niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział VII

Starałam mu się wyrwać, ale nie dawał mi szansy się ruszyć. Trzymał mnie mocno za ramiona i przypierał do drzewa. Ale nie umiałam na niego spojrzeć. Mój wzrok ciągle leciał w bok.
- Czego chcesz... - wycedziłam w końcu przez zaciśnięte zęby. Chłopak chwilę wcale się nie odzywał, chyba zastanawiał się jak dobrać słowa.
- Tamto... To na imprezie... - zaczął, ale gdy tylko to usłyszałam to momentalnie mu przerwałam.
- Nie. Zapomnij o tym. To co się tam zdarzyło nie istnieje. - powiedziałam twardo.
- Kurwa nie przerywaj mi jak mówię. - warknął ze wściekłością, ale ja nie chciałam go słuchać.
- Odsuń się. - rzuciłam oschle i spojrzałam na niego zimnym jak lód wzrokiem. I wtedy dostrzegłam w jego oczach coś... Jakby zawód. Chyba coś do niego dotarło. Bo rozluźnił uścisk na moich ramionach. Ja momentalnie mu się wyrwałam i ruszyłam w swoją stronę. Zatrzymał mnie jego głos.
- Nie możesz mnie ignorować przez wieczność, zobaczysz, jeszcze przyjdziesz do mnie z płaczem. Jak każda. - usłyszałam jego śmiech. No nie, tego już za wiele. Na prawdę nie umiał się pochamować? Co za skończony cham... Od razu się odwróciłam i bez poszanowania uderzyłam go w twarz.
- Ja nie jestem "jak każda". Nie jestem taka jak inni. - powiedziałam wściekłym głosem, a po chwili odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go samego.

***

Szłam tak długo, naprawdę długo. W ogóle nawet nie kierując się do domu. Chciałam wyładować jakoś tę cholerną wściekłość, ale średnio mi to szło. Musiałam to zwyczajnie rozchodzić, ale powoli zaczynało robić się ciemno. Mimo wszystko dalej krążyłam między domami i rozmyślałam nad wszystkim, jak się z tym uporać. Nagle przed sobą zauważyłam znajomą sylwetkę, ale nie ucieszyłam się na jej widok. Był to Castiel, od razu rozpoznałam te czerwone włosy. Już miałam się odwrócić i ruszyć w innym kierunku kiedy nagle zauważyłam, że coś jest nie tak. Chłopak nagle oparł się o mur i osunął na ziemię. Byłam na niego wściekła, to fakt, ale miałam przeczucie, ze dzieje się z nim coś złego. Westchnęłam głęboko i podeszłam w jego stronę. I już wtedy wiedziałam, że miałam rację. Zobaczyłam że chłopak nierówno oddycha, a poza tym był prawie nieprzytomny.
- Ej... Co ci? - rzuciłam lekko kopiąc go glanem w udo. Nie odpowiedział, nie odezwał się nawet, ani nie poruszył. I wtedy spojrzałam na jego ramię. Dostrzegłam krew. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak krwawi. Poza tym widać było, że jest pobity. Na policzku też miał szramy, z wargi też ciekła mu krew. Czemu nie zauważyłam tego od razu? Kurwa. Trzeba było coś zrobić. Przykucnęłam przed nim i poklepałam go po policzku. - Ej stary, patrz na mnie. - rzuciłam i wtedy chłopak otworzył oczy. Miał rozkojarzony wzrok, był pijany. Nawet na imprezie się tak nie schlał. - No i coś ty najlepszego narobił... - powiedziałam cicho. - Dzwonię na pogotowie. - rzuciłam wyciągając telefon i wtedy usłyszałam jego głos.
- N... Nie... - wymamrotał cicho. - Nie rób... Nie... Dowiedzą się... Nie... - ledwo odróżniałam słowa.
- Cholera, życia mi nie ułatwiasz, wiesz? - warknęłam po czym rozejrzałam się i dostrzegłam że jesteśmy całkiem niedaleko jego domu. Chyba właśnie tam chciał dotrzeć. - Dobra... Chodź... - powiedziałam i chwyciłam go pod zdrowe ramię pomagając mu wstać. Nie wiedziałam czemu chłopak trzymał się za bok, wtedy jeszcze nie skojarzyłam faktów. Ledwo trzymał się na nogach, ale na szczęście udało mi się przeprowadzić ten kawałek. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się że drzwi były uchylone, ale nie było śladów włamania. Najwyraźniej chłopak je tak zostawił wychodząc. Poprowadziłam go do jego pokoju i pomogłam mu się położyć. Od razu powędrowałam do kuchni szukając czegoś czym mogłabym go opatrzyć. I tam zobaczyłam wszędzie walające się butelki i puszki po piwie, pustą paczkę po fajkach i porozbijane szkło. Czyli miałam rację, Cas się upił. Tylko... Czemu?
Teraz to jednak nie miało znaczenia. Znalazłam wodę utlenioną, opatrunki, bandaże i wzięłam też miednicę z wodą i ręcznik. Na szczęście wszystko miał. Zrobiłam mu też przy okazji zimny okład z jakiegoś ręczniczka. A następnie wróciłam do jego pokoju. Leżał zasłaniając oczy przedramieniem, a drugą ręką dalej trzymał się za bok. Nie spał, był ciągle przytomny, ale się nie ruszył. Podeszłam do niego.
- Podnieś się. - zarządziłam na co chłopak posłusznie wykonał polecenie, ale bardzo powoli. Pomogłam mu zdjąć bluzę i koszulkę, z którą już poszło mi gorzej bo chłopak nie chciał się na to zgodzić. Nie wiedziałam czemu...
- Nie... Zostaw... - mamrotał nieprzytomnie.
- Albo pozwolisz mi to zdjąć, albo rozetnę ją nożyczkami, jak wolisz. - powiedziałam i dopiero wtedy Castiel mi na to pozwolił. I wtedy zrozumiałam czemu. Na boku też miał ranę, co prawda nie była za głęboka, ale będzie trzeba ją zszyć, albo zostanie blizna. Jego ramię było w podobnym stanie.
- Castiel... Cholera, coś ty narobił... - rzuciłam. Nakazałam mu położyć się z powrotem, odgarnęłam mu włosy z czoła i ułożyłam na nim okład. Wszędzie była krew, bo rany nie były zatamowane. Namoczyłam ręcznik i zaczęłam ostrożnie przemywać zranione miejsca i uciskać je żeby krwotok ustąpił.
- Będzie trzeba to zszyć. - powiedziałam i spojrzałam na niego, ale znów zakrył oczy przedramieniem. - Będzie trzeba jechać do szpi... - zaczęłam.
- Nie. - odpowiedział. - Nigdzie nie jadę...
- W takim razie... Będę musiała zrobić to sama. - powiedziałam. - No chyba że wolisz blizny. - Ale już nie usłyszałam odpowiedzi. Następnie zaczęłam przemywać mu rany wodą utlenioną. Wiedziałam, że to nie jest przyjemne, ale nie było wyjścia. Następnie na ranę na policzku i na reszcie takich niewielkich założyłam opatrunki. I w końcu zabrałam się za te głębsze. Znalazłam igłę i nitkę, które dokładnie odkaziłam.
- To nie będzie przyjemne... Lepiej zaciśnij zęby. - powiedziałam spokojnie.
- Czekaj... Nie.. - rzucił.
- A chcesz blizny? Czy może wolisz szpital? - zapytałam i już się nie odezwał.

***

Całość nie obyła się bez przekleństw, ale Cas był mimo wszystko w miarę spokojny. Co prawda ciągle się zakrywał i zaciskał wolną rękę na prześcieradle, ale przynajmniej się nie darł. Wszystko zakończyło się jednak pomyślnie. Skąd umiałam zakładać szwy? Otóż mój tata jest lekarzem. Kiedyś jak przychodziłam do niego do szpitala to mi to tłumaczył. No cóż... Byłam dość ciekawskim dzieckiem, ale przynajmniej mi się to przydało, a poza tym nie brzydziłam się, ani nie bałam widoku krwi ani innych takich. Zresztą dzięki temu w jakimś stopniu się wyżyłam... A raczej odpłaciłam za to co mi zrobił. Przynajmniej trochę sobie pocierpiał. W końcu założyłam mu opatrunki na ramię i bok i dodatkowo obwiązałam mu te miejsca bandażami.
- No i po krzyku. - powiedziałam i po raz pierwszy od jakiegoś czasu uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Na wszelki wypadek zdjęłam mu jeszcze spodnie, żeby sprawdzić czy na pewno tam nie miał żadnych ran. I dobrze że to zrobiłam bo na jednej nodze miał szramę.
- No proszę nawet doczekałem się tego że sama ściągasz mi spod... - ale nie dokończył, bo lekko nacisnęłam na jego ranę na brzuchu. Zrobiłam to specjalnie, żeby się ucieszył i to się właśnie stało.
- Boli? Ojej... Przepraszam. - ostatnie słowo aż ociekało ironią. Ostatecznie opatrzyłam jeszcze ranę na nodze i powoli zaczęłam zbierać rzeczy. Nastała chwilą milczenia w której wsłuchiwałam się w nierówny oddech czerwonowłosego. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że mu pomagam. Pomagam gnojkowi, który mnie wykorzystał. Zaczęłam się zastanawiać, czemu. Po jaką cholerę to robiłam? Chyba po prostu nie umiałam go tak zostawić. Nikogo bym tak nie zostawiła, nawet najgorszego wroga.
- Czemu mnie tam nie zostawiłaś..? - usłyszałam jego ciche pytanie, które wyrwało mnie z rozmyślań.
- A czemu miałabym to zrobić? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo... Bo... Zrobiłem ci krzywdę. - wciąż był pijany, słyszałam to w jego głosie. Ale podobno pijani mówią tylko prawdę i są wtedy naprawdę szczerzy... No cóż, przetestujmy to.
- Możliwe, ale to zamknięty rozdział. To przeszłość i nie warto już wracać do tamtej ścieżki, bo nigdy już tamtędy nie ruszę. - rzuciłam przykrywając chłopaka kocem. Nastała kolejna chwila milczenia.
- Nie chciałem tego... - wymamrotał. - Ja nie pamiętam... Czemu... Nie chciałem... - nie odzywałam się. Tylko patrzyłam w podłogę. - Wziąłem coś... Ale nie pamiętam... Prze... Przepraszam... - nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Czy Cas mnie przeprosił? O Boże, normalnie nie wierzę. To w ogóle jest możliwe? - Nie chciałem żebyś płakała... - dodał jeszcze. Czyli widział? Widział jak uciekłam? Cholera... Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim. Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Nie znienawidziłam go, bo to nie było w moim stylu, ale i tak... Eh... Ostatecznie spojrzałam na niego i pogłaskałam go lekko po głowie.
- Już w porządku... - powiedziałam. Miałam jakieś takie przeczucie, że mówił prawdę i miałam nadzieję, że nie jest ono fałszywe. - Zrobię coś do jedzenia, zaraz wrócę. - uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Wzięłam miednicę pełną wody z krwią, brudny ręcznik i resztę rzeczy. Ogarnęłam to wszystko w miarę szybko po czym rozejrzałam się po kuchni. Nie za wiele rzeczy mogłam zrobić, bo w lodówce świeciły pustki, ale za to znalazłam w szufladzie zupki chińskie. Chociaż tyle... Ale jutro i tak będę musiała iść na zakupy. Wygląda na to, że nie pójdę do szkoły. W końcu ktoś musiał zająć się Casem. Znowu. Czemu po raz kolejny spada to na mnie?
W każdym razie przygotowałam jedną zupkę, położyłam miskę na tacy i zaniosłam Castielowi do pokoju. Znów kazałam mu się podnieść, a następnie położyłam mu poduszkę pod plecy żeby było mu wygodnie i usiadłam na brzegu łóżka. Widziałam, że jest bardzo osłabiony, bo stracił naprawdę dużo krwi, ale nie wiele mogłam na to poradzić.
- A teraz siedź spokojnie. - powiedziałam do niego.
- No co ty... Chyba nie zamierzasz mnie karmić. Nie jestem małym dzie... - powiedział ponuro, ale zaraz mu przerwałam.
- Zamknij się, nie pytałam cię o zdanie. -popowiedziałam stanowczo i wysunęłam łyżkę z zupą w jego stronę. - A teraz otwieraj paszczę, bez dyskusji. - sama nie wiem czemu, ale czułam się jak z małym dzieckiem. Może dlatego, ze chłopak właśnie się tak zachowywał, ale przynajmniej pozwalał się karmić. Co prawda ciągle narzekał, ale sam dobrze wiedział, że tak jest lepiej. W końcu odłożyłam tacę na stolik nocy i nakazałam mu się z powrotem położyć. Ja natomiast podeszłam do jego szafy i wyjęłam z niej jakąś koszulkę po czym poszłam wziąć prysznic. I tak nie mogłam iść do siebie więc co mi szkodzi. W miarę szybko uporałam się z łazienkowymi sprawami, założyłam koszulkę chłopaka oraz majtki i spodenki i wróciłam do pokoju zachaczając jeszcze o kuchnię żeby wziąć stamtąd szklankę wody. Wróciłam do Casa po czym podeszłam do swojej torby wynajmując z niej tabletki przeciwbólowe, dla Casa oczywiście. Podałam mu jedną pigułkę i szklankę i nakazałam mu to połknąć.
- Trujesz mnie czymś? Wielkie dzięki... - rzucił. Najwyraźniej wracał mu dobry humor, poza tym powoli zaczął trzeźwieć.
- To tabletki przeciwbólowe pajacu, ale nie chcesz, to nie dam. - odpowiedziałam złośliwie odbierając mu szklankę.
- O nie jak tak to dawaj, bo mam wrażenie, że zaraz zdechnę... - powiedział, a ja uśmiechnęłam się i podałam mu ją z powrotem. Następnie usiadłam na łóżku, położyłam sobie poduszkę pod plecy i wyjęłam z torby książkę, którą czytałam w szkole w międzyczasie. Postanowiłam na razie nie spać, póki nie miałam pewności, że z Castielem wszystko w porządku. Kątem oka zauważyłam jednak, że chłopak obrócił głowę w moją stronę i zaczął mi się przyglądać.
- Śpij i jakby coś było.nie tak a ja bym zasnęła to masz mnie obudzić. - powiedziałam przewracając stronę, ale chłopak nic nie zrobił. - Śpij cholera. - rzuciłam.
- Bo co? - zapytał kpiąco.
- Bo ja tak mówię. Masz spać, bo inaczej nie wyzdrowiejesz. - powiedziałam.
- Już mi to kiedyś mówiłaś. - zaśmiał się pod nosem.
- Mhm... - mruknęłam udając że go olewam. Po chwili dostrzegłam, że chłopak zamknął oczy, a ja spokojnie wróciłam do lektury.
Po chwili zauważyłam, że Cas stara się przewrócić na bok, żeby znaleźć wygodniejszą pozycję, ale słabo mu to wychodziło, a poza tym to chyba nie był dobry pomysł. W końcu nie miałam już znieść tego, że chłopak się tak wierci i kopnęłam go w kolano.
- Ała... - warknął.
- To się przestań wreszcie wiercić. - rzuciłam i tak też się stało. Ale wiedziałam, że chłopak i tak nie może spać. Siedziałam tak jeszcze jakieś piętnaście minut, aż w końcu ostrożnie położyłam mu rękę na głowie. Zastanawiałam się czy ją odtrąci, ale to się nie stało. Dlatego zaczęłam go delikatnie głaskać, żeby było mu jakby... Łatwiej. Nie przerywałam tej czynności do momentu w którym chlopaka nie zasnął, a nawet i dłużej. 
Dopiero po godzinie poczułam się senna, dlatego odłożyłam książkę na stoliczek i zgasiłam lampkę. Ułożyłam się ostrożnie obok chłopaka i przyglądałam mu się jak spokojnie śpi. Czyli naprawdę nie chciał mojej krzywdy? Naprawdę coś brał? Boże... Oby tak było... Bo czułam, że mu wybaczyłam, czułam, że nie chciał zrobić źle. Nie chciał żeby się to tak skończyło. Może naprawdę nie jest taki najgorszy? Oby tak było... Bo miałam wrażenie, że nie jestem tu bez powodu. Że nie bez powodu to właśnie ja się nim teraz opiekuję. I... Czemu do cholery nie chciał jechać do szpitala? Eh... Czemu wszystko jest takie skomplikowane? W końcu pogłaskałam go jeszcze parę razy aż poczułam jak powieki zaczynają mi ciążyć... I w końcu sama zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz