wtorek, 19 września 2017

Rozdział XVIII

       Zabawne jest jak to wszystko dalej się potoczyło. Teoretycznie wszystko było w porzadku, fakt faktem przeżywałam to co miało miejsce kilka dni wcześniej, ale miałam spore wsparcie Lysa. Chciał żebyśmy z Casem wszystko sobie wyjaśnili, na spokojnie, ale nie byłam gotowa na tę rozmowę. Łącznie spędziliśmy na tej wycieczce tydzień. Szczerze? Pomijając wszystko złe co się wydarzyło,  było naprawdę w porządku. Chyba każdy tak myślał. Amber nie było, więc nie było też problemu. Wszystko jednak miało ulec zmianie.
       Tego dnia kończyła się nasza wycieczka. Właśnie wsiadaliśmy do autokaru. Właściwie teraz, gdy nie odzywaliśmy się do siebie z Castielem najzwyczajniej nie miałam z kim jechać. Kto by pomyślał, że dosiądzie się do mnie Nathaniel.
- To miejsce jest zajęte? - zapytał wskazując na fotel obok mnie.
- Nie, siadaj. - uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł.
- Jak podobała ci się wycieczka? - zapytał po chwili ciszy.
- Była w porządku. Całkiem dobrze się bawiłam. A tobie?
- Było trochę zamieszania... Ale ostatecznie wszystko się wyrównało i nie było tak źle. - nagle poczułam się senna. - Nie będzie ci przeszkadzało jeśli się prześpię? - zapytałam z czystej grzeczności.
- Nie, w porządku. Poczytam. - odparł wyciągając jakiś kryminał z plecaka. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i oparłam głowę o szybę próbując zasnąć.
       Obudziłam się w momencie postoju i nie wiem jakim cholernym cudem moja głowa była na ramieniu Natha. Ale mniejsza z tym, przeprosiłam go grzecznie na co odparł że nic się nie stało, bo i tak czytał. A skoro wygodnie mi się spało to tym bardziej nie ma problemu. Urocze.
       W końcu i tak wyszłam z autokaru, marzyłam o tym, żeby się przewietrzyć, ewentualnie zapalić. Kupiłam papierosy bo okazały się dość przydatne w moim stresie. Teraz przynajmniej wiem co Cas w nich widzi. Było dość chłodno i ciemno ze względu na to, że był już późny wieczór. Zapięłam bluzę i poszłam za budynek stacji benzynowej, żeby tam spokojnie odetchnąć. Wyjęłam paczkę i odpaliłam papierosa nim jeszcze doszłam na miejsce. To było dosyć głupie z mojej strony, mogłam się domyślić, że Cas też tam będzie... Ale pomyliłam się. Nigdzie nie było go widać. Cóż, nie moja sprawa.
A może jednak?
       Znów usłyszałam ten charakterystyczny, donośny głos. Jednak tam był, nie widziałam go bo stał za rogiem. Zbliżyłam się nieco przysłuchując się rozmowie, a raczej kłótni starając się wyłapać kim jest osoba stojąca po drugiej stronie barykady.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz? - warknął czerwonowłosy. Trzymał kogoś za kołnierz, ale nadal nie mogłam zobaczyć kim była ta osoba. - Zostaw ją w spokoju. - ciągnął.
- Ale wytłumacz mi jaki jest w tym problem..? - wtedy wyłapałam kim jest ta druga osoba. To był Nath, który usilnie próbował wyrwać się Castielowi.
- Dobrze wiesz, nie udawaj debila. - nie mogłam dłużej tego słuchać. Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Ona nie jest twoją własnością. - słyszałam jeszcze głos Nathaniela, ale zignorowałam co mówił. Problem był taki, że buntownik uderzył go pięścią w twarz, a blondynowi po chwili zaczęła cieknąć krew z nosa.
- Przestań. - rzuciłam spokojnym głosem podchodząc bliżej. Castiel z początku nawet na mnie nie spojrzał, był w transie. Tak jak ostatnio. - Mówię ci, przestań. - powtórzyłam. Chłopak pchnął drugiego mocniej na ścianę budynku. - Castiel. - warknęłam ostatecznie i wtedy Cas wzdrygnął się jak na zawołanie. Spojrzał w moją stronę, a jego wzrok nagle złagodniał. Nie na długo, bo furia szybko wróciła. Kto by pomyślał, że teraz przeniesie ją na mnie.
- A ty co? Bronisz go, ta? - rzucił sucho. Puścił Natha i podszedł o krok w moją stronę.
- Nikogo nie bronię. Po prostu mówię, żebyś się uspokoił. - dalej starałam się być spokojna, ale wychodziło to jak wychodziło. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym z ust opuszczając dłoń z papierosem.
- Przestań pieprzyć. Myślisz, że jestem ślepy? Teraz jak ze sobą nie rozmawiamy to nagle zaczęłaś kręcić z gospodarzem, co? - w ogóle mu nie przeszło. Nadal był Castielem bez kontroli nad sobą.
- Nie dopowiadaj sobie. - rzuciłam. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim żreć biorąc pod uwagę to, że nadal czułam się od tego wszystkiego cholernie źle.
- Powiedziałem, przestań pieprzyć. - zaciskał pięści, a ja nie mogłam już dłużej tego znieść.
- A ty przestań być, kurwa, zazdrosny. Kazałeś mi się odpierdolić więc masz czego chciałeś i nie wtrącaj w to osób pośrednich. - sama wybuchłam. Nie krzyczałam, ale mój głos ociekał smutkiem, złością i irytacją. Chciałam już sobie iść, nie musieć więcej na niego patrzeć. Po prostu iść spać. Ale przede mną jeszcze reszta drogi, trzeba było to jakoś przebrnąć. Wyrzuciłam niedopałek depcząc go butem. - Po prostu zastanów się czasem nad sobą i tym co robisz. Bo jedyną osobą, która tu pierdoli od rzeczy to właśnie ty. - ruszyłam przed siebie nawet się nie odwracając. Miałam już gdzieś co będzie dalej. Założyłam słuchawki i wróciłam do autokaru. Poszłam spać, dokładnie jak chciałam, z jedyną myślą - nie zamierzałam wybierać się do szkoły przez kolejny tydzień. Chcę po prostu odpocząć. Nie dać się zwariować.

***

       I faktycznie tak było. Minął kolejny tydzień. Było coraz bliżej do zimy, a na zewnątrz zrobiło się jeszcze chłodniej. Potrzebowałam tego wolnego od ludzi, od wszystkiego. Pragnęłam przemyśleć wszystko po kolei. Oczywiście gdyby nie fakt, że Lys, Roza, bliźniacy i reszta przychodzili mnie odwiedzać pewnie zupełnie bym zwariowała... Ale całe szczęście miałam ich zawsze kiedy ich potrzebowałam. To tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń... Prawda? Chyba, nie jestem pewna. Tak czy inaczej, nie dali mi zwariować. To było... Miłe. Naprawdę miłe. Szczerze, cieszyłam się, że ich mam.
       Próbowałam w pewien sposób nawet otworzyć się przed Lysem. Skoro wiedział, to ukrywanie tych wszystkich rzeczy nie miało przed nim jakiegoś dużego sensu. Raz się prawie udało... Jeden jedyny raz, kiedy siedzieliśmy na kanapie u mnie w domu popijając herbatę. Było to chłodne, przyjemne popołudnie. Właśnie za to lubiłam jesień. Kochałam wręcz. Za chwile tego typu.
- Od jak dawna to tak trwa? - zapytał. Chodziło mu oczywiście o chorobę, a o co innego.
- Nie wiem... Odkąd pamiętam, jakoś zawsze tak było. - wzruszyłam ramionami.
- To pewnie nie jest lekkie... - mruknął.
- No... Trochę tak. - przytaknęłam i po chwili się zamyśliłam wbijając wzrok w stół. - Znaczy wiesz, po jakimś czasie się do tego przyzwyczajasz. Czasem jest lepiej, a czasem gorzej, ale nie możesz kontrolować się cały czas. Czasem w ogóle nic nie czujesz, nie możesz się ruszać. A im więcej myślisz, tym jest tylko gorzej. Leczysz się ale i to nie zawsze jest w stanie ci pomóc, ludzie nie rozumieją. Najgorsze jest to, że nikt nie może czuć co ty czujesz... - i właśnie wtedy się zatrzymałam. Przestałam mówić. Poczułam łzy, które nalewają mi się do oczu, ale usilnie je powstrzymywałam. - Uh, przepraszam... - mruknęłam i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko. Coś mnie zatrzymało, coś nie chciało, żebym mówiła o tym co czuję i myślę. I tym czymś była moja głowa, a ja nie byłam w stanie tego kontrolować.
- Nie, w porządku, przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. - pogłaskał mnie lekko po włosach. To było bardzo przyjemne.
- Wiem, ale mniejsza z tym. Lepiej mi powiedz jak w szkole? - chciałam szybko zmienić temat.
- Ana, nie uciekaj od tematu, proszę...
- Po prostu... Nie mam siły o tym teraz mówić. - westchnęłam. Może to faktycznie nie był najlepszy moment. Ta, okłamuj się dalej.
- No dobrze, skoro tak mówisz. To w porządku. W szkole jak w szkole... - i rozmowa nabrała zupełnie inny obrót.
       Lys mówił mi, że planowany jest bal, który ma być już niedłuo. Mówił, że ogólnie sporo osób się pochorowało i Cas z tego korzysta, bo nie przychodzi. Przynajmniej będzie się miał jak wytłumaczyć. Ale na ten moment i tak wszyscy skupiają się na balu. Mają zostać wybrane trzy lub cztery księżniczki z czego na uroczystości ogłoszone zostaną wyniki wyborów królowej. Cóż... Zapowiada się... Em, dobra zabawa? Chyba tak, nie wiem.
        Aż sama się dziwiłam, że tak się zasiedzieliśmy. Nim się zorientowaliśmy było już całkiem ciemno. Po dłuższym czasie pożegnaliśmy się z Lysandrem. Cóż, to chyba najmilsze popołudnie jakie miałam w ciągu tego tygodnia.

***

[Lysander]

       Nie podobało mi się to wszystko. Fakt, że Anabelle uciekała od tematu... To nie było dla niej dobre. Ale też nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Powoli, stopniowo udawało mi się do niej dotrzeć. Próbowałem nawet jakoś jej przekazać, że może powinna porozmawiać z psychologiem lub kimś tego pokroju. Bo nie było z nią za dobrze, ciężko było tego nie zauważyć. Chciałem, żeby to rozwiązało się jak najszybciej. Żeby doszli do porozumienia z Cas'em, bo to też bardzo jej ciąży, ale... Żadne z nich jednocześnie się do tego nie pchało. Wychodząc zastanawiałem się co mogę zrobić, żeby to może jakoś zainicjować... I wtedy wpadłem na kogoś.
- Przepraszam... - rzuciłem od razu i spojrzałem na osobę, którą niechcący szturchnąłem. Młody chłopak, chyba w moim wieku, chociaż ciężko było mi ocenić przez kaptur od ciemnozielonej bluzy, którą miał na sobie.
- Spoko, nie szkodzi. - rzucił. Jego głos był niski, ale nie wyrażał też żadnych emocji. Zatrzymałem się. Zorientowałem się, że chłopak stoi kawałek od domu Anabelle i patrzy cały czas w tym kierunku. Cóż, było to dosyć... Niepokojące. - Ej... - zaczął nagle widząc, że się zatrzymałem. - Nie wiesz może czy w tym domu mieszka Anabelle Williams? - spojrzał w moją stronę.
- Um... Szukasz jej? - nie chciałem od razu odpowiadać na pytanie, dlatego uciekłem od tematu.
- Ta, straciliśmy kontakt. Dawno jej nie widziałem i szukam jej już jakiś czas. - wzruszył ramionami i zdjął kaptur. Miał krótkie, brązowe włosy i ciemne oczy tego samego koloru. Miał bliznę na prawym policzku, ale nie wyglądał jakoś groźnie. Wręcz przeciwnie, wydawał się całkiem sympatyczny. Może to właśnie sprawiło, że w duchu odetchnąłem. Coś mówiło mi, że na szczęście nie jest żadnym psychopatą, a zwykłym dawnym znajomym.
- Rozumiem, tak mieszka tutaj. - przytaknąłem po dłuższej chwili.
- Dzięki, jesteś wielki. Już myślałem, że znowu ktoś mnie źle pokierował i trafiłem na jakieś zadupie. - uśmiechnął się pod nosem. W pewnym sensie przypominał mi Casa. - Jesteś jej chłopakiem czy coś? Bo widziałem jak wychodzisz z jej domu.
- Nie, nie. - od razu zaprzeczyłem. - Jestem jej przyjacielem, chodzimy razem do liceum. - uśmiechnąłem się.
- Jasne, łapię. - uśmiech nieco mu się poszerzył. - W każdym bądź razie dzięki za pomoc stary. Dzisiaj nie będę już jej dupy zawracać, ale wpadnę tu jeszcze kiedyś. Pewnie niedługo. - rzucił. - Jeszcze raz dzięki. - przybił ze mną tzw. "sztamę" i ruszył w przeciwnym kierunku.
       Dopiero po jakimś czasie również ruszyłem do domu. Zastanawiałem się kim jest ten chłopak i skąd znają się z Aną, ale nie zamierzałem w to wnikać. Przynajmniej na razie. Za jakiś czas zorientowałem się, że nawet nie wiem jak się nazywa... To nie było zbyt mądre z mojej strony, ale cóż. Stało się. Westchnąłem ruszając w dalszą drogę. Będę musiał następnym razem zapytać Anabelle kim jest ten chłopak.

***

[Anabelle]

numer nieznany xxxx: 16:45 | Hej Anabelle, co tam?

numer nieznany xxxx: 16:50 | Tęskniłem w sumie

numer nieznany xxxx: 18:50 | Chciałabyś się spotkać?

numer nieznany xxxx: 18:52 | Pogadalibyśmy o tym co się stało

numer nieznany xxxx: 20:36 | ?????

numer nieznany xxxx: 10:45 | Odezwij się

       Któregoś dnia zaczęłam dostawać sms'y. Nie miałam pojęcia od kogo one są, myślałam, że ktoś najzwyczajniej robi sobie jakieś żarty, ale nie odpowiadałam na nie. Nawet przez chwilę byłam przekonana, że to Castiel, ale to nie mógł być on, bo jakiś czas później dobijał się do mnie ze swojego normalnego numeru. Nie wiem czego chciał, ale nie odbierałam. Bolało mnie, bardzo to co robił to co się działo. Nie chciałam żeby to tak wyglądało, ale nie mogłam za wiele z tym zrobić. Potrzebowałam go. Bardzo. Miałam Lysa, to fakt, ale nie byłam w stanie dłużej dusić w sobie tyle emocji związanych z Cas'em.
       Pewnie dlatego któregoś wieczora w końcu odebrałam. Tak, zrobiłam to, ale się nie odezwałam. Czekałam aż on to zrobi. Chyba się tego nie spodziewał, bo zupełnie go zatkało. Wciąż czekałam leżąc na swoim łóżku i gapiąc się w sufit. Serce mi łomotało, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. 
- Masz mi coś do powiedzenia? - musiałam w końcu się odezwać. I wtedy usłyszałam stuknięcie. Jakby coś trafiło w szybę drzwi balkonowych. Zignorowałam to, bo bardziej obchodziło mnie co Cas chce mi powiedzieć. Za chwilę jednak rozległo się kolejne stuknięcie. I kolejne. - Co jest kurwa...? - mruknęłam podchodząc do balkonu i otwierając drzwi. Podeszłam do barierki cały czas trzymając telefon przy uchu, lecz po chwili wypuściłam go z ręki. Poczułam falę emocji i już nie mogłam nad sobą zapanować. Łzy momentalnie nalały mi się do oczu, spłynęły po moich policzkach i zaczęłam cała drżeć. Nagle w mojej głowie pojawiła się seria wspomnień, które wyparłam dawno temu. Nie mogłam ich zatrzymać. Położyłam dłoń na ustach i zaczęłam powoli cofać się do mieszkania. Następnie zaczęłam szukać leków, ale nie pamiętałam gdzie leżą. Nie mogłam sobie nic przypomnieć, oprócz tego co zdarzyło się parę lat temu. Usłyszałam dzwonek do drzwi i to jak ktoś woła moje imię. Wpadłam w panikę. Poczucie winy i wszystkie inne emocje zaczęły krzyczeć w mojej głowie, nie potrafiłam tego zatrzymać. Bałam się, cholernie i nie wiedziałam co mam robić. Błagałam, żeby przestały krzyczeć, żeby mnie nie męczyły. Chciałam, żeby to wszystko się zatrzymało. Przewracałam dom do góry nogami w poszukiwaniu... Sama tak właściwie nie wiem czego.
      Będąc w kuchni wzięłam do ręki nóż. To jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, nic innego nie mogłam zrobić. Opadałam z sił, ale one nie chciały przestać krzyczeć. Usiadłam na podłodze, oparłam się o szafki i błagałam by już więcej się nie obudzić.

***

[Castiel]

       Stałem pod jej domem i dzwoniłem. Miałem już dość tej sytuacji, tego jak to wygląda. Musiałem z nią wreszcie porozmawiać i wyjaśnić to wszystko. To źle działało i na mnie i na nią. Ale nic nie poszło tak jak chciałem. Przez pierwsze pół godziny nie odbierała wcale. Byłem wkurwiony, bo było ciemno i zimno, ale cóż, sam się na to pisałem. I nagle odebrała, sygnał przestał łączyć, ale się nie odezwała. Ja zresztą też nie. Po chwili jednak usłyszałem jej głos. Z początku zapomniałem co chciałem jej powiedzieć, później jednak coś zupełnie odwróciło moją uwagę. Spojrzałem do jej ogródka gdzie usłyszałem szelest i stukot, jakby ktoś rzucał czymś w szybę. Nie wiedziałem co to, ale miałem przeczucie, że to nic dobrego. Przyjrzałem się bardziej i podszedłem o kilka kroków. Usłyszałem jak dziewczyna mówi "Co jest kurwa...", a następnie zobaczyłem ją wychodzącą na balkon i spoglądającą w dół, gdzie stał... Ktoś, kto rzucał szyszkami w jej okno. Ubrany w ciemnozieloną bluzę, czarne spodnie. Był średniego wzrostu chłopakiem o brązowych, krótkich włosach i... I więcej nie byłem w stanie dostrzec, to cud, że chociaż tyle widziałem. W końcu było całkiem ciemno i jedynie lampy uliczne dawały jakieś światło. Patrzył na nią, a ona na niego.
       Po chwili wypuściła telefon z ręki i zaczęła cofać się do mieszkania zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziałem co się dzieje. Po pierwsze - kim był ten chłopak, a po drugie - co dzieje się Anabelle? Usłyszałem płacz, trzaski i huki po części przez słuchawkę, po części z wnętrza domu. Coś było nie tak. Spojrzałem na chłopaka, który najpierw patrzył na okno, a później skierował wzrok na mnie. Stał tak chwilę po czym ruszył w kierunku centrum miasta. Mniejsza o niego, musiałem coś zrobić bo z Aną działo się coś niedobrego. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić dzwonkiem.
- Ana! - krzyknąłem starając się usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie drzwi.  - Ana, otwieraj te pieprzone drzwi! - warknąłem i zacząłem szarpać za klamkę. Ciągle słyszałem płacz... Ale w pewnej chwili wszystko ucichło. Serce mi stanęło. Poczułem moce ukłucie w piersi, jakby coś mnie kopnęło i mówiło mi że wydarzyło się coś strasznego. Wiedziałem, że dziewczyna nie zamknęła balkonu, dlatego od razu tam pobiegłem. Nie chciałem wyważać drzwi, bo nie znałem powagi sytuacji. Przynajmniej na razie... Wspiąłem się częściowo po rynnie i kratce dla bluszczu, a następnie po balustradzie i wszedłem do środka. 
       Zacząłem ją wołać, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. W domu panowała głucha cisza i ogromny bałagan. Rzeczy były porozrzucane wszędzie gdzie się dało. Zacząłem jej szukać po piętrze, ale nigdzie jej nie było. Zbiegłem na dół i tam również zacząłem szukać. Nie trwało to jednak długo. Szybko ją znalazłem. Leżała na podłodze, a wszędzie była krew. Była prawie nieprzytomna. W jednej ręce trzymała nóż, a jej nadgarstki były wzdłuż porozcinane. Płakała, ale traciła już jakąkolwiek przytomność.
       Serce mi stanęło, zacisnąłem pięści. Od razu do niej podbiegłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po karetkę przedstawiając sytuację i jednocześnie biorąc dziewczynę na ramiona starając się zacisnąć ręce wokół jej nadgarstków, tak by jakimś sposobem zatamować krwotok. Nie było czasu. Nie było cholernego czasu. Pierwszy raz w życiu tak kurewsko się bałem, że nawet nie zastanawiałem się dlaczego to w ogóle ma miejsce? Dlaczego to zrobiła? Co się w ogóle stało? Wiedziałem tyle, że było cholernie źle i że jeśli karetka nie przyjedzie tak szybko jak powinna... Bałem się kurwa nawet o tym myśleć. Przytulałem ją do siebie nie zwalniając uścisku na nadgarstkach. 
- Tylko nie zamykaj oczu mała, słyszysz? - powtarzałem jej. - Trzymaj się, nie możesz teraz, słyszysz? - ciągnąłem. - Nie zasypiaj... Obiecuję ci, naprawię całe to gówno. Zrobię wszystko, tylko nie waż się teraz kurwa umierać.

Naprawdę, nie było cholernego czasu.

5 komentarzy:

  1. A ty polasacie niedobry :< Dlaczego chcesz dręczyć tak swoich czytelników? :<

    Poza polsatowym zakończeniem, rozdział był według mnie dobry. Mogę powiedzieć nawet, że bardzo dobry, jednak ciężko wymyślić coś więcej, ponieważ mam wrażenie, że był on taką luźniejszą przerwą przed wielką akcją.
    Zaciekawiłaś mnie tym chłopakiem :D Czyżby to był sławny Dave? Mam nadzieję, bo widzę, że skleroza Lysandra jest zaraźliwa, a Kastiel jest pierwszą ofiarą ;P

    Czekam z niecierpliwością zarówno na uratowanie Any (nie dopuszczam do siebie innej opcji), jak i rozwiązanie sytuacji z Kasem oraz tajemniczym szatynem ;)
    Wiadro weny ;* Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polsatowe zakończenie to moja ulubiona część pisania rozdziału, wiesz? xD

      Szczerze? Planowałam tę akcję już jakiś czas, tylko, że nie miała ona nastąpić tak szybko. Ten rozdział miał być spokojny i zupełnie inaczej się potoczyć, ale napływ weny sprawił, że musiałam to zrobić już teraz.
      To nie skleroza, Cas nie skojarzył faktów bo bardziej przejął się tym co dzieje się z Aną niż tym kim był ten ziomeczek. Co nie zmienia tego, że to wcale nie musi być Dave :)

      Dziękuję ślicznie, do zobaczenia niebawem :* <3

      Usuń
    2. Och czyli możemy sobie piąteczkę przybić ^^ Mimo, że mi nie wychodzą aż tak dobrze XD

      Co do sklerozy, to chodziło mi bardziej o fakt, że miał się wypytać Any, kim jest/był Dave, a nie że skojarzyć fakty. Nie musi być takim sherlockiem jak ja ;P

      Oczywiście żartuję z tym Sherlockiem, bo jak sama powiedziałaś, nie mam pojęcia kto to jest. Tak mi tylko wpadło do głowy ;)

      Ale najważniejsze, że jest wena i w takim razie życzę, żeby się nie skończyła ;*

      Usuń
    3. Urywanie w kluczowych momentach, polecam serdecznie xD

      Ahhh dobra, to okej. W sumie sama o tym zapomniałam xDD Więc jedyną osobą, która zaraziła się sklerozą od Lysa jestem ja :p

      Usuń
    4. Ciiiiii. Nikt nie musi o tym wiedzieć ;) Zwalmy na Kasa jak zawsze i będzie dobrze :D

      Usuń