rurek przy nosie, a łabędź, którego jej zostawiłem był rozwinięty. Usiadłem na krześle obok łóżka i westchnąłem przyglądając się tym wszystkim kablom. Chciałem na spokojnie móc z nią porozmawiać, ale może to i lepiej, że spała. Teraz przynajmniej nie mogła mnie stąd wyrzucić. Spojrzałem na jej nadgarstki owinięte bandażami i nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tego, co stało się u niej w domu. Warknąłem pod nosem, starając się uspokoić. Nie po to tu siedziałem, żeby teraz się tym nakręcać.

***

[Lysander]

       Obudziły mnie jakieś donośne głosy. Musiałem przysnąć, więc nie miałem pojęcia nawet która jest godzina. Spojrzałem za okno i zobaczyłem, że było już jasno. Innymi słowy - było już rano. Dopiero teraz zaczęły mi się przypominać wydarzenia z dzisiejszej nocy. Na samo wspomnienie westchnąłem. Nadal nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. To było bardzo... Raniące. Ana była moją dobrą przyjaciółką, a ja wiedziałem o jej chorobie i... Powinienem był od razu zaprowadzić ją do psychiatry. Ugh, ale przecież sam dobrze pamiętam jak to wyglądało. Cóż, nie powinienem się winić. Cas zresztą też. Byłem pewien, że bardzo kocha Anabelle, nieciężko było to zauważyć. Zwłaszcza po tym w jakim stanie był tej nocy.
       Przypomniało mi się, że siedziałem tu o trzeciej nad ranem, nadal rozbudzony całym tym wydarzeniem. Pisałem do Rozalii i Alex'ego. Co prawda musieli już spać, ale wiedziałem, że ich szczególnie należy powiadomić, że ich przyjaciółka jest w szpitalu. Nie mówiłem dlaczego, ale sam fakt powinien im wystarczyć. Właśnie wtedy zobaczyłem pielęgniarkę, która zmierzała w stronę sali, w której leżała dziewczyna. Już miałem pisać do Cas'a, żeby się schował, czy wyszedł stamtąd, ale zanim się obejrzałem kobieta zaglądała już do środka. Przez drzwi zauważyłem, że Castiel siedział przy Anabelle trzymając jej rękę, oparł głowę o jej kolana i po prostu najzwyczajniej w świecie zasnął. Gdy te emocje mu opadły musiał faktycznie poczuć ogromne zmęczenie.
       Pielęgniarka jednak nie obudziła go, nie wygoniła go z sali. Po prostu zamknęła drzwi, obróciła się do mnie, uśmiechnęła się i sobie poszła. Miła kobieta. 
       Niedługo później sam musiałem zasnąć gdy i ze mnie wszystko wyparowało. Teraz jednak się rozbudziłem i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem Rozalię z Alexym. Dziewczyna awanturowała się próbując dowiedzieć się co dzieje się z Aną. Chciała z nią porozmawiać, w ogóle ją zobaczyć, ale ciągle dostawała odpowiedź, że nie ma takiej opcji. Uspokoiła się jednak dopiero w momencie, gdy zagrożono jej ochroną i ostatecznie usiadła obok mnie zupełnie bezsilna.
- Lys do jasnej cholery, czemu nie zadzwoniłeś i nie próbowałeś mnie budzić? - rzuciła się. A więc dobrze myślałem, że zwyczajnie spała.
- Właśnie, powinieneś był od razu się do nas dobijać. - dodał Alexy siadając po mojej drugiej stronie. Ja tylko westchnąłem. Wolałem im nie odpowiadać. Po prawie bezsennej, nerwowej nocy sam nie czułem się najlepiej. Dlatego teraz pozostało mi po prostu nadal czekać na rozwój wydarzeń.
        Siedzieliśmy tu czekając tak naprawdę nie wiadomo na co. Po jakimś czasie musiałem powiedzieć, Rozie i Alex'emu co miało miejsce. Mieli prawo wiedzieć, jako jej przyjaciele. Roza nie mogła za bardzo w to uwierzyć. Ostatecznie widziałem, jak próbuje pohamować płacz i wtedy mocno ją przytuliłem. Alexy przestał się uśmiechać i po prostu siedział w ciszy. Wiedziałem, że oboje są przygnębieni. Jak my wszyscy.
- Powinniśmy być teraz dla niej wsparciem. - powiedziałem spokojnym głosem. - Właśnie tego teraz najbardziej będzie potrzebować...

[Castiel]

        Obudził mnie hałas na korytarzu, zresztą nie tylko mnie. Gdy tylko podniosłem głowę i spojrzałem za okno dopiero wtedy zorientowałem się, że faktycznie zasnąłem, a przede wszystkim nikt mnie stąd nie wyrzucił. Odetchnąłem z ulgą i wtedy spojrzałem na Anabelle. Trzymałem jej dłoń, ale poza tym był jeszcze jeden istotny szczegół.
- Mówiłam ci, żebyś wyszedł... - usłyszałem jej cichy głos. Patrzyła za okno w ogóle się nie ruszając. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, ale za wszelką cenę starałem się opanować wszystkie emocje, które powoli na nowo poczęły we mnie buzować. Dziewczyna jednak trzymała moją rękę, nie zabrała jej, nic nie zrobiła. Zacisnąłem zęby.
- Wyszedłem, ale wróciłem. - powiedziałem. - Aż tak ci to przeszkadza? - warknąłem. Nie mogłem się powstrzymać.
- Kazałeś mi się odpierdolić. - rzuciła.
- Dobrze kurwa wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć... - mruknąłem. - Zresztą, jakbym chciał żeby tak było nie sterczałbym tu całą noc. Miałbym cię kompletnie w dupie, nawet nie próbowałbym cię ratować. - dopiero wtedy na mnie spojrzała, wzrokiem pełnym wściekłości, smutku i żalu. Nie wiedziałem co więcej mogę powiedzieć więc po prostu milczałem.
- Przepraszam... - powiedziała po kilku minutach ledwo słyszalnie. Nie wiedziałem czy przeprasza za to co było wcześniej, czy za to co jest teraz. Mniejsza z tym.
- Ta, ja też... - westchnąłem. No kurwa, szczyt wszystkiego żebym kogoś przepraszał. Naprawdę mi odbiło.
       Nagle usłyszałem za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Do sali weszła pielęgniarka, ale i ktoś jeszcze... Jakaś szczupła kobieta średniego wzrostu. O bardzo ciemnych, prostych, brązowych włosach sięgających jej do ramion i oczach tego samego koloru. Nie miałem pojęcia kim jest, ale była w normalnych ubraniach, więc raczej nie była normalnym lekarzem, ani pielęgniarką czy kimśtam. Ale nie tylko ja byłem zaskoczony, wyglądało na to, że Ana też. Tylko, że ona od razu odwróciła wzrok z powrotem w stronę okna i więcej się nie odezwała.
       Poproszono mnie o wyjście z sali. Nie chciałem się zgodzić, ale domyśliłem się, że ta kobieta jest jakimś sposobem istotna, dlatego musiałem ustąpić. Może to psychiatra? Nie miałem pojęcia. Zresztą, potrzebowałem wyjść zapalić. Ominąłem Lys'a, który teraz siedział jeszcze z Alexym i Rozą. Zignorowałem ich, kompletnie. Mimo, że Roza próbowała mnie zaczepiać, po prostu nie zareagowałem na nic. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Wyszedłem przed budynek i odpaliłem fajkę. Oparłem się o ścianę i zajrzałem do paczki. Kończyły się, będę musiał przejść się do jakiegoś sklepu, bo z tych wszystkich nerwów palę o wiele więcej niż zwykle. Westchnąłem wypuszczając dym z ust. 
        Spojrzałem w bok. Okazało się, że nie byłem jedynym tu palącym. Kilka metrów dalej stał mężczyzna mojego wzrostu, dość otyły, z ciemnosiwymi, krótkimi włosami. Rozmawiał przez telefon jednocześnie popalając papierosa. Niby nic niezwykłego, normalnie pewnie bym go olał, gdybym nagle nie usłyszał jak mówi coś do osoby po drugiej stronie połączenia. To tak dobrze znane mi imię - Anabelle.

wtorek, 19 września 2017

Rozdział XVIII

       Zabawne jest jak to wszystko dalej się potoczyło. Teoretycznie wszystko było w porzadku, fakt faktem przeżywałam to co miało miejsce kilka dni wcześniej, ale miałam spore wsparcie Lysa. Chciał żebyśmy z Casem wszystko sobie wyjaśnili, na spokojnie, ale nie byłam gotowa na tę rozmowę. Łącznie spędziliśmy na tej wycieczce tydzień. Szczerze? Pomijając wszystko złe co się wydarzyło,  było naprawdę w porządku. Chyba każdy tak myślał. Amber nie było, więc nie było też problemu. Wszystko jednak miało ulec zmianie.
       Tego dnia kończyła się nasza wycieczka. Właśnie wsiadaliśmy do autokaru. Właściwie teraz, gdy nie odzywaliśmy się do siebie z Castielem najzwyczajniej nie miałam z kim jechać. Kto by pomyślał, że dosiądzie się do mnie Nathaniel.
- To miejsce jest zajęte? - zapytał wskazując na fotel obok mnie.
- Nie, siadaj. - uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł.
- Jak podobała ci się wycieczka? - zapytał po chwili ciszy.
- Była w porządku. Całkiem dobrze się bawiłam. A tobie?
- Było trochę zamieszania... Ale ostatecznie wszystko się wyrównało i nie było tak źle. - nagle poczułam się senna. - Nie będzie ci przeszkadzało jeśli się prześpię? - zapytałam z czystej grzeczności.
- Nie, w porządku. Poczytam. - odparł wyciągając jakiś kryminał z plecaka. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i oparłam głowę o szybę próbując zasnąć.
       Obudziłam się w momencie postoju i nie wiem jakim cholernym cudem moja głowa była na ramieniu Natha. Ale mniejsza z tym, przeprosiłam go grzecznie na co odparł że nic się nie stało, bo i tak czytał. A skoro wygodnie mi się spało to tym bardziej nie ma problemu. Urocze.
       W końcu i tak wyszłam z autokaru, marzyłam o tym, żeby się przewietrzyć, ewentualnie zapalić. Kupiłam papierosy bo okazały się dość przydatne w moim stresie. Teraz przynajmniej wiem co Cas w nich widzi. Było dość chłodno i ciemno ze względu na to, że był już późny wieczór. Zapięłam bluzę i poszłam za budynek stacji benzynowej, żeby tam spokojnie odetchnąć. Wyjęłam paczkę i odpaliłam papierosa nim jeszcze doszłam na miejsce. To było dosyć głupie z mojej strony, mogłam się domyślić, że Cas też tam będzie... Ale pomyliłam się. Nigdzie nie było go widać. Cóż, nie moja sprawa.
A może jednak?
       Znów usłyszałam ten charakterystyczny, donośny głos. Jednak tam był, nie widziałam go bo stał za rogiem. Zbliżyłam się nieco przysłuchując się rozmowie, a raczej kłótni starając się wyłapać kim jest osoba stojąca po drugiej stronie barykady.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz? - warknął czerwonowłosy. Trzymał kogoś za kołnierz, ale nadal nie mogłam zobaczyć kim była ta osoba. - Zostaw ją w spokoju. - ciągnął.
- Ale wytłumacz mi jaki jest w tym problem..? - wtedy wyłapałam kim jest ta druga osoba. To był Nath, który usilnie próbował wyrwać się Castielowi.
- Dobrze wiesz, nie udawaj debila. - nie mogłam dłużej tego słuchać. Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Ona nie jest twoją własnością. - słyszałam jeszcze głos Nathaniela, ale zignorowałam co mówił. Problem był taki, że buntownik uderzył go pięścią w twarz, a blondynowi po chwili zaczęła cieknąć krew z nosa.
- Przestań. - rzuciłam spokojnym głosem podchodząc bliżej. Castiel z początku nawet na mnie nie spojrzał, był w transie. Tak jak ostatnio. - Mówię ci, przestań. - powtórzyłam. Chłopak pchnął drugiego mocniej na ścianę budynku. - Castiel. - warknęłam ostatecznie i wtedy Cas wzdrygnął się jak na zawołanie. Spojrzał w moją stronę, a jego wzrok nagle złagodniał. Nie na długo, bo furia szybko wróciła. Kto by pomyślał, że teraz przeniesie ją na mnie.
- A ty co? Bronisz go, ta? - rzucił sucho. Puścił Natha i podszedł o krok w moją stronę.
- Nikogo nie bronię. Po prostu mówię, żebyś się uspokoił. - dalej starałam się być spokojna, ale wychodziło to jak wychodziło. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym z ust opuszczając dłoń z papierosem.
- Przestań pieprzyć. Myślisz, że jestem ślepy? Teraz jak ze sobą nie rozmawiamy to nagle zaczęłaś kręcić z gospodarzem, co? - w ogóle mu nie przeszło. Nadal był Castielem bez kontroli nad sobą.
- Nie dopowiadaj sobie. - rzuciłam. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim żreć biorąc pod uwagę to, że nadal czułam się od tego wszystkiego cholernie źle.
- Powiedziałem, przestań pieprzyć. - zaciskał pięści, a ja nie mogłam już dłużej tego znieść.
- A ty przestań być, kurwa, zazdrosny. Kazałeś mi się odpierdolić więc masz czego chciałeś i nie wtrącaj w to osób pośrednich. - sama wybuchłam. Nie krzyczałam, ale mój głos ociekał smutkiem, złością i irytacją. Chciałam już sobie iść, nie musieć więcej na niego patrzeć. Po prostu iść spać. Ale przede mną jeszcze reszta drogi, trzeba było to jakoś przebrnąć. Wyrzuciłam niedopałek depcząc go butem. - Po prostu zastanów się czasem nad sobą i tym co robisz. Bo jedyną osobą, która tu pierdoli od rzeczy to właśnie ty. - ruszyłam przed siebie nawet się nie odwracając. Miałam już gdzieś co będzie dalej. Założyłam słuchawki i wróciłam do autokaru. Poszłam spać, dokładnie jak chciałam, z jedyną myślą - nie zamierzałam wybierać się do szkoły przez kolejny tydzień. Chcę po prostu odpocząć. Nie dać się zwariować.

***

       I faktycznie tak było. Minął kolejny tydzień. Było coraz bliżej do zimy, a na zewnątrz zrobiło się jeszcze chłodniej. Potrzebowałam tego wolnego od ludzi, od wszystkiego. Pragnęłam przemyśleć wszystko po kolei. Oczywiście gdyby nie fakt, że Lys, Roza, bliźniacy i reszta przychodzili mnie odwiedzać pewnie zupełnie bym zwariowała... Ale całe szczęście miałam ich zawsze kiedy ich potrzebowałam. To tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń... Prawda? Chyba, nie jestem pewna. Tak czy inaczej, nie dali mi zwariować. To było... Miłe. Naprawdę miłe. Szczerze, cieszyłam się, że ich mam.
       Próbowałam w pewien sposób nawet otworzyć się przed Lysem. Skoro wiedział, to ukrywanie tych wszystkich rzeczy nie miało przed nim jakiegoś dużego sensu. Raz się prawie udało... Jeden jedyny raz, kiedy siedzieliśmy na kanapie u mnie w domu popijając herbatę. Było to chłodne, przyjemne popołudnie. Właśnie za to lubiłam jesień. Kochałam wręcz. Za chwile tego typu.
- Od jak dawna to tak trwa? - zapytał. Chodziło mu oczywiście o chorobę, a o co innego.
- Nie wiem... Odkąd pamiętam, jakoś zawsze tak było. - wzruszyłam ramionami.
- To pewnie nie jest lekkie... - mruknął.
- No... Trochę tak. - przytaknęłam i po chwili się zamyśliłam wbijając wzrok w stół. - Znaczy wiesz, po jakimś czasie się do tego przyzwyczajasz. Czasem jest lepiej, a czasem gorzej, ale nie możesz kontrolować się cały czas. Czasem w ogóle nic nie czujesz, nie możesz się ruszać. A im więcej myślisz, tym jest tylko gorzej. Leczysz się ale i to nie zawsze jest w stanie ci pomóc, ludzie nie rozumieją. Najgorsze jest to, że nikt nie może czuć co ty czujesz... - i właśnie wtedy się zatrzymałam. Przestałam mówić. Poczułam łzy, które nalewają mi się do oczu, ale usilnie je powstrzymywałam. - Uh, przepraszam... - mruknęłam i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko. Coś mnie zatrzymało, coś nie chciało, żebym mówiła o tym co czuję i myślę. I tym czymś była moja głowa, a ja nie byłam w stanie tego kontrolować.
- Nie, w porządku, przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. - pogłaskał mnie lekko po włosach. To było bardzo przyjemne.
- Wiem, ale mniejsza z tym. Lepiej mi powiedz jak w szkole? - chciałam szybko zmienić temat.
- Ana, nie uciekaj od tematu, proszę...
- Po prostu... Nie mam siły o tym teraz mówić. - westchnęłam. Może to faktycznie nie był najlepszy moment. Ta, okłamuj się dalej.
- No dobrze, skoro tak mówisz. To w porządku. W szkole jak w szkole... - i rozmowa nabrała zupełnie inny obrót.
       Lys mówił mi, że planowany jest bal, który ma być już niedłuo. Mówił, że ogólnie sporo osób się pochorowało i Cas z tego korzysta, bo nie przychodzi. Przynajmniej będzie się miał jak wytłumaczyć. Ale na ten moment i tak wszyscy skupiają się na balu. Mają zostać wybrane trzy lub cztery księżniczki z czego na uroczystości ogłoszone zostaną wyniki wyborów królowej. Cóż... Zapowiada się... Em, dobra zabawa? Chyba tak, nie wiem.
        Aż sama się dziwiłam, że tak się zasiedzieliśmy. Nim się zorientowaliśmy było już całkiem ciemno. Po dłuższym czasie pożegnaliśmy się z Lysandrem. Cóż, to chyba najmilsze popołudnie jakie miałam w ciągu tego tygodnia.

***

[Lysander]

       Nie podobało mi się to wszystko. Fakt, że Anabelle uciekała od tematu... To nie było dla niej dobre. Ale też nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Powoli, stopniowo udawało mi się do niej dotrzeć. Próbowałem nawet jakoś jej przekazać, że może powinna porozmawiać z psychologiem lub kimś tego pokroju. Bo nie było z nią za dobrze, ciężko było tego nie zauważyć. Chciałem, żeby to rozwiązało się jak najszybciej. Żeby doszli do porozumienia z Cas'em, bo to też bardzo jej ciąży, ale... Żadne z nich jednocześnie się do tego nie pchało. Wychodząc zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby to może jakoś zainicjować... I wtedy wpadłem na kogoś.
- Przepraszam... - rzuciłem od razu i spojrzałem na osobę, którą niechcący szturchnąłem. Młody chłopak, chyba w moim wieku, chociaż ciężko było mi ocenić przez kaptur od ciemnozielonej bluzy, którą miał na sobie.
- Spoko, nie szkodzi. - rzucił. Jego głos był niski, ale nie wyrażał też żadnych emocji. Zatrzymałem się. Zorientowałem się, że chłopak stoi kawałek od domu Anabelle i patrzy cały czas w tym kierunku. Cóż, było to dosyć... Niepokojące. - Ej... - zaczął nagle widząc, że się zatrzymałem. - Nie wiesz może czy w tym domu mieszka Anabelle Williams? - spojrzał w moją stronę.
- Um... Szukasz jej? - nie chciałem od razu odpowiadać na pytanie, dlatego uciekłem od tematu.
- Ta, straciliśmy kontakt. Dawno jej nie widziałem i szukam jej już jakiś czas. - wzruszył ramionami i zdjął kaptur. Miał krótkie, brązowe włosy i ciemne oczy tego samego koloru. Miał bliznę na prawym policzku, ale nie wyglądał jakoś groźnie. Wręcz przeciwnie, wydawał się całkiem sympatyczny. Może to właśnie sprawiło, że w duchu odetchnąłem. Coś mówiło mi, że na szczęście nie jest żadnym psychopatą, a zwykłym dawnym znajomym.
- Rozumiem, tak mieszka tutaj. - przytaknąłem po dłuższej chwili.
- Dzięki, jesteś wielki. Już myślałem, że znowu ktoś mnie źle pokierował i trafiłem na jakieś zadupie. - uśmiechnął się pod nosem. W pewnym sensie przypominał mi Casa. - Jesteś jej chłopakiem czy coś? Bo widziałem jak wychodzisz z jej domu.
- Nie, nie. - od razu zaprzeczyłem. - Jestem jej przyjacielem, chodzimy razem do liceum. - uśmiechnąłem się.
- Jasne, łapię. - uśmiech nieco mu się poszerzył. - W każdym bądź razie dzięki za pomoc stary. Dzisiaj nie będę już jej dupy zawracać, ale wpadnę tu jeszcze kiedyś. Pewnie niedługo. - rzucił. - Jeszcze raz dzięki. - przybił ze mną tzw. "sztamę" i ruszył w przeciwnym kierunku.
       Dopiero po jakimś czasie również ruszyłem do domu. Zastanawiałem się kim jest ten chłopak i skąd znają się z Aną, ale nie zamierzałem w to wnikać. Przynajmniej na razie. Za jakiś czas zorientowałem się, że nawet nie wiem jak się nazywa... To nie było zbyt mądre z mojej strony, ale cóż. Stało się. Westchnąłem ruszając w dalszą drogę. Będę musiał następnym razem zapytać Anabelle kim jest ten chłopak.

***

[Anabelle]

numer nieznany xxxx: 16:45 | Hej Anabelle, co tam?

numer nieznany xxxx: 16:50 | Tęskniłem w sumie

numer nieznany xxxx: 18:50 | Chciałabyś się spotkać?

numer nieznany xxxx: 18:52 | Pogadalibyśmy o tym co się stało

numer nieznany xxxx: 20:36 | ?????

numer nieznany xxxx: 10:45 | Odezwij się

       Któregoś dnia zaczęłam dostawać sms'y. Nie miałam pojęcia od kogo one są, myślałam, że ktoś najzwyczajniej robi sobie jakieś żarty, ale nie odpowiadałam na nie. Nawet przez chwilę byłam przekonana, że to Castiel, ale to nie mógł być on, bo jakiś czas później dobijał się do mnie ze swojego normalnego numeru. Nie wiem czego chciał, ale nie odbierałam. Bolało mnie, bardzo to co robił to co się działo. Nie chciałam żeby to tak wyglądało, ale nie mogłam za wiele z tym zrobić. Potrzebowałam go. Bardzo. Miałam Lysa, to fakt, ale nie byłam w stanie dłużej dusić w sobie tyle emocji związanych z Cas'em.
       Pewnie dlatego któregoś wieczora w końcu odebrałam. Tak, zrobiłam to, ale się nie odezwałam. Czekałam aż on to zrobi. Chyba się tego nie spodziewał, bo zupełnie go zatkało. Wciąż czekałam leżąc na swoim łóżku i gapiąc się w sufit. Serce mi łomotało, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. 
- Masz mi coś do powiedzenia? - musiałam w końcu się odezwać. I wtedy usłyszałam stuknięcie. Jakby coś trafiło w szybę drzwi balkonowych. Zignorowałam to, bo bardziej obchodziło mnie co Cas chce mi powiedzieć. Za chwilę jednak rozległo się kolejne stuknięcie. I kolejne. - Co jest kurwa...? - mruknęłam podchodząc do balkonu i otwierając drzwi. Podeszłam do barierki cały czas trzymając telefon przy uchu, lecz po chwili wypuściłam go z ręki. Poczułam falę emocji i już nie mogłam nad sobą zapanować. Łzy momentalnie nalały mi się do oczu, spłynęły po moich policzkach i zaczęłam cała drżeć. Nagle w mojej głowie pojawiła się seria wspomnień, które wyparłam dawno temu. Nie mogłam ich zatrzymać. Położyłam dłoń na ustach i zaczęłam powoli cofać się do mieszkania. Następnie zaczęłam szukać leków, ale nie pamiętałam gdzie leżą. Nie mogłam sobie nic przypomnieć, oprócz tego co zdarzyło się parę lat temu. Usłyszałam dzwonek do drzwi i to jak ktoś woła moje imię. Wpadłam w panikę. Poczucie winy i wszystkie inne emocje zaczęły krzyczeć w mojej głowie, nie potrafiłam tego zatrzymać. Bałam się, cholernie i nie wiedziałam co mam robić. Błagałam, żeby przestały krzyczeć, żeby mnie nie męczyły. Chciałam, żeby to wszystko się zatrzymało. Przewracałam dom do góry nogami w poszukiwaniu... Sama tak właściwie nie wiem czego.
      Będąc w kuchni wzięłam do ręki nóż. To jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, nic innego nie mogłam zrobić. Opadałam z sił, ale one nie chciały przestać krzyczeć. Usiadłam na podłodze, oparłam się o szafki i błagałam by już więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Stałem pod jej domem i dzwoniłem. Miałem już dość tej sytuacji, tego jak to wygląda. Musiałem z nią wreszcie porozmawiać i wyjaśnić to wszystko. To źle działało i na mnie i na nią. Ale nic nie poszło tak jak chciałem. Przez pierwsze pół godziny nie odbierała wcale. Byłem wkurwiony, bo było ciemno i zimno, ale cóż, sam się na to pisałem. I nagle odebrała, sygnał przestał łączyć, ale się nie odezwała. Ja zresztą też nie. Po chwili jednak usłyszałem jej głos. Z początku zapomniałem co chciałem jej powiedzieć, później jednak coś zupełnie odwróciło moją uwagę. Spojrzałem do jej ogródka gdzie usłyszałem szelest i stukot, jakby ktoś rzucał czymś w szybę. Nie wiedziałem co to, ale miałem przeczucie, że to nic dobrego. Przyjrzałem się bardziej i podszedłem o kilka kroków. Usłyszałem jak dziewczyna mówi "Co jest kurwa...", a następnie zobaczyłem ją wychodzącą na balkon i spoglądającą w dół, gdzie stał... Ktoś, kto rzucał szyszkami w jej okno. Ubrany w ciemnozieloną bluzę, czarne spodnie. Był średniego wzrostu chłopakiem o brązowych, krótkich włosach i... I więcej nie byłem w stanie dostrzec, to cud, że chociaż tyle widziałem. W końcu było całkiem ciemno i jedynie lampy uliczne dawały jakieś światło. Patrzył na nią, a ona na niego.
       Po chwili wypuściła telefon z ręki i zaczęła cofać się do mieszkania zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziałem co się dzieje. Po pierwsze - kim był ten chłopak, a po drugie - co dzieje się Anabelle? Usłyszałem płacz, trzaski i huki po części przez słuchawkę, po części z wnętrza domu. Coś było nie tak. Spojrzałem na chłopaka, który najpierw patrzył na okno, a później skierował wzrok na mnie. Stał tak chwilę po czym ruszył w kierunku centrum miasta. Mniejsza o niego, musiałem coś zrobić bo z Aną działo się coś niedobrego. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić dzwonkiem.
- Ana! - krzyknąłem starając się usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie drzwi.  - Ana, otwieraj te pieprzone drzwi! - warknąłem i zacząłem szarpać za klamkę. Ciągle słyszałem płacz... Ale w pewnej chwili wszystko ucichło. Serce mi stanęło. Poczułem moce ukłucie w piersi, jakby coś mnie kopnęło i mówiło mi że wydarzyło się coś strasznego. Wiedziałem, że dziewczyna nie zamknęła balkonu, dlatego od razu tam pobiegłem. Nie chciałem wyważać drzwi, bo nie znałem powagi sytuacji. Przynajmniej na razie... Wspiąłem się częściowo po rynnie i kratce dla bluszczu, a następnie po balustradzie i wszedłem do środka. 
       Zacząłem ją wołać, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. W domu panowała głucha cisza i ogromny bałagan. Rzeczy były porozrzucane wszędzie gdzie się dało. Zacząłem jej szukać po piętrze, ale nigdzie jej nie było. Zbiegłem na dół i tam również zacząłem szukać. Nie trwało to jednak długo. Szybko ją znalazłem. Leżała na podłodze, a wszędzie była krew. Była prawie nieprzytomna. W jednej ręce trzymała nóż, a jej nadgarstki były wzdłuż porozcinane. Płakała, ale traciła już jakąkolwiek przytomność.
       Serce mi stanęło, zacisnąłem pięści. Od razu do niej podbiegłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po karetkę przedstawiając sytuację i jednocześnie biorąc dziewczynę na ramiona starając się zacisnąć ręce wokół jej nadgarstków, tak by jakimś sposobem zatamować krwotok. Nie było czasu. Nie było cholernego czasu. Pierwszy raz w życiu tak kurewsko się bałem, że nawet nie zastanawiałem się dlaczego to w ogóle ma miejsce? Dlaczego to zrobiła? Co się w ogóle stało? Wiedziałem tyle, że było cholernie źle i że jeśli karetka nie przyjedzie tak szybko jak powinna... Bałem się kurwa nawet o tym myśleć. Przytulałem ją do siebie nie zwalniając uścisku na nadgarstkach. 
- Tylko nie zamykaj oczu mała, słyszysz? - powtarzałem jej. - Trzymaj się, nie możesz teraz, słyszysz? - ciągnąłem. - Nie zasypiaj... Obiecuję ci, naprawię całe to gówno. Zrobię wszystko, tylko nie waż się teraz kurwa umierać.

Naprawdę, nie było cholernego czasu.