poniedziałek, 3 lipca 2017

Rozdział XIV

Spałam. Naprawdę długo, ale wbrew pozorom nie był to przyjemny sen. Ale to nic nowego. Od dawna nie miałam tak naprawdę szans tak porządnie się wyspać.
Nie miałam pojęcia jaki jest dzień, ani tym bardziej godzina. Ostatnie co pamiętam to tamta impreza i to, że siedzieliśmy na wzgórzu do rana... Chyba wtedy zasnęłam. Tak, to było w tamtym momencie. Westchnęłam. Ktoś musiał zanieść mnie do domu. Cóż, chyba nawet nie muszę się zastanawiać kto. Zanim nawet pomyślałam usłyszałam jakiś stukot na dole w kuchni i głośne "Kuuurwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa". To mi wystarczyło, żeby widzieć, ze Castiel jest w mieszkaniu. Podniosłam się do siadu. Dalej byłam w tych samych ubraniach, co wcześniej. Poza tym śmierdziałam wódką i innymi trunkami. Przydałoby się umyć... Sięgnęłam do szafki po pudełka z tabletkami. Wzięłam kilka, wstałam i ruszyłam do łazienki. Tak... Zdecydowanie dobrze będzie się odświeżyć.

***

Ubrana w czarny szlafrok i kapcie, z mokrymi włosami zeszłam na dół, gdzie słychać było stukot naczyń. Weszłam do kuchni i stanęłam w progu. Przyglądałam się Castielowi. Włosy miał częściowo spięte, tak by mu nie przeszkadzały. Stał nad kuchenką i mieszał coś na patelni. Gotujący Cas? Cudny widok. Wiem, że umie gotować. Już się o tym przekonałam, ale zabawnie się na to patrzyło. Nie zauważył mnie, dlatego spokojnie usiadłam przy stoliku i oparłam głowę o rękę. Zauważyłam paczkę papierosów  i zapalniczkę należące do Castiela. Chwyciłam za nie, wyciągnęłam jednego wsadzając do ust i odpaliłam. Chłopak wzdrygnął się na dźwięk kliknięcia. Obrócił się w moją stronę.
- Czy ty próbujesz sprawić żebym zszedł na zawał? - rzucił gromiąc mnie wzrokiem. Ja tylko wzruszyłam ramionami i zaciągnęłam się. Normalnie nie paliłam, nie piłam też tyle alkoholu co ostatnio... Ale... - Co ty tak właściwie robisz, co? - mruknął. Podszedł do mnie i spróbował zabrać mi papierosa, ale odsunęłam rękę i buchnęłam mu dymem w twarz. Wskazałam ruchem głowy na patelnię.
- Przypalisz. - odparłam. Castiel nie ruszył się przez krótki moment, ale w końcu odwrócił się i wrócił do gotowania. Co się tak właściwie ze mną dzieje? Znowu coś jest nie tak... Zaczynam się zachowywać jak Cas. Tylko, że tym razem to on sterczał tu ze mną. Zamieniliśmy się? Zabawnie było go widzieć w takiej roli. Opiekował się mną... Chyba, tak mi się zdaje. Stał tam zirytowany, jeszcze jedna rzecz i  zupełnie szlag go trafi. "Uspokój się. Uspokój się. Uspokój się." - powtarzałam sobie w głowie. Pociągnęłam jeszcze kilka razy po czym otworzyłam okno i wyrzuciłam niedopałek. Padało, więc tym nie miałam się czym martwić.
- Ile spałam? - zapytałam, żeby przerwać ciszę.
- Ponad dwa dni. - odparł krótko nie przerywając wykonywanej czynności. Spojrzałam na zegarek. Była 16. No ładnie... Rozważałam czy rozsądnie będzie tłumaczyć się alkoholem i tym, że sporo wypiłam... Ale to nie był dobry plan. Jakiekolwiek tłumaczenie będzie brzmieć gównianie, dlatego lepiej było się nie odzywać. Patrzyłam po prostu za okno i czekałam. Zamyśliłam się dość mocno, więc jeśli Cas cokolwiek próbował do mnie mówić z pewnością tego nie słyszałam. A więc spałam ponad dwa dni? Coś czuję, że moja frekwencja w szkole już płacze. Przydałoby się wreszcie tam iść i przede wszystkim usprawiedliwić te wszystkie nieobecności. Westchnęłam i lekko się wzdrygnęłam. Dopiero wtedy zauważyłam, że Cas postawił przede mną talerz z jedzeniem. Nie protestowałam, w końcu długo nie jadłam. Sam usiadł na przeciwko mnie z własnym talerzem. Kiwnęliśmy sobie tylko głowami w ramach "smacznego" i oboje zaczęliśmy jeść. Nastała kompletna cisza. Żadne z nas nie próbowało się odezwać przez dłuższy czas. Co jakiś czas zawieszałam na nim wzrok zastanawiając się czy odezwać się czy nie, ale on zrobił to pierwszy.
- W sobotę jest ten koncert na który chciałaś iść. - powiedział, ja pokiwałam głową.
- A jest...? - zapytałam.
(( Rysunek mojego autorstwa. Oto Anabelle proszę państwa. ))

- Czwartek. - zaśmiał się pod nosem. - Na drugi raz jak zamierzasz przespać pół tygodnia to uprzedź.
Sama też się zaśmiałam. Nie miałam pojęcia, że to tak wyjdzie, naprawdę. Ale nie miałam ochoty się budzić. Zasnęłam w tak cudownym nastroju, w tym, którego nigdy nie czułam.
- Tak właściwie... - właśnie coś sobie uświadomiłam. - Skąd wiedziałeś kiedy się obudzę? - zapytałam. Nie gotowałby bez powodu.
- Przez pierwsze półtora dnia praktycznie się nie ruszałaś. Zastanawiałem się czy w ogóle żyjesz. Lys i Roza tu byli. Skubana chciała wezwać karetkę. - mówił. Wywrócił oczami. - Ale dzisiaj już dość mocno się wierciłaś, to stwierdziłem, że pewnie niedługo wstaniesz. - wzruszył ramionami. Pokiwałam głową.
- A przejmujesz się tym bo..? - dopytywałam.
- Przymknij się dziewczynko, bo jeszcze zmienię zdanie. - warknął. Zaśmiałam się pod nosem. Cały Castiel.
- No nie mów, że się martwisz. - zakpiłam. - Uważaj, bo jeszcze się nabiorę. - Czerwonowłosy spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby ledwo się powstrzymywał przed przyłożeniem mi. Wystawiłam mu język i wróciłam do jedzenia. Spojrzałam na blat. - Straszny syf tu zrobiłeś.
- Ale przynajmniej masz jedzenie, nie narzekaj. - burknął momentalnie.
- Żeby to jeszcze dobre było, to może... - mruknęłam uśmiechając się złośliwie. To były oczywiście żarty, bo Cas naprawdę dobrze gotował i co lepsze wiedział o tym. Po chwili wstałam, wzięłam swój talerz i skierowałam się w stronę zlewu. Po drodze jednak się zatrzymałam. Obróciłam się w jego stronę, pochyliłam nad nim i pocałowałam go lekko w czubek głowy. - Dzięki, że się mną zająłeś. - powiedziałam. Zabrałam też jego talerz i ruszyłam we wcześniej obranym kierunku. Kątem oka dostrzegłam, że chłopak lekko się zarumienił. Tak wręcz minimalnie, ale od razu odwrócił wzrok w stronę okna.
Urocze.

***

Kolejnego dnia przyszliśmy do szkoły. Od razu usprawiedliwiłam wszystkie nieobecności zanosząc wszystko co potrzeba do Nathaniela. Castiel teoretycznie też powinien to zrobić, ale stwierdził, że ma to głęboko w poważaniu dlatego poszłam sama.
- Aż tak długo cię trzymało? - zapytał blondyn patrząc na to co mu przyniosłam i chowając to do teczki.
- Powiedzmy. - wzruszyłam ramionami. Nie maiłam ochoty mu się tłumaczyć
- I Castiela niby też? - spojrzał na mnie podejrzliwie. Oho, mój panie nie doszukuj się zbyt wielu rzeczy. Wiem, że jesteś spostrzegawczy Nath, ale to trochę za wiele.
- Wiesz jaki on jest. Nie przychodzi sobie kiedy chce. - rzuciłam, a on przytaknął i uśmiechnął się pod nosem. - Nie miałam okazji spytać... Dobrze się bawiłeś?
- Cóż... Można tak powiedzieć. Nie przepadam za takimi głośnymi miejscami, ale nie było najgorzej. - powiedział.
- No to chociaż tyle. - uśmiechnęłam się przyjaźnie. - Dobra, wracam na lekcje. - powiedziałam wychodząc. Pomachałam do niego jeszcze i ruszyłam pod klasę. Z tego co słyszałam, dzisiaj miało być ogłoszenie odnośnie dalszych planów na ten rok szkolny. Miałam nadzieję, że wymyślili coś ciekawego. Jakąś wycieczkę, cokolwiek. Bylebyśmy się nie nudzili przez kolejne kilka miesięcy. Lubię się uczyć, to fakt, ale jak przyjdzie mi siedzieć tak bez przerwy w ławce to szlag mnie trafi. Chyba, że reszta mojego roku szkolnego będzie wyglądać jak ostatnie tygodnie. Cóż, prędzej mnie stąd wyrzucą, a tego raczej nikt nie chce.
W jednej chwili poczułam delikatne pęknięcie w ramię. Obróciłam się i moim oczom ukazała się Violetta.
- O hej Violu, jak się masz? - zapytałam i uśmiechnęłam się lekko.
- D-Dobrze... Jest w porządku. - odparła odwzajemniając gest. - A... Jak ty się czujesz? Wszystko u ciebie dobrze? - dopytywała.
- Jasne, skąd to pytanie? - odpowiedziałam od razu.
- Cóż... Lysander mówił, ze coś jest nie tak. Podobno bardzo długo spałaś i nikt nie wiedział co się dzieje. Martwiłam się trochę... - z każdym zdaniem mówiła ciszej. - Jak wszyscy...
Od razu uśmiechnęłam się cieplej. Dobroć tej dziewczyny była wręcz rozczulająca, była przeurocza.
- Nic mi nie jest, nie martw się. Po prostu potrzebowałam dłuższej drzemki. - puściłam jej oczko na co ona lekko się uśmiechnęła.
- No tak... Jasne, rozumiem. Najważniejsze, że wszystko dobrze. - przytuliłam ją delikatnie co odwzajemniła, choć na początku chyba trochę się wahała i wtedy zadzwonił dzwonek.

***

- A więc wycieczka, dni otwarte, bal i jeszcze tryliard innych, drobniejszych rzeczy po drodze... - wymieniała Rozalia stojąc na środku klasy. Zaangażowała się w organizację wydarzeń szkolnych, nie dziwne więc, że jest tego tyle. Innymi słowy ten rok szkolny nudny nie będzie.
- A co najpierw? - zapytałam opierając głowę o rękę.
- Wycieczka. - powiedział pan Farazowski. Miałam zapytać jeszcze o parę rzeczy, ale mnie uprzedził. - Odpowiadając na wszystkie dodatkowe pytania. Do lasu, nad jezioro, na kilka dni. I najprawdopodobniej za dwa tygodnie, może mniej. Wszystko do ustalenia. Będziecie mieszkać w niedużych, wolno stojących domkach.
Właściwie pomysł był niczego sobie. Nie jest jeszcze na tyle zimno żeby się czymś martwić, może nawet pływać będzie się dało, jak się uprze. Lubiłam ogniska i inne rzeczy tego pokroju. I szczerze? Nie mogłam się doczekać. Choć nieco martwiłam się faktem, że będę musiała się bardzo pilnować. Jak zobaczą mnie w złym stanie to ciężko będzie mi odpowiadać na pytania...
A to będzie dość... Problematyczne.
- Szkoda, że nie można mieć mieszanych domków. - usłyszałam jak Castiel szepcze mi do ucha. Dreszcz przeszedł mi po plecach.
- Mało nocy spędziliśmy w jednym łóżku? Uspokój lepiej swoją chcicę bo odwróci się to przeciwko tobie. - prychnęłam.
- No nie mów, że za tym nie tęsknisz. - zaśmiał się pod nosem.
- To nie ja w tej chwili pierdolę o mieszanych domkach. - wywróciłam oczami i pacnęłam go w ramię, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się pod nosem. Chłopak ostatecznie się odsunął, ale ten zawadiacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać nad naszą relacją. Jak to jest między nami? Nie jesteśmy parą, to na pewno. Żadne pocałunki, ani tym bardziej seks tu w grę nie wchodzi. Zastanawiało mnie jednak to, na jakim poziomie "przyjaźni", jeśli można było to tak nazwać, jesteśmy. Prawda jest taka, że za dużo o sobie nawzajem nie wiedzieliśmy. Ten wyjazd zapewne będzie dobrą do tego okazją. W każdym razie między nami nie było źle. Chłopak mimo wszystko wiedział o mnie więcej niż większość tej bandy w okół mnie, choć nadal było to niewiele. Może jeszcze ewentualnie Lysander... Za dużo widział. Ale on nie jest raczej typem, który miał by komuś o tym mówić. A zresztą, pewnie i tak zapomniał. Ta cała jego słynna "pamięć" robiła furorę w całym liceum.
Ale wracając do sytuacji. Nie było tak źle. Tak czy inaczej, nie mogłam pokazywać za dużo, to nigdy nie jest bezpieczne rozwiązanie. Już i tak wiedzą więcej niż powinni.

***

Po zakończonej lekcji skierowałam się do wyjścia z klasy, gdy nagle poczułam szarpnięcie za ramię i zostałam z powrotem wciągnięta do pomieszczenia.
- Co jest kurw... - nie dokończyłam. Obróciłam się i moim oczom ukazała się wytapetowana blondyneczka. Jak jej tam było...? Agnes? A...? A nie, chyba Amber. Spojrzałam na nią spokojnym wzrokiem i czekałam na to co miała do powiedzenia. Uśmiechnęłam się pod nosem, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Przyglądała mi się, a przez jej twarz przebiegła seria emocji. Nie do końca chyba wiedziała jakie podejście ma do mnie obrać. Cóż, nie znała mnie. Chyba nawet ani razu nie zamieniłam z nią zdania. Słyszałam opinie ludzi, poza tym przyglądałam się jej i to mi wystarczyło. A na marginesie, cóż, nic na mnie nie miała.
- Co ty sobie wyobrażasz, co? - rzuciła się w jednej chwili. A może jednak..? Czekała aż odpowiem, ale ja nadal milczałam. No mów, czekam. Gadaj co masz do powiedzenia. - mówiłam sobie w głowie. - Pojawiasz się znikąd i nagle Castiel zaczyna biegać w okół ciebie jakby poza tobą świata nie widział. Zostaw go w spokoju. - terkotała. Oho, ktoś tu jest zazdrosny. Kiwnęłam głową, ale moja twarz wyraźnie wyrażała czysty sarkazm. Jakby wręcz mówiła ironiczne "Fascynujące. Mów dalej.".
Podobny obraz
- Zanim się tu pojawiłaś wszystko było świetnie. I wiesz co? Myślisz że jestem ślepa? Zarywasz do k-a-ż-d-e-g-o chłopaka na jakiego spojrzysz. Jesteś zwykłą szmatą. I powtarzam ci, ale to ostatni raz - Castiel. Jest. Mój. - warknęła. Lustrowałam ją spojrzeniem nadal się nie odzywając. Chyba poczuła się niepewnie. Lekko przymrużyła oczy po czym prychnęła, obróciła się i wyminęła mnie kierując się w stronę wyjścia z sali. "Całkiem przypadkiem" nadepnęła mi obcasem na stopę, szpilką, tak konkretniej. Jednocześnie pchnęła mnie ramieniem. Problem był taki, że chyba nie zauważyła, że mam na sobie inne buty niż się spodziewała. Innymi słowy to ona prawie się wywróciła, a ja nawet jej nie dotknęłam.
- Glany, kochanie. - rzuciłam, uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam z sali zatrzaskując jej drzwi przed nosem.
Sucz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz