piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział VI

Nie wiem jak długo trwała moja droga do domu, ale porządnie się zdyszałam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i od razu pobiegłam na górę. Zrzuciłam z siebie buty i wskoczyłam na łóżko. Sama nie wiem czemu, ale łzy nie ustępowały. Nic przecież nie łączyło mnie z Castielem, żadne głębsze uczucie, a mimo to i tak... Czułam że serce mnie boli. To było cholernie nie sprawiedliwe. Ale przecież Rozalia mnie uprzedzała. Mówiła, że on taki jest, a ja nie słuchałam. Uh... To takie beznadziejne. Nigdy nie wiedziałam co powinnam zrobić w takich momentach, ale nie mogłam być beksą. Nie mogę płakać przez takiego palanta, to nie w moim stylu. Trzeba po prostu odsunąć to na bok... Prawda?
Od tego wszystkiego, aż rozbolała mnie głowa, a moje powieki... Zrobiły się tak ciężkie... Nie miałam siły nawet spojrzeć na zegarek i po chwili zapadłam w sen.

***

[Lysander]

Szczerze, dobrze się bawiłem przez cały ten wieczór. Choć muszę przyznać, że nie specjalnie przepadam za alkoholem, to sam trochę wypiłem... Ale nie była to moja wina! To Roza i Leo mnie do tego namówili, a ja nie mogłem tak po prostu im odmówić.
Ostatecznie zabawa przeszła do gry w butelkę z większością uczestników imprezy. Oczywiście pech chciał żeby na samym początku już wypadło na mnie, no ale cóż, powiedziałem całą prawdę, którą miałem przyznać i na tym poprzestałem. Co prawda czułem, że ilość alkoholu, którą w siebie wlałem miała wpływa na to jak funkcjonowałem, ale jednak potrafiłem utrzymać język za zębami. Kolejną osobą była Roza, która zażyczyła sobie wyzwanie, ale że nie potrafiłem wymyślić nic sensownego zrobił to za mnie Castiel. i szczerze to od razu trochę tego pożałowałem, bo dziewczyna nie zgodziła sie wykonać zadania i musiała zdjąć koszulkę. Nie zdziwił mnie ten widok w końcu to dziewczyna mojego brata, ale i tak rzuciłem jej przepraszające spojrzenie. W końcu jakbym to ja zadawał to z pewnością by tak nie skończyła. Następnie padło na Anę, którą Rozalia zamknęła w garderobie. Dostała podobne zadanie, tylko że osobę z którą miała się całować wybieraliśmy my. Po jakichś dziesięciu minutach to Castiel został tam zamknięty razem z Anabelle. Oczywiście sprzeciwiał się, ale nie miał wyboru bo Roza wepchnęła go tam na siłę. Eh... Skąd ja wiedziałem jak to się skończy? No cóż, to było oczywiste. Po piętnastu minutach ich wypuścili i każdy już wiedział, że zadanie zostało wykonane. Ana wróciła do gry, a Castiel gdzieś zniknął.
Pół godziny później dziewczyna poszła go szukać. Aż sam zacząłem się martwić gdzie mój najlepszy kumpel się podziewa. Starałem się bawić z resztą, ale coś mi tu nie grało. Spojrzałem w kierunku w którym poszła Anabelle i zobaczyłem, że stoi tak patrząc tępo w głąb korytarza. Na coś co tylko ona mogła tam dostrzec. Wstałem z miejsca i podszedłem do niej. Zmartwiłem się, bo nie wiedziałem czy wszystko z nią w porządku.
- Ana... - powiedziałem do niej wyciągając dłoń w jej stronę. I wtedy dostrzegłem łzy. Dziewczyna się rozpłakała, nie wiedziałem czy zdawała sobie z tego sprawę, ale właśnie tak było. W tamtej chwili popatrzyłem w tym kierunku co ona. Szczerze... Zastanawiam się czemu widok, który wtedy ujrzałem mnie nie zdziwił? Był tam Cas z jakąś dziewczyną, której nawet nie znalem, on zresztą pewnie też. Znałem mojego kumpla na tyle... Że było to do przewidzenia. Już miałem coś powiedzieć i odciągnąć Anę od tego widoku, ale w tym momencie dziewczyna uciekła. Wybiegła z mieszkania mijając tamtą dwójkę, a ja nawet nie mogłem nic zrobić. Zauważyłem tylko, że w tej chwili Cas przerwał to co robił i wbił wzrok w drzwi. Chyba dotarło do niego co się właśnie stało.
W końcu odwróciłem się żeby spojrzeć w kierunku reszty towarzystwa by sprawdzić czy ktokolwiek prócz mnie to widział. Tuż za mną stała Roza, która była świadkiem całego zajścia. Patrzyła na mnie smętnym wzrokiem, chyba też się tego spodziewała, ale nie chciała nic mówić. Źle to wszystko wyszło. Stałem tak jeszcze kilka sekund i zastanawiałem się co dalej, aż nagle nogi same mnie pokierowały. Ruszyłem w kierunku buntownika, a gdy tylko znalazłem się obok położyłem mu dłoń na ramieniu a następnie obróciłem go w swoją stronę.
- Powiesz mi co robisz? - zapytałem spokojnym, ale poważnym głosem. Nie mogłem w ogóle złapać jego wzroku, ale to nie dziwne biorąc pod uwagę ilość alkoholu, którą w siebie wlał...
- A nie widzisz? Właśnie znalazłem sobie dziewczynę. - rzucił ze śmiechem wskazując ruchem dłoni na tamtą dziewczynę, która momentalnie się zmyła. Dziewczynę? Akurat. Z każdą chwilą moje zdenerwowanie rosło, ale nie dawałem sobie tego po sobie poznać. - Nie rozumiem o co ci chodzi.,.. - dodał jeszcze.
- Ujmę to tak... Gratuluję ci tego co właśnie zrobiłeś. Skrzywdziłeś kolejną osobę. - powiedziałem a następnie odwróciłem się, wziąłem swoją kurtkę i ruszyłem w stronę drzwi. Kątem oka dostrzegłem, że Casa chyba zatkało. - Radziłbym ci się zastanowić nad tym co robisz i mówisz... - dodałem nawet nie odwracając się w jego stronę a następnie wyszedłem z domu w tą ciemną noc. Trzeba znaleźć tę dziewczynę zanim cokolwiek jej się stanie...

***

Szedłem tak dość długo rozglądając się po okolicy, ale nigdzie nie mogłem dostrzec Any. Ostatecznie skierowałem się do jej domu a jednocześnie ciągle nie przestawałem do niej wydzwaniać. Szczerze... Martwiłem się i to bardzo. Sam nie byłem pewien dalczego, ale przecież Anabelle była mają dobrą koleżanką. To przecież normalne. W końcu dotarłem pod jej dom. Zapukałem, ale odpowiedziała mi cisza. Powtarzałem czynność na przemian z dzwonieniem przez pewien czas aż w końcu zrezygnowany nacisnąłem na klamkę, a drzwi się otworzyły. Ah... Ana jest taka nierozważna, zostawiła otwarte drzwi. Jeszcze ktoś by się włamał...
Może nie powinienem był wchodzić bez zaproszenia, ale musiałem upewnić się czy z nią wszystko w porządku i czy w ogóle znajduje się w domu.
Rozglądałem się po pomieszczeniach, ale za żadne skarby nie mogłem jej znaleźć. W końcu skierowałem się na górę, gdzie dotarłem do jej pokoju. Zastałem ją spokojnie śpiącą na łóżku. Na szczęście... Wyglądało że wszystko jest w porządku. Postanowiłem zaraz zadzwonić do Rozy, ale to jak stąd wyjdę. Nie chciałem obudzić Any, skoro już spała. Wyglądała tak spokojnie... Ale mniejsza z tym. Spokojnie się wycofałem, zszedłem na dół a później wyszedłem z jej domu zamykając za sobą drzwi. Wybrałem numer do Rozy i czekałem aż odbierze. Miałem pewne wrażenie, że zrobili tam Castielowi niezłą awanturę.

***

[Rozalia]

- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! - darłam się na tego wstrętnego gnoja trzymając go za kołnierz. Słyszałam dzwoniący telefon, ale nie miałam teraz czasu odebrać. - Jesteś wstrętnym bydlakiem bez serca. - wrzasnęłam kiedy tak patrzył na mnie tępym wzrokiem. Zdecydowanie za dużo wypił zresztą kto wie czy czegoś nie brał, pewnie i tak to zrobił. Chwilę temu wyrzuciłam tamtą brunetkę, tę cholerną dziwkę, za drzwi. Teraz jego kolej.
- No i o co ci kurwa chodzi? - zaśmiał się kpiąco i wtedy już nie wytrzymałam i przyłożyłam mu pięścią w twarz. Ledwo jak to zrobiłam Leo zaczął mnie od niego odciągać. Dobrze, że to zrobił w innym wypadku pewnie zabiłabym dziada.
- Wypierdalaj stąd! Już! Nie chcę cię tu widzieć! - warknęłam nie mogąc się uspokoić. Ale to nie dziwne, szastały mną emocje przez to ile sama wypiłam. Chłopak stał tak z opuszczoną głową. Czyżby dopiero teraz zaczęło do niego wszystko docierać? Ani drgnął. Czyli wystarczyło mu przyłożyć, żeby się opamiętał? No cóż, to było do przewidzenia. Po chwili spojrzał na mnie, na Leo i na wchodzącego właśnie do domu Lysa. Zauważyłam w jego oczach mnóstwo różnych emocji - wściekłość, niepewność i złośliwość też, ale i świadomość tego co właśnie tu zaszło.
- Tch... Pieprzyć to... - warknął po czym ruszył do drzwi. Minął się z Lysem.
- Anabelle nic nie jest. - buntownik zawiesił się przy wkładaniu kurtki gdy usłyszał głos kumpla. - I nawet nie waż się do niej iść. - powiedział do niego białowłosy nawet nie obracając się w jego stronę. Jego głos był twardy i bardzo stanowczy. Rzadko kiedy bywał taki wobec Casa, tak oschły. Następnie chłopak wyszedł, trzasnął drzwiami i więcej tego wieczoru go nie widziałam.

***

[Anabelle]

Minął weekend. Oczywiście po imprezie obudziłam się z niesamowitym kacem i nie miałam siły nawet myśleć o tym co się wydarzyło, ale i tak odstawiłam to na bok. Tak najwyraźniej musiało być... Prawda? Co prawda gdzieś w głębi czułam, naprawdę czułam że dalej to cholernie boli. Ale nie potrzebnie wiązałam z tym chłopakiem wielkie nadzieje. Musiałam teraz zostawić to w spokoju i nie zwracać uwagi na smutek. Trzeba po prostu iść dalej z uniesioną głową. Dlatego gdy tylko obudziłam się w niedzielę rano i spojrzałam na telefon widząc ze sto nieodebranych połączeń musiałam wszystkich obdzwonić i powiedzieć że wszystko gra i żeby nie przychodzili bo chcę odpocząć. Tak będzie najlepiej.
Gdy nastał poniedziałek wstałam jakoś tak... Dziwnie bez problemu. To jest dość do mnie nie podobne. Ale to zapewne dlatego, że cały poprzedni dzień przespałam. Dlatego dziś nie spóźniłam się do szkoły. Muszę przyznać, że nawet nie odczuwałam smutku. Wiedziałam, że muszę być twarda i nie płakać bo to tylko okaz słabości. Czułam się w miarę pewna siebie. Byłam ubrana w czarną bluzkę z rękawami do łokci i wyciętymi ramionami, czarne krótkie spodenki potargane u dołu i glany. Włosy splotłam w dwa luźne warkocze po bokach, a na ręce założyłam po.kilka bransoletek. Nic nowego. Gdy wchodziłam do szkoły zaczęłam szukać wzrokiem Rozalii, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Dlatego dosiadłam się do Violetty, która siedziała pod drzwiami klasy i coś szkicowała. Co prawda była osobą dość cichą i małomówną, ale naprawdę miłą. A poza tym dobrze mi się z nią rozmawiało.
- Hej... Co rysujesz? - zapytałam i uśmiechnęłam się pogodnie. Dziewczyna dopiero po krótkiej chwili oderwała wzrok od pracy i spojrzała na mnie.
- Uh.. Nic specjalnego... - była jakaś taka zgaszona. Widocznie się nad czymś zastanawiała, coś ja gryzło i to od momentu gdy mnie zobaczyła. Nie odezwałam się tylko po prostu przytaknęłam. Po prostu oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Minął dość długi moment, aż w końcu usłyszałam głos Violi. - W... Wszystko u ciebie w porządku?
Momentalnie otworzyłam oczy i na nią spojrzałam. Patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Eh... No tak... Czyli wiedziała co się stało na imprezie? To miło z jej strony, że się martwiła, ale...
- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku. - znów się uśmiechnęłam. Co prawda było to półkłamstwo, ale nie chciałam żeby się mną przejmowała. Nie chciałam żeby ktokolwiek myślał, że się tym przejmuję. Bo własnie przecież starałam się o tym nie myśleć. Przecież po to starałam się zepchnąć to w przeszłość. Viola patrzyła tak jeszcze na mnie przez chwilę aż w końcu przytaknęła z delikatnym uśmiechem. Miło z jej strony, że się martwiła, ale zupełnie niepotrzebnie. Przecież dam sobie radę sama z tym wszystkim. Na tym to polega. Z pewnymi rzeczami trzeba radzić sobie samemu.
Chwilę później zadzwonił dzwonek ogłaszający lekcję. Wtedy zaczęłam się zbierać i podnosić z podłogi. I dopiero wtedy kątem oka zauważyłam jego. Castiela stojącego na drugim końcu korytarza, który mi się przyglądał. Nie wiem jak długo tam stał, ale  na pewno dłużej niż chwilę. Zaczęłam przeklinać w myślach i błagać, żeby przestał na mnie patrzeć, ale to się nie stało. Ciągle czułam na sobie jego wzrok. Ale musiałam coś z tym zrobić, jakoś to zignorować. Nie mogłam myśleć w kółko o tym gnojku.

***

W czasie lekcji ciągle po głowie chodziła mi jedna myśl: "Nie patrz tu, nie patrz tu, nie patrz tu!", ale to nie działało. Cas ciągle się na mnie gapił, czułam to. Ale ja nie miałam zamiaru patrzeć nawet w jego stronę. Miałam go z lekka dość, a poza tym nie chciałam żeby cokolwiek sobie pomyślał. Po prostu zaczęłam traktować go jak powietrze, bo było to chyba najlepsze rozwiązanie. Nawet na przerwach, kiedy chyba próbował do mnie zagadać, bo parę razy szedł w moją stronę zupełnie go olewałam. Po prostu odwracałam się na piecie i szłam w przeciwnym kierunku, albo kogoś zagadywałam. Stał się dla mnie nikim. Powietrzem. Może w głębi tak tego nie czułam... Ale on miał się tak poczuć. Miał zrozumieć, że mam go w głębokim poważaniu po tym co zrobił. I niech sobie nie myśli... Szczerze, odetchnęłam gdy tylko nadszedł koniec tych lekcji. Mogłam w spokoju iść do domu i wreszcie odetchnąć. Cały dzień przeżyłam w ogromnym napięciu i nic nie mogłam z tym zrobić. Dopiero teraz mogłam odzyskać spokój. Właśnie stałam przy szafce i zbierałam swoje rzeczy, oczywiście nie spiesząc się, bo po co. I tak miałam zamiaru iść do domu okrężną drogą. I nagle usłyszałam czyjeś kroki za sobą. Nie odwracałam się do momentu w którym nie przewiesiłam torby przez ramię i nie zatrzasnęłam drzwi szafki. Dopiero wtedy to zrobiłam i ujrzałam nie kogo innego jak no zgadnijmy, Castiela. Rzuciłam mu tylko ponure spojrzenie nie przyglądając mu się za specjalnie i po prostu go wyminęłam z uniesioną głowa i ruszyła w stronę drzwi. Mimo, że nie patrzyłam na niego długo, dostrzegłam że był jakiś... Inny? Wyglądał na jakiegoś dziwnie ponurego, albo raczej smutnego? Nie, nie. To na pewno nie to, zresztą czym ja się przejmuję. Przecież on mnie nie obchodzi.
Moja droga do domu zapowiadała się spokojnie. Szłam sobie przez park gdzie mogłam spokojnie powdychać świeżego powietrza i porozmyślać o wszystkim i niczym. Naprawdę cieszyłam się z tej chwili samotności. Cały dzień wszyscy pytali się jak się mam i czy wszystko w porządku. Trochę to denerwujące, zwłaszcza że każdemu z osobna musiałam tłumaczyć, że wszystko jest OK. No bo było... Prawda? Tak bardzo chciałam zapomnieć, ale inni ciągle mi to przypominali. Ciągle myślałam tylko i wyłącznie o tamtym cudownym pocałunku i o... O... Nie. Dość. Nie o tym. Musze przestać w końcu zatruwać sobie tym wszystkim umysł. To miło, ze w końcu znalazłam kogoś, kto przejmuje się moim losem. Że znalazłam ludzi, którzy się o mnie martwią i chcą być moimi przyjaciółmi. Co prawda dopiero powoli się do nich przekonuję, na to potrzeba czasu. Nie mogę od razu myśleć o ludziach jak o przyjaciołach, bo jeszcze się na tym przejadę... A przynajmniej tego nauczyło mnie życie. Nawet ta sytuacja z imprezy dała mi podobny przykład. Eh... Jestem po prostu niemądra.
I szczerze, wszystko byłoby dobrze, ten dzień byłby w miarę znośny i spokojny, gdyby ktoś nagle nie pociągnął mnie za nadgarstek. Gdyby ktoś nie zaciągnął mnie za drzewa. Gdyby ten ktoś nie zapytał "czy możemy w końcu pogadać?". I gdyby tym kimś nie okazał się Castiel. Zamurowało mnie, nie wiedziałam co mam mu powiedzieć i po prostu tak chwilę na niego patrzyłam. On trzymał mnie za ramiona i starał się spojrzeć mi w oczy. Złapać jakoś mój wzrok. Ale teraz właśnie mogłam dobrze zauważyć, że wcześniej się nie myliłam. Że coś było nie tak. Był jakiś dziwny... Jakby ponury, ale jednak nie. Coś bardziej. Być może tylko ja to widziałam. Ludzie zawsze mówili mi, że mam niesamowity dar do wyczuwania ludzkich emocji, nawet gdy ich nie widać. Ale poza tym widziałam, że jest po prostu jakoś... Przeraźliwie smutny. Gdzieś w środku, ale nie okazywał tego na zewnątrz.
- Odezwiesz się wreszcie do cholery? - zapytał w końcu. A jednak, ton się nie zmienił. Ale gdy patrzyłam w jego oczy dostrzegałam, ze nie jest z nim najlepiej.
- Nie ma o czym. - powiedziałam w końcu oschle. Postanowiłam jednak nie być dla niego łaskawa. Nie ważne w jakim był stanie, nie powinno mnie przecież to teraz obchodzić. - Puścisz mnie w końcu? Chcę iść do domu. - rzuciłam.
- Nigdzie nie pójdziesz, póki ze mną nie porozmawiasz. - powiedział twardo.
I coś tak czułam, że wcale nie żartował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz