piątek, 3 lutego 2017

Rozdział XII

Minęło kilka dni i wszystko w miarę wróciło do normy. Na szczęście było spokojnie. Wyprowadziłam się od Castiela, chociaż oczywiście był tego przeciwny. Narzekał i się obrażał, ostatecznie nawet z domu nie chciał mnie wypuścić. No ale nie było wyjścia, musiałam wracać, bo skoro prawie wyzdrowiał to bez problemu mogłam zdjąć mu szwy. Oboje wróciliśmy też do szkoły, bo nie chciałam nawet słyszeć o tym, że się tam nie wybiera. Oczywiście każdy się interesował czemu akurat nas obojga nie było przez tyle czasu. Lysander i Roza milczeli, bo nikt nie miał prawa się dowiedzieć oprócz nich. Zwłaszcza tyczyło się to Amber, wystarczy ze już coś podejrzewała. Ledwo przyszliśmy do szkoły, a tu się okazało, że jeden z zespołów, który uwielbiam będzie mieć za niedługo koncert w naszym mieście.
A właśnie, wspominałam już, że Armin i Alexy są ze mną w klasie? Nie? Nie wiem, nie pamiętam. W każdym razie tak jest i szczerze, jestem naprawdę szczęśliwa z tego powodu. Może chociaż teraz uda mi się z nimi naprawdę blisko poznać. Wracając, wszystkim spodobał się pomysł na wspólny wypad na ten koncert. Szczerze, naprawdę nie mogę się doczekać. Mimo wszystko mój humor był dzisiaj w marnym stanie, jakoś tak wyszło. Chyba powrót do domu nie zadziałał na mnie zbyt dobrze.
Tak czy inaczej nadeszła pora rozstania ze znajomymi, koniec dnia, trzeba wrócić do siebie. Cas chyba gdzieś się spieszył,  bo nawet go nie zauważyłam kiedy wychodził. No cóż, najwyraźniej miał coś do załatwienia, więc pozostało mi wrócić do domu sama. Droga minęła mi bardzo szybko, jedynym problemem była temperatura, która w ciągu ostatnich kilku dni znacznie spadła, dlatego było chłodno. No cóż, takie uroki jesieni. Mimo wszystko to nadal moja ukochana pora roku, tak było chyba od zawsze. Jesień jest bardzo kolorowa, sprawiająca, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a jednocześnie cholernie depresyjna, co ma na mnie bardzo zły wpływ. Jednocześnie ją kocham jak i nienawidzę, heh. Wróciłam do domu, weszłam do środka trzaskając drzwiami. To nie było specjalnie, wina przeciągu. Rozejrzałam się po przedpokoju. Cóż... Byłam sama. Znowu. Jak zwykle. Zdjęłam buty i skierowałam się do kuchni by zrobić sobie herbatę. Tak herbata dobrze mi zrobi... Nalałam wody do czajnika i położyłam go na palącym się już gazie. Wyjęłam z szafki mój ulubiony kubek z postaciami z mojej ulubionej gry i wrzuciłam torebkę z herbatą do środka. Usiadłam przy stoliku pod oknem i wyjrzałam za nie. Nad miastem wisiały czarne chmury, zbierało się na deszcz. Wiatr powoli zaczął poruszać kolorowymi koronami drzew, a liście stopniowo zaczęły z nich opadać. Miałam stąd doskonały widok na park, widziałam tam jakąś kobietę z dzieckiem. Bardzo się spieszyli, zapewne chcąc uciec przed burzą. Westchnęłam. Ludzie mówią, że kochają deszcz. Że kochają wiatr. Że kochają burzę i błyskawice. Ale tak naprawdę przed nią uciekają. Uciekają przed deszczem, bo boją się, że zmokną. Uciekają przed wiatrem, bo boją się, że zacznie nimi rzucać i stracą kontrolę, bo jest nieprzyjemny. Uciekają przed burzą, bo boją się błyskawic, są wstanie oglądać je tylko zza okien własnych domów.
Nie bez powodu ludzie boją się wysokości.
Po prostu nie chcą spaść.
Ale sam widok jest cudowny.
Nagle usłyszałam dźwięk gwizdka. No ładnie, znowu się zamyśliłam. Westchnęłam podnosząc się z miejsca. Wzięłam czajnik zalewając herbatę, dosypałam cukru, wymieszałam i ruszyłam na górę do swojego pokoju. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt. Chyba nie zadali nam za dużo, na szczęście. Położyłam kubek na stoliku i zaczęłam przebierać się w jakieś luźniejsze, ciepłe rzeczy. Założyłam na siebie o wiele za duży, ciemny, wełniany sweter i czarne getry do tego, a następnie rzuciłam się na łóżko. Herbata i tak musiała ostygnąć, dlatego po prostu leżałam. Nie sprawdzałam telefonu, bo wiedziałam, że i tak nikt nie dzwonił, ani nie pisał. Przecież bym słyszała. Zamknęłam oczy. A może by się zdrzemnąć? To właściwie nie taki najgorszy pomysł...
Tik tak.
Zaczęłam wsłuchiwać się w tykanie zegara.
Tik tak.
Nie miałam ochoty nawet włączyć muzyki.
Tik tak.
Wszędzie kompletna cisza...
Tik tak.
Zupełna cisza...
Tik tak.
Nie męczy cię to?
W sensie?
Tik tak.
Ta cisza. Jest trochę denerwująca.
Tylko trochę...
Tik tak.
A nie powinnaś przypadkiem słuchać muzyki? Przecież od tego zawsze ci lepiej.
Nie... Nie chcę...
Tik tak.
Tik. Tak.
Tik... Tak...
Otworzyłam oczy uświadamiając, a raczej przypominając sobie jedną rzecz. Czemu nie słucham muzyki? Bo siedzę w kompletnej ciszy. A robię to tylko wtedy... Kiedy jest naprawdę źle. Kiedy jestem cholernie smutna. Nie słucham niczego ani smutnego, ani wesołego. Siedzę w cholernej ciszy. Podniosłam się do siadu i spojrzałam za okno. Nagle poczułam, że wszystko jest... Ciężkie. Moje ciało jest ciężkie, powietrze, mój oddech, wszystko. Obróciłam głowę w stronę szafki, sięgnęłam ręką otwierając szufladę. Zaczęłam grzebać szukając pudełka, lub saszetki, w której jeszcze by coś zostało. Ale nie było już nic. Nie wiedziałam co dalej. Znalazłam receptę, ale... Tak bardzo nie miałam siły wstać i ruszyć do apteki. Nie miałam siły żeby cokolwiek zrobić. Nikogo nie było... Znowu... Nie poradzę sobie sama. Zacisnęłam kartę w ręce. Opadłam na poduszki i podkuliłam nogi obracając się na bok. Czułam, że oczy robią mi się mokre, ale nie mogłam nic na to poradzić. W tamtej chwili chciałam tylko zasnąć i nie budzić się przez kolejne tysiąc lat.

***

Nie mam pojęcia jak długo tak spałam. Obudziło mnie walenie deszczu w szyby. No tak, burza. Było już prawie całkiem ciemno, ale i tak nie miałam najmniejszej ochoty wstać. Nadal nie czułam się dobrze, w dodatku rozbolała mnie głowa. Nagle dostrzegłam, że byłam przykryta kocem, ale nie zastanawiałam się za bardzo jak to się stało. I to wcale nie tak, że wcześniej leżał na drugim końcu pokoju, nie nie. To przecież bez znaczenia. Przewróciłam się na drugi bok i wgapiłam wzrok w szybę.
- Obudziłaś się..? - usłyszałam znajomy głos. Lekko się wzdrygnęłam. Co do cholery..? Przecież byłam sama. A może to znowu moja głowa płata mi figle? Ale nie, to tym razem nie było to. Podniosłam głowę i rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze obok szafy siedział nie kto inny jak Castiel. Nie wiedziałam czy mi się to śni, dlatego uszczypnęłam się raz. Ale to nie był sen. I właściwie... Wcale mnie to nie zdziwiło. Tylko on jest takim jełopem, żeby włamać się do mojego domu. Powinnam teraz na niego nawrzeszczeć, albo dać mu kopa w tyłek, ale nie miałam najmniejszej ochoty wstać. Patrzyłam tak na niego tępym wzrokiem i nagle zorientowałam się, że nie odpowiedziałam na pytanie. Wzruszyłam ramionami i opuściłam głowę z powrotem na poduszkę. W sumie przecież ślepy nie był, chyba widział, że nie śpię. - Strasznie długo spałaś. - rzucił podnosząc się z podłogi i podchodząc do łóżka. - Wszystko okej? - zapytał na co ponownie wzruszyłam ramionami i obróciłam się do niego plecami. Spojrzałam na szafkę, na której zobaczyłam niewielką siateczkę z paroma pudełkami. Zaczęłam układać sobie w głowie co to może być i skąd się tu wzięło. Dopiero w tej chwili pojęłam, że nie trzymam w ręce recepty, którą wyjmowałam z szuflady. Chłopak zauważył, że patrzę na pudełka znajdujące się wewnątrz torby. - Miałaś... Receptę w ręce. Nie wiem na co te leki, ale myślałem, że się przydadzą jak zobaczyłem puste pudełka... - mówił wskazując ruchem dłoni na zamkniętą już szufladę. Westchnęłam. Ważne, że nie wie po co są.
- Dzięki... - udało mi się mruknąć lekko zachrypniętym głosem. Lepsze to niż całkowite nieodzywanie się, wcześniej wcale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. To właściwie miłe z jego strony. Podniosłam się do siadu. Głowa nadal mnie bolała, ale dzięki temu, że miałam towarzystwo chyba czułam się nieco lepiej. Oparłam się plecami o ścianę. Wzięłam wcześniej niewypitą herbatę, która już dawno ostygła i teraz była okropnie zimna. Sięgnęłam do siatki po jedno z pudełek. Tak, to było to czego potrzebowałam... Odkręciłam wieczko i wyjęłam tabletkę. Połknęłam ją i popiłam wodą. Od razu zniknęła mi suchość w gardle, teraz muszę czekać aż to zacznie działać. Cas usiadł na łóżku obok mnie i oboje zaczęliśmy się na siebie gapić. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem jakbyśmy widzieli się pierwszy raz w życiu. A przecież wcale tak nie było. Oczywiście dla niego to była nowa sytuacja, a i tak przecież prawie nic nie wie.
- Powiesz mi po co ci one? - zapytał po chwili ciszy. Z początku się nie odezwałam. Po co mu  to wiedzieć, jeszcze komuś powie, nie wiadomo co z tym zrobi. Lepiej niech to zostanie tylko dla mnie.
- Leki na ból głowy, sen i inne pierdoły. Są mocne, dlatego na receptę. Normalnie ci tego nie sprzedadzą. - skłamałam. Ale cóż, tak trzeba. On z początku przyglądał mi się tylko całkowicie milcząc. Ja natomiast skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i wtedy przytaknął. Zachowywał się nieco inaczej, jakby wiedział za dużo. Bo pewnie tak było. Nie wiem co się działo przez ostatnie kilka godzin, ale to mało ważne. Miło z jego strony, że tu był... Tego w tej chwili było mi trzeba. Chciałam gdzieś iść, ruszyć się z domu bo nie mogłam tu dłużej siedzieć. Im więcej minut minęło tym właściwie lepiej się czułam. Chciałam jeszcze tylko wyjść na świeże powietrze...
- Castiel... - zaczęłam i spojrzałam za okno. Przestało padać. - Chodźmy gdzieś. - rzuciłam jak gdyby nigdy nic. - Gdziekolwiek. - dodałam jeszcze.
- Właściwie to po to przyszedłem... - uśmiechnął się pod nosem. - Idziemy się zabawić. Wszyscy. - wstał i wyciągnął do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać. - Rusz dupę, przebierz się i wychodzimy.
W odpowiedzi się zaśmiałam. Tak, tego zdecydowanie było mi trzeba. Chwyciłam jego rękę i podniosłam się z łóżka. Gdy wypełzłam spod koca poczułam lekki chłód i od razu miałam ochotę wrócić do ciepłego łóżka, ale to chyba nie byłoby dobre rozwiązanie.
- Już, przebiorę się pod warunkiem że wyjdziesz. - rzuciłam podchodząc do szafy, ale chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru nigdzie iść. - Wyjdź bo się za bardzo podniecasz moim widokiem. - powiedziałam kpiąco, ale on nadal nie reagował tylko uśmiechał się cwanie, jak zawsze. Traciłam już cierpliwość, dlatego chwyciłam go za kołnierz i zaciągnęłam go do drzwi. Otworzyłam je i wypchnęłam gnoja na korytarz. - A TERAZ SPIERDALAJ. - Odwróciłam się, zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i otworzyłam szafę. Zaczęłam szukać czegoś dobrego...
Po dłuższej chwili wyszłam z pokoju ubrana w czarne, cienkie rajstopy, zwiewną sukienkę w tym samym kolorze i na to koszulę w granatowo-czerwono-białą kratkę, oczywiście rozpiętą, poza tym była o wiele za duża i przede wszystkim luźna,ale tak samo ciepła, więc może nie zmarznę. Do tego jeszcze dołożyłam czarne glany, multum bransoletek, rozpuściłam włosy no i oczywiście poprawiłam makijaż i wszystko było gotowe. Spojrzałam na Casa, który ewidentnie był zadowolony z widoku jaki miał przed sobą.
- No, no, ładnie się dla mnie wystroiłaś... - rzucił. Ten durny uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
- Jak zawsze zabawny... - wywróciłam oczami i ruszyłam po schodach na dół. - To gdzie idziemy? - zapytałam w międzyczasie.
- Idziemy? Chyba jedziemy... - zanim zrozumiałam sens tych słów otworzyłam drzwi i moim oczom ukazał się motocykl. Spora maszyna, w dodatku niezła z tego co oceniłam na oko.
- No chyba sobie żartujesz... - powiedziałam stając w miejscu. On za to wziął ode mnie klucze i zamknął za nami drzwi.
- A-a, w żadnym razie dziecinko. - rzucił. Kurwa, jak on mnie nazwał?
- Dziecinko? Nie pochlebiaj sobie... - powiedziałam z ironią w głosie, ale i tak się zaśmiałam. To  było takie... Cukierkowe i całkiem mi się spodobało. Ale nie musi o tym wiedzieć. Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę motoru.
- Cas... Zabijesz nas, nie wsiądę na to. - powiedziałam stanowczo, ale nie chciał mnie słuchać.
- Uh, zamknij się i zaufaj mi choć raz w życiu. - warknął tylko po czym usiadł podając mi kask. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. Nie wierzę, że tak mu się daję... Ale chyba już nie było odwrotu. I tak zabrał mi klucze, dureń. Wzięłam kask i założyłam na głowę.
- A ty..? Gdzie masz kask? - zapytałam, ale nie odpowiedział.
- Chwyć się mnie, chyba, że chcesz spaść. - rzucił włączając silnik. Motocykl zawarczał, a ja lekko niepewnie objęłam chłopaka w pasie i oparłam się o jego plecy. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłabym przysiąc, że się uśmiechał, baran. I nagle ruszyliśmy ciągle tylko przyspieszając. Czułam zimny wiatr na ciele, ale to było bardzo przyjemne doznanie. Patrzyłam na drogę, na wszystko co mijaliśmy. Czułam się niesamowicie, to było cudowne. Byłam... Wolna. W końcu mogłam odetchnąć. Pokochałam tę prędkość z jaka jechaliśmy, całe to doznanie. Podróż była krótka, ale dla mnie trwała całe wieki. Była tak przyjemna, że wcale nie chciałam, żeby się kończyła. Zatrzymaliśmy się jednak pod jakimś klubem w mieście, jak się okazało jeszcze w nim nie byłam. Zdjęłam kask jednocześnie puszczając Castiela i dając mu odetchnąć. Byłam bardziej skupiona na uczuciach towarzyszących mi podczas jazdy, niż na tym gdzie i z kim byłam w danej chwili. Musiałam się uśmiechać, bo chłopak to zauważył i od razu to wyłapał. Ale nie dziwne, czułam się wręcz świetnie, a przynajmniej o wiele lepiej niż wcześniej.
- Podobało ci się. - zaśmiał się z lekką drwiną, jakby chciał mi coś udowodnić. Prychnęłam tylko, ale nie zaprzeczyłam, ani w ogóle się nie odezwałam. Zsiadłam z motoru odkładając kask na bok. Zaparkowaliśmy w jakiejś ciemnej uliczce, żeby oczywiście nikt nie zwinął nam sprzętu. Już miałam kierować się do wejścia, kiedy Cas mnie zatrzymał. Chyba coś go męczyło od czasu kiedy byliśmy w domu. Chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. - Zanim tam pójdziemy... Powiedz mi tylko... - zaczął starając się dobrać odpowiednio słowa, ale średnio mu to szło, dlatego w końcu wypalił: - Kim do jasnej cholery jest Dave..?

No jasne.

Mówiłam przez sen, prawda?