sobota, 26 marca 2016

Rozdział I

Uh... Od czego by tu zacząć... Aż trudno uwierzyć, że minęło już kilka miesięcy odkąd przybyłam do liceum Słodki Amoris. Zdążyłam znaleźć tu wiele, naprawdę wiele bliskich mi ludzi. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, zwłaszcza, że do tamtej pory nie miałam zbyt wielu przyjaciół. To nie tak, że nikt mnie nie lubił. Po prostu przez całe życie nauczyłam się podchodzić do ludzi z dystansem. Głównie przez fakt, że komukolwiek nie zaufałam, zawsze okazywał się zdrajcą. Nawet we własnym domu, wśród rodziny z czasem przestałam czuć się tak pewnie. Mimo wszystko staram się i jakimś sposobem udało mi się znaleźć prawdziwych przyjaciół, którym pierwszy raz od długiego czasu zaufałam. Do tej pory wiedziałam, że jestem zdana głównie na siebie samą, ale teraz już wiem, że w końcu mam w kimś oparcie.
Ah, tak się rozgadałam, że zapomniałam się przedstawić. Jestem Anabelle Williams. Mówią mi Annie, albo po prostu Ann. Nie tak dawno skończyłam 17 lat. Mieszkam z rodzicami, jednak raczej nie na długo. W końcu jestem coraz bliżej osiemnastki i tej upragnionej wolności, która zbliża się wielkimi krokami. Dużo śpiewam i gram na fortepianie, co uwielbiam i poświęcam na to naprawdę wiele wolnego czasu. Właściwie, to nie wiem o czym powinnam jeszcze wspomnieć. Nie jestem jakoś za specjalnie ciekawa, więc pozostawię już wątek mojej osoby i przejdę do tego o czym naprawdę powinnam mówić... Może... Zacznijmy od początku.

***

Tamten ranek wyglądał jak każdy inny, a może po prostu tak mi się wydaje... Sama nie wiem, ale mam wrażenie, że od tamtego dnia wszystko było inaczej. Zdążyłam już nawet zapomnieć jak było wcześniej.  Mimo wszystko początek dnia wyglądał jak każdy inny. Obudziłam się, wstałam i załatwiłam wszelkie łazienkowe sprawy. Uczesałam się w dwa luźne warkocze i przerzuciłam je do przodu. Ubrałam się jakąś luźną jasno-fioletową bluzeczkę z krótkim rękawem i opuszczonym jednym ramiączkiem, krótkie, czarne jeansowe spodenki podarte u dołu, szare zakolanówki i czarne trampki. Jak zwykle na moich rękach widniało kilka, a może nawet i więcej bransoletek. Zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno odpowiedni strój do szkoły, zwłaszcza,że to mój pierwszy dzień... Ostatecznie narzuciłam na siebie jeszcze tylko fioletową bluzę i zignorowałam poprzednią myśl. Przecież nie włożyłam glanów ani niczego w tym stylu, choć mogłam, ale tak było dobrze. Przejrzałam się w lustrze obracając się w okół własnej osi i stwierdziłam, że ujdzie w tłumie. Liczyłam tylko na to, że nie będą wciskać mi żadnych mundurków ani niczego w tym rodzaju. Nie przepadałam za czymś taki, to wszystko. Poszłam do kuchni gdzie zjadłam na szybko pierwsze lepsze śniadanie, zgarnęłam swoją torbę, pożegnałam się z rodzicami i wyszłam z domu ruszając do szkoły. Ogarnęło mnie dziwne zdenerwowanie, nad którym nie byłam w stanie zapanować. Nie wiedziałam, czy uda mi się znaleźć kogoś z kim się dogadam i jak w ogóle przyjmą mnie w tej nowej szkole.

***

Tego ranka czas zleciał mi na samym załatwianiu formalności. Z miejsca otrzymałam całkiem miłe powitanie od dyrektorki. Trzeba przyznać, że całkiem miła z niej kobieta. Wysłała mnie do chłopaka o imieniu Nathaniel i z tego co zdołałam się dowiedzieć jest głównym gospodarzem. Gdy tylko go znalazłam zauważyłam że chyba jest zajęty, ale nie specjalnie chciało mi się czekać. Przeglądał jakieś papiery więc gdy tylko do niego podeszłam i popukałam go palcem w ramię lekko się wzdrygnął. Musiał być bardzo skupiony na swojej pracy. Może nie potrzebnie mu przeszkodziłam... W każdym razie chłopak obrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
- No heeeej. - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego serdecznie. Dopiero wtedy Nat spojrzał mi w oczy. Wyglądał na całkiem sympatycznego chłopaka.
- Hej, jak mniemam jesteś tą nową uczennicą, tak? Co cię do mnie sprowadza? - zapytał. Wtedy wytłumaczyłam mu, że przyszłam do niego żeby sprawdził mi cz mam wszystkie papiery. Jak się okazało wszystko zgadzało się jak trzeba i całe szczęście. Jakoś nie specjalnie miałam ochotę latać za tym wszystkim od miejsca do miejsca. Gdy już miałam wychodzić nagle usłyszałam, że mówi coś jeszcze. - A no i w ogóle... Nie jestem pewien czy to odpowiedni strój do szkoły... - rzucił patrząc na to w co byłam ubrana i wrócił do pracy. Ja natomiast spojrzałam na niego z ukosa.
- Tiaaa... No nie wiem. W sumie może odrobinkę. - zaśmiałam się pod nosem wychodząc z pomieszczenia. Zamknęłam drzwi i zastanawiałam się , co teraz. Lekcje powoli się kończą, więc przyszła pora wrócić do domu... A może jednak lepiej chwilę zostać i poznać kogoś jeszcze? Tak, to chyba dobry plan. Ruszyłam w stronę dziedzińca i jak na zawołanie na kogoś wpadłam. Na moje nieszczęście oczywiście wywróciłam się na glebę. 
- Uważaj jak leziesz... - usłyszałam niski głos stojącej nade mną osoby. Podniosłam wzrok i moim oczom ukazał się czerwonowłosy, wysoki chłopak o szarych, przenikliwych oczach. Chyba nie był zadowolony z całej sytuacji. Mierzył mnie swoim lustrującym spojrzeniem, a ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej.
- Mnie też miło poznać. - zaśmiałam się pod nosem z nutą ironii. Mógł chociaż podać mi rękę albo coś w tym rodzaju... No ale dobra trudno już, podniosłam się o własnych siłach i otrzepałam. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i znów popatrzyłam na czerwonowłosego chłopaka. Dopiero po chwili zorientowałam się jak mi się przygląda i jak mierzy mnie wzrokiem. - He... Co się tak na mnie gapisz? - zapytałam nie zmieniając tonu głosu. Dopiero wtedy popatrzył mi w oczy i udało mi się dostrzec jak bardzo pociągające one są...
- Tch... Mógłbym cię spytać o dokładnie to samo. - mruknął i uśmiechnął się zawadiacko. Mnie się wydaje, czy to jeden z tych typków, którzy potrafią zdobyć każdą dziewczynę? A może tylko na takiego wygląda... Mimo wszystko, to wcale nie zmienia faktu, że wygląda niczego sobie. Zorientowałam się, że wciąż się na niego patrzę a moje policzki od razu pokryły się lekkim rumieńcem. Chłopak przede mną momentalnie się zaśmiał, a jego uśmiech nieco się poszerzył. Już miałam się odezwać i właśnie wtedy poczułam, że ktoś chwyta mój nadgarstek i odciąga mnie od czerwonowłosego. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że była to jakaś dziewczyna no białych włosach i złotych oczach. W dodatku była świetnie ubrana i naprawdę bardzo ładna. Obróciłam się jeszcze, żeby spojrzeć na tamtego chłopaka, ale zniknął mi z oczu.
- Uważaj na niego... - odezwała się w końcu gdy się zatrzymałyśmy. - Nie daj się nabrać na to jego spojrzenie. Jeszcze chwila i owinie cię sobie w okół palca, jak wiele innych dziewczyn. - westchnęła i pokręciła głową z dezaprobatą. - A tak w ogóle to jestem Rozalia, miło mi cię poznać. - uśmiechnęła się do mnie ciepło. Od razu odwzajemniłam ten uśmiech i podałam jej rękę.
- Jestem Anabelle, ale jak chcesz to możesz mi mówić Ana. - odparłam. - A ten chłopak... - zaczęłam ale nie dała mi dokończyć.
- To Castiel. Szkolny buntownik, zresztą chyba to po nim widać... - powiedziała.
- Ta... Ciężko nie zauważyć. - zaśmiałam się. Naprawdę miałam co do niego rację? No proszę, może jednak nie jestem taka głupia... Ale nie wiem, jakoś w głębi duszy wolałam nie być co do niego taka uprzedzona. Może nie jest taki zły jak się z początku wydaje. Rozmawiałam z Rozą jeszcze dobrą chwilę i dowiedziałam się od niej paru rzeczy. Przedstawiła mnie paru osobom ze szkoły takich jak na przykład Lysander, Iris, Violetta i Kim. Dowiedziałam się też o niejakiej Amber. Co do niej to z tego co zrozumiałam miałam duże szczęście, że na nią nie wpadłam.
Reszta popołudnia minęła mi bardzo miło. Rozalia zabrała mnie na "zakupy powitalne", jak sama to nazwała i dzięki temu nie musiałam wracać do domu w którym i tak nie miałabym za wiele do roboty. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę, przy okazji zdążyłam też poznać jej chłopaka - Leo, który jest sprzedawcą w jednym ze sklepów z ubraniami. Trzeba przyznać że do siebie pasują i słodko razem wyglądają. A poza tym, Leo to bardzo miły chłopak, przystojny zresztą też, tylko jak wiadomo należy do Rozy i chyba by mnie rozszarpała gdybym tylko próbowała się do niego zbliżyć. Ale nawet nie mam takiego zamiaru. Jeśli już mam znaleźć sobie chłopaka to takiego, który potrafiłby mnie zrozumieć i zaakceptować to co robię i jaka jestem.
Zanim zdążyłam się zorientować zrobiło się już zupełnie ciemno. Chyba powinnam zacząć zbierać się już do domu, w końcu jutro znowu trzeba wrócić do szkoły, więc wypadałoby się porządnie wyspać. Uściskałam Rozalię na pożegnanie i ruszyłam w stronę swojego domu. Niestety droga przede mną była jeszcze długa, więc założyłam swoje niebieskie słuchawki na uszy i zaczęłam słuchać muzyki. Niestety w połowie drogi zaczęło towarzyszyć mi jakieś dziwnie nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam że parę metrów dalej ktoś za mną idzie. Jakiś facet, dość wysoki i postawny, ubrany na czarno. Ale nie widziałam jego twarzy ze względu na to, że było ciemno a na głowie miał kaptur. Na początku go po prostu zignorowałam, ale gdy zaczęłam się tak oglądać za siebie coraz to częściej widziałam, że wciąż za mną idzie. Ostatecznie przyspieszyłam, wyciągnęłam z uszu słuchawki, a z kieszeni telefon i zaczęłam udawać że rozmawiam z kimś przez telefon... To zawsze działa, a przynajmniej tak właśnie myślałam. Dwie minuty później jeszcze raz się odwróciłam, licząc że mężczyzny już nie ma, ale się myliłam. Problem w tym, że tym razem trzymał coś w opuszczonej dłoni. Coś, co zabłyszczało w świetle księżyca. I wtedy już wiedziałam co to jest i zaczęłam przeklinać się pod nosem. W ręce miał nóż. To złodziej, zabójca, gwałciciel i Bóg wie kto jeszcze... Cholernie się wystraszyłam i momentalnie zaczęłam przyspieszać. Nawet nie zauważyłam, że ktoś przede mną przeszedł kiedy miałam skręcić za róg, ale jak tylko podniosłam wzrok nikogo nie dostrzegłam. No cóż... Może mi się zdawało. Kiedy tylko skręciłam zaczęłam biec, licząc że zgubię tego gościa. Nagle poczułam, że jakaś silna ręka łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie w jakieś wąskie przejście między budynkami. "O cholera... To koniec, zostanę zamordowana, albo coś jeszcze gorszego mnie tu spotka... Co teraz? Co mam robić?! Pomocy!" - to krążyło w mojej głowie. Już miałam zacząć krzyczeć i się wyrywać kiedy osoba mnie trzymająca zasłoniła mi ręką usta, a drugą tylko mocniej ścisnęła mój nadgarstek. I wtedy usłyszałam jego niski głos. Dziwnie znajomy głos...
- Nie ruszaj się. A krzyknij choć raz to tu i teraz cię zgwałcę. - powiedział mi cicho do ucha cały czas uniemożliwiając mi jakikolwiek niekontrolowany ruch. Zdołałam tylko obrócić lekko głowę w jego stronę, żeby zobaczyć kim jest ta osoba. To był jakiś chłopak, patrzył w stronę drogi, którą szłam chwilę temu i czemuś się przysłuchiwał.
Zaraz zaraz... To niemożliwe... Te czerwone włosy i szare oczy.... O cholera... To Castiel?!